To co nam zazwyczaj towarzyszy przy okazji życia to codzienna rutyna, czyli rankiem – tak gdzieś koło 10tej wstajemy, jakieś śniadanko, kawka, mała fajeczka, zrobić przedziałek na fryzurze, ogolić się – jak starczy czasu i fajrant. Co bardziej rozgarnięci porozglądają się za jakąś pracą, ale bez przesady w działaniu, w końcu mamy taki wybór w państwowym socjalu, że naprawdę lepiej przejrzeć aktualne oferty biur podróży niż lawinę ogłoszeń rubryki „dam pracę”. Żeby normalnie funkcjonować, w tym pełnym zasadzek świecie, do organizmu wprowadzamy zasadniczo niezmienne produkty spożywcze i od czasu do czasu, jak nas fantazja poniesie i środki finansowe pozwolą fundujemy naszemu podniebieniu kulinarną ucztę czyli jakiś kebap (czy też kebab), hamburger, cheeseburger z colą i frytkami no jednym słowem szał. Zasadniczo to jednak ten chleb (nie wiem jak u bezglutenowców) jest taką powszednią bazą spożywczą. Podobnie jest u rzeczypospolitej fajkowej. Dobry naturalny tytoń jest jak uczta dla zmysłów, zasiadamy i całą osobowością próbujemy odgadnąć co szef kuchni pochował w swoim dziele. Jednak na co dzień polegamy na stałym nikotynowym pożywieniu, frykasy zostawiając na odpowiedni moment. Rzecz właśnie będzie o takim „chlebie powszednim”.
MAC BAREN VIRGINIA FLAKE FLAKE CUT
Do zakupu przekonało mnie … opakowanie. No wpadło w oko, nie powiem, klasyczne zestawienie kolorów żółty i czarny, tekst głosił VIRGINIA FLAKE – a ja przepadam za virginią. Lekkie wahnięcie bo doświadczyłem Virginia No 1 od Mac Baren’a i no nie powiem nie urwało czterech liter, a nawet lekko mnie zniechęciło do dalszych zakupów tegoż (jak ktoś lubi to z góry przepraszam, ale to moja subiektywna ocena), tytoń w takim cudnym pudełeczku na bank bije wyżej wspomniany, bo przecież nic pośledniego by tam nie zapakowano. Nie chowa się kinder niespodzianki do jajka faberge.
Zapłaciłem sprzedawcy żądaną kwotę, pudełeczko do torby i biegiem do domu. Lekkie napięcie, gorączka jak u nastolatka przed rozpruciem petardy i oczom ukazuje się szczerozłota folia, taka w jaką pakowano tytoń przywożony z Nowego Świata na hiszpańskich galeonach, z nabożną czcią otwieram i przed oczami mam płatki jasno brązowe, żółte, cienkie, lekkie, delikatne ale zwarte.
Zapach z puszki wpadający do nosa to miód i cytruski, trochę siankowaty, bardzo przyjemny. Bez wątpienia virginia myślę. Tradycja w swej postaci nawiązująca do dzieł Fabryki Fortepianów „Calisia”. Szkoda tracić za dużo czasu na drażnienie zmysłów powonienia więc pora tytoń w popiół zamienić. W smaku wyraźna przewaga słodyczy przeplatana nutą miodowo – cytrynową, rzekłbym virginia w klasycznym wydaniu, tak w zapachu jak i w smaku. Tytoń podobno nie jest aromatyzowany jednak im bliżej końca puszki byłem tym większe wątpliwości we mnie narastały, taka myśl „czy aby na pewno nic a nic nie dorzucili?” Nie jestem przekonany. Trochę czystych virgini wypaliłem, trochę aromatów (tych chemicznych i naturalnych), a nie jestem definitywnie przekonany. Pierwsze wrażenie po zapaleniu jakie mi przyszło do głowy to, takie, że odrobina burleya tam wpadła (takiego dosłodzonego). Całe to zamieszanie wynika z dysonansu poznawczego zapach/smak – zapach ewidentnie naturalna virginia, moim zdaniem typowa konserwatywna norma – smak? No właśnie – niekoniecznie, tak jakby na sekundę gdzieś ten burley zagościł. Oczywiście te dywagacje nie są czymś co powoduje do zakupu tego produktu, ale same nasuwają się podczas palenia. Ot tak, trochę z nudów.
To co powinno Was zachęcić do nabycia – choćby na spróbowanie – to fakt, że jest to dobra propozycja dla typowych – jak ja – nikotynistów, czy początkujących – też jak ja – fajczarzy. Tytoń sugerowałbym do powszedniego palenia z uwagi na lekki, nienachalny smak . Dobrze sprawdza się jako tytoń „spacerowy” z uwagi na ową stałość smakową, nawet gdy zagapimy się na pracującą przy kolejnych odcinakach „Klanu” ekipę filmową, będziemy zajęci zakopywaniem zwłok sąsiada, czy rysowaniem gwoździem po powłoce lakierniczej samochodu szefa i trochę mocniej go zagrzejemy zostanie nam to wybaczone, ale do pewnego momentu, bo przy przegrzaniu dostaniemy, niczym mokrą ścierą w twarz, sporą porcję goryczy. Na szczęście łatwo tu o przebaczenie, chwila na uspokojenie i jest jak przed wypadkiem. Raczej nie doszukiwałbym się w nim jakichś niespodzianek, czegoś co zaskoczy w trakcie palenia. Przed napisaniem tego tekstu wypaliłem prawie całą puszkę. W kukurydziance, we wrzoścu, w piance, w fajce z filtrem i w bezfiltrowej. Wnioski jakie nasuwają się po przejściu tej kombinacji są takie, że – nic się w nim nie zmienia rodzaj użytej fajki nie ma znaczenie, parametry też. No może z jednym wyjątkiem, w fajce z filtrem węglowym (czy innym) standardowym 9mm smak jest nieco wytłumiony, wyciszony, tak jakby trochę odjąć z jego wartości. Czy warto poświęcić odrobinę smaku na wątpliwą korzyść ochrony zdrowia dzięki zastosowaniu filtra? NIE. Zdecydowanie nie. Smak czystej virgini – przynajmniej dla mnie – jest czymś co stanowi tzw. bazę porównawczą, wyjściową, odniesienie do wszystkich innych blendów. W przypadku tego tytoniu też tak właśnie jest. Mamy tu – przynajmniej wg mnie jedną ze stałych od, których możemy prowadzić odniesienia do innych tytoni.
Przewertowałem swoją pamięć niczym referent NFZ karty pacjentów i odnalazłem podobne smakowo produkty takie jak Capstan Oryginal Navy Cut czy Friburg & Treyer – Vintage (przy czy ten ostatni w zestawieniu jakby trochę lżejszy). Zdecydowanie odbiega od FVF, Golden Glowa, Travellers Dream od SG. Jest mocniejszy od Broken Scotch Cake i mniej ciekawy od Golden Sliced Orlika.
Uderzyło mnie podobieństwo do Mac Baren Navy Flake, ale tam jest dodatkowo burley i cavendish, hmmmm gdyby z Navy Flake usunąć cavendish’a??? Taka luźna myśl, ale sądzę, że byłoby blisko.
Jest jak przechodzień w tłumie, mijamy go i po temacie. Za to właśnie go cenię, za powszechność i bezosobowość (w pewnym sensie) bo dzięki niej nie muszę potem przybijać się do krzyża, że nie poświęciłem mu należnej czci.
Ach i na koniec – po otwarciu puszki lepiej przełożyć do słoika, stosunkowo szybko wysycha, świeżość w puszce zachowa przez 2-3 dni potem już tylko susz.
Korzystając z jakiś szczątkowych przywilejów redakcyjnych upubliczniłem, ale fajnie, jakby to robił ten, kto powinien.
Podziękować, właśnie – posiłkowałem się poradnikiem „jak opublikować…” i nie znalazłem tam przycisku dla twardzieli pt. „opublikuj” – coś się pozmieniało?
Dzieki.
Fajnie sie czyta.
Dzięki za recenzję, fajnie, że komuś chce się jeszcze pisać na fajkanecie.
Naprawdę przyjemna recenzja. Omawianego tytoniu nie miałem okazji próbować ale mam doświadczenie z MB VirginiaNo1 – również nie zostałem fanem, na TobaccoReview malowniczo ktoś go ocenił mianem „napalmu w gębie „, heh istotnie coś w tym jest.
Dopinguje do kolejnych tekstów, portal żyje ale ostatnio nastawiony jest raczej na odbiór niż na tworzenie contentu. Pozdrawiam
Dziękuję, fajnie, że ktoś czyta 😁, w weekend obiecałem sobie popełnić coś o kukurydziankach.
Dzięki! Fajnie się czytało. Jako smakosz kukurydzy z Missouri czekam niecierpliwie na zapowiadane „coś”. :D
Pozdrawiam!
Zamówiłem go przed przeczytaniem recenzji. Też mnie skusiło opakowanie. Zobaczymy jak smakuje jak już do mnie dotrze. Dzieki za recenzję.
Tak tylko mała podpowiedź, bo i mnie z marszu MB Virginia no 1 nie zachęciła „z marszu”. Polecam otwartą kopertę wsadzić do szczelnego słoika i odczekać 3-6 miesięcy i wtedy spróbować. Wg mnie o wiele lepszy efekt, a ustawienie wtedy rotacji jest całkiem proste.
A jak wrażenia smakowe po leżakiwaniu?