Szedłem sobie spokojnie ulicą. Dzień iście londyński – pochmurno z nieba siąpi słaby deszcz, przypominający bardziej mocno zbitą mgłę przed którą nie ma ucieczki. Spokojnie wlewa się za kołnierz, nic nie robiąc sobie z szalika.
– Szlag – myślę sobie – najpierw beznadziejna zima, a teraz taka kijowa wiosna.
Cóż jednak zrobić, idę dalej z fajeczką w zębach. Nowa jeszcze. Ciągle ją opalam Va no. 1 Mac Barena.
Nagle słyszę zza pleców krzyk i raban. O dziwo, chyba skierowany do mnie.
– Emil, hej Emil!
– Co za licho? – myślę sobie.
Powoli odwracam się, żeby zlokalizować źródło hałasu. Moim oczom ukazuje się znienacka znajoma twarz.
– Szpak? – pytam lekko zdziwiony.
Mam pełne prawo do zdziwienia. Pomimo że mieszkam z człowiekiem w jednym mieście, które aż tak wielkie nie jest, to widuję go raz na parę lat. Jak przez mgłę przypominam sobie, że przy ostatnim spotkaniu okazało się, że on też pali fajeczkę i trochę mogłem mu pomóc na starcie, chociaż sam wtedy byłem ledwo co początkujący.
– Już myślałem, że ogłuchłeś i mi uciekniesz – skarży się – Krzyczę już chyba z piąty raz.
– Coś się stało? – pytam zaciekawiony – Czy tak bardzo ci zależy na przywitaniu się?
– Stać to się nie stało – odpowiada – Chciałem ci zaproponować wypad do takiej knajpki. Niedawno otworzyli, niedaleko stąd. Słyszałem, że fajna.
Patrzę się na zawartość fajki: ” Cholera” – myślę – „dopiero odpaliłem, jeszcze dobre 40 minut palenia, tak na oko”.
– Z tym mnie nie wpuszczą przecież. A dopiero odpaliłem – tłumaczę się.
Szpak spogląda z uśmiechem na mnie i na fajeczkę.
– O to się nie martw. Tam można palić. – informuje mnie radośnie.
W ten sposób uspokojony idę z nim. Miał rację. Faktycznie niedaleko. Nie minęło pięć minut, a już byliśmy na miejscu. Trochę się zdziwiłem, ponieważ knajpka (jak na nowo otwartą) nie miała żadnej reklamy w pobliżu ani znaku, który by obwieszczał całemu światu, iż miało miejsce wielkie otwarcie. Na drzwiach jedynie godziny otwarcia i duże okno pozwalające zajrzeć do środka, teraz tak pokryte kropelkami wody, że nie sposób przebić się przez nie wzrokiem.
Nasze przybycie zostało oznajmione przez cichy odgłos dzwoneczka przy drzwiach. Od razu w oczy rzuca się, że można tutaj palić. Dym tytoniowy wyraźnie jest wyczuwalny, ale nie kłuje w oczy ani gardło. Jedynie lekką mgiełką zasnuwa przestrzeń. Wnętrze jest ciepłe, przytulne i suche. Miła odmiana po nieprzyjaznych ulicach. Pomieszczenie dzieli się na trzy sale, jednak żadna z nich nie jest zamknięta. Odgradzają je lekkie przewężania w budowli, które kiedyś pewnie były ścianami, ale zostały wyburzone. Każda sala jest przestronna i wygląda tak samo.
Małe, okrągłe stoliki z czterema zielonymi fotelami z zamszu dookoła każdego z nich wypełniają każdą z sal gęsto, ale nie utrudniając swobodnego przemieszczania się. Z głośników, zmyślnie ukrytych w suficie, płynie muzyka. Nie zagłuszająca rozmów, ale zapewniająca odrobinę prywatności. Delikatne oświetlenie ciepłym, żółtym blaskiem spowija cały lokal, ale nie jest ani rażące, ani zbyt ciemne. Na każdym stoliku znajduje się paczka zapałek oraz popielniczka. Za barem stoi osoba z fajką w zębach, a na ścianie za nią znajdują się wszelkie alkohole. Nie tylko te najpopularniejsze, ale również te mniej znane. Obok półek z butelkami wisi ogólnodostępna tablica z kredą, a na niej wypisane są różne tytonie.
– O co chodzi z tą tablicą? – pytam osobnika za barem.
– Ah, każdy kto wejdzie tutaj może się podzielić tytoniem z innymi – odpowiada zerkając na tablicę – Aby to zrobić musi wpisać numer stolika przy jakim siedzi na tablicę. Nie jest to obowiązkowe, ale przyjęło się, że jeśli ktoś chce próbować tytoni od innych – tłumaczy dalej – mile widziane jest, żeby sam chciał się czymś podzielić.
– A jeśli nie ma nic przy sobie akurat? – pytam zaciekawiony
– Może wtedy posilić się jakąś z naszych próbek – to mówiąc, wskazuje na ladę.
Znajdują się w niej słoiki. Każdy z nich ma przyklejoną nalepkę z nazwą tytoniu oraz składem.
– Ile kosztuje taka próbka? – pytam, doszukując się jakiegoś haczyka w tym całym układzie.
– Ha ha – człowiek śmieje się cicho – Za próbkę się nie płaci. Wystarczy się wpisać jako stały bywalec. Liczę jednak na to, że w przyszłości przyniesie pan coś w rozliczeniu – odpowiada z uśmiechem.
– To miłe z pana strony. Co trzeba zrobić, żeby być wpisanym jako stały bywalec?
– Nic wielkiego – gmera trochę kołeczkiem w fajce – wystarczy przyjść tutaj parę razy. Wpisać się na tablicę i gotowe.
– Nie płaci się nic? – pytam z lekkim niedowierzaniem – To jaki ma pan z tego interes?
– Niech pan się rozejrzy. – zatacza półokrąg ręką – Czy widzi pan kogoś kto by tu siedział i jedynie palił?
Za jego wskazówką rozejrzałem się po sali. Ludzi było dość sporo i fakt, nikt nie siedział z samą fajką. Racja, ona dominowała, na niejednym stoliku wyłożona była nawet cała kolekcja. Poza nimi na każdym stoliku stało też parę filiżanek, kufli, kubków i wszelkiej maści naczyń z różnymi napitkami.
– Rozumiem – zwróciłem się do barmana – I muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem pomysłu.
– Dziękuję bardzo – odpowiedział z uśmiechem i zapytał – Czy podać panom coś do picia?
– Z chęcią wezmę Svyturysa White Baltasa – powiedziałem z lekką złośliwością, nigdzie w barze jeszcze nie widziałem tego piwa – A Ty Szpaku?
– Ja się napiję Guinnessa – odpowiedział zafascynowany patrząc się na pojemniki za ladą.
– Zapraszam do stolika – odrzekł barman zdumiewając mnie w zupełności – Zaraz podam.
Odeszliśmy od baru do pierwszego wolnego stolika. Nie było to łatwe, ponieważ ludzi się trochę już zebrało. Po niespełna pięciu minutach otrzymaliśmy piwo. Wysączyliśmy je, powymienialiśmy się poglądami na temat fajek i najlepszych tytoni (Szpak lubi ciężkie syropowate aromaty, które dla mnie są nie do zniesienia). Parę osób podeszło słysząc naszą rozmowę, wtrącając swoje zdanie w dyskusji. Atmosfera jaka temu towarzyszyła niczym nie przypominała wtrącania się babć w rozmowy w tramwajach, a była bardzo mile widziana oraz edukacyjna.
Po tym wszystkim wstaliśmy i pożegnaliśmy się z barmanem. Ten jednak zatrzymał nas przy wyjściu.
– Chciałbym panów poinformować jeszcze, że w przyszłym tygodniu, w poniedziałek, odbędzie się wykład. Ha, wykład. – zaśmiał się ze swojego stwierdzenia – Raczej otwarta dyskusja na temat, jak najlepiej domowymi sposobami poddać tytoń curingowi i fermentacji. Ma to charakter otwarty i każdy może przyjść posłuchać bądź się wypowiedzieć.
– Dziękujemy za informację – odpowiedziałem z nieudawana radością i wyszedłem.
Po takim miłym odkryciu w moim rodzimym mieście, nawet tak nieprzyjemna pogoda nie była mi straszną i wróciłem do domu szczęśliwy, z konkretnym planem na przyszły tydzień.
Historia ta nigdy nie miała miejsca i jest czystym wytworem wybujałej wyobraźni autora. Niemniej, jednak chciałbym móc ją kiedyś opowiedzieć swoim wnukom. :)
Mam zaszczyt być pierwszym, któy publikuje swoją pracę na temat klubu fajkowego. Zapraszma do czytania i wypowiadania się. :)
Gdyby nie mój zajęty wieczór to nie miałbyś się czym chwalić :P Drugi już w drodze.
Uważam, że bohater ma bardzo dobre imię ;). I cieszę się, że w formie literackiej to ująłeś.
Też lubię to imię ;) Miło mi, że się podoba.
Hmm, niezłe.Różnimy się nieziemsko, ale dobrze mi się ‚Ciebie’ czyta. Pozdrawiam.
Czemu „mnie”, a nie mnie? Prac edytorskich w tym tekście było niewiele poza żmudną sprawą z dostawianiem „enterów”. Ale cieszę się, że, pomimo różnic w poglądach, dobrze się czytało :)
Ponieważ to Twoje słowa ;)
Jakoś tak pasowało mi ubrać to w cudzysłów.
Bardzo fajny pomysł, chętnie bym się zatrudnił w takim miejscu.
A Svyturys pysznym piwkiem jest, jedno z lepszych pszenicznych jakie miałem przyjemność kosztować.
Litewskie mi w ogóle nie podchodzą. Ostatnio dobre pszeniczne piłem jakieś czeskie…
http://jasneczyciemne.pl/wp-content/gallery/vol06/dsc03057.jpg
A kojarzysz takie cuś ? Piłem i naprawdę polecam.
Z czeskich pszenicznych widziałem Hrona, ale jakoś nie miałem ochoty spróbować, może się przemogę w końcu. Kiedyś piłem też ukraińskiego Obolona, pszenicznego i białego. Białego wspominam bardzo dobrze, ale od dawna nigdzie w moich okolicach go nie widziałem.
Muszę się zaczaić na Twoją polecankę. Nie żebym jakoś szczególnie przepadał akurat za pszenicznymi, ale lubię i chętnie spróbuję. Ostatnio mocno gustuję w Marcowym z Kormorana. Piw z kampanii to już tylko Okocim Mocny i Łomża, z sentymentu. Z zagranicznych bardzo lubię oryginalnego Pilsenera, no i Faxa. Ale coś mnie ostatnio Franciskaner kusi.
Nie mam niestety od jakiegoś czasu w ogóle dostępu do kormorana. Z takich nowości nietypowych to Klasztorne z jabłonowa bardzo smaczne.
A co do svyturysa jeszcze, to zdarza mi się go podawać i pakować do reklamówki, podobnie jak inne ciekawe piwka, rzadsze od tyskiego czy żywca. Pije niestety coraz mniej.
Jaki gatunek piwa lubisz ? Może uda mi się polecić coś ciekawego, za czym warto się porozglądać.
Lubię piwa ciemne, ale nie gardzę i jaśniejszymi (siłą rzeczy jednak więcej pijam jasnych, bo są jednak tańsze). No i absolutnie przepadam za niepasteryzowanymi – Żywe, Świeże. Lubiłem bardzo Smoki z Fortuny, ale się Fortuna skiełbasiła i wycofała je ze sprzedaży… Co do Svyturysa – piłem go na Litwie, straszne wspomnienia. Nie wiem, co z nim było nie tak, ale wyobrażam sobie, że tak może smakować skroplona opona od tira. Od tamtego czasu wystrzegam się go jak ognia.
Zależy jakiego Svyturysa piłeś. Jego są 4 rodzaje. Przeniczny ma specyficzny lekko kwskawy smak. Jest też Svyturys niepasteryzowany i ciemny. Baltijos Dark Red jeszcze jest dobry :)
Zabij mnie, nie pamiętam, który. Z jasną naklejką był, tyle kojarzę. Nie sądzę, aby pszeniczny.
Obolony do dostania są aktualnie w Kauflandzie w Szczecinie. I można szukać, ponieważ ostatnio był wysyp sklepów z piwami, w takim własnie sklepie. ;)
Z jasnych dobrych piwek to koniecznie poszukaj Ciechana Lagera, mistrzostwo świata. Fortuna ostatnio wypuściła 3 nowe piwa, w tym ciemnego koźlaka, osobiście nie piłem ale ludzie bardzo chwalili. Z nie nowych to Grand Imperial z Ambera, coś pięknego, ciemny porter z posmakiem kawy i gorzkiej czekolady. Będę musiał go spróbować do czoklet flejka, powinno się dobrze komponować.
Ze svyturysów widziałem wszystkie oprócz niepasteryzowanego, ale piłem tylko pszenicznego. Mi smakował :)
U siebie w mieście i okolicach z miejsc z dobrym piwem mam tylko sklep w których pracuję, ale u nas od bardzo dawna ani śladu Obolona, czasami w tesco i intermarche się coś zdarzy, bacznie się rozglądam ale póki co bez pozytywnych efektów.
Rheged, jak z jasną etykietą to pewnie „extra”, widziałem to w tych butelkach eksportowych z etykietą na szyjce, i w wersji chyba bardziej typowej, z normalną naklejką na butelce. Prawdopodobnie było to to samo, ale głowy nie dam.
Dobrym jasnym Piwem jest Biały Niedźwiedź ze złotą nalepką. To jest rosyjskie, niefiltrowane piwo.
Artykuł fajny, idea mi się podoba.
Przyczepiłbym się edytorsko do „stałego bywalca”, jakoś mi tak redundancyjnie brzmi.
Odnośnie dyskusji piwnych natomiast, to IMHO Svyturys jest ledwie poprawnym weizenem ;)
Pszenicznoj Obołon (zresztą Biłe również) bije go na tzw. łeb. Nawet wytwory Ciechana go biją.
No i jednak Hefeweizeny to Niemcy i Austria, Czesi tego robić nie umieją za dobrze (wiem, są chlubne wyjątki, ale potwierdzające regułę ;)).
Powiedział Krzyś, który przez ostatni tydzień pijał najróżniejsze piwa, zarówno górnej jak i dolnej fermentacji w ilościach niehomeopatycznych ;)