Będzie mało spektakularnie. Trochę jak w filmie: coś złego, smutek, piosenka i happy end. Żadnego wskrzeszania nieumarłych, umarłych czy innych na granicy przepaści. A satysfakcja ta sama, bo jak fajka ładna, efekt przyzwoity, to tak czy owak morda się cieszy. Ale dosyć owijania, przedstawiam głównego bohatera opowiastki.
Jest to fajeczka Yello-Bole, seria Century Model. Marka ta to second Kaywoodie z dosyć ekstrawaganckim patentem honey curing. Wnętrze fajki było niejako prekarbonizowane mazią na bazie miodu, co miało ułatwić – parafrazując Amerykańców – szybsze smakowe „przełamanie się” fajki. Podobno więcej w tym dobrego marketingu niż nauki, chociaż chcę się sam o tym przekonać (jeszcze nie paliłem). Firma została założona w 1851 r., Century Model więc może być sugestią, że fajeczka ma te 60 lat. Na jednym z portali aukcyjnych w opisie fajki widnieje taka informacja (nie zostało podane niestety źródło):
„Century Model Yello-Boles were produced to celebrate the first century of pipe production by Kaufman Brothers & Bondi (KBB) the original company that produced Kaywoodie pipes and introduced Yello-Bole pipes to the market in 1931.
KBB began pipe production in 1851 but the Century Model pipes were first made around 1948 in anticipation of the 1951 centennial anniversary of the company.”
Brzmi logicznie.
Pacjent trafił na oddział w stanie lekkiego zapuszczenia. Raczej nie padłem na kolana w teatralnym geście cierpienia po otwarciu koperty, nastawiłem się na procedurę uzdatniającą moczenie-wygrzewanie-kosmetyka.
Główka fajki była w dosyć przyjemnym stanie. Ciepły kolor wrzośca, miłe słoje, kilka drobnych ubytków i świetnie zamaskowane dwa tycie kitowanka. Pokryta była jakimś szelakiem, delikatną warstwą błyszczącej substancji, która pod wpływem spirytusu robiła się lepka i brudząca. Rim usmolony, jednak na oko bez problemu do starcia szmatką po namoczeniu spirytusem. Komin umiarkowanie zarośnięty, z widoczną warstwą tego miodowego ustrojstwa. Już wtedy podjąłem decyzję, że nie chcę za ostro szlifować komina, aby pozostawić sobie to coś dla testów.
Ustnik zrobiony był z jakiegoś nieprzyzwoicie nieprzyzwoitego materiału, w dotyku przypominającego coś o konsystencji twardej gumy. Elastyczny, nie za fajnie obrobiony, nieestetyczny. Miałem uzasadnione obawy co do tego fujstwa, ale co się z nim działo – o tym potem.
Działanie zacząłem od główki. Wydarłem nagar pozostawiając sobie trochę miodku na potem. Używając szorstkiej strony gąbki starłem domniemany szelak do matowej powierzchni wrzośca. Fajkę położyłem na nasączonym spirytusem waciku rimem w dół, a po jego odmoczeniu starłem smołę i brud. Pozostały delikatne rumieńce, ale nie chciałem korzystać w ogóle z papieru. Główkę wrzuciłem do rozpuszczalnika do szelaku i pozwoliłem jej się moczyć.
Ustnik okazał się niedrożny. Próbowałem skorzystać z wykałaczek, drucików i innych pierdół, ale nic z tego. Zaczopowany i nic nie idzie. Do tego każdy wycior wchodzący do połowy wychodził CZARNY. Blackest black. Wrzuciłem go więc do rozpuszczalnika do szelaku na kwadrans z myślą, że może uda się rozpuścić to coś blokujące kanał. Moje zdumienie przeszło nawet samo moje zdumienie, gdy wyciągnąłem wyginający się jak twardy żelek, napuchnięty plastik.
Michael Douglas w krótkim spocie reklamowym na pewnym kanale historycznym mówi w krótkiej migawce: „Amerykanie zawsze byli pionierami”. Samo słowo „zawsze”, jeśli nie wszystko w tym zdaniu, jest do podważenia. Są sprawdzone materiały, działa w nich wszystko cacy. Po kiego eksperymentować z jakimś niepewnym świństwem?
Zabawę zawiesiłem na kilka dni, główka musiała się wymoczyć, odpocząć. Przetarłem ją oliwą i wrzuciłem do piekarnika (od 80 stopni do 110 przez 2h, co pół godziny podnosząc temperaturę). Następnie obie części wrzuciłem do koperty i wysłałem do Tadeusza Polińskiego (dziękuję za świetnie wykonaną pracę!), który podjął się zrobienia ustnika do fajki w najbardziej zbliżonym do oryginału kształcie. Zaskoczony byłem, że nawet metalowa wstawka na ustniku została przełożona do nowego, akrylowego. Efekt jest bardzo satysfakcjonujący, z nowym ustnikiem fajka dostała nowe życie i wygląda o wiele lepiej.
Fajeczkę ostro woskowałem carnaubą na bawełnianej polerce do uzyskania szklanej powierzchni (mistrz Poliński też przed odesłaniem jej do mnie już ją woskował), obejrzałem dokładnie i jestem zadowolony z efektów.
Giveaway’e muszą czemuś służyć. Moim cichym marzeniem jest, że uda się pokonać tego wroga, jakim są ustniki z tego dziwnego materiału. Aktualnie oryginał od mojego Yello-Bole jest ruiną, do niczego nie jest mi potrzebny. Może jakiś fajkowy Holmes chciałby w tym podłubać, poznać przeciwnika (a przynajmniej imię jego), pobawić się? Chętnie wyślę, jeżeli mogę zapobiec powielaniu mojego błędu i wypracowaniu skutecznych metod. Chyba, że już są?
Resztki Glengarry z Lolkowej próbko-spiżarni właśnie podsychają. Zobaczymy, jak miodek komponuje się z miodkiem. Adieu!
Bardzo piękny kawałek roboty. Gratulacje. Nachodzi mnie tu jednak tzw bajdewejna refleksja, że są na świecie ludzie, którzy mają niechęć do takich zabiegów i sprawę załatwiają w 11 minut:
http://www.youtube.com/watch?v=HelM-pJ_IX8&feature=g-all-u
W ogóle polecam tego video-bloga. Facet jest świetny.
Ładna fajka. Czaiłem się na tą fajkę, ale mnie ubiegłeś. Może w następnej edycji wystartuje. Też ostatnio miałem problem z zapchanym ustnikiem. Moczyłem w różnych rozpuszczalnikach i nic. Wycior ani wykałaczka nie przechodziła. Próbowałem cienkim drucikiem i ustnik pękł.Gratuluje roboty.
Miałem identyczną sytuację z ustnikiem (też Yello-Bole), tyle że ja winę zrzuciłem na jakiś paskudny klej, którym był naprawiany czop przez poprzedniego właściciela. Spęczniał, obrączkowe logo prawie wypadło. Zagadałem gdzie trzeba i ustnik zrobiono mi nowy. Tylko gdzie teraz jest ta fajka…