Do luksusu się przywyka, nie da się ukryć. Nie robią już takiego wrażenia, jak kiedyś, kolejne nowości Gawith Hoggarth. Niektóre z nich przechodzą zupełnie bez echa. Przeglądając co jakiś czas nowości na Fajkowo, mimo ich ciągłego pojawiania się, nie zawsze zatrzymuję się nawet przy tych, kiedyś najbardziej przeze mnie niespodziewanych i wyczekiwanych. Ale był wyjątek.
Gdy tylko zobaczyłem, że TO się pojawiło, zaraz szukałem portfela, logowałem się do konta, przeszukiwałem kubeczek z drobniakami. Liczyłem, dodawałem, odejmowałem, próbowałem sobie przypomnieć jak daleko od rezerwy jest wskazówka w samochodzie i ile dni jeszcze do wypłaty. Mimo, że wyniki nie były zadowalające, już po chwili klikałem „potwierdź zamówienie” i czekałem na puszeczkę (no dobra, nie jedną, Fajkowo ma niesamowitą moc).
Dunhill De Luxe Navy Rolls. Tytoń-legenda. Znałem go oczywiście wcześniej z nazwy, kojarzył się mi z czymś upragnionym, z jakaś esencją tytoniu, czymś w stylu „zapalić DLNR i umrzeć”. Opisy w sklepach tylko pogłębiły moją niecierpliwość. Naoglądałem się zdjęć, naczytałem się o nim w zagranicznych internetach, a potem przyszła paczka, nawąchałem się, napatrzyłem na cudnie ułożone kółeczka, naszykowałem, zapaliłem, i co?
I nic.
Smakuje jak… tytoń. Lekko pieprznie gryzie, więc perik jest, zgodnie z tym co wyczytałem tu i tam, nikotyna również, całe szczęście, chociaż uda mi się tym napalić, o ile wytrzymam. Gasł, parzył w ręce, w język, gryzł. Po prostu wkurzał. Pytałem na gadaczce, czy to ze mną coś nie tak czy z fajkami, a może z tytoniem? Może mi podmienili na coś innego? Ale walczyłem dalej, nie powiem, z każdym paleniem jest trochę lepiej, raz bardziej raz mniej, w międzyczasie trzy fajki powędrowały do spirytusu i piekarnika, bo może to ich wina? W końcu ja już wolniej i ostrożniej palić nie potrafię.
Tytoń legenda, wypada zapalić chociażby raz, żeby wiedzieć o co w nich chodzi.
I chyba już wiem, i palę kolejny raz, jest kawa, jest zimne, ale słoneczne południe i jest smacznie. Smacznie jak cholera, już nie gryzie ani nie piecze. A smakuje luksusem, tytoniem, co do którego jestem skłonny uwierzyć, że jest zbierany ręcznie, że opis na Fajkowie to nie tylko chwyt maketingowy, jak w chińskich zupkach z Radomia. A zgasł tylko dlatego, że odłożyłem fajkę, żeby zacząć to pisać. Jest słodko, ale czasami pieprznie. Dla równowagi. I jest dobra, wysokiej klasy Virginia, i chociaż nie rozbiorę jej na pojedyncze smaczki, niuanse i nutki to śmiało napiszę, że jest przepysznie. I jest sporo nikotyny, całe szczęście.
Podsumowując, naprawdę warto spróbować, nawet jeśli z początku będzie ciężko. W moim przypadku przekonywanie się do tego Dunhilla trwało pół puszki, ale już wiem, że niebawem dokupię następne. I śmiało stwierdzam, że nie wiem z czego wynika różnica w cenie pomiędzy Dunhillami, ale nie szkoda mi tych kilku złotych więcej.
Zdjęcie „ukradzione” (za zgodą) z Fajkowo.
Bardzo przyjemny opis. Brakuje mi w nim tylko jednego (a może to ja nie dość uważnie przeczytałem – w takim razie przepraszam): jaki jest patent na ten tytoń? Co sprawiło, że nagle z czegoś zwykłego stał się on tytoniem „De Luxe”? Słowa „I chyba już wiem” zabrzmiały trochę jak „Eureka!”, ale czy to chodzi o warunki, technikę, fajkę? Może coś zupełnie innego?
Z tekstu wynika, że było to „techniczne” opanowanie tytoniu.
Co zresztą, nie ukrywam, trochę mnie dziwi, bo – według mnie – „Rolki” nie są tytoniem trudnym w paleniu. Monetki są cienkie, elegancko się rozdrabniają na cienkie włókienka, wilgotność też jest „w sam raz”. I palą się ładnie. I od razu dobrze smakują – bo to po prostu dobry tytoń jest.
Dobry – ale pokroić się za niego nie dam. Nawet nie wiem, czemu właściwie. Typ, który lubię (VaPer), atrakcyjna wizualnie forma (rolki), wysoka jakość i ładnie zbalansowany smak. Wystarczająco dużo, żeby docenić i od czasu do czasu zapalić, a za mało, żeby do niego tęsknić. Ale może to jakaś ogólna blaza przeze mnie przemawia, bo spróbować tego na pewno trzeba.
DLNR chciałem spróbować „od zawsze” – no, może tak mniej więcej od 2006 roku, kiedy pierwszy raz przeczytałem o nim na APF-ie. Że super-duper, że naj, że to tytoń referencyjny i że absolutnie must try. A czas oczekiwania jakoś tak się przeciągnął do ubiegłego roku, gdy dostałem próbkę od Krzysia. Posmakowało, choć jak kretyn zapaliłem go w fajce po czymś niezupełnie neutralnym. Pierwszą własną puszkę kupiłem w Glasgow w kwietniu tego roku, a zaraz po powrocie tytoń pojawił się na fajkowo.pl. Czyli: dobro nie jest już nieosiągalne, ciekawe, czy odczaruje to niezachwianą reputację tego tytoniu.
Nie odczarowało, a przynajmniej nie całkiem. Tytoń jest bez wątpienia bardzo wysokiej jakości i bardzo przyjazny w paleniu. Wilgotność w puszce akuratna, tylko kruszyć (o ile ktoś kruszy) i palić. Zapach: delikatnie keczupowy, trochę rodzynek, cytrusów i może fig. Smak: virginiowy, naturalny, z odrobiną pieprzu. Ale nie gryzie. Pali się sucho i jest odporny na przeciągnięcie (jak nie-Virginia). Smakuje w moim odczuciu bardziej konkretnie/ciężko/ziemiście, niż typowe jasne Va (choćby GH Bright CR Flake czy SG Golden Glow), ale nie jest to w żadnym wypadku cokolwiek przypominającego tytonie typu dark fired. Czasami przebije się jakaś nutka cytrusów. „Nawozowego cugu” (jak to podsumował Julian), typowego dla niektórych VaPer-ów nie stwierdzam. Room note jest dość papierosowy. Moc: średnia plus.
Według mnie to nie jest najlepszy produkt tytoniowy, jaki kiedykolwiek powstał – nie wiem, może ten od Murray’a taki był. Ale to nie znaczy, że jest zły; przeciwnie – jest bardzo dobry. Jest w kazdym wymiarze nieprzesadzony, Perique jest dobrze wpasowany w bazę Virginiową. Pozwala na niedbałe palenie, nie gorzknieje, nie sika kondensatem. Pewnie, że są tytonie w mojej ocenie lepsze; ale na pewno DLNR od nich wyraźnie nie odstaje.
W sumie zacząłem się zastanawiać, skąd ta kultowowość i legendarność w tym blendzie… zajrzałem do Loringa… i głupi jestem, jak byłem. Są przecież mieszanki, sygnowane tym samym logo, o niepodważalnie dłuższej tradycji. Być może chodzi tu o prostą asocjację między DDLNR a Escudo. O jakąś, w szerokim sensie, kontynuację pewnej idei (swoją drogą udanej) ocierającej się, w jakimś odległym i mglistm skojarzeniu, o Three Nuns… i w tej konwencji, za wszechmiar, warto spotkać się z tym tytoniem. Nawet jeśli miałby to być raz pierwszy i ostatni. Żeby mieć kolejny punkt odniesienia. Kolejny charakterystyczny blend na mapie tytoni. Charakterystyczny, ze względu na skład, jakość, sposób podania oraz genialny (jak dla mnie) balans smakowy jaki daje umiejętny dodatek Perique do (nie tak przecież znowu oszałamiająco słodkiej) Va. Potem można szukać tych wszystkich pozostałych stworzeń (około)rolkowych i porównywać i zgadywać co się udało lepiej, co poszło nie tak i kto, z kogo brał przykład. Można też stwierdzić, że to w ogóle nie dla mnie, że sensu w tym brak i wrócić na swoją najulubieńszą ścieżkę.
Czy dałbym się pokroić za DDLNR? Pewnie zupełnie niekoniecznie, ale zawsze będę darzył wielkim sentymentem i palił ze smakiem, jeśli będzie czas miejsce i tytoń.
Rolka z Wami!
Y,
Kultowość, gdyż Dunhill. Przy fajkach wystarcza.
Przy fajkach może i tak. Ale tutaj, zwróć uwagę, że cenili ten tytoń również Ci, którzy o fajkach Dunhill mówili, że to wyroby dla szpanerów.
UkłonY,
Grupa ludzi doceniających tytonie Dunhilla jest co najmniej tak duża (jeśli nie większa…) jak ta, która darzy ponadnormatywną estymą fajki. Więc nie widzę tu sprzeczności.
Dunhill jest jednak firmą uznaną na fajkowo-tytoniowym rynku i to jak sądzę odpowiada za część popularności Rolek.
Zwróć też uwagę, że w tzw. międzyczasie istnienia DDLNR część kultowych VaPerów znikła lub/i zmieniła recepturę na gorszą, zastępując Perique na Kentucky (Three Nuns i Escudo). Tu trzeba Dunhillowi oddać, że mimo zmiany blendera nie zmieniono składu samej mieszanki, a przyzwyczajenia konsumenta też odgrywają jak wiadomo swoją rolę.
1. Nie wskazuję na sprzeczność, raczej na łagodniejszy przebieg choroby.
2. Wydawało mi się, że o reszcie rzeczy już napisałem ;)
UkłonY,
KrzysT a ja zachodzę w głowę i nie wiem czy w chwili obecnej Escudo ma Kentucky? Tzn. Va z NC to jednak Kentucky? Wg. naszej typologii istnieje Bu z NC ale czy jest to Kentucky? I dalej czy nie jest aby jednak Va (a nie bu) z NC. Mógłbyś przyblizyć dziedzinę amerykańską?
Jaki jest patent ? Pewności nie mam, ale myślę, że w moim przypadku może chodzić o zbyt wygórowane, przynajmniej początkowo, oczekiwania. Gdy już się pogodziłem z tym, że to wcale nie coś bardzo specjalnego podszedłem chyba do palenia bardziej na „luzie”, bez wczuwania się nadmiernego. Technika też pewnie miała swój udział. A cała legenda tego tytoniu to pewnie wszystko po trochu, łącznie w bardzo elegancką formą podania.
O, właśnie o taką informację mi chodziło. Sądziłem, że – mimo, iż „W końcu ja już wolniej i ostrożniej palić nie potrafię” ;-) – może jednak się udało i wolniej, i ostrożniej. A tu proszę – wystarczy nabrać dystansu do własnych oczekiwań.
Swoją drogą to chyba powinno być zasadą Nr. 1, żeby nie mieć oczekiwań na wyrost. Bo właśnie te oczekiwania potrafią „zepsuć” w naszym odczuciu niejeden całkiem dobry tytoń. Ja się na tym złapałem np. w odniesieniu do Squadron Leadera.
Panowie, przecież, to tylko Dunhill!
Nie mogę powiedzieć, że to tytoń wybitny, bo takim nie jest. Według mnie, Solani 633 bije go w każdej klasie. Ot smakuje, jak tytoń, czasem jakaś słodkość się pojawi. Czasem tylko.
Problemem jednak jest to, że strasznie się przy paleniu „poci”.
Nie jest to kwestia wysuszenia na wiór, a raczej doboru fajki, w której się go pali i wcale nie musi to być fajka droga. Z mojego doświadczenia zauważyłem, że jak fajka między paleniami nie poleży kilka dni, to tytoń ten nie ma litości. Najgorzej było, jak zapaliłem tą samą fajkę, nabitą tym właśnie tytoniem… dwa razy w ciągu tego samego dnia! Fajka była pełna kondensatu od samego początku palenia.
Mam go jednak zesłoikowanego jakieś pół kilo i poczekam, aż mu się walory palno-smakowe poprawią.
Dla mnie, to nie jest „must try”.
Zaintrygowałeś mnie. Konkretnie tym Solanim, którego mam od lat, a jakoś nigdy nie pokusiłem się o spróbowanie, mimo, że już mi go kiedyś Alan rekomendował.
Natomiast to opowiadanie o kondensacie wprawia mnie w konfuzję. Zupełnie nie pamiętam jakiś szczególnych dokonań Rolek w tym zakresie.
Aż sprawdzę przy okazji.
Wczoraj sprawdzałem. Zero kondensatu. Również i mnie dziwi wspominana wyżej trudność palenia tego tytoniu. Nie przypominam sobie jakiś poważniejszych wpadek DLNR. Jak trochę poleży w fajce robi się po prostu inny, ale nie niesmaczny.
Janusz J. napisał:
Dla mnie, to nie jest „must try”.
A jednak spróbował….
Miałem okazję spróbować rzeczonego specyfiku dzięki niezastąpionemu KrzysiowiT. Musze się z Januszem zgodzić. Nie jestem jakimś fanem VaPerów i Va w ogóle jednak jakoś mnie nie urzekło. Nie miałem problemów ze spaleniem czy kondensatem, ale żeby to były jakieś wrota raju to powiedzieć nie mogę. Może to kwestia ilości, może fajki, może techniki. Dla mnie poprawnie bez rewelacji.
Czytam te 16 komentarzy i trochę nie mogę uwierzyć. Naprawdę wszyscy uważają, że to tylko poprawny tytoń? Dla mnie to jeden z lepszych jakie paliłem. Słowo „rewelacja” jest wg mnie adekwatne do tego tytoniu. Dlaczego? Po pierwsze; łatwość w obsłudze i idealne spalanie. Po drugie; ciekawa forma podania. No i najważniejsze – smak. Intensywny, bogaty pełen różnorodnych smaczków. Początkowo słodkie, a z upływem palenia coraz bardziej wytrawne. Nie wiem co powoduje te umiarkowane opinie. Może tytoń był niedojrzały? Moja puszka została przywieziona z Niemiec z Heidelbergu. Absolutnie czołówka w kategorii VaPer.
Mnie się wydaje, że to jest trochę casus Davidoffa. Jest wysoka cena, jest legenda marki, więc i oczekiwania są ponadnormatywne.
Do tezy o niedojrzałości tytoniu mogę się nawet przychylić, pamiętając przygody z Elizabethan Mixture i Durbarem – może obecny producent przyoszczędza na czasie i wypuszcza zbyt świeże partie.
Ponadto myślę, że jednak VaPery są dość trudne w odbiorze generalnie. Ale i tak uważam, że w tej niszy DDLNR ma swoje zasłużenie wysokie miejsce.
… to może znowu kwestia percepcji – ale wyraźnie napisałem, że tytoń jest bardzo dobry :)
Gdyby na puszce bylo napisane „blended in Kendal” oraz, ze jest mieszany przez tych samych ludzi i te same maszyny co 200 lat temu :-), to wszyscy tutaj, rowiez ci co Navy Rolls nigdy nie palili, okrzykneli by ten tyton rewelacja na miare galaktyki.
A ze na puszce jest napis Dunhill i to jeszcze z jakiejs blizej nieokreslonej fabryki w Danii badz w Niemczech, to „d..y nie urywa”
To tylko fanboje od Dunhilla tak mają, że im urywa zdrowy rozsądek :>
A skad ten smialy wniosek? Ja nigdy Navy Rolls nie palilem, badz nie pamietam czy palilem. Uwazam ze najlepsze tytonie Dunhilla to wedzonki z La i jakos do tego wcale mnie nie ciagnie.
Z tego samego miejsca, z którego wyciągnięta została teza o Kendal :>
No i w koncu zapalilem to cudo. Zapach z puszki, poraz pierwszy w przypadku blendu Dunhilla, nieodebralem jako przyjemny. A wrecz przeciwnie, jakos taki gryzaco kwasny sie wydawal. Zaladowalem rozdrobniony tyton do prostego bilarda w 3 grupie rozmiarowej i odpalilem. Pierwsze kilka pykniec i pomyslalem ze Va w tej mieszance jest bardzo podobna do tych uzywanych w miksturach latakiowych i zdecydowanie inna niz w przypadku Dunhill Flake. Do Navy Rolls podchodzilem z rezerwa po mizernych doswiadczeniach z Elizabethan Mixture. Jednak ponad godzinna sesja z tym tytoniem zaskoczyla mnie pozytywnie. Delikatny wbrew pozorom i slodki! Perique dodaje specyficznego podsmaku, ale jest to mieszanka zdecydowanie lepszej klasy niz Elizabethan.
A jak byście Panowie porównali DLNR z Dunhill Flake ? Tak łopatologicznie, czego można się po tym drugim spodziewać ? Jakieś podstawowe podobieństwa, różnice ?
Trochę lepszy, mocniejszy.
Problem z dobrymi tytoniami jest zawsze taki sam. Sa recenzje, legenda budowana poczta pantoflową itp. I potem człowieczek szuka Bóg wie, czego.
Jakichś smaczków, aromatów torfów, whisky i co tam jeszcze Matka Natura niby dała. I… rozczarowanie.
Dopiero na starość (życzę wczesnej) docenia sie tytoń, który smakuje i „robi” jak tytoń. Prosty, dobry, tytoń, po prostu. DLNR jest własnie taki.
Taki jest też Three Nuns, Stokki, jakis Comoy od czasu do czasu. DLNR to tytoń do palenia, nie do smakowania, jak ciastko. Tego sie nie je.
Trzeba tylko pokroić scyzowykiem, podsuszyć i dobrze napchać fajkę. I zrobić sobie kołek z dużym skosem, bo te płaskie to sie nadają do przepychania rur :)
PS., Tych prostych, dobrych jest coraz mniej, za to każdy nowy producent celuje w niepowtarzalny smak i zapach. DLNR należy traktowac jako „codzienny materiał do fajki”, który daje satysfakcję i niczym nie smierdzi. Uwierzcie, to więcej, niż mozna oczekiwać.
DLNR ma jeszcze jedną cechę. Czy komuś smakuje, czy nie, to inna rzecz, ale jest taki sam,do końca.
Pozwolę sobie wtrącić swoje „trzy grosze”pomimo bycia adeptem palenia fajki od niedawna. Tytoniu dane było mi spróbować dzięki uprzejmości kolegi Woltera, w ramach wymiany. Nie znałem wcześniej tego tytoniu zupełnie. Nie przeczytałem o nim żadnej opinii. Nie wiedziałem czego powinienem się spodziewać. Na początek urzekła mnie forma w jakiej trafia do sprzedaży. Nie widziałem do tej pory tytoniu w formie krążków. Jest to ciekawa postać zachęcająca do bliższego kontaktu z nim. Aromat tytoniu wydał mi się dość słodki i intensywny (dla osoby lubiącej spopielac aromaty bardzo przyjemny). Dopiero po recenzjach dowiedziałem się ze jest on uzyskany w sposób naturalny (proszę mnie poprawić jeśli nie mam racji). Smak w trakcie palenia. Dla mnie strzał w dziesiątkę. Wyraźny akcent pieprznosci Perique. Wyczuwalne momentami slodkości Virgini. Smak niezmienny do końca palenia. W sam raz jak dla mnie dawka nikotyny, może nawet ciut przy duża. I najważniejsze – najłatwiej palący się tyton z jakimi miałem styczność. Żeby nie było zbyt kolorowo znalazłem i wadę. Spora ilość wydzielonego kondensatu. Ale przypuszczam że to bardziej ułomność mojej techniki palenia. U mnie DLNR to tytoń, który zagości na pewno na dłużej.
Gdyby był ktoś zainteresowany wymianą, to zostało mi kilka puszek sprzed kilku lat.
A podasz jakiegoś maila do siebie? Bo nie mogę Cię namierzyć tutaj.
grzegorz (małpa) niedzwiecki.pl
Ewentualnie, mam także Escudo.