W odmętach dysku twardego znalazłem zakurzoną recenzję z przed kilku lat, o której – prawdę mówiąc – zapomniałem. Do tego czasu Kendal Flake zdążył już wyparować z polskiego rynku, a smak tytoniu z mojej głowy. No ale zdmuchnąłem kurz i przetarłem Prontem. Zapraszam do zapoznania się z impresjami z tamtych czasów.
Producent podaje, ze mamy do czynienia z ciemną i jasną virginią, której niewielka cześć (16%) poddana została suszeniu ogniowo-rurowemu. Całość okraszona migdałami. Natomiast opinie palaczy i opisy sklepowe sugerują barokowy przepych smaków: od rumu, wanilii, piżmu poprzez pelargonie, bób tonka, róże, hortensje i migdały, a kończąc na whiskey, sherry i kawie. Zabrakło jedynie tulipanów i kiełbasy toruńskiej.
To tyle jeśli chodzi o marketing. Na moje powonienie zapach niepalonych flejków jest dość charakterystyczny i można go opisać na dwa sposoby. Na pewno jest różany. Mam na myśli płatki dzikiej róży, które dawniej na wsi ucierało się z cukrem i zajadało w letnie dni. Przynajmniej u mnie. Podobnie pachnie nadzienie pączków. Na inny trop skierowała mnie moja Lepsza Połówka – a było to porównanie bardzo przekonywujące – mianowicie Kendal Flake to kompot z czereśni. Przyznam, że nie potrafię się już od tej sugestii uwolnić.
W paleniu smak róży i czereśni wzajemnie się przeplata. Raz do głosu dochodzi jedno, raz drugie. W dalekim tle majaczy migdał, który czasami da o sobie znać. Szaleństwa piżmowo-rumowo-kawowo-hortensjowo-tonkowo-jakiegośtam nie wyczuwam. Tak po prawdzie nawet nie wiem jak pachną hortensje i pelargonie, a co dopiero bób tonka. Naturalnego piżma – jako wydzieliny z gruczołów okołoodbytniczych piżmowca – wolałbym nigdy nie wąchać. W każdym razie od połowy fajki aromat migdałowy staje się jeszcze bardziej wycofany, a czereśnia – która być może jest jednak wiśnią (zabijcie mnie, nie wiem) – i różyczka zlewają się w jeden smak. Przedzierają się przez kwiatową, słodką i gładką virginie, typową dla myśli blenderskiej GH. Całość pali się poprawnie i sucho. Choć w język nie ugryzie, to potrafi czasami podrapać po gardle. Jest róża, są i kolce. Kłują zwłaszcza po wcześniejszym podsuszeniu blendu. Być może ten nieprzyjemny efekt jest także konsekwencją mojej niezbyt ostrożnej techniki palenia (zwłaszcza gdy czasami staram się jak głupiec ratować żar na siłę), co wskazywać może na przypuszczenie, że Kendal Flake łatwo przeciągnąć.
To tytoń zdecydowanie mocny. Raz spożywając go na pusty żołądek – po godzinie palenia – sponiewierał mnie po chamsku i prawie sprowadził do pozycji embrionalnej. Plusem jest fakt, iż nie smrodzi fajki jak Ennerdale czy No.7 Broken Flake. Wszak, aliści i zaiste w porównaniu z nimi uzapachowiony jest z umiarem, choć mocny aromat z puszki początkowo nakazuje w to wątpić. Jeśli nie będzie katowany dzień w dzień, to z powodzeniem można palić go w fajkach do virginii. Nie polecam tego samego z Ennerdalem.
Nie będę ukrywał, że rzadko do niego wracam. Nie ma oczywiście wątpliwości, że KF jest solidnie zrobiony, cieszy się estymą i wielu wielbicieli virginii scented oraz aromatów odkryje go jako wspaniały tytoń. Niemniej jednak, mimo zastosowania wiosenno-letniej palety smaków, wydaje mi się mało orzeźwiający. Winę ponosi zapewne zapach różanego olejku, który zawsze kojarzył mi się ze starymi, upudrowanymi babami oraz z wonią domów pogrzebowych. Ale u każdego efekt proustowskiej magdalenki może manifestować się inaczej, nie koniecznie tak turpistycznie jak u mnie.
Łapię się na tym, że w wyobraźni nakręcam się na KF, wącham co rusz jego zawartość, ale gdy w końcu decyduję się zapalić, czuję się często przytłoczony jego duchotą. Przez róże i depresyjną nikotynę. Nie ulega wątpliwości, że to smaczny tytoń, ale nie wywrócił mi świata do góry nogami. Mam w zapasie szczelnie zamknięty, 25-gramowy słoiczek przeznaczony na dojrzewanie. Otworzę go za parę lat i zobaczymy co się stanie.
Różany jak najbardziej – w stylu pączkowym, tak samo słodki (a ja zwykle niezbyt mocno wyczuwam i słodycz, i sławne kwaski). Jakieś wspomnienie migdałów też jest, czereśni/wiśni nie pamiętam. Nie wydał mi się szczególnie mocny, raczej typowe dla G&H 5-6/10. Początkowo był prawie zachwyt, ale z czasem znudził: zbyt mdły, duszny i – w sumie – nudny. Co ciekawe, tak mi się zrobiło praktycznie z wszystkimi produktami G&H.
Starość.
Możliwe.
kończę właśnie puszkę ze starych zapasów. Mocny, ale dość „gładki” smaczny, , migdałowo-owocowo-lekko kwiatowy , świetnie zbilansowany, dobry po kolacji, na pusty żołądek za mocny, przynajmniej dla mnie…