Od jakiegoś czasu miałam ochotę na aromat. Problem był tylko z wyborem. Przez pierwsze lata przygody z fajką przetarłam klasyczną ścieżkę, wiodącą przez Skandinaviki, Borkum Riffy, Ålsbo i paczkę Amphory. Od odkrycia Fajkanetu i przyswojenia sobie podstaw wiedzy palę głównie Va i rewolucja smakowa, jakiej doznałam, skutecznie odstraszyła mnie od aromatów. Czasem łapałam się na myśli, że nie zawsze człowiek ma ochotę na kawior i niekiedy zje chętnie kanapkę z marmoladą, ale hasło Cavendish budziło we mnie złe wspomnienia. Dlatego chętnie skorzystałam z okazji, że ktoś decyzję o wyborze konkretnego aromatu podjął za mnie.
Próbka już w strunówce pachniała wcale przyzwoicie, przy czym pachniała głównie kawendiszem. Pierwsze zaskoczenie polegało na tym, że rzeczonego jest w mieszance niewiele. Dominują jasnobrązowe wstążki Va, nieco ciemniejsze wstążki czegoś innego (pewnie też Va, tylko inaczej przerobionej), które w sumie stanowią coś koło 70% składu. Są one cięte na różną grubość. Mimo mniejszościowego udziału BlCav zdecydowanie dominuje w zapachu. Czuć ciężką, kawendiszową słodycz.
W trakcie palenia (w starej wrzoścówce, która debiutowała tu po operacjach reanimacyjnych przeprowadzonych przez KrzysiaT) smakuje bardzo przyjemnie, choć wydzielenie poszczególnych składników smakowych sprawiło mi trochę problemów. Skojarzenia przebiegały przez owoce leśne w typie malin/jeżyn, przez coś słodko-winnego (domowe wino pani Leokadii z serca Puszczy Boreckiej), jakiś miód i cytrusy. Gdyby to zamknąć w jednym określeniu, to tytoń smakował grzanym winem z przyprawami i pomarańczami. Ale po pierwsze – takich chyba nie robią, a po drugie – ten opis brzmi odstraszająco, a to naprawdę przyjemne było. W kolejnych paleniach najwyraźniej rysował się w smaku miód i cytrusy, choć skojarzenia z grzańcem były cały czas aktualne.
Warto podkreślić, że smak jest wyraźny, ale nienachalny. W tle czuć cały czas Va i – co istotne – tytoń ani na chwilę nie przestał smakować tytoniem. Jedyne, co można mu zarzucić, to jednostajność. Przy kilku fajkach próbki nie było to nieprzyjemne, ale w bardziej hurtowych ilościach może zanudzić amatorów tytoni dynamicznych. Moc słabiutka. Można to palić dla smaku, ale jeśli komuś zależy na nikotynie, to będzie musiał się jeszcze czymś podratować.
Pali się dość ciepło, ale zaskakująco sucho. Przy pierwszym paleniu przy usuwaniu nadmiaru popiołu zupełnie nieoczekiwanie wystukał się też całkiem spory koreczek i było po zabawie. Można koreczka uniknąć, ale wtedy wyostrza się smak. Natomiast wycior z fajki wychodzi po paleniu niemal czysty, co jest bardzo dobrą rekomendacją.
Jeśli ktoś ma ochotę urozmaicić sobie czasem życie między wirdżiniami a anglikami i szuka aromatu, który mimo dosmaczania różnymi substancjami wciąż smakuje także tytoniem, to ta mieszanka może być dobrą propozycją.
Hej, Montojko. Przeczytałem wszystkie recenzje i zwróciło moją uwagę jedno: nikt opisując smak nie wspomniał o orzechach. Czyżby nazwa mieszanki wprowadzała w błąd? A może producent miał jednak co innego na myśli?
Też zwróciłem na to uwagę… ale nie chciałem złośliwie pisać we wstępniaku, że – jak widać na załączonym obrazku – deklaracje producentów, co do załączonej aromatyzacji można sobie wsadzić w czapkę.
Względnie można rozważać, jaki wpływ na odbiór tytoniu, ma siła sugestii – bo recenzenci na TR, czy na FMS jakoś te orzechy jednak wyczuli… co zresztą dowodzi pośrednio, że ślepa recenzja ma sens ;)
Ślepa recenzja ma sens- dobrze napisane. Właśnie to mi się najbardziej podoba w tej akcji.
Ja bym do końca nie przekreślał tych orzechów z nazwy. Próbka to zdecydowanie za mało żeby rożłożyć tytoń na czynniki pierwsze w takim stopniu. Być może po wypaleniu puszki lub dwóch dałoby radę wychaczyć te smaczki.
orzechy powiadacie… na TR piszą, że to orzechy makademia. w życiu o takich nie słyszałam, to i nie wiem jak smakują. jakieś przefilozowane te orzechy (mój szef ma takie powiedzenie „nie filozuj”, to żadna personalna wycieczka ;)). ja tam się trzymam swojego grzańca z pomarańczami. ale może to wina moich kubków? rumu też nie wyczułam, a tutaj nie mogę się zasłonić brakiem doświadczeń i organoleptycznej wiedzy źródłowej.
Makadamia. Podobno bardzo zdrowe. Więc na cóż tu one, marnują się… ;) I drogie raczej, a w smaku dość podobne do lakowych. Zawracanie głowy z makadamią w tytoniu, ot co. Fanaberie.
Podobne do laskowych, tylko bardziej mdłe. Mogli wziąć pekanowe, tandeciarze.
Macadmia nuts…. Krzyś to już poznał; ja uwielbiam; król wśród orzechów IHMO – pyszne, duże, mięsiste; lekko słodkie; laskowe przy nich suche i mdłe.
:) to tak na marginesie; a aromat… po przeczytaniu, chętnie skosztuję bo go nie znam; a do aromatów petersona mam mały sentyment; no może poza sweet killarney.
aaa i jeszcze jedno. ostatnie okruszki, których było za mało na nabicie, poddałam swojej zwyczajowej procedurze, czyli zmieszałam w proporcjach na oko 1:1 z Mysore. i jakie to fajne wyszło! nie za słodkie, nie takie jednolite, grzaniec zrobił się delikatniejszy i zszedł z głównego miejsca na scenie troszkę w tło i tam mu było zdecydowanie lepiej. w zależności od stopnia aktualnego zapotrzebowania na słodkości jest to także opcja do rozważenia i polecenia.
moze to taki zart jezykowy, bo „nutty” znaczy tez potocznie „zwariowany”. A sadzac po rozbieznosci w doznaniach smakowych producentowi zart sie udal ;)
W tej konwencji to byłby tytoń o zwariowanym cięciu. Czyli ani słowa na temat aromatyzacji ;)
„Nuts” to również potocznie jaja, w sensie np. posiadania ich. Ale to chyba zbyt daleko posunięty pomysł. Tytoń z jajami? Hmm…