Jak tylko wszedłem do znalezionej w necie „najbliższej” trafiki wiedziałem już, że należało jednak wybrać tę położoną najdalej… Tandetne wnętrze, tandetne regały, ubogi (za lekko powiedziane!) asortyment i na dodatek to coś, co powinno skłonić mnie do jak najszybszego opuszczenia „lokalu” – hinduska obsługa. Jeżeli nie wyszedłem to tylko z jednego powodu – desperacja – skończył mi się tytoń… Marszcząc nos od zapachu równie tandetnego (hinduskiego) kadzidełka (w trafice!) przez ponad pięć minut starałem się wytłumaczyć gamoniowi czego poszukuję. Bezskutecznie… Hinduski sprzedawca tytoni na tytoniach znał się tak samo dobrze, jak ja na fizyce kwantowej albo ukształtowaniu niewidocznej z Ziemi strony ziemskiego satelity. Jeżeli wspomnę jeszcze, iż poziom jego znajomości języka był taki, iż (bez zbędnego zażenowania) mógłbym pokusić się o posadę w Royal Shakespeare Theatre – wówczas będziecie już Państwo mieli pełen wgląd w stan mego ducha, a także i nerwów…
W końcu decydowałem wepchnąć mu się za ladę i nie wracając uwagi na wyraz jego twarzy – rozpocząłem myszkowanie w tym, co za nią miał poustawiane. Szczegółów poszukiwań oszczędzę – niema zbytnio o czym pisać. Zdecydowałem się wyjść stamtąd z tytoniem Punchbowle.
Niestety, na puszce prócz napisu z nazwą (stylizowaną na gotyk) oraz informacji o czymś, co wszyscy wiedzą, ale mają głęboko w pupie (smoking kills…) nie ma niczego więcej. A nie, skłamałbym… Jest drobnym maczkiem napisane, że wyprodukowano w Danii. Jestem obecnie po dwóch „paleniach” i dalej jeszcze daleko mi do wydania o nim jakiejś wiążącej opinii. Z ciekawością przeczytam Wasze opinie o tym tytoniu.
Pozdrawiam!
Tytoniu nie znam, ale historia bardzo podobna do moich rzymskich przygód poszukiwacza tytoniu…
Współczuję, a może zazdroszcze- bo to zawsze fajna zabawa, takie miedzykulturowe spotkania.
Przeniosłem do „zamiast forum”. Z całą sympatią, to niekoniecznie jest tekst na główną.
Edycja: i wiedziałem, że nazwa mi coś mówi, ale musiałem sobie wyświetlić obrazek. To jakiś angolski (irlandzki?) klasyk jest, nie?
Hmm… do klasyka on ma tyle,ze wonią przypomina tytonie(że tak określę)- „dunhillowskie”.
Jedno dobre- czuje sie go po wypaleniu i najlepiej samkuje mi palnoy w glinianej fajeczce.
Co dalej – obaczymy.
Ha, łza się w oku kręci z racji wspomnień z lat ubiegłych…napis stylizowany na gotyk, tło czarne…
– czyżby to był orginał robiony przez Murray Sons& Ltd ? (potem robiony przez BAT czyli przez British American Tobacco Ltd.) Paliłem, pamiętam jako dobry blend z Latakią.
Więcej tu:
http://www.tobaccoreviews.com/blend_detail.cfm?ALPHA=P&TID=1212
Ale też możliwe, że to co Pan znalazł to nowa edycja i już zupełnie inny tytoń robiony w Danii przez niemiecki oddział Scandinavian Tobacco Group
http://www.tobaccoreviews.com/blend_detail.cfm?ALPHA=P&TID=4345
tego nie palilem.
Jeśli jest Latakia to pewno mamy do czynienia z orginałem Murray’a lub produkcją BAT. Jeśli jest tam wyraźny Cavendish to raczej to ten drugi przypadek.
Latakiai raz jeszcze latakia :)
a może coś jest jeszcze napisane na puszeczce ?
No właśnie nic… Najistotniejsza informacja to produkcja przez STG i tyle…
Wrażeń ciąg dalszy: Tytoń mocny, potrafi zaspokoić głód nikotyny, oj tak! Dla przykładu- wypaliłem dziś tylko dwie małe fajki… przy wcześniejszych „osiągach” około 20 – 30 papierosów dziennie.
Kiedy „nauczymy”się go palić – dym potrafi być chłodny i słodki nawet, co mnie zadziwiło wielce albowiem słodkości (na ten przykład) nie udało mi sie nigdy wydusić z dunhillowskiej „porannnej fajeczki”. A tu – prosze. Nie jest to tytoń do beztroskiego relaksu lub zadumy. On ma nam posłużyć do rozstrzygania ważniejszych problemów bądź towarzyszyć podczas słuchania – na przykład – dobrego jazzu (byle nie typu smooth :) )