Co starsi z nas powiedzą, że teraz to już nie to samo, że kiedyś były inne, w domyśle, lepsze czasy. Z fabryk wychodziły solidne, trwałe produkty, które miały jasne przeznaczenie. Nikogo to nie dziwiło i nikt się nad tym głębiej nie zastanawiał. Aż do teraz, kiedy to często z łezką w oku wspomina się to wszystko. I nie mówię tutaj np. o starych mieszankach Dunhilla, ani nawet o tytoniach, na co wszystko mogłoby wskazywać. Wspominam tutaj Motoryzację lat 80’ i wczesnych lat 90’. Motoryzację przez duże „M”. Prym wiodły wtedy niemieckie auta z niespełna dwulitrowym, 90-konnym silnikiem diesla, kanciaste auta z północy i dalekiego wschodu. Nikomu nie przeszkadzał wtedy kiepski design, głośny klekot traktora czy też niepowalające osiągi. Ważne było to, że kiedy przekręcało się kluczyk, to samochód zapalał i jechał, że kiedy nawet nalało się oleju po frytkach nie robiło to różnicy oraz to, że auta te nierzadko zamykały liczniki. Wszystko było na swoim miejscu. Właśnie taki jest Astley’s No. 109 Medium Flake.
Na tę mieszankę składają się Virginie, Black Cavendish oraz Perique, oczywiście w formie płatków. Zapach tytoniu jest bardzo przyjemny, ale mniej aromatyczny niż po zapaleniu. Kiedy z fajki popłynie już dym, zaczyna się najlepsze. Smakuje naprawdę wyśmienicie. Zazwyczaj na pierwszy plan wysuwa się słodycz Virginii. Nie jest to słodycz niczym niezmącona. W każdej chwili, w mniejszym lub większym stopniu, z tyłu podkrada się ostrzejszy smaczek Perique. Proporcja między nimi jest zachowana według mnie idealnie. Nigdy nie spotkałem się z wrażeniem, że w fajce siedzi sam cukierek albo ostra papryczka. Nie o to w tym tytoniu chodzi i nie ma potrzeby wymagać od niego czegoś innego. Zastanawiałem się czy ta mieszanka nie mogłaby się składać tylko z tych dwóch. Cieszę się, że blenderom nie przyszedł do głowy ten pomysł. Nie udałoby się to im. Black Cavendish jest dla mnie tutaj nieodzownym tłem. Zapełnia pewną pustą przestrzeń pomiędzy Va i Per, przez co ich smak jest bardziej wyrazisty. Nie wyobrażam sobie tej mieszanki bez któregokolwiek z nich. Wszystko tutaj jest przemyślane, poukładane. Po prostu ma działać i koniec.
Zauważyłem, że podczas przygotowywania tytoń dość powoli „łapie” odpowiednią wilgotność. Nawet, jeśli przesadzi się z nią trochę, to nie wpływa to za bardzo na komfort palenia. Pali się powoli, w miarę chłodno i do końca. Potrafi wiele wybaczyć, w obrębie braku znajomości kindersztuby palenia. Jest prosty do bólu, jak budowa cepa. Wspomnianym klekotem jest tutaj kondensat, który pojawia się w sumie nie wiadomo skąd. Jest to w zasadzie jego jedyna wada dla mnie. Jeśli chodzi o konkurowanie z innymi, podobnymi blendami to naprawdę ciężko by mi było wybrać lepszy. Na pewno jest inny, ale to wcale nie znaczy, że gorszy.
Ci z nas, którzy bardziej łakną nikotyny mogą być odrobinę zawiedzeni. Jest to średnia półka, ale przy dużej fajce można się nim napalić. Czy mógłby być lepszy? Na pewno, ale nie wymagam od niego nie wiadomo czego. Ma się palić i dobrze smakować. Bardzo pozytywny tytoń.
Z radością czytam analogię do aut z lat ’80 – ’90, tak się bowiem złożyło, że od roku bodaj 1987 przez następne prawie ćwierć wieku jeździłem pięcioma autami osobowymi marki Toyota. Pierwsze trzy były Made in Japan, i rzeczywiście były wzorem najwyższej wyobrażalnej jakości; do tego żadne z nich nie warczało jak traktor, elementy plastikowe nie skrzypiały, design nie był „kanciasty” czy niedopracowany, a osiągi – daj Boże…(nie mówiąc już o tzw. przebiegach międzynaprawczych).
Kolejne moje Toyoty były już robione gdzie indziej, i, mimo że nadal były to dobre auta, różnica in minus była aż nadto odczuwalna. I tu powrócił bym do analogii z tytoniami fajkowymi, ale Autor już to przecież uczynił.
P.S. Może warto dodać, iż blenderem obecnej edycji omawianego tytoniu jest Kohlhase, Kopp und Co.
tak sobie dawno dawno dawno temu napisałem mitomański tekst o tym tytoniu: http://www.fajka.net.pl/uwagi/po-jednej-probce/astleys-medium-flake/
Było to w czasach kiedy jeszcze mój Astley wykonany przez Dunhila był na szczycie moich najsmaczniejszych fajek, dziś już w nim prawie nie palę, ale może to dla tego że nie mam tytoni Astleya…
Co do aut, warto zauważyć że te auta, z przełomu lat 80 i 90 nadal jeżdżą, nadal klekoczą, ale nadal zamykają licznik i są nieodłącznym elementem krajobrazu polskich dróg, często w bardzo dobrym stanie, łatwo poddają się remontom czy modyfikacjom, dla tego cieszą się uznaniem niezamożnych pasjonatów motoryzacji- czasem odbiór takiego auta po remoncie jest na plus, czasem nie, ale to już kwestia gustu.
Moje odczucia podczas palenia tego tytoniu w pełni pokrywają się z tymi recenzenta. Właśnie dzięki tej ,przestrzeni, pomiędzy Virginią a Periqe 109 jest tytoniem oryginalnym i na pewno wartym spróbowania. Myślę też że może wyjątkowo dużo zyskać przy rocznym leżakowaniu na dnie szafy.