Od jakiegoś czasu moja aktywność portalowa zdecydowanie spadła. Dotyczy to zarówno publikowanych tekstów, jak i udzielania się na naszej „gadaczce”. Sam sobie staram się to wytłumaczyć, bo choć lubię pisać, to praktycznie cały, obecnie nam panujący, 2014 rok, ogarnia mnie totalna niemoc. Wiąże się to także z niechęcią do jakiekolwiek pracy twórczej. Ponadto, w głowie stale pustka i żadne pomysły się w niej nie pojawiają.
Próbując przełamać tę niemoc, postanowiłem się z Państwem podzielić recenzją jednego z tytoni, którego ostatnimi czasy miałem przyjemność testować. Proszę wybaczyć ewentualne niedociągnięcia pisarskie, zubożały język, niezrozumiałe skróty myślowe, ale jak wspominałem, ciężko mi się „zabrać” do pisania.
Na przełomie czerwca i lipca stałem się posiadaczem 8-uncjowej puszki, a właściwie puchy, podpisanej G. L. Pease „Fillmore”. Tytoń ten pochodzi z serii Fog City Selection. Co mi się bardzo podoba na pierwszy rzut oka, to puszka. Owinięta piękną, starą mapą wybrzeża San Francisco. Dla mnie, fana muzyki lat 60 z zachodniego wybrzeża USA, działa to jak magnes. Nazwy kojarzą się z muzycznymi wydarzeniami, dzielnicami znanymi mi z tekstów piosenek, albo przeczytanych artykułów. Wyczytałem, że pan Gregor mieszka w Kalifornii, studiował w Kalifornii, natomiast nie wiem czy się tam urodził. Fascynacje związane z mieszaniem tytoniu rozwijał w Berkeley. Z przeczytanych informacji wynika, że jest po pięćdziesiątce. Hipisem może też był?
W 8-uncjowej puszce, tytoń jest bardzo ciekawie pakowany. Podzielony na równe 4 części, ułożony jest piętrowo w taki sposób, że każda część jest osobno zawinięta w papierek. Po otwarciu puszki taką to piramidkę powoli rozebrałem i przełożyłem do słoika. Tytoń, według informacji podawanej przez producenta, jest serwowany w formie broken flake. Może to mało istotne, ale chciałem tutaj uściślić, że po otwarciu puszki mamy do czynienia w większości z całymi flake’ami. Jednakże tytoń jest dość suchy i kruchy, a przy próbie wyciągnięcia płatka, zazwyczaj się rozpada. Nabicie snopkiem jest praktycznie niemożliwe. Zaskoczyła mnie suchość tego tytoniu. Jest on po prostu idealny do błyskawicznego nabicia. Nie wymaga nawet sekundy podsuszania. Nawilżać też oczywiście nie trzeba.
Oglądając płatki, widzimy przeważający ciemny kolor. „Tłusta” barwa przeplatana jest sporadycznie z jaśniejszymi wstążkami. Za kolor jest odpowiedzialna czerwona Virginia oraz spora domieszka Perique. Z opisu tytoniu wynika, że jest to klasyczna mieszanka dla miłośników Va/Pq, ja natomiast między wierszami wyczytałem, że „nie dla mięczaków”. No i to czuć już w zapachu. Gęsto, tłusto, delikatnie octowo oraz z nutą dymu z wędzarni. W nozdrzach zostaje tak przyjemny dla mnie zapach, że na samą myśl o tym dostaje ślinotoku. Powiedziałbym nawet, że ma to coś wspólnego z zapachem Latakii*. To znaczy, oczywiście, żadnej okropnej Latakii tutaj nie czuć, ale takie skojarzenie mi się nasunęło.
Nabija się tytoń do fajki bezproblemowo. Jak już wspominałem, wilgotność tytoniu idealna. Rozkrusza się płatek praktycznie sam. Odpala się błyskawicznie. No i nie wiem co mam teraz napisać. Jeżeli chodzi o smak to nie będę wspominał o kwaskach, głębokiej słodyczy Virginii, delikatnej pikanterii Perique, czy gładkości blendu. Nie, nie, nie i jeszcze raz – nie. Tutaj mamy prawdziwy naturalny tytoń, który całą swą mocą, gęstym, kłębiastym dymem, atakuje nasze kubki smakowe i nozdrza. Tytoń, który wkręca się we wszystkie możliwe zakamarki swoją pieprznością, pikanterią i naturalną słodkością Virginii. Va i Pq tak podbijają siebie nawzajem, że ich harmonia jest idealna. Surowość smaku, a zarazem przejmująca jego głębia, serwuje mi zawsze niebywałą ucztę. Procentowy dobór składników sprawia, że smak zmienia się co jakiś czas w kierunku Va lub Pq, co sprawia, że podczas palenia mamy stale nowe wrażenia smakowe. Nie potrafię dokładnie opisać wszystkich smaków tu występujących. Jest ich dość sporo, z tym że nie są to mydła, powidła czy łąki, ale raczej ziemia, słońce, piwnica, z domieszką starego drewnianego domu.
Kultura spalania jest po prostu perfekcyjna. Kondensatu jak na lekarstwo. Tytoń dodatkowo nie traci smaku nawet przeciągnięty. W takim przypadku staje się bardzo pieprzny, ale nadal smaczny. Wolniej palony pozwala nieco Virginii opanować Pq. Jakkolwiek jednak bym go nie palił to zawsze wiem, że palę mieszkankę Va/Pq.
Bardzo przyjemną dla mnie sprawą jest także „dymność” tego tytoniu. Gęsty, ciężki, smaczny dymek jaki wydobywa się podczas palenia tego specyfiku jest dla mnie, w porównaniu z innymi tytoniami które palę, zdecydowanie bardziej intensywnym. Tutaj znowu mam skojarzenia z paloną Latakią. Zawsze zazdroszczę trochę kolegom latakiowcom, że tak ładnie dymią. Fillmore pozwala mi także pocieszyć się nieco gęstszym dymem i to bez La!*
No i bardzo ważna sprawa. Moc tytoniu. Żeby nie przedłużać napiszę tylko tyle, że moc jest dość spora, ale nie przytłaczająca. W mojej opinii jest to solidna średnia plus. Dla niewprawionych będzie zbyt mocne, dla codziennych palaczy jak najbardziej do zaakceptowania. Dla mnie moc jest wręcz idealna. Napalę się spokojnie moimi ulubionymi małymi fajkami podczas spacerów z psem.
Z ośmiu uncji, jakie miałem na początku, odłożyłem sobie około 50 gramów do leżakowania. Nie wytrzymałem. Otworzyłem mały słoiczek i w chwili obecnej widzę już dno.
Na koniec pragnę dodać, że nie jest to tytoń dla początkujących. Ktoś niewprawiony w boju zostanie już na starcie przytłoczony Perique i zapewne wywali całą resztę precz do śmieci. Nie ma w tym blendzie aromatyzacji, która „wygładziłaby” palenie. Kto nie palił naprawdę naturalnych mieszanek tytoniowych może mieć problemy z wyłapaniem tego co w tej mieszance najlepsze. Ja uwielbiam mieszanki Va/Pq. Moje ulubione to GH Louisiana Flake, z przepysznym, słodkim, gładkim podkładem Va (czy jak niektórzy mówią – mydełka) oraz SG St. James Flake. GLP Fillmore to całkiem inna historia. Dla wprawionych palaczy takich mieszanek, znających smak tytoni ze znaczną domieszką Pq, powinna być to pozycja do spróbowania.
Ja znalazłem swój tytoń codzienny. Fillmore jest zawsze gotowy do nabicia, smakuje wybornie i dostarcza mi solidną dawkę nikotyny. Choć nie nazwałbym go najsmaczniejszym, czy ulubionym tytoniem (tutaj królują mieszanki GH), to w chwili, kiedy zastanawiam się co by sobie zapalić nabijam GLP Fillmore.
* no właśnie. Zaznaczyłem 2 fragmenty gwiazdką, bo w trakcie pisania recenzji i poszukiwania informacji o tytoniu, dotarłem do opisu, który mówi, że mój ukochany tytoń ma w sobie minimalną dawkę Latakii!!! OMG, smakuje mi tytoń z La. Dlatego ten zapach i ta dymność. Ale jaja…
A czy to cudo jest do dostania w Polsce?
Można szukać na alle, albo w jednej z ….. (tu wstawiasz miejsce swojego zamieszkania) trafik ;)
pozdrawiam
Kolego Janku jakże się z Tobą zgadzam!
1) mamy chyba psychiczne stany zjednoczone ;) nie chcę sie tu podszywać ale ten ” pustostan wewnętrzny ewoczekiwaniu na bezdomnego lokatora” sądziłem ,ze przydarzył się osobliwie wyłącznie mi. Może to przez muzykę . Ksiądz Janusz (albo Stefan nie pamiętam ksywek moich katechetów)widać miał rację ,że słuchanie rocka prowadzi do zguby. ;),
2) Każden jeden GLP z Va mógłym określić „feel more”. Podczas gdy ostatio konsumpcja tytoni europejskich tzn. Va kontynentalnego kończy się konstatacją ” słodko (z czymś) i co z tego” tak seans z GLP daje poczucie ,że tego czegoś oprócz słodko jest znacznie więcej i jest znacznie wyraźniejsze i bogatsze. Dymu także więcej. Choć wody znacznie mniej. Fajnie bo wiele z twojego opisu pasuje także do innych GLP z Va .
Dzięki uprzejmości Janka miałem okazję spróbować wyżej opisanego specyfiku.
Swojemu zachwytowi dałem co prawda upust na gadaczce zaraz po skończeniu palenia, ale niech zaistnieje tutaj, żeby nie zaginęło w pomrokach dziejów.
Paliłem praktycznie na ślepo, bo – skleroza nie boli – zapomniałem, czym Janek tak się ostatnio zachwycał i co mi obiecał wysłać.
Zatem wrażenia były nieskażone wcześniejszymi opiniami. Oczywiście znając Jankowy gust wiedziałem, że raczej Balkana nie ma się co spodziewać, ale…
Na wygląd: bardzo luźne, kruszące się, suchawe płatki. Ale ewidentnie płatki, nie lubiany przez amerykańskich producentów broken flake. Raczej ciemnobrązowe, matowe, z czarnymi wtrętami, które skłaniały do podejrzeń, że blend zawiera Perique. Kruszy się łatwo do standardowej i nielubianej przeze mnie formy okołołupieżowej. Na szczęście idzie rozdrobnić tak, żeby fajnie się nabijało, ale o „sprężynowaniu” włókienek i nabiciu klumpściem należy zapomnieć. W grę wchodzi raczej luźne zasypanie komina grubszymi kawałkami i uzupełnienie drobnicą. Co trzeba przyznać sprawdza się nieźle.
Zapach: o dziwo wcale nie keczupowo-octowy, tylko raczej kwaśno-owocowy z ziemistą nutką.
Palność: zaskakująco dobra. Rzadko zdarza mi się wypalić fajkę od jednego odpalenia zapalniczką. Tu wyszło i to jakoś tak samo z siebie, bez napinania. Kondensatu też było niewiele, choć do palenia wybrałem fajkę, w której kondensat ma się prawo pojawić, bo ma ostro stożkowe dno komina. Zagęszcza to ładnie smak, ale niestety zbiera też kondensat.
Ciekawostką jest bardzo mało brudzący popiół. Zazwyczaj kołeczek ocieram o kawałek papierowego ręcznika, który pod koniec palenia prezentuje się zazwyczaj mało estetycznie. Tu był praktycznie czysty.
Smak: no muszę przyznać, że zostałem mile zaskoczony i to na całej linii. Przede wszystkim, od samego początku bardzo słodko. Miło. Owocowo. Kwaski są. Naprawdę bardzo fajny tytoń. Nie jest to ciężka słodycz, ale posiada swój ciężar gatunkowy. I jest ona od samego początku do samego końca. Przyznam, że szukałem w tym tytoniu wyraźnych wpływów Pq – i nie znalazłem ich. Czerwone vrirginie znane mi z Opening Night, które jest dla mnie pod tym względem kanoniczne znalazłem, choć są one czymś złagodzone (Maryland? Jakiś Burley? Wiem, że producent deklaruje wyłącznie Va, ale jest tam jakaś taka pasująca do ww suchość). Czytaj: do końca się zastanawiałem, czy właściwie palę Va czy VaPera. Jest zmieniająca się z kolejnymi tercjami komina złożoność, ale jest też pewien stały motyw, tytoń nie robi backflipa w połowie, jak to niektóre potrafią.
Technikalia: tytoń pali się chłodno i mało dymnie. Końcówka wyraźnie intensyfikuje smak i jest mocniejsza, ale nie tak mocna, jak można by się spodziewać po czerwonych wirginiach. Tym niemniej nie jest to słabiak, wyższe stany średnie, zwłaszcza przy większej fajce.
Podsumowując: wielkie dzięki Janku za tę próbkę. Bardzo odbudowała w moich oczach nadpsuty nieco ostatnimi próbami wizerunek amerykańskich tytoni. Dla Wirginiowców i VaPerowców – must try. Dla wszystkich innych – zdecydowanie warto, jeśli będzie okazja.
Piotrze, sprowadź, please!
Skoro KrzysT mówi „must try” to…MUST TRY! Nadchodzi zima i ja z czymkolwiek z latakią jestem proszony na zewnątrz, więc VaPer pożądany!
Kuszniku – no way… Piotrek in sprowadzi. I nie dlatego, ze nie chce. A dlatego, ze nie kupisz ;) Moze i kupisz – moze kupi jeszcze kilka osob – i produkt umrze. Bo….
Temat juz byl walkowany wielokroć.
Tytoń z UesEndEj po doliczeniu najmniejszej kilkuprocentowej marży, podatku i akcyzy tytoń musiałby kosztować coś około 120-130 pln za puszke 50 gr.
Wchodzisz w to?
DaliBóg, nie!
Przynajmniej przed trafieniem jakiejś kumulacji w grze liczbowej!
To i ja się podpiszę pod prośbą.
Mam tylko pytanie, do doświadczonych kolegów. Czy wie ktoś może jak wypada ten tytoń w porównaniu do Solani 633 czy DLNR od Dunhilla?
Solani 633 nie paliłem.
Rolki… kompletnie nie. To zupełnie, diametralnie wręcz różna bajka.
Porównywalna jest tylko jakość (wysoka) i palność (jw).
Janku, vaperowy druchu mój, dziękując za poczęstunek, pozwolę sobie zapytać:
skąd wziąłeś tam latakię?
Palę kolejną fajkę i poza kwaskami (musiałem), ziemistością i słodyczą, nijak nie mogę się tam doszukać – tej czekoladowej nuty, którą daje tylko odrobinka latakii w mieszance (touch of).
Odpowiadając na postawione przez siebie wyżej pytanie, wrzucam go pomiędzy 633 a DLNR. Jest słabszy od Solani a mocniejszy od DLNR, tak w smaku jak i ilości kondensatu. Dym wypuszczany nosem daje jednak więcej cięzkich do określenia „zapachów” niż wyżej wymienione.
Wszystko o Fillmore Szanowni Koledzy napisali. Podpiszę się tylko pod frazą „must try”.
Januszu, znalazłem wiele miejsc w „internetach”, które powołując się na słowa Grega, wskazują zawartość la na poziomie 2%. Skoro sam autor o tym mówi to chyba prawda. Ja la nie czuję. No może czasami (choć to pewnie autosugestia).
A o la w Fillmore znajdziesz np tutaj:http://pipes.org/forums/messages/8859/33262.html?1233003790
http://pipesmagazine.com/forums/topic/virginia-blends-with-a-pinch-of-latakia#post-732984
Na pipesmagazine był o tym lepszy artykuł, ale nie mogę go teraz znaleźć.
Niektóre amerykańskie mieszanki z tych dla dorosłych (czyli bez sacharyny itp.) potrafią mieć trochę latakii, tak tylko żeby dodać pewien „twist” do smaku całości. Nie wiem jak określić ten extra posmak, bo dla mnie przynajmniej nie jest on typowo latakiowy (w znaczeniu ogniska zasikanego przez konia), tylko jakiś taki bardziej ziemny, dodaje takiej jakby przejrzałej organiczności. Nie próbowałem Fillmore, ale znam np. GLP Sextant i Navigator, różniące się głównie dodatkiem latakii w Sextancie, a także Bayou Morning i Bayou Night od C&D. Tak dodatek niedużej ilości latakii do VaPer daje taki właśnie ciekawy, nadgniły efekt.
W Fillmore tą latakie okreslilbym jako cierpkosc w mieszance, natomiast w Laurel Heights jest to pogłębienie słodkości w paleniu. Natomiast w LH w zapachu już delikatnie la czuć
Drożdże i ziemia. Czasami słodycz, której jest za mało, żebym chciał regularnie po Fillmore sięgać.