Co palę…

4 grudnia 2012
By

Niestety,  zbyt dużego doświadczenia (czytaj: rozeznania) wśród tytoniowego asortymentu nie posiadam. Wiele razy, po zakupie paczki bądź puszki okazywało się,  że to jednak nie to… To za słabe,  to za słodkie, tamto jeszcze nie wiadomo w ogóle jakie. I to na długi czas zniechęciło mnie do poszukiwań i eksperymentów.  Pozostałem „wierny” i hołduje zatem dwóm tytoniom:

1. Holger Danske – Black and Burbon

To dla mnie absolutny numer Jeden!

To właśnie nim opaliłem swoją pierwszą (nazwijmy to tak)  „profesjonalnie” paloną fajkę (Design Berlin – model Marco Polo), to jego „zażywam” obecnie w mej ulubionej kukurydziance i Dublinie od Celliniego. B&B pali się właśnie chłodno, słodko oraz mocno. Ma poza tym tę także cechę,  że roztaczający się w pomieszczeniu zapach nie zostaje „zapamiętany”przez ściany  czy też inne części wyposażenia – cecha, która (jak myślę) będzie również bardzo ceniona przez resztę domowników. I tylko wewnątrz fajeczki pozostaje on na zawsze, w każdej chwili gotowy rozjaśnić nam dzień.

2. Dunhill – Early morning pipe

Pierwszy kontakt z tym tytoniem przebiegł dość nieciekawie.  Jak tylko rozhermetyzowałem puszkę w nozdrza moje uderzyła woń, która sprowokowała mnie do przekleństwa  i stwierdzenia, że „znowu się pomyliłem”. Zapach ten skojarzył mi się bowiem z… kamforą. Już chciałem wywalić całą puchę przez okno, ale zdrowy rozsądek podpowiedział mi (na szczęście!), że skoro wydałem już kupę szmalu, to przynajmniej należy spróbować. Stało się dobrze. Po kilkunastu próbach – nauczyłem się go palić i lubić. W tej chwili to on właśnie służy mi jako nikotynowy kop i środek na uspokojenie, kiedy to palaczowi potrzeba jednak czegoś więcej niż ciszy i skupienia…

Jak sami widzicie – moje tytoniowe poletko jest malutkie i ubogie. Sprawia radość – to fakt – tylko (czasami) chciałoby się czegoś więcej jednak…

Stąd i prośba moja na zakończenie – czy jako doświadczeni palacze moglibyście polecić mi coś, co podchodziłoby pod moje gusta, ale było nieco inne?  :)

Przewrotne to pytanie, wiem, ale wdzięczny będę choćby za wskazanie kierunku poszukiwań.

Tags:

3 Responses to Co palę…

  1. Alan
    4 grudnia 2012 at 21:29

    Pierwsza uwaga – jeśli kupuje się tytoń Dunhilla, Samuela Gawitha, Gawitha Hoggartha, Ilsteda, Fribourg & Treyer (czyt: marki oferującej dobrą jakość), to się nie wyrzuca przez okno, tylko grzecznie ogłasza tu i tam, że tytoń jest ble i chcemy się go pozbyć :)

    Widzę tu zarówno aromat, jak i klasykę nie bez mocy. Można to połączyć i kupić takiego Petersona University Flake czy Samuel Gawith Chocolate Flake. Recenzje do poczytania.

    Z Dunhilla to proponuję zapoznać się ze wszystkim, co ma w sobie latakię (skoro juz posmakowała), ale i nie tylko. A z innych – cóż, patrzeć na produkty pod szyldami z pierwszego zdania.

  2. KrzysT
    KrzysT
    4 grudnia 2012 at 21:35

    Dunhilla zaostrzyłbym jednak. Na początek wyłącz Nightcapa i (może) 965. Niektórzy twierdzą, że są mocnawe. Resztę latakiowców można śmiało. Spróbowałbym na dzień dobry London Mixture.
    Dalej – patrz post Alana. Przy czym warto też poczytać o konkretnym tytoniu, bo nawet ci dobrzy wytwórcy potrafią wyprodukować zmiotki typu Celtic Talisman (chociaż jak lubisz aromaty, to może właśnie podejdzie…).

  3. kusznik
    kusznik
    4 grudnia 2012 at 21:50

    Holger Danske – Black and Burbon…to też w tej chwili mój „Numero uno”! Na zmianę z Va nr.1…czyli daleka i fascynująca droga przede mną.I wspaniały powód do ciułania „zaskórniaków”!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*