Otrzymany tytoń miał formę broken flake, płatki z tych krótkich, równiutko ciętych. Inspekcja okiem nieuzbrojonym ujawnia dwie frakcje: jaśniejszą, dzielącą się dość łatwo na źdźbła, ze sporym udziałem drobnych żyłek, oraz bardzo ciemną, tworzącą zbite kompleksy bez wyróżniających się włókien. Ciemnych jest 50% albo i więcej, na oko trudno ocenić. Hasło akcji-recenzji „Va+coś” przekształciło mi się w głowie w „Va+Pq”, mój ulubiony rodzaj mieszanki, ale takie proporcje z Perique byłyby raczej zabójcze (jeśli Perique jest tym właściwym, nieoszukiwanym). A więc mamy raczej do czynienia z Va+Cav lub Va+Bu.
Już pierwsze pociągnięcia z fajki nabitej naszym tajemniczym tytoniem każą sądzić, że mamy do czynienia raczej z tym drugim. Charakterystyczna „brutalna” nuta Burleya wybija się na pierwszy plan, Virginia pozostaje w tle i jak dobra żona łagodzi obyczaje naładowanego testosteronem męża. A propos żona…moja zaraz na początku fajki przybiegła, jak mówi, zwabiona zapachem tytoniu. Zapytana „a jak on pachnie?” odparła: „hmm… jak dobry tytoń”. Szczerze nie spodziewałbym się tego po takiej mieszance. Ale i moja żona jest z tych specjalnych.
Nie wdając się w szczegółowe opisy z palenia w różnych fajkach trzeba napisać, że recenzowany tytoń to mieszanka o pełnym, wytrawnym smaku, jedynie z pewną odległą nutką słodyczy. Akcentów owocowych trudno się doszukać, może ewentualnie orzechowe. Moc: 6-7 w skali 1-10. Room note: tolerowalny do przyjemnego. Tin note (albo raczej bag note): neutralny. Oczywiście najlepszy palony uważnie i chłodno, na przykład w gourd calabashu, ale potraktowany bardziej obcesowo nie mści się specjalnie. Spala się ładnie i w miarę bezproblemowo. To porządny tytoń o dobrej bazie, sycący, ale nie urywający głowy dla kogoś, kto chce pożywnego głównego dania. Po deser trzeba sięgnąć do innej puszki.
Najnowsze komentarze