Woodbridge jest jedną z mieszanek, które można określić jako aromatyzowane tradycyjnie. Esoterica Tobacciana nie wypuszcza innych tytoni, niż tradycyjne, chociaż ma do tej tradycji podejście odrobinę rozluźnione. To Arsene Lupin wśród dżentelmenów, gentleman cambrioleur, albo może Philo Vance, dekadencki nowojorczyk z powieści S.S. Van Dine’a. To ostatnie tym bliższe prawdy, że mieszanki Esoteriki tworzone i produkowane są przez Germain’s (Jersey) na zamówienie amerykańskiego dystrybutora i w Europie nie występują.
W ramach rozluźnienia wytwórca obdarza niektóre swoje, angielskie w typie, tytonie (jak Pembroke czy And So To Bed) lekkim scentem alkoholowym, produkuje też mieszanki aromatyzowane, utrzymane w stylu niektórych produktów Dunhilla. Właśnie Dunhill, a nie na przykład Gawith & Hoggarth, przychodzi mi w pierwszej kolejności do głowy, gdy sięgam po „aromat” Esoteriki.
Znam kilka słodzonych mieszanek dunhillowskich, oczywiście Royal Yacht i 3YMV, ale także serię Dunhill Aromatic i niektóre wcześniejsze dunhillowskie produkty tego typu, oparte na virginiach. Woodbridge bardzo do tego towarzystwa pasuje, nie ma natomiast nic wspólnego zarówno z aromatem typu lakeland, jak i soapy, typowymi dla tytoni z Kendal. Jest to mieszanka oparta na virginiach, według opisu jest to 12 różnych tytoni, z których połowę fermentowano do czerwonej, resztę natomiast dodano w postaci jasnej lub czarnej. Mieszanka ma ogólnie kolor brązowawy, z pewną ilością ciemniejszych wstążek. Cięcie to typowy ribbon, z niewielkimi większymi kawałkami. Wilgotność dość wysoka (tu się różni od Dunhilla), wskazane jest lekkie podsuszenie, a w słoiku branie warstwy z wierzchu. Oprócz tej drobnej wady tytoń jest łatwy w obsłudze. Producent deklaruje scent w postaci cytrusów i lukrecji (licorice). Zapach prosto z opakowania jest ciut owocowy (choć jak dla mnie nie cytrusowy), tytoń sprawia wrażenie raczej mocno aromatyzowanego, choć woń nie przypomina żadnego z zapachów typowych dla popularnych wyrobów niemiecko-duńskich. Nie ma ani odrobiny wanilii, karmelu i podobnych niedrogich atrakcji typowych dla ciast. Jak powiedziałem, klasyka.
„A w smaku?” – pytał nieodżałowany Jerzy Dobrowolski, gdy chwalono przy nim jakąś potrawę. W smaku w tym przypadku jest ciekawie. Po pierwsze, aromatyzacja jest obecna, ale mniej, niż by wynikało z zapachu świeżego tytoniu. Aromat uzupełnia smaki virginiowe i mimo, że niewątpliwy, nie zastępuje samej rośliny. To jest uzupełnienie tytoniu, a nie uzurpacja. Trudno mi było wyczuć akurat cytrusów w tym interesie, ale były jakieś owoce plus typowe dla fermentowanej virginii rodzynki, oraz coś głębszego, zapewne owa lukrecja. Z tego wybijał się smak dobrze przefermentowanego tytoniu wysokiej jakości, bardzo gładki, bez zębów typowych dla niektórych jasnych mieszanek opartych na virginii. Taki dobry ton pozostaje do samego końca fajki, tytoń nie gorzknieje, daje się spalić do ładnego popiołu i pozostawia przyjemny posmak bez śladów sztucznych dodatków. Nie lepi się i nie brudzi fajki. Paliłem go w kilku fajkach, rozmiar zwykle 2 do 3, ze względu na drobne cięcie nadaje się do małych główek, ale oczywiście nie dyskryminuje dużych. Pali się dość łatwo, jak to ribbon, ale warto zwrócić uwagę na stan wilgotności przed nabiciem, bo drobno cięty, a zbyt wilgotny wsad może zatkać komin. Ze względu na podobny typ cięcia i podobne maniery można go rekomendować jako interesującą alternatywę dla Królewskiego Jachtu, jeśli komuś odpowiada ogólny klimat, ale nie przepada za kawowym scentem tego ostatniego tytoniu.
Podsumowując moje wrażenia, jest to wyższej jakości tytoń dla tych, którzy nie boją się aromatyzacji, ale nie lubią modern klajstru. Niestety – jak już mówiłem, w Europie go nie ma, a i w USA jest znajdowalny z trudem. Germain’s nie rozpieszcza fajczarzy dostępnością produktów spoza swojej głównej linii, a i samo sprowadzenie ze Stanów pakietu zawierającego osiem uncji tej używki (w formie luźnej cegły) nie zawsze jest proste. Za to jak już się dostanie taki worek, to wystarczy na długo.
No, recenzja bardzo fajna, smakach narobiłeś, a tu człowiek ma świadomość, że prawdopodobnie w życiu tego przysmaku nie skosztuje. :) Szkoda, bo mnie zainteresował.
Smaka*, pisanie z telefonu to dramat.
W USA te tytonie występują dosłownie sporadycznie, ostatnio chwilowo miał to Ivan Ries w Chicago. Tam zamawiałem. Zwykle przychodzi bez interwencji cła, ale to na własne ryzyko. Koszt tytoniu jest nikły (wychodzi około 35 zł/50 g), co by czyniło sprawę wręcz opłacalną, ale u Riesa sama przesyłka to jakieś 50 usd, to najdrozszy sklep internetowy. A w Europie, jak się rzekło, nie ma i zapewne nie będzie.
W jednym z bardziej lubianych przeze mnie sklepów w USA, cupojoes:
http://www.cupojoes.com/pipe-tobacco/tins-pouches/esoterica-tobacco/
jest trochę. Większość istotnie jest out of stock ale niektóre są dostępne.
Fakt, przyszła dostawa, bo dzień przedtem, zanim zamówiłem u Riesa, nic nie mieli. Nawet wziąłbym od nich, bo koszty wysyłki mają nieco niższe. Ale już zamówiłem pół kilo Blackpool i ćwierć kilo Woodbridge, wystarczy na rok spokojnie, zwłaszcza że mam jeszcze zapas So To Bed i Pambroke.
Ale i tak już mają mniej, niż wczoraj. Szybko znikają.
Cło zakosiło mi paczkę Woodbridge i paczkę Blackpool, ale potem przeszła mi paczka Woodbridge od prywatnego sprzedawcy. Raz my ich, raz oni nas. Ale ze takie jaja musimy odstawiać 60 lat po wojnie, to przechodzi ludzkie pojęcie.
Nie boisz się tak zamawiać? Słyszy się historie, że nie tyle kwestia cła kupującego dotyka, ale także spora kara finansowa.
„Cło zakosiło” oznacza, niestety, spore kłopoty. Daj znać, jak rozwój sytuacji.
a nawet 71 lat po wojnie :) jeśli mamy na myśli 2 światową.
Coraz lepiej. Właśnie kupiona przeze mnie prywatnie na ebay puszka (7 uncji!) historycznych płatków Edgewortha została wstrzymana na hubie jeszcze w USA, jako „niedoręczalna”.