Japończycy wszystko przerabiają na swoja modłę. Cokolwiek trafiało do Kraju Kwitnącej Wiśni z innych kultur i spodobało się choćby na małą chwilkę, stawało się błyskawicznie rdzennie japońskie. Do końca II wojny światowej mieszkańcy tego kraju posiadali niesamowitą cechę narodową – każda importowana idea, sprawa i przedmiot bardzo szybko podporządkowywany bywał miejscowej rzeczywistości…
Nie inaczej rzecz się miała z tytoniem. Używka ta trafiła do Imperium – tak jak wszędzie – już w XVI w. za pośrednictwem portugalskich żeglarzy. I jak wszędzie na świecie błyskawicznie stała się modna we wszystkich warstwach społecznych. Importowano coraz więcej tytoniu, ale z importem w Japonii bywało różnie – co i raz przestraszeni zachwianiem odwiecznych tradycji oraz porządku społecznego możnowładcy wydawali edykty zakazujące przywozu obcych towarów i obyczajów.
Z ludzkimi nałogami jednak nie jest łatwo wygrać. Palenie tytoniu przyjęło się na tyle, że zaczęto go uprawiać na wyspach. Ale rolnictwo japońskie podlegało innych obyczajom i prawom od upraw w kontynentalnej Azji. Kraj Wschodzącego Słońca zawsze cierpiał na deficyt ziemi – pierwszeństwo miały zboża, czyli ryż oraz proso, podstawa wyżywienia ludności oraz jarzyny. Ziemia należała głównie do wielkich panów oraz, gdzieniegdzie, do wiejskich społeczności… Ale nawet największym despotom tradycja nie pozwalała uprawiać innych roślin na terenach, na których można było siać i sadzić żywność.
Tytoń trafił na słabe gleby, przede wszystkim w górzystych prowincjach. Mało składników azotowych, niezłe nasłonecznienie, więc trudno się dziwić, że portugalskie oraz brytyjskie sadzonki szybko nabrały cech tytoni określanych w Europie jako orientalne. Z racji wyższej wilgotności niż w macedońskich, tureckich czy syryjski realiach kllimatycznych, japońskie odmiany bywają mocniejsze, zasobniejsze w nikotynę.
Ale tytoniu nigdy nie było tak dużo, aby „cały naród” mógł nabijać wielkie europejskie faje. Jeszcze przed tytoniem do Japonii trafiły z królestwa Khmerów małe fajeczki do opium i haszyszu. Trafiły razem z khmerskim słowem ksher... Tyle że język japoński miewa „problemy logopedyczne” i nie znosi spółgłoskowych zbitek (np. szary polski Kowalski zmienia w ustach Japończyków nazwisko na Kowalsaki), więc fajeka do ćpania zmieniła się w japońską kiseru…
Kiseru przed rozpowszechnieniem się tytoniu funkcjonowała gdzieś na marginesach japońskiej świadomości społecznej. Ani konopie, ani mak – z przyczyn, o których już pisałem – także nie przyjęły się na wyspach. Opium i haszysz nie stanowił tutaj takiego problemu jak na kontynencie. Do zmieniania świadomości pozostawała sake, którą można było sporządzić ze zboża…
Mała ilość tytoniu w maleńkiej fajce – fajkowy tytoń po japońsku wygląda zupełnie inaczej od grubo krojonego tytoniu z Zachodu. Pocięty jest otóż „na włoski”, tak cieniutko, że cieniej już nie można. Najdelikatniejszy holenderski shag przy tytoniu japońskim jest gruby, obleśny i wulgarny…
Proces produkcji tego niewiarygodnie cienko ciętego tytoniu (o nazwie kisami) został doskonale zilustrowany na filmie: KLIK
O rozpowszechnieniu się tytoniu i fajek kiseru może świadczyć chociażby fakt, że od XVIII w. w skład standardowego wyposażenia skośnookiej panny na wydaniu wchodziły specjalne deski oraz noże i nożyki do rozdrabniania tytoniu. Tak było w rodzinach chłopskich, mieszczańskich i wśród arystokracji – w tych ostatnich przedmioty te były małymi dziełami sztuki i do takiej deski oraz ostrzy dorzucano kilkoro specjalnie i specjalistycznie przysposobionych służących.
Do dzisiaj Japończycy z autoironią mawiają, że w rozpowszechnianiu kultury i tradycji prym wiodły dziwki. „Uczęszczanie” do domów gejsz i zajmowanie się przyjemnościami jest – i zawsze było – w tym kraju zupełnie naturalne. Każda warstwa społeczna miała sobie właściwe przyjemności i przybytki rozkoszy – ale niemal wszędzie już pod koniec XVIII stulecia panienki paliły zgrabne fajeczki i pracowicie reklamowały kiseru-tabako.
Do rozpowszechnienia się papierosów, tytoń przenoszony był głównie w maleńkich papierowych torebkach. Z reguły podpisanych, bo naród to uporządkowany. Gejsze odwiedzające herbaciarnie – co należało do codziennego rozkładu zajęć w tej profesji – pozostawiały na blacikach takie torebeczki z niedopalonymi resztkami. W herbaciarniach na bieżąco więc można było skorzystać z tytoniowych próbek…
Jako że w lokalach tych można było sobie także golnąć, bywali w nich także artyści zajmujący się słowem pisanym. Na przełomie XVIII i XIX stulecia napisano pierwsze przewodniki po japońskim rynku tytoniowym, a po kielichu i paru fajkach niejeden poeta skreślił wzniosła odę. Co sprawniejszy i bardziej pijący mógł nawet napisać dramat – zarówno teatrzyki cieni, jak teatry kabuki wystawiały spektakle poświęcone tytoniowi i kiseru. Nawet skrajnie konserwatywna tradycyjna opera japońska nie była wolna od nikotynowych odniesień.
Bywało, że palenia tytoniu zakazywały władze i organy. I wówczas kiseru stawała się politycznym manifestem. Odnotowywano np. pokazanie się szoguna z zapaloną fajką podczas oficjalnej wizyty, w czasach obowiązywania edyktu antynikotynowego w goszczącej go prowincji czy manifestacyjne obdarowanie miejscowego burdelu aromatycznym tytoniem z Mito, zwanym danbu i słynnym ze smaku uwielbianego przez panie i panienki. Albo podesłanie kilku mułów z jukami wyładowanymi mocnym tytoniem z Nambu lokalnej korporacji rybaków…
Manifestowanie za pomocą fajki nabrało w Japonii nawet cech swoistego ruchu oporu. Możnowładcy – jak wszędzie na świecie – zawsze chętnie pożyczali pieniądze od kupców, ale tym ostatnim nie wolno było prezentować swojej zamożności. Tymczasem warstwa handlowców bogaciła się na potęgę i pragnęła swój status okazać…
Tu na moment porzucę kupców i wspomnę o samurajach… Konkretnie o samurajach bezrobotnych, czyli wojownikach bez pana zwanych roninami… Bywało, że sprawiali oni problemy lokalnym możnowładcom – jak to społeczni frustraci o stosunkowo wysokiej pozycji. Kodeks bushido pozwalał im nosić miecze oraz inne oznaki przynależności szlacheckiej. Ale ronin to wojownik bez dyscypliny – jak powiada japońskie porzekadło – a brak dyscypliny to gotowa awantura i gromadzenie się w bandy… W niektórych prowincjach zabroniono noszenia miecza samurajom bez pana, ba, bywały nawet okresy, gdy zakaz taki był ogólnopaństwowym edyktem firmowanym przez szoguna.
Długa fajka kiseru, cała z metalu, stawała się wówczas oznaką samurajskiej godności. Więcej – w takich okolicznościach zapobiegliwi rzemieślnicy specjalizujący się w płatnerstwie tego typu fajki wytwarzali obok katan i wakizashi. Wiele takich fajek sygnowanych jest przez największych płatnerzy Japonii i bywają licytowane dzisiaj nawet przez Sotheby’s i inne wielkie domy aukcyjne… W ciężkich czasach – a także po cesarskim zakazie ostatecznie zabraniającym w 1867 r. noszenia mieczy w miejscach publicznych (edykt Haito-rei) – wielu samurajów za pas kimona wkładało fajki kiseru w pięknych, ozdobnych pochwach… Ba, narodziły się szkoły walki długą i krótką fajką oraz wyspecjalizowali fechmistrze biegli w tej dziedzinie…
Kupcy nie mieli aspiracji do używania kiseru jako broni. Swoją zamożność manifestowali jednak podobnie – wkładając za pas kiseru w wystawnych pokrowcach. Używali fajek standardowych, w których metalowy ustnik oraz główka łączone bywały bambusowym cybuchem. Najzamożniejsi nosili fajki z sygnaturami płatnerskich znakomitości na częściach metalowych, a cybuchy mieli wykonane ze szlachetnego drewna lub minerałów czy z kości słoniowej.
Ale skoro coś się przy sobie nosi, to trzeba umieć się tym posługiwać. Powstały style i szkoły palenia fajki, funkcjonujące na podobnych zasadach jak instytucje nauczające japońskiego parzenia herbaty, układania ikeban czy składania papieru. Obsługiwały one zarówno kupców, jak i samurajów, a niekiedy nawet niższe warstwy społeczeństwa. Obok fajeczek wytworzyła się rozbudowana obrzędowość, niemalże filozofia lub nawet mistyka. Niekiedy przy pawilonach herbacianych w bogatych domach wydzielano kąciki czy nawet pomieszczenia do przygotowywania i palenia kiseru. Do palenia, przenoszenia, przechowywania tytoniu oraz fajki służyły rozmaite akcesoria – od miniaturowych pojemniczków na tytoń, przez kapciuchy, pudełka na popiół, deski i noże do krojenia liści, po wystawne mebelki przypominające całkiem spore sekretarzyki.
Bitna tradycja samurajsko-ronińska kiseru poszła własną drogą. Wielu szukających pracy roninów od wieków znajdowało zatrudnienie w szeregach niewidocznych wojowników ninja, także jako płatni zabójcy. Nie inaczej też bywało z bezrobotnymi samurajami noszącymi fajki zamiast mieczy. Posługiwanie się kiseru weszło pod koniec XVII w. w zakres ninjitsu i obok słynnej gwiazdki , nunchaku czy wachlarza fajeczka zmieniła się w śmiercionośny oręż. Szczytem było przerobienie fajki w broń palną – metalowa fajka jako swoisty filtr miała papierowy wkład wypełniony prochem strzelniczym. Po zdjęciu ustnika cybuch stanowiący lufę kierowano w stronę ofiary i wywoływano zapłon przed dmuchanie do komina. Tego typu mord był wspomniany kilkukrotnie przez japońska prasę w XIX w.
Kiseru w roli narzędzia zbrodni odziedziczona została przez nieliczne odłamy yakuza, znanej z Hollywood jako japońska mafia.
Dmuchanie w komin nie było niczym dziwnym. Napalenie się zwiniętymi w kuleczkę tytoniowymi włoskami graniczy z cudem albo wskazuje na skrajnie małe zapotrzebowaniu na nikotynę. Większość szkół kiseru przedłuża czas obcowania z nikotyną – pod koniec palenia odsypuje się żar na specjalną tackę lub po prostu na dłoń, dosypuje odrobinę świeżego tytoniu, miesza i strząsa do fajeczki. Czynność taką powtarza się kilkukrotnie – aż do nasycenia się używką…
Od końca XIX stulecia obyczaj palenia kiseru stopniowo zanikał – wyparty przez papierosy. Od lat 60. ub. w. – przerażeni przejmowaniem obyczajów z Zachodu oraz zachodniej bylejakości i pośpiechu miłośnicy japońskiej tradycji – próbują reanimować palenie kiseru. Nie bardzo to wychodziło, ale ostatnio japońska fajeczka dostała dobrze rokujące wsparcie – pojawiła się powszechnie w burdelach…
Z kiseru to by się nawet chomik nie napalił. Dla mnie te fajki wyglądają na góra trzy sztachnięcia. Nie ma się co dziwić, że konieczne były szkoły palenia… ;)
Apropos: o ile potrafię uwierzyć, że u Japońców spopularyzowanie kiseru wyszło tym fajkom niejako na dobre (bo trzymano się ścisłych zasad), o tyle nie widzę czegoś takiego w Europie (bo o Polsce samej już nie wspomnę). Mówię tu oczywiście o fajce tradycyjnej – odnoszę wrażenie, że w takim wypadku sztuka fajczarska by po prostu upadła, a na pewno stała się kompletnie niszowa. Ale to tylko takie moje apokaliptyczne dywagacje…
Bez objawień proszę, nie ma co porównywać dojo do remizy… :D
Jesli Japonczykowi zamias sexu wystarcza powachac uzywane majtki nastolatki kupione w automacie, to i jedno nabicie fifki styknie. Nie ma w tym nic zaskakujacego. Z drugiej strony jak by tak postawic rownanie miedzy wspomnianym shagiem a orientalem to nie jestem pewien czy nikotynowy strzal nie jest podobny co przy krotkim skrecie czystej zlotej wirginii.
Jak głosi pierwsza zasada Internetu: nie próbuj zrozumieć Japończyków.
Muszę przyznać, że ładne te kiseru jest, aczkolwiek nie wiem, czy chciałbym z tego palić. Jak uwielbiam japońskie kino (szczególnie grozy), tak kilku rzeczy tam nie rozumiem. I jakoś mi do nich nie pilno.
W sumie to troszkę dziwny jak dla nas Europejczyków kraj ta cała Japonia. Może dobrze , że nie staliśmy się nią drugą jak to było nam obiecywane… Zamiast porządnie zaziać to bawią się maluczkimi fajeczkami i męczą się…oj cała Japonia…
Edycyjnie:
Skoro Kowalsaki i fajeka, to chyba, jednak zbitki spółgłoskowe…
Jasne, dziękuję za uwagę przy czytaniu, już waparowadzama poprawaka…
bardzo ciekawy tekst, moje gratulacje.
co do samych Japończyków – jak rzekł kolega Rheged, nie starajmy się ich zrozumieć. ważne jednak byśmy się od nich uczyli. nie bali się zakląć fajki i palenia tytoniu na własną modłę, i jak widać, to działa.
odważyłbym się nawet rzec, że to oni właśnie dokonali swoistego unowocześniania fajczarstwa.
Fuckt, są nowocześni. Można u nich kupić kiseru na sensorach – z piezoelektrycznym samozapłonem. Naprawdę. W Polsce pewnie tego nie będzie, ale skoro jesteśmy nowocześni, to ja postuluję, by po zamtuzach były próbki tytoniu!
Prometeusze naszych czasów !!
Co prawda, to prawda, warto uważać na wątrobę…
sądzisz, że są tacy, którzy chcieliby ich ukarać ?!
oni nawet na przegranych wojnach wychodzą na swoje. podejrzewam, że są z innej planety ;)
Jarek, Ty o planecie, a ja o zamtuzie… Jak będziemy tam uczęszczać po próbki tytoniu, to warto uważać na wątrobę. A Ty mi tutaj von Denikenem zasuwasz :D
wybacz, czasem mój umysł kroczy dziwnymi ścieżkami :)
te faje, to raczej do opium lub marihuany, takoż mnie się zdaje…
Pastor
Ponad wszelką wątpliwość jest o tym w tekście… I to w kilku akapitach. Także o tym, dlaczego w Japonii w okresie Edo narkotyki te nie bardzo się przyjęły. Zachęcam do lektury :D
Podziwiam nieznajomość kultury japońskiej przez autora tekstu. Po pierwsze Japończyk nie powie nawet kowalsaki bo w japońskim nie istnieje litera l – przerobi ją na r i doda inną samogłoskę do niej. Po drugie trzeba się wykazać niezwykłym brakiem szacunku oraz ignorancją by nazywać gejsze „dziwkami” proszę się dokształcić przed pisaniem takich bzdur
Jeżeli ktoś widział kultowi film Gremliny, tam jest dziadek z jedna z takich fajek. Z chęcią zrobiłbym jedna z takich fajek ale nie mam jak i czym wywiercić tak długiej dziurki w cybuchu. Tata mi mówił ze można spróbować elektroda ale to może zająć wieki.. Jakieś sugestie jak zrobić taka dziurkę?
Skrzystaj z patyczka bambusowego i skorzystaj jak radzi tata z elektrody :) nic nie bedziesz musial wiercic.
Ja tam kiseru lubię. Na krótkie palenie całkiem smaczne, nie ma szczególnych trudności w chłodnym i smacznym przypaleniu takiego maleństwa. Jeśli ktoś miałby okazję zawitać do Kraju Kwitnącej Wiśni, polecam – można dorwać bez problemu w sklepach z tytoniem, z kolei na pchlich targach bez problemu znajdziemy (nawet za 500-1000 jenów czyli 15-30 zł, choć są też modele za nawet równowartość 300 zł) starsze, ładniejsze modele, które po odrobinie czyszczenia nadają się do przyjemnego palenia.
Super tekst. Jako, że nie czytam wszystkiego jak leci – bo nie mam w zwyczaju, a tylko to co mnie interesuje, tak po ten tekst sięgnąłem właśnie teraz. Po tym, jak sam stałem się posiadaczem kiseru.
To, czego w tym tekście brakuje, a nie wiem kto jest silny w wiedzy na tyle, by dodać – to informacji więcej o tytoniach. Rodzajach, gatunkach, smakach.
To czego udało mi się już dowiedzieć to np. do Japonii tytoń mozna exportować (sic!) (z punktu widzenia obcokrajowca) ale exportować z Japonii – nie można. Dwukrotne użycie słowa export jest celowe.
Także o ile łatwo jest wejść w posiadanie samej fajki, o tyle trudno zdobyć do niej tytoń.
Dotychczas paliłem droniutko rozrobnioną VA fajkową w fajce – super krótko i własnie o to chodzi. Spodobało mi się – Bardzo.
Jednak czekam niecierpliwie na shag od GH którym postaram się wypełnić fajeczkę. A jeszcze bardziej na tylko (niestety) dwie paczuszki kizami – oryginalnego tytoniu.
Na razie tylko przypuszczam ale to cięcie ma tą przewagę nad rozdrobnionym fajkowym, że trudniej jest taki tytoń czy popiół wciągnąć do ust. Fajkowym niestety muszę co rusz spluwać.