Mogłem tego nie robić. Nie mieć problemu, nie myśleć o zdrowiu w niepokojącej perspektywie. Nie przerywać pasjonującej rozmowy w pubie (wszystko, co przerywane, jest niezdrowe) i wreszcie zaoszczędzić rocznie tyle, że by psa bydlaka uchował.
Nie zaczynałbym dnia od kasłania. Miałbym więcej czasu i byłbym nowoczesny, politycznie poprawny i milej widziany w tak zwanym eleganckim towarzystwie. Ale stało się. Palę. Pierwszy raz wsadziłem w zęby papierosa w wieku lat 19. Późno. Niektórzy koledzy zaczynali już w podstawówce, a ja patrzyłem na nich jak na żuli. Byłem wrogiem tytoniowego smrodu i nie rozumiałem, o co w tym chodzi. Najlepiej, jakby tak pozostało, więc jeżeli ktoś z Was nie pali, mam najlepszą radę – nie zaczynać. Później już nie ma odwrotu. Oczywiście, można rzucić, ale to tak jak z emigracją – tęsknota zostaje.
Jakiś rok temu moje zęby zdeflorowałem po raz drugi. Wsadziłem w nie fajkę. Przeżyłem przedtem przygody z cygarami, cygaretkami, tabaką i snusem, ale od razu wiedziałem, że to nie dla mnie. Drapało w gardło, smak tytoniu całkiem mi nie odpowiadał i nawet wizerunek Winstona Churchilla nie był w stanie tego zmienić. Za ostro, za dużo i wszystko nie tak. Nie uda się zastąpić drinka koktajlem mlecznym ani wołowiny soją. Ale fajka?
Nie spodziewałem się, że znowu wpadnę jak wiadro do studni. Tym bardziej, że wszyscy mówili: „fajką nie można się zaciągać”. Jak to w demokracji, „wszyscy” mają takie pojęcie, o czym mówią, jak przysłowiowa świnia o gwiazdach.
To z jednej strony rujnująca przyjemność, ale z drugiej coś, co może się przekształcić w hobby. Po analizie własnego zachowania zrozumiałem, że ma to wiele wspólnego z audiofilizmem. Można słuchać muzyki na byle czym, byle jak i byle gdzie. Tak samo można zapalić papierosa. Trzeba tylko wyjść za drzwi na orzeźwiający deszczyk (przykład współczesnej tolerancji), sztachnąć się kilkanaście razy i gotowe. Organizm dostał strzał nikotyny, a jego właściciel odczuł ulgę. Ale usiąść w wygodnym fotelu, włączyć system za kilogram złotówek, położyć płytę na talerzu (nie mówię już nawet o winylu i celebrze, którą trzeba wokół niego odczynić), zadbać o akustykę, okablowanie, jakość prądu i wreszcie znaleźć ulubione nagranie w oczyszczonej, zremasterowanej wersji (albo odwrotnie – oryginalnej, analogowej – której nikt nie dotykał) to dla „normalnego człowieka” wariactwo. Z fajką jest identycznie, a dla początkującego – jeszcze gorzej.
„Nabitka”, czyli tytoń, to setki producentów, „modeli”, rodzajów, a rozpiętość cen… Aromatyzowane, naturalne, cięte, w bloczkach i kartonikach. Każdy ma swoje wymagania. Jeden tytoń lubi małą fajkę, drugi dużą. Wśród nich niektóre płytką i szeroką, inne ciasną i głęboką. Do tego stopnia, że wsadzone nie do swojej bajki złośliwie nie chcą się tlić. Ale mylicie się, jeżeli myślicie, że znalezienie stosunku średnicy cybucha do jego długości da rozwiązanie. To tak, jak z parametrami technicznymi wzmacniaczy i kolumn. Niby wszystko pasuje, ale można o niebo lepiej.
Wzmacniacze są różne, fajki też. Jedne lampowe, drugie tranzystorowe. Jedne z gruszy, drugie z wrzośca, trzecie z pianki morskiej, czwarte z gliny. I są także szkoły. Jedni fajczarze uważają, że nie ma to jak wrzosiec, który nasiąknie tym jednym, konkretnym tytoniem (jedna fajka – jeden tytoń). Inni zachwalają piankę, która nie wchłania zapachu i kondensatu (paskudny płyn, wydzielający się z tytoniu w czasie palenia; z jednego leci mnóstwo, z innego nic). Ten sam tytoń może smakować różnie w różnych fajkach. I najważniejsze, żeby znaleźć najlepsze połączenie. Czy coś Wam to przypomina?
Zmiennych w fajczeniu jest więcej. Tytoń może się odleżeć (najlepiej w szczelnych słoikach) i po latach lepiej smakować. O fajkę trzeba dbać. Po każdym paleniu potraktować ją wyciorem, solidnie przeczyścić, odstawić na 24 godziny (musi odpocząć). A sprzęt się wyłącza, płytę chowa do pudełka i szlus. Do słuchania nie trzeba żadnych dodatkowych akcesoriów, chociaż granitowe płyty pod kolumnami się przydadzą. Można bez nich, ale bez niezbędnika, a przynajmniej drewnianego kołeczka, fajki nie wypalisz.
W obu przypadkach jedno jest wspólne – etykieta. Nie będę się na ten temat rozwodził, bo zabrakłoby miejsca w całym dziale „nowości”. Chociaż nasz redakcyjny kolega, Alek Rachwald, fajkowy guru w Polsce, rozbawił mnie radą. Na prośbę o pomoc w technice nabijania, ciągnięcia dymu i okolicznych obrzędach odpowiedział: „wciągasz czy dmuchasz?” Na odpowiedź „a” zareagował: „to dobrze, z resztą sobie poradzisz”. Jak w „Lalce” Prusa, kiedy Wokulski, jedząc rybę u Łęckich na proszonym obiedzie, sięgnął po nóż. Jak mawiają Niemcy: „Da ist der Hund begraben”. Żeby się z czegoś cieszyć, poznać jakąś przyjemność, niechby niezdrową i za drogą, trzeba się z nią zetknąć. Zaznać jej choćby w przeciętnym wymiarze. Potem potrzebna jest odrobina wiedzy albo minimalnie doświadczony kolega.
Bo przecież można kupić najtańszą fajkę za 9 zł „u Allegro”, do tego najpodlejszy tytoń i stwierdzić: „to nie dla mnie”. Podobnie można posłuchać Alphaville na jamniku i uznać, że cały ten audiofilizm to bicie piany. Albo, po zjedzeniu w dworcowym barze flaków śmierdzących zepsutymi podrobami dojść do wniosku, że wszystkie restauracje to jedna wielka ściema. Potrzebny jest przewodnik albo intuicja.
Niestety, zarówno nasze pismo, jak i sklepy fajkowe to już schodek dla osoby na średnim poziomie zaawansowania. Owszem, można zadzwonić do redakcji Hi-fi i Muzyki albo do Fajkowo.pl i nie trzeba wiedzieć, o co pytać. Ale i tak pierwsze lekcje należy odrobić samemu. Na pocieszenie powiem, że podstawą jest chęć. Mimo ogromnej przyjemności ze słuchania mojego „wypasionego systemu” nigdy nie zrezygnuję z włączenia radia w samochodzie, a nawet z posłuchania czegoś na YouTubie. Być może z tej samej przyczyny, dla której właśnie sięgam po papierosa.
Bo co z tego, że pół godziny temu wypaliłem Irish Flake Petersona w piance prosto z Wiednia?
Tekst pochodzi z miesięcznika
Z serdecznymi pozdrowieniami dla „braci w fajce”
Maciej Stryjecki
Bardzo sympatyczny tekst. Czekam na więcej :).
Piękne samorozgrzeszenie. Mam tak samo :)
Tekst świetny, bardzo fajnie że takie się pojawiają jeszcze w druku.
Co do samego porównania, cóż, do mnie nie trafia, a to z tej przyczyny że mi nie robi różnicy na czym słucham muzyki, o ile w ogóle słucham. No ale to taka właściwość tych co przypadkiem wsadzili ucho pod stado rozpędzonych mamutów.
Warto zaznaczyć, że fajkę można również palić czysto użytkowo. Nie trzeba sięgać po papierosa. Można nabić, zapalić i zapomnieć…
Pięknie dziękuję za dobre słowa. Przyznam, że po propozycji Pana Piotrka z fajkowa (publikacji tutaj) trochę się bałem oceny „środowiska”, bo tekst był kierowany do ludzi, którzy z założenia fajki nigdy w reku nie mieli. A więc zawiera mocne uproszczenia i określenia, nazwijmy to, infantylne. Musiało być zrozumiale dla niepalących :)
Drukiem takie rzeczy się faktycznie nie pokazują, bo w dzisiejszych czasach idiotycznej poprawności politycznej każdy się boi. Nigdy nie wiadomo, czy sie nie podłozy pod jakiś paragraf, albo zmowę „postępowców”. Tak więc tylko parawdziwie prywatne i polskie media mogą sobie czasem pozwolić na podobny wyskok. A takie jest własnie czasopismo, które mam zaszczyt prowadzić.
Mam zresztą spory dług wdzięczności wobec tej witryny i „fajkowa’. Otrzymałem tu i tam nieocenioną pomoc w dylematach początkującego i tylko dzieki niej mogę sie obecnie uważać za „lekko zaawansowanego”. Zanim zdobyłem własne doświadczenie, korzystałem z Waszego, a teraz mogę sie jedynie ukłonić, zamiatając kapeluszem podłogę.
Ze swojej strony mogę tylko zaproponować skromny rewanż, na polu które uprawiam od 20 lat. Jeżeli ktoś z Was chce kupić sprzęt grający/kino domowe – służę swoim doświadczeniem jako kolega po fajce. Bezstronnie, bezinteresownie i z serca.
I mam nadzieję, że na te kilka tysięcy facetów z ciekawym hobby (audiofilów) przybedzie nam choć kilkudziesięciu kolegów do dymka!!!
Pozdrawiam serdecznie
Maciek
A już za nieco ponad miesiąc wielkie audiofilskie święto. Dobrze wiedzieć, ze i koledzy po fajce tam będą! :)
Czasami nawet udawało się zorganizować spotkanie na fajeczkę w kawiarni Sobieskiego.
W Sobieskim? Fajny pomysł, dlaczego nie! Nie wiem, jak oni teraz tam stoją z paleniem, ale chyba w tej mniejszej kawiarence można.
też wyrażę swoją opinię, żeby nie było, że nikt nie czyta, nikogo nie cieszy. Oto ona: :) i jeszcze dodam: :)
A, to miłe :)
W ogóle to wspomaganie takich pasji wydaje mi sie misyjne.
Ja Was namawiam do wspierania polskich wydawnictw (albo nie namawiam, nie pamietam, czy to tutaj zrobiłem)
Tak samo namawiam do wspomagania polskiego przemysłu.
Tak sobie pomyslałem, że mam już dosyć Savinellich, Stanwellów i Vauenów. A nawet Dunhilli i piankowych fajności.
Jak kupie jakąś fajkę (mam juz ponad 40), to Worobca, Pastucha, Filara, albo Polińskiego, czy JSG.
Dobrze kombinuję? Bo mam wrażenie, że to lepiej zrobione za ta sama kasę, niż tamte „legendy”
I powiem tylko, że bardzo żałuję, że w pismie nie zamieściłem przy okazji felietonu-wstepniaka zdjęcia pastuchowego Dublina, albo worobcowej 102 w oryginale. A i Poliński 18 i Filar 270 też by pokazały potencjał naszego, polskiego rzemiosła.
Ja w każdym razie teraz będe wspierać NASZYCH. Pomiędzy wierszami. Bo i też są chyba lepsi niż jakieś tam Jean-Claudy, Capitole i Designberliny.
Czuję przez skórę, że to lepsza jakość. Mam rację?
Jeżeli chcecie mnie naprostować, to zróbcie to brutalnie.
A i taki Pietrzyk też zasługuje na promocję. Kupisz, człowieku, jakąś fajkę ceramiczną w ogóle? Nie spytam, z litości, czy w tej cenie…
Cóż, kupisz, to się przekonasz.
Ja fajek z Przemyśla nie kupuję, nie kupowałem i nie zamierzam kupować. Po prostu do mnie nie przemawiają, ani jeśli chodzi o jakość – która moim zdaniem jest nieprzesadna, ani o design. Oczywiście pojedyncze egzemplarze, czy też te robione na zamówienie są warte rozważenia, ale też jakoś do tej pory nie widziałem niczego, co by mnie urzekło na tyle, żebym zagłosował portfelem.
Do tego dochodzi różna jakość używanych materiałów, ze wskazaniem na wrzosiec – choć to akurat się zdaje się pomału zmienia.
Nasi młodzi fajkarze to zupełnie inna para kaloszy, bo wiem, jakich materiałów używają (dobrych), czyli pozostaje kwestia tego, czy komuś pasuje projekt i jakość wykonania.
Nie wiem tylko, czy można ich określić mianem „polskiego przemysłu” bo raz, że każdy z nich pracuje bardziej na swoje nazwisko, dwa, że chyba mają jednak aspiracje bardziej międzynarodowe ;) Inspiracje zresztą też czerpią raczej z zewnątrz niż z rodzimego kręgu. Ale tak, kupiłem, kupuję, będę kupował.
Z drugiej strony, to z wymienionych przez ciebie producentów Vauena, Stanwella czy Dunhilla też bym nie kupił, bo mnie zwyczajnie nie przekonują. Natomiast Savinelli z wyższej serii kupię zawsze i nikt mi nie wmówi, że to jest gorsze od Worobca czy Filara.
Generalnie ja jestem za tym, żeby kupować fajki dobre, a przykładanie do tego jakiś kryteriów narodowych jest dla mnie abstrakcyjne.
Faktycznie, aspiracje międzynarodowe są. Widziałem fajki polskich producentów w rosyjskich sklepach internetowych i gdzieś jeszcze (nie pamiętam, gdzie, ale obiło mi sie o oczy). I to chyba dobrze, bo przez to postrzeganie naszych produktów staje się lepsze.
Podobnie jest z producentami sprzętu – dość długo „kisili się” na naszym rynku, ale od niedawna niektórym udało sie wyjść na szerokie wody i zbierają całkiem dobre opinie. W dzisiejszych czasach staje sie to chyba łatwiejsze, skoro dosłownie wszystko powstaje w Chinach…
A Savinelli z wyższych serii – faktycznie, w rękach jeszcze nie miałem i muszę to nadrobić, bo Stanwell ładnie wygląda na zdjęciach, ale na zywo traci, Vauen podobnie…
PS. Z tym, że wyzsze Savinelli, to koszt od 500 wzwyż. A wspomniani nasi producenci z Poznania „rażą” w przeważającej części w przedziale 150-200 zł (czyli de facto konkurują z Capitolem), a serie powyżej 300 to ich najwyzsza półka (pewnie nie licząc autografów, ale jeżeli takowe Savinelli tworzy, to nie zdziwią mnie ceny w okolicy 1500). A to trochę zmienia postać rzeczy.
Szkoda, że nie ma edycji. Więc śmiecę dalej:
Wszystkich namawiam do kupowania polskich fajek. Sa świetne i to wstyd kupować jakiegoś Savinellego, kiedy oferta z naszych producentów nie ustepuje, a nawet przewyższa. Popatrzcie krytycznie i fachowo.
Zapisujecie sie do mojego klubu patriotycznego?
Bo ja mam ochotę załozyć „klub polskiej fajki”. I wstydzić się, że mam 30 zgranicznych :) Musze nadrobić tą dysproporcję.
W kwestii tytoni to sie nie da, niestety, ale może też się znajdzie jakiś Prometeusz? Jak Stanislav w Czechach? Może to nie mistrzostwo świata, ale przynajmniej próba walki na polu zagospodarowanym przez koncerny i fanziny.
Podpisuję się pod powyższym obiema rękami :) Kupujmy polskie fajki, bo są piękne, dopracowane i doskonałej jakości.
Fajki z Przemyśla tradycyjnie są robione ze słabej jakości surowca i często o bardzo nieciekawym wzornictwie. Takie dla mnie są np. fajki popularnego wytwórcy na K., które w większości są dla mnie wręcz szkaradne. Generalnie większość fajkarzy „tradycyjnych” z Przemyśla przegapiła zmianę ustroju i nowe możliwosci, strugając wciąż to samo. Do wyjątków pod względem jakości materiału zaliczyłbym Antoniewskiego, a Poliński z kolei ma lepsze wzornictwo niż większość. Polskich firm jest dużo, są stare, niby z tradycjami, a i tak na świecie można wszędzie kupić fajki nieznanych parę lat temu rosyjskich fajkarzy. Zaś z polskich tylko największą masówkę na ebay.
Jak widać każdy chwali to co lubi i dobrze, chociaż opinie tego typu zawsze będą obarczone dużą dozą subiektywizmu, bo – jak rozumiem – wyrażamy opinie o swoich fajkach bądź o fajkach które mieliśmy okazję dokładnie oglądnąć/palić. Nie deprecjonując żadnych innych poglądów w dalszym ciągu podtrzymuję swoje stanowisko, że polscy (nie tylko zresztą przemyscy) fajkarze potrafią robić i robią świetne fajki ze świetnego materiału. Przedmioty fajkopodobne potrafi robić i robi – bo jest na nie wcale niemały popyt – także np. wspomniany powyżej Savinelli czy inny potentat z zagranicy. A przecież to my, jako klienci, kupujemy to co chcemy i co nam się podoba w ramach określonej grupy cenowej na jaką nas stać. Nie piszmy więc że wszystkie fajki danej marki są złe, piszmy, że te które mamy/paliliśmy/widzieliśmy/mieliśmy w rękach NAM osobiście nie odpowiadały, co nie znaczy, że komuś innemu fajka taka nie sprawia wiele radości. A ja lubię fajki naszych rodzimych fajkarzy, dobrze mi się w nich pali, kupuję je i będę kupował, wybierając każdą z nich osobiście i dokładnie co skutkuje późniejszym zadowoleniem z palenia.
Na potwierdzenie słów Andrzeja moja gęba i przemyski flame grain z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia wykonany przez Mistrza K.: http://www.fajka.net.pl/wp-content/uploads/2012/05/Zlot-Fajkanetowiczów-spotkanie-fajkowe-12-V-2012-15.jpg
Jedyną rzeczą, która nieco irytuje w tej fajce, jest tworzywo ustnikowe (ale uznaję je, jako konieczne dobro tamtych czasów).
I oczywiście zgadzam się z Andrzejem, że każda fajka inna i każdą przed zakupem należy uważnie przebadać. Niemniej chciałem zwrócić uwagę na pewien stereotyp, na jaki zapracowali sobie przemyscy twórcy (przyczyn nie podejmuję się rozważać, bo zdaję sobie sprawę, z olbrzymiej złożoności problemu), bo nawet Andrzej napisał, że:
W zbiorze fajek wykonanych w Polsce istnieją fajki dobre (mam przykłady w swojej szafce ;))
ale uwaga:
W zbiorze fajek wykonanych przez Savinellich oraz innych potentatów z zagranicy istnieją fajki złe.
Niby znaczeniowo to samo… a brzmi?
PozdrawiamY,
Problem takiego stereotypu IMHO powinien być rozpatrywany szerzej niźli tylko patrząc na ułamek polskiej wytwórczości jakim jest fajkarstwo. Pamiętajmy, że jeszcze nie tak dawno wszystko co produkowano w Polsce miało synonim tandety i kiepskiej jakości, począwszy od np. „wyrobu czekoladopodobnego” po ówczesne rodzimej produkcji samochody. Było nawet oficjalne określenie takiego wyrobu – bubel :) Z kolei wszystko co związane było z „zagramanicą”, tą zachodnią oczywiście, postrzegane było jako prawie doskonałość. I wystarczyło, żeby zagramaniczna tandeta była kolorowsza, ładniejsza ale i przede wszystkim trudno dostępna, by nieliczne rzeczywiście dobre produkty made in Poland przegrywały w przedbiegach. Chyba – niestety – to jest już genetyczne obciążenie naszego (mojego) pokolenia, pokolenia dla którego paczka połamanych świecówek z NRD była wtedy cenniejsza od kilku paczek nowych najlepszej jakości kredek polskich. Nie mówiąc o irracjonalności – wg dzisiejszych kryteriów – wysokiej wartości wśród dzieciaków z podwórka pustej kolorowej puszki po piwie czy cocacoli którą ktoś przywiózł z zagranicznej wycieczki. Zdaję sobie sprawę, że trochę przejaskrawiam i generalizuję, ale wydaje mi się, że – wracając na fajkowy grunt – nie tyle przemyscy wytwórcy zapracowali sobie na taki a nie inny, wg mojej opinii krzywdzący ich stereotyp, a raczej został on do nich doklejony razem z tym całym PRL-owskim ogonem jednego wielkiego bubla. I cały czas ciężko im ten ogon odciąć, chociaż starają się jak mogą.
Tak więc wybierajmy i kupujmy dobre fajki nie kierując się na samym początku ich pochodzeniem, chyba, że jesteśmy już na etapie bardzo wąskiego określania profilu naszych zbiorów :) U mnie na przykład, proces zakupu fajki zazwyczaj przebiega następująco – 1. fajka mi się podoba (kształtem) już z daleka 2. oglądam ją dokładnie i badam organoleptycznie czy ma zadatki na skuteczny przyrząd do palenia tytoniu 3. spoglądam na sygnatury producenta (chyba, że kupuję bez żadnych pośredników i widzę od kogo kupuję :) ) 4. pytam o cenę 5. jeżeli pkt. 1, 2 i 4 ocenię pozytywnie to zazwyczaj mam nową fajkę :) Schemat stosuję zarówno do fajek nowych jak i używanych i sprawdza mi się doskonale…
Tutaj się wtrącę bo stereotyp stereotypem ale oglądając (za pośrednictwem internetu) fajki np. pana Worobca widać w nich jednolitość, można je rozpoznać już z daleka. Z jednej strony świadczy to dobrze o fajkarzu bo wyrobił swój styl, ale jednocześnie nie widzę tam nic nowego. Z drugiej strony może to wina reklamy (czyli jej braku). Osobiście posiadam fajkę sygnowaną literką W z gwiazdeczką, której nie ma nigdzie w katalogach a jest naprawdę ciekawa i dobra.
Nie ma szczególnej tajemnicy w tym, że od lat 60. wszystkie fajki przemyskie produkowane były z importowanych tanio z Albanii klocków wrzoścowych, nie podlegających szczególnej seekcji (a może wyselekcjonowanych negatywnie jeszcze przez eksportera, który wyższe klasy sprzedawał za dolary, nie wiem). W każdym razie był to surowiec poprawny i tyle. Osobnych linii „straight grain” itp. nie wypuszczano. Wielokrotnie tutaj dyskutowano nad jakością materiału stosowanego przez największych przemyskich wytwórców i zgadzaliśmy się, że nadal w większości stosują oni najtańszy wrzosiec wystarczający do zrobienia poprawnej fajki, zróżnicowanie modeli uzyskując tylko poprzez wzornictwo. Spotkałem się wręcz z opinią, ze większość fajkarzy z Przemyśla z powodu braku doświadczenia w tym względzie nie wie, skąd brać najwyższej jakości surowiec. Ich wytwórczość nastawio0na jest na tani wyrób (stosunkowo) masowy i nie ma planów produkcji fajek wysokiej klasy, które musiałyby kosztować (w Polsce) po 500 i więcej zł. Bezpośrednim konkurentem dla Kulpińskiego, Filara i Worobca są więc fajki Peterson, Stanwell, Savinelli i jego włoskie tanie sub-brandy, jako podobnie masowe marki. I z nimi trzeba porównywać je bezpośrednio (pomijając wysokie modele Savinelli i Stanwella). Osobną kategorię stanowi Mr Brog, który jest marką nową, masową od początku, opartą głównie o wytwarzanie z gruszy i częściowo tylko z najtańszego wrzośca. Tutaj trzeba oddać sprawiedliwość, bo nie ma żadnych ambicji konkurowania z wierchuszką, jest natomiast oferta skierowana na mass-marketowy sektor rynku, i to jest ok.
Jest w Polsce parę marek, które robią fajki z materiału wyższej klasy, można na pewno wymienić Antoniewskiego (mnie akurat nie odpowiada jego wzornictwo), ale co dla nas ważne, jest również kilku fajkarzy, którzy wzrośli na naszym forum. Co ciekawe, są to osoby spoza Przemyśla, nie związane wcześniej z żadną z tamtejszych manufaktur. Ci koledzy nie mają problemu z sięgnięciem po wysokiej jakości wrzosiec i dobre ustniki, ich fajki jednak kosztują tyle, ile można by oczekiwać po dobrej klasy wyrobach, choć nieznanego producenta. Materiał i dobre wykończenie kosztuje.
Fajny tekst, fajnie się czyta i dużo prawdy w nim, choć autor odkrył coś nowego i cieszy się z tego jak duże dziecko ;-) Co mogę dodać? Ja nie lubię celebrytyzacji. Płytę winylową po prostu kładę na talerz i słucham. Fajkę nabijam już własnym sposobem zależnym od tytoniu. Sprzęt audio musi grać dobrze – ma nie wydawać z siebie dźwięków, których nie są w stanie zdzierżyć moje uszy. Taki sprzęt może kosztować 2kpln i 2mln zł. Można kupić też za 60kpln i będzie do niczego ;-) Potwierdza się stare powiedzenie – szybko się przyzwyczajamy do dobrych rzeczy. Ten kto raz doświadczył dobrego dźwięku na dobrym sprzęcie, kupił dobre buty albo zamówił u szewca, nabył dobrą fajkę i dobrego fajkarza i zapalił w niej dobry tytoń, kto napił się dobrej whisky, dobrego piwa – ma przerąbane, bo uświadamia sobie chłam jaki nas otacza. Ale zyskuje jedną ważną rzecz – świadomość tego i tego czego chce. Po pewnym czasie jakość staje się standardem naszego życia, a jedyne co trzeba robić to więcej zarabiać ;-) Choć to mało trafne, bo dobre rzeczy mamy na lata, a dobrą żywność zjadamy do ostatniego kawałka. Na 8 fajek jakie mam, 6 jest do niczego, a kosztowały ze 3-4 razy więcej niż te dwie porządne. Warto przemyśleć ;-)
Alek, cholera. miałeś rację Kupiłem Worobca 92 (chciałem mieć malutka, kieszonkową fajkę, ale z kominem, w który wchodzi kciuk). Ponieważ była porysowana, zdarłem lakier. A tam… Kit i kit… Zabejcowałem, nawoskowałem i jest OK, ale materiał faktycznie dość marny. Z kolei Bróg 83 (wrzościowy, ta sama opcja – malutka, z szerokim kominem) miłe zaskoczenie. Zero kitu, bardzo porządnie wygląda. Po zdarciu lakiery io zawoskowaniu dwa razy lepiej. No i po wyczyszczeniu komina z czernidła, papierem ściernym, do żywego.
Z Saninellim sie przeprosiłem, idzie do mnie Tortuga, prosta. Z kapslem. W sam raz na wyjcia do knajpy w wakacje.
Worobcowi dam jeszcze szansę, ale chyba zdecyduję sie tylko na czarny dąb (dobrze w nim smakują słodsze tytonie). Mam juz mnóstwo „srednich” fajek, więc nie ma co kupować na stos.
Kusi mnie ewentualnie Poliński http://www.fajkowo.pl/pl/p/Fajka-Polinski-nr-18/2845 ale nie fanatycznie. Ta fajka ładnie wygląda. I jakos tak budzi zaufanie, być może niesłusznie.
Szkoda, że nie ma u nas surowizny Savinelli, czyli serii Grezza. Tam bym na pewno wybrał ze dwie rzeczy. Bo to chyba jedna z najciekawszych opcji jakość/cena. I podoba mi sie idea tej prostoty.
Jeśli chodzi o „małego” Worobca to posiadam 112-kę wykonaną z naprawdę porządnego kawałka wrzośca (oczywiście jak na producenta i cenę) bez najmniejszego nawet kitowania z jedną skazą nie przekraczającą 1,5mm, wiec pewnie zależy jak się trafi :)