W wyniku zadziwiającego splotu przypadku, dobrej woli Darczyńcy – Kolegi Kien2 i zwykłego łutu szczęścia – zdarzyło się raz (całkiem niedawno) tak, że stałem się szczęśliwym posiadaczem pięknej, lecz odrobinę kalekiej fajeczki Viprati.
Szerzej o tym tu: KLIK
Z tego miejsca, chciałbym ponownie podziękować Koledze Kien2 za wspaniały gest, fajny pomysł na „zagospodarowanie i uratowanie od zatracenia w czeluściach szafy” ładnej fajeczki. I, w końcu – za to, że to mnie dane było zostać beneficjentem zabawy-konkursu przez Kolegę zorganizowanego. Dziękuję!
Jak pisałem, anonsując się do zabawy – chciałem się tą fajeczką zająć, bo lubię podobne wyzwania. Kilka osób (znających mnie troszkę dłużej z racji mej aktywności na portalu) zna już i potwierdziło głosami poparcia w trakcie trwania konkursu (za co też Kolegom dziękuję, choć nie uważam bym zasługiwał ), moje upodobania w tej kwestii. Otóż,- sprawia mi wielką frajdę amatorskie przywracanie do sprawności kalekich i uszkodzonych fajeczek. Lubię takie dłubanie, lubię okoliczności i wyzwania zmuszające do improwizowanej zaradności. Do szukania i testowania rozwiązań starych i takich zupełnie nowych, moich własnych, autorskich. A każda udana „renowacja”, uzdatnienie czy naprawa fajeczki, sprawia mi autentyczną frajdę, uczy nowych rzeczy i jest powodem osobistej satysfakcji i dumy. Szansę na takie ciekawe wyzwanie wypatrzyłem w ogłoszeniu Kolegi Kien2, z czego (ze szczęśliwym rezultatem) skrzętnie skorzystałem. Drugi z powodów – fajka piękna i wartościowa, osiągalna dla każdego chętnego spełnić warunki Organizatora – Darczyńcy. To czemu nie spróbować? No i się udało! Dziękuję ponownie.
Fajka dotarła ekspresowo. Z niecierpliwością rozpakowałem „pacjenta” i pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy, to było ” przekozakowałem, motyla noga!…” ;)
Jak mawiają mądrzy ludzie – darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby... Tak! Choć zgadzam się z tym w pełni, staram się kierować tą maksymą i daleko mi do maniery okazywania niewdzięczności (osobiście tego nie toleruję) czy marudzenia… a nadto – stan fajki został dosyć skrzętnie i dokładnie opisany przez Kolegę Kien2, to jednak pierwsza diagnoza nie wypadła zbyt optymistycznie… Ekscytacja i frajda z trzymania w ręce fajki klasy „top”, fajki pięknej i porządnej, została odrobinę przytłumiona ogromem uszkodzeń, zdiagnozowanych zwłaszcza wewnątrz komina. Bo w kominie jest, nie oszukujmy się – masakra! ;)
Jednym z warunków uczestnictwa w zabawie, było zadeklarowanie gotowości do podjęcia próby przywrócenia fajce sprawności i opisania podjętej procedury i starań. Zatem, przedstawić chciałbym relację z tegoż procesu w moim wykonaniu.
Nie jestem dobrym „pismakiem”. Z góry zatem przepraszam za błędy stylistyczne, formalne, niedomówienia jakich zapewne nie braknie i moje grafomaństwo czy „mędrkowanie”, którego będzie pewnie za dużo. :)
Zaznaczyć też chciałbym, że poniższy artykuł nie jest materiałem dydaktyczno-instruktażowym. Jest to jedynie relacja z przeprowadzonych prac, z wykorzystaniem moich własnych metod, wypraktykowanych i stosowanych w dobrej wierze i absolutnie subiektywnym przekonaniu, że się sprawdzą przy tej konkretnej fajce. Nie śmiem twierdzić ani sugerować, że te metody są poprawne i godne propagowania. Za cienki jestem na tworzenie poradników. Ale, żywię nadzieję, że być może i Wy, drodzy Koledzy, odnajdziecie w poniższym tekście i ilustracjach , nawet jeśli nie informacje merytorycznie cenne – to przynajmniej ciekawe i godne przeczytania z przyjemnością.
Zaczynamy!
Fajeczka, po wyjęciu z opakowania „transportowego” prezentowała się tak:
Ustnik połamany, ale on akurat nie stanowił głównego powodu do zmartwienia. Robiłem już naprawy złamanego czopu w fajce przewidzianej do współpracy z filtrami i mam na to mój, wypraktykowany sposób. O tą część naprawy w zasadzie byłem spokojny, bo już na poczekaniu obmyśliłem plan działania. Ale o ustniku później.
Zacząłem od wyjęcia urwanego czopu z szyjki fajki za pomocą sprytnego, zaimprowizowanego narzędzia idealnego do tego celu – szprychy rowerowej :) Dzięki specyficznemu „grzybkowi” nie rysuje szyjki wewnątrz, a jednocześnie ma kształt idealny, by „zahaczyć” urwaną tulejkę czopu.
Teraz można fajeczce przyglądnąć się dokładniej…. Z latarką czołówką na głowie, oglądam komin, szyjkę. Nieśmiało sprawdzam na ile mocno trzyma się kit nałożony przez Kien2… I dumam od czego by tu zacząć…
No i wydumałem! – Zaczynamy od zdjęcia srebrnego pierścienia z rimu fajki, coby nie uszkodzić go na dalszym etapie prac. Puścił bez problemu. W zasadzie to w ogóle nie stawiał oporu – operując gołymi rękami, delikatnie „rozhuśtałem i zesunąłem” z rimu. Zabezpieczony został też pierścień na szyjce fajki. Pod spodem znalazłem to:
Ten klej również trzeba będzie wymienić.
No i teraz najpoważniejsza część zadania – wnętrze komina:
W ściance komina, gdzieś tak w połowie wysokości od dna, zlokalizowany jest rozległy ubytek. Szczęście w nieszczęściu – fajka nie należy do chudzinek, zatem – nawet odejmując od grubości ścianki głębokość ubytku (jakieś 3-4 mm), zostaje, jak mi się wydaje, dość drewna, by tą fajeczkę użytkować bezpiecznie dla niej samej i z satysfakcją dla palącego.
Na pierwszy ogień idzie kit nałożony w dobrej wierze przez Kien2. Kit ten, oparty, jak przypuszczam o żywicę poliwinylową (wikol) i pył wrzoścowy, moim zdaniem zupełnie nie nadaje się do zastosowań wewnątrz komina. Palenie tego niesie poważne ryzyko zdrowotne (haha, jakby palenie w ogóle nie niosło takowego… ;) ) Zatem usuwamy! I słusznie jak się okazuje – bo kit nie dość, że nieprzydatny – to jeszcze bardzo słabo trzymał się drewna, po podważeniu ostrym szpikulcem odpadał całymi płatami:
Po usunięciu wszystkich większych kitowań wewnątrz komina, ponowne oględziny z lampka na czole… no, dziura w ściance robi wrażenie! Sami przyznacie…
ALE! Zaraz, zaraz…. Jak się okazuje, pod ciemnymi plamami na drewnie przy dnie komina, czeka kolejna niespodzianka – zeskrobuję delikatnie zaczątki zwęglenia i ukazują się dwa kolejne ubytki w ściankach komina.
Wychodzi na to, że Kolega Kien2 miał po prostu pecha. Fajka posiada przy dnie komina (poza ubytkiem w ściance) dwa obszary wyraźnie „miększego” drewna, na szczęście płytkie – powierzchniowe. W tych miejscach doszło do nadpalenia i zaczątków zwęglenia. Podłubałem odrobinkę głębiej – jest lepiej, drewno twarde.
Zatem czeka mnie decyzja – czy wyczyścić i zabezpieczać te „słabe punkty” przed żarem prekarbonizując, czy też zrobić „odkrywkę” w drewnie, i starać się dostać do twardszych obszarów, usuwając miękkie drewno….
Fajka jest moja. To ja będę z niej już do końca „kariery” korzystał. To jest warunek i wola Darczyńcy – Kolegi Kien2. Pokrywa się ona zresztą z moją własną – podoba mi się ta fajka. Z przyjemnością będę w niej palił. Zatem, skoro faja moja, to i metoda „pode mnie” – ergo: szlifujemy do twardego!
Uzbrojony w papiery ścierne, radykalnie szlifuję komin , starając się równomiernie ściągnąć materiał z wnętrza komina, by poszerzając go ostatecznie o około 1,5 mm na średnicy, zniwelować wżery przy dnie i „wypłycić” ubytek w ściance, nie psując jednocześnie geometrii komina. Udało się. Komin co prawda jest teraz szerszy niż oryginalnie, ale na szczęście nie rozkalibrowałem go, a udało się usunąć prawie całe „miękkie” i całe zwęglenie z okolic dna. Zostało gładkie, dosyć twarde drewno, które myślę że z powodzeniem uda mi się ostrożnie opalić. A wnętrze komina, poza dziurą w ściance zostało wyrównane i odzyskało kształt walcowaty.
To teraz najtrudniejsza część zadania – trzeba zająć się wżerem w ściance komina:
Jak widać na foto – ubytek jest głęboki i rozległy. Do tego w mało wygodnym dla „naprawiacza” miejscu. Bo problematyczne jest nie tyle wykonanie mikstury/kitu naprawczego, co sprawienie, by ten skutecznie trzymał się na swym miejscu w kominie!
Mam już troszkę doświadczeń w uzupełnianiu ubytków wewnątrz komina. Z reguły jednak ubytki takie łatałem na dnie, czy też – pokrewnie, owo dno podnosiłem. Było prościej, bo jak wiadomo, taka plomba – „do góry nie poleci” ;)
Łatałem też raz niewielki wżer – sandpit w ściance komina, ale tam, można było zastosować logiczny i prosty sposób na zabezpieczenie przed wypadnięciem plomby – polegający na wydrążeniu ubytku tak, by zrobić w ściance „kieszonkę” o średnicy większej niż średnica dziurki/ujścia. Taka plomba nie wyleci. Ale jak skutecznie zakotwiczyć plombę na tak rozległej powierzchni jak w moim Vipratim? Wydrążenie ścianki odpada. Zwykły pipe mud, nawet oparty na szkle wodnym, może się nie utrzymać…
Szukałem informacji na internecie. Oczywiście – niedorzeczne teorie speców od mas gipsowo-szpachlowych odrzuciłem już na wstępie ;) Za to, przekopałem się przez ciekawe materiały na alt.pl.fajka, troszkę pomyszkowałem po stronach zagranicznych… I w zasadzie nie znalazłem nic nowego, czego bym jeszcze nie znał. Czyli – stosuje się plombowania wypełniaczami ceramicznymi czy dentystycznymi (o czym pisał Kien2, który również zmierzył się z problemem „dyskusyjnej” przyczepności takiego wypełnienia ). Stosuje się mieszaniny popiołu, wody i miodu – ale to raczej do uzupełniania ubytków w nagarze (tak, są jeszcze wyznawcy poprawnego nagaru! ;) ), stosuje się wreszcie klasyczny pipe mud oparty o popiół tytoniowy i wodę (słaba trwałość) i jego wariację opartą o szkło wodne i popiół – która ma tyluż zwolenników, co przeciwników i dyskusyjna jest ponoć neutralność dla smaku palenia. Postanowiłem jednak spróbować iść tą drogą – bo plomba musi być mocna, żaroodporna, trwała. Wątpię, bym przy moich miernych umiejętnościach fajczarza potrafił wykazać różnice smakowe wynikające z zastosowania takiej plomby w kominie. Więc nie doktoryzując się zbytnio nad domniemanym zniekształcaniem smaku, postanawiam zastosować szkło wodne. Jednocześnie, będę się starał użyć go tylko tyle, ile to konieczne (czyli zachować maksymalnie dużą powierzchnię „gołego” drewna wewnątrz komina.
Tylko, jak, motyla noga! Sprawić, by się toto trzymało ścianki komina?
Tak się składa, że pracuję w branży chemii budowlanej. Swego czasu spotkałem się z koncepcją wyrobu pozwalającego kleić płytki ceramiczne czy gresy nawet na starej warstwie płytek ceramicznych, lamperiach, powierzchniach epoksydowych itd… ;) A więc na podłożach gładkich, szklistych, nienasiąkliwych… Roboczo nazwaliśmy ten wyrób „mostkiem szczepnym”. Założenie było takie – że trzeba wykonać na podłożu zupełnie nieczepliwym, warstwę pośrednią – „chwytną”, pozwalającą skutecznie zastosować dalej zwykłe i typowe materiały. Dalsze losy i szczegóły pominę, bo nie są ważne dla zagadnienia (powiem tylko, że się udało, choć wyrobu finalnie nie wdrożono).
Zatem, wpadłem na pomysł, by przez analogie do przytoczonego przykładu – wykoncypować z dostępnych, względnie neutralnych smakowo, chemicznie i fizjologicznie, oraz możliwych do zastosowania w warunkach wysokiej temperatury materiałów, podobny „mostek szczepny” na ściance komina mojej fajki. I na tak przygotowanym podłożu – zastosować trwałą plombę opartą na szkle wodnym i popiele (wodno-popiołowa się zwyczajnie ściera).
Problem postanowiłem roztrząsać podpierając się doświadczeniami empirycznymi :
Dysponując klockiem wrzoścowym, postanowiłem wykonać próbki masy wypełniającej opartej o szkło wodne i roztarty drobno popiół tytoniowy, z których:
- jedna – zaaplikowana została na „gołe” drewno
- druga – zaaplikowana na drewno „zagruntowane” rozrzedzonym szkłem wodnym
-
trzecia, dodatkowo wzmocniona dodatkiem włókien szklanych – zaaplikowana na drewno zagruntowane szkłem wodnym, w którym zatopione zostały włókna szklane – na kształt i w myśl zasady popularnego odzieżowego rzepa – czyli na mój „mostek szczepny” (mój teoretyczny faworyt).
Koncepcja tej trzeciej, najbardziej moim zdaniem obiecującej próbki jest w teorii taka, jak przy zbrojeniu betonu – dzięki wzmocnieniu masy, przez dodatek włókien szklanych pozyskanych ze sznura szklanego (temat i materiał znany e-palaczom), uzyskujemy masę bardziej elastyczną i mniej podatną na pękanie i erozje pod wpływem zmiennych warunków temperaturowo – wilgotnościowych panujących w kominie podczas palenia. Z kolei – szkło wodne, z posypką ze wspomnianych włókien, powinno pełnić rolę „rzepa” – warstwy chwytnej dla plomby.
Tyle mojej chłopskiej teorii… ;)
Czas na próby praktyczne:
Po zagruntowaniu i wyschnięciu klocka, naniesione zostały opisane wcześniej trzy próbki kitu. W próbkach zatopiłem druciane „uchwyty” dla wygodnego sprawdzania na bieżąco przyczepności plomby do podłoża.
I zostawiam to wszystko do porządnego wyschnięcia. A w międzyczasie – zabieramy się za prace przy ustniku...
Ustnik, jaki był – każdy widzi ;)
Ułamany czop został w szyjce (wyjąłem go wcześniej). Nierówna krawędź pęknięcia, ubytki (zagubione fragmenty tworzywa). Nic dodać, nic ująć.
To bierzemy się za robotę….Zdecydowałem się na (sugerowaną również przez Pana Jacka) metodę, polegającą na wklejeniu zespalającej i wzmacniającej czop tulei – rurki metalowej, z zachowaniem oryginalnego czopu z tworzywa. Chciałem, by jak w oryginale – fajka zachowała możliwość pracy z filtrami 8/9 mm. Kluczowym jest tu dobranie odpowiedniej rurki-reperaturki. Nie dysponuję niestety srebrnymi, nie spotkałem się z aluminiową na tyle cienkościenną, by zmieściła się w oryginalny czop i jeszcze pozwalała wcisnąć w siebie filtr… zatem sięgnąłem po sprawdzone już wcześniej rozwiązanie – Swego czasu, zaimprowizowałem i znalazłem idealne źródło pozyskiwania odpowiednich, cienkościennych rurek ze stali nierdzewnej – kartomizer watkowy do liquinatora, typ long DC jako dawca tulejki sprawdza się wyśmienicie! :)
Najpierw trzeba pomierzyć wszystko, by upewnić się że będzie pasować i „się da”:
Jak widać, po wynikach na suwmiarce –”się da” ;), tylko, zewnętrzna średnica metalowej rurki jest odrobinę większa niż oryginalna średnica gniazda filtra w czopie ustnika.
Trzeba posklejać tymczasowo wszystkie kawałki, zabezpieczyć ustnik przed porysowaniem…
I baaardzo powoli, baaardzo delikatnie, baaardzo ostrożnie dobierając odpowiednie „rozwiertaki” ( w moim przypadku wiertła 7,5-8-8,5 owinięte kawałkami papieru ściernego), doprowadzić średnicę gniazda filtra w ustniku do średnicy zewnętrznej rurki-reperaturki.
Robota dokładna, czasochłonna, mozolna, pełna napięcia…. ale jak pójdzie dobrze, to uzyskujemy efekt:
Dalej, zostaje mi już tylko zmatowić powierzchnię metalowej rurki, dla lepszego trzymania kleju, przetarcie wszystkiego spirytusem w celu odtłuszczenia i sklejenie ułamanego czopa, reperaturki i ustnika w jedną całość:
Usuwam naddatek rurki (trzeba opiłować iglakiem, ułamać), szlifuję do równego, czyszczę z drobnych nacieków kleju…. i mam naprawiony czop :) Z możliwością stosowania filtrów. Pęknięty, a połatany tak, że mocniejszy jest niż oryginał!
Zostało mi tylko usunąć zabezpieczającą taśmę z ustnika i spasować naprawiony ustnik do fajki.
Kien2 pisał, że ustnik wchodził bardzo ciasno. I tak było, bo ustnik jak pamiętamy, nie od tej fajki a od bliźniaczki…
Zatem, delikatna [!] korekta średnicy gniazda czopu w fajce za pomocą papieru ściernego 600, pomazanie grafitem czopu i szyjki wewnątrz i… gotowe!
Mój Viprati ma już sprawny ustniczek, spasowany idealnie, wchodzący w szyjkę szczelnie i gładko jak w „masełko” :)
Wróćmy do kwestii kitowania ubytku w ściance komina…
Próbki plomby, opisane wcześniej, nałożone na testowy klocek wrzośca już wyschły porządnie. Są twarde i suche.
Zatem, najpierw – ciągnąc za zatopione przezornie druciane uchwyty, sprawdzam stan zaczepienia każdej plomby do drewna. Ciągnę z czuciem, ot – podnosząc klocek za każdy uchwyt, potrząsam odrobinę w powietrzu by sprawdzić jedynie czy w ogóle się „toto” trzyma „jako-tako”. Trzyma się! Wszystkie próbki są stabilnie przyklejone do drewna.
Mógłbym zrobić próby siły zrywającej specjalistycznym przyrządem (bo mam możliwość)… ale – po co? W kominie nie będą wszak działały siły „wyrywające” plombę! Zatem taka wiedza jest mi zbędna.
ZA TO – o wiele ważniejsze, wydaje mi się sprawdzenie zdolności zachowania przez plombę przyczepności do drewna w warunkach zmian temperaturowo – wilgotnościowych w trakcie palenia.
Bo taka zdolność jest krytyczna w kontekście planowanego zastosowania i przydatności plomby.
Jak można się spodziewać – drewno i plomba będą miały różną rozszerzalność/skurcz cieplny i inaczej będą reagowały na wilgoć. To właśnie te różnice (oczywiście optymalny jest ich brak), jak sądzę, w głównej mierze decydują, czy plomba się utrzyma na drewnie, nie skruszeje, czy też się odspoi i odpadnie.
Trzeba to sprawdzić!
Wymyśliłem sobie (bardzo uproszczoną, przyspieszoną i zapewne jedynie złudnie miarodajną) metodę testową, polegającą na naprzemiennym nagrzewaniu i schładzaniu połączonego z nawilżeniem powierzchni każdej z próbek kitu. Nagrzewałem palnikiem na propan-butan, zwilżałem mokrym pędzelkiem, studziłem. Cykl powtarzałem 30 razy dla każdej próbki. Co każde 10 cykli grzania/zwilżania/studzenia, wykonywałem próby wytrzymałości mechanicznej plomby – przecierałem powierzchnię plomby papierowym ręcznikiem (sprawdzając czy plomba się nie kruszy) i testowałem zachowanie przyczepności do drewna – podnosząc klocek za uchwyt każdej z próbek i potrząsając delikatnie w powietrzu (sprawdzając czy nie odspoiła się od podłoża).
Wnioski po 10 cyklach są takie (numery próbek, dalej, jak w tekście poniżej):
Próbka:
1 – plomba złożona z popiołu tytoniowego, wymieszanego ze szkłem wodnym i odrobinką wody , naniesiona na czyste, „gołe” drewno – odpadła już po 10 cyklach grzania/zwilżania/studzenia.
2 – plomba złożona z popiołu tytoniowego, wymieszanego ze szkłem wodnym i odrobinką wody, nałożona na drewno zagruntowane szkłem wodnym – zachowała przyczepność ale nadkruszyła się delikatnie
3 – plomba złożona z popiołu + dodatek włókien szklanych zmieszanego ze szkłem wodnym i odrobinką wody, nałożona na mój „mostek szczepny” – zachowała przyczepność i trwałość mechaniczną.
Po 20 cyklach grzania/zwilżania/studzenia, próbka:
2 – nadal zachowuje przyczepność, gorzej z wytrzymałością mechaniczną. Zaczyna się to kruszyć wokół wtopionego w plombę drucika/uchwytu (niemal się wyrwał). Pocierając papierowym ręcznikiem – nie stwierdzam ścierania się plomby.
3 – przyczepność zachowana. Mechanicznie – pojawiają się nadkruszenia, ale w stopniu dużo mniejszym niż w przy próbce 2. Nie stwierdzam objawów ścierania się materiału przy tarciu ręcznikiem papierowym
Po 30 cyklach grzania/zwilżania/studzenia, próbka:
2 – nadal zachowuje przyczepność, ale nie ma już za co „potrząsać” ;) Pocierając papierowym ręcznikiem – nie stwierdzam ścierania się plomby.
3 – nadal zachowuje przyczepność. Mechanicznie bez zmian. Pocierając papierowym ręcznikiem – nie stwierdzam ścierania się plomby.
Czyli, pozorny remis. Obie próbki trzymają się drewna.
Czy równie mocno? – Nie chciało mi się już grzać/moczyć/studzić… no ileż można ? ;)
To biorę nożyk w rękę i sprawdzam przyczepność próbek, ordynarnie wciskając ostrze między plombę i drewno.
Próbka 2 – poddaje się w zasadzie bez walki.
Próbka 3 – zbrojona włóknem i położona na moim „mostku” – trzyma się drewna. Nie odspoiła się nawet w obliczu noża – próbka nie oderwała się od drewna, została ścięta/zeskrobana. Ostały się pozostałości plomby, mocno zespolone z podłożem.
Wniosków nie silę się formułować. Może się zdarzyć i tak, że cały ten mój koncept uznacie za bzdurę i herezję. I więcej – możecie mieć racje! :)
Niemniej, ja – bazując na powyższym, postanawiam w kominie mojego Vipratiego zastosować kitowanie ubytku w kominie, z zastosowaniem „mostka szczepnego ala milczek” i kitu opartego na popiele tytoniowym, włóknach szklanych i szkle wodnym.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem:
Na początek, odczyszczenie powierzchni ubytku :
Później, nałożenie „mostka szczepnego” :
I na koniec, po wyschnięciu gruntowania, naniesienie plomby.
I znów oczekiwanie na wyschnięcie. A kiedy wyschło –
Papierkiem ściernym usuwam zabrudzenia i naddatki kitu, wyrównuję powierzchnię komina i gotowe.
Teraz tylko wklejenie na swoje miejsce srebrnego pierścienia na rimie fajki. Trochę kombinacji było i szukania optymalnego położenia pierścienia, by jak najlepiej pasował do główki. Ale po dłuższym czasie się udało (niestety, zapomniałem cyknąć fotkę z samego klejenia). Zastosowałem tu klej epoksydowy.
Na koniec – cała fajka została wytarta ściereczką nasączoną delikatnie spirytusem. I nawoskowana carnaubą na tarczy bawełnianej. I gotowe :) Prawda, że prezentuje się okazale?
Czas podsumować…
Jak widać na powyższych fotografiach i przeczytać można w moim opisie – największym wyzwaniem i najbardziej czasochłonnym w pracach nad fajką było skomponowanie i sprawdzenie odpowiedniej mikstury, oraz skuteczne zaaplikowanie jej w miejscu ubytku w ściance komina. Wydaje mi się, że wymyślona prze zemnie metoda ma duże szanse się sprawdzić. Warunki, w jakich testowałem wytrzymałość i przyczepność mojego kitu – są oczywiście inne niż panują w kominie fajki, jednak na tyle podobne (a powiedziałbym, że wręcz dosyć hardcore’owo je wyśrubowałem), że mam nadzieję iż moje wypełnienie się sprawdzi. Moją kreatywność dosyć mocno ograniczała mała ilość możliwych do zastosowania materiałów… glinkę szamotową, pyły kwarcowe czy żaroodporne cementy zostawię sobie do testowania na inną okazję ;)
Wydaje mi się, że udało mi się uzyskać naprawdę niezłe efekty. Wielka w tym zasługa wrodzonego piękna samej pacjentki – bo trudno podważać fakt, że fajeczka jest naprawdę ładna. Na żywo, prezentuje się o niebo lepiej niż na moich miernych fotografiach. A teraz – nie dość, że śliczna – to i odzyskała pełną sprawność użytkową.
Myślę, że bardzo się z tą fajeczką polubimy. Dam jej kilka tygodni na pełne wyschnięcie, i zaczniemy się ze sobą bliżej oswajać, siedząc w fotelu na balkonie, z dobrą Virginią w kominie i szklanką dobrego trunku pod ręką… Tak! Inauguracja takiej fajki, obowiązkowo z Dobrym winem! I toastem za zdrowie, szczęście i same smaczne dymki Kolegi Kien2, dzięki Któremu jestem posiadaczem tej pięknej fajeczki :) Mam nadzieję, że uznasz iż Twój Viprati nie trafił w ręce psuja…
Jeszcze raz Dziękuję!
Z pozdrowieniami, Andrzej
Andrzej, co tu pisać – szacun i pokłon do ziemi.
I na marginesie powiem, że wg wielu pracowników marketów budowlanych, „mostek szczepny” zawiera się w prawie każdym kleju do gresu :D
No bo tam „spece są”.
A szczepić to się można przeciw grypie.
Dla poprawności dodam: mostek sczepny.
Andrzej – w powtórzę innych – kozacko! Jesteś Mistrz renowacji.
Swoją drogą – czekam na opis z eksploatacji – na ile to trwałe będzie wypełnienie.
A i pytanie mam – czy podczas prób jakiś zapach się wydobywał? Czy nic?
Dzięki Tomku. Za korektę również… faktycznie, poprawnie winno być „sczepny”.
Eksploatacyjnie? Ja w tym Vipratim zapaliłem ze trzy czy cztery razy jedynie. To fajka przeznaczona do robienia „łał” w towarzystwie ;) I przeznaczona pod palenie Va. A, że okazji do bywania w towarzystwie (przynajmniej podatnym na efekt „łał”), jak i palenie Va – mam okazję czynić wybitnie rzadko – toteż moje relacje z eksploatacji będą nierzetelne.
Jedyne co mogę powiedzieć ja – masa po kilkunastu dniach dopiero wysycha zupełnie – objawia się to jej „wklęśnięciem”. Robi się twarda i szklista. Dlatego proces łatania zmodyfikowałem do nakładania kilku warstw z kilkudniowymi przerwami, by uniknąć tego „efektu dołka”.
W trakcie moich paleń – ja sam nie stwierdziłem żadnych absmaków, nic się nie wykruszyło.
Stosowałem też to wypełnienie w kilku naprawianych fajkach – i użytkownicy również nie stwierdzali żadnych negatywnych efektów, ani posmaków. Tak mnie zapewniali wszyscy, którzy jak dotychczas zlecili mi ten rodzaj reperacji. Wiem też na pewno, ze słów jednego z Kolegów którego dwie fajki tak łatałem – że w przypadku jego fajek, po ponad półrocznym użytkowaniu – plomba nadal siedzi i sprawuje się dobrze.
Również podczas prób z palnikiem – nic nie dymiło, nic nie kopciło, nic nie śmierdziało.
Co do drugiego Twojego pytania Tomku – jedyny efekt grzania palnikiem (ale zaznaczę, mój palnik osiąga około 1000 stopni) – to to, że wierzchnia warstwa kitu – pokryła się białawym nalotem, przypominającym wysolenie na podłożu mineralnym, albo częściowe spopielenie. Wtedy wnioskowałem, że to wypaliło się włókno szklane poddane radykalnemu grzaniu…
Jak piszę – moje własne doświadczenia organoleptyczne (choć skromne), poparte opiniami zadowolonych Klientów, pozwalają wnioskować – że ta metoda „daje rade”. :)
Pozdrawiam
Amen :)
Świetna robota a fajeczka zaiste piękna.
Andrzej! Stoję i klaszczę jedną ręką (jak puszcze drugą kulę to się wywalę)! Jesteś kozak. Gratuluję i zazdroszczę!
Chapeau bas!!! :) Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego intelektu i sprawności manualnej! Zaiste, widzę, że fajka trafiła w ręce najgodniejszego z godnych! Gratuluję Ci i życzę wielu niezapomnianych „balkonowych” sesji przez wiele, wiele lat… :)
Pozamiatałeś Andrzeju. Do tego stopnia, że na samo wspomnienie wielu przeczytanych wcześniej relacji z ratowania nawet mniej zmasakrowanych fajek chce mi się śmiać.
Gratuluje.
Świetna robota Andrzej, nie ma co jesteś fachowiec i macgyver :)
Jestem pod dużym wrażeniem! Pokazałeś wiele świetnych patentów i podałeś dużo cennych, praktycznych i przydatnych rad. Naprawdę jesteś mistrzem! Wielkie dzięki za niesamowitą lekcję naprawy fajki :-)!
Andrzejku, ciekawi mnie, jak się sprawuje plomba po półtorarocznym użytkowaniu?
Ano właśnie – 2 lata minęły, jak plomba?
Cześć!
ano własnie – plomba jest na swoim miejscu :)
Prawda jest taka, że zapaliłem w tej fajce po naprawie zaledwie kilka razy, potem wyczyściłem i powiesiłem na wieszak. I od tego czasu nie była palona.
Problem jest w tym, że ja jestem fajczarzem „teoretycznym” ;) – tzn. praktycznie niepalącym. Palę kilka – kilkanaście razy w roku. Zatem moje fajki mają rotacje kilkumiesięczne, a nierzadko (bo jakieś 70 % z nich) w ogóle nie było przeze mnie palone.
Zatem, mogę jedynie skopiować i powtórzyć to, co napisałem w wątku już wcześniej (przepraszam za cytowanie samego siebie):
…Jedyne co mogę powiedzieć ja – masa po kilkunastu dniach dopiero wysycha zupełnie – objawia się to jej „wklęśnięciem”. Robi się twarda i szklista. Dlatego proces łatania zmodyfikowałem do nakładania kilku warstw z kilkudniowymi przerwami, by uniknąć tego „efektu dołka”.
W trakcie moich paleń – ja sam nie stwierdziłem żadnych absmaków, nic się nie wykruszyło.
Stosowałem też to wypełnienie w kilku naprawianych fajkach – i użytkownicy również nie stwierdzali żadnych negatywnych efektów, ani posmaków. Tak mnie zapewniali wszyscy, którzy jak dotychczas zlecili mi ten rodzaj reperacji. Wiem też na pewno, ze słów jednego z Kolegów którego dwie fajki tak łatałem – że w przypadku jego fajek, po ponad półrocznym użytkowaniu – plomba nadal siedzi i sprawuje się dobrze…
W kilku innych moich fajkach stosowałem to kitowanie, jednak nie na taką „skalę” jak w Vipratim. Ale – w fajkach użytkowanych relatywnie częściej (a z kitowaniem j.w.) nie stwierdziłem żadnych problemów z paleniem, absmaków. Plomby siedzą na swoim miejscu, nic się nie kruszy i nic nie wypada. Tylko – znów podkreślam – mojego użytkowania tych fajek w żadnym razie nie można nazwać intensywnym…
W momencie, gdy fajka jest już opalona i komin pokryty prawidłową wersją nagaru – można moim zdaniem zapomnieć o tym, że jest kitowany. Kit zarasta nagarem jak reszta komina i jest w paleniu zupełnie neutralny.
Reasumując: Nikt jak dotąd się nie uskarżał. Ja nic niepokojącego nie stwierdziłem jak dotychczas. Metoda się sprawdza (w mojej, na tyle obiektywnej na ile się da ocenie). Pozdrawiam, Andrzej
Czyli już wiemy, gdzie wysyłać „wżery” i fajki do reanimacji. Rewela. Pozdrowienia z Lublina.