Drukarze to specyficzni ludzie. Ich tok rozumowania jest dla mnie obcy. Pamiętam, jak kiedyś na rynek trafiło wydanie pisma, rozlatujące się w rękach. Po otwarciu słychać było ciche „pstryk” i pojawiał się nagle Wielki Kanion. Przy kartkowaniu „ziemia” zaczynała już pękać jak w filmie „2012” i niczego nieświadomy czytelnik szybko stawał się kolporterem ulotek, zwłaszcza gdy szalał wiatr. A zima była wówczas sroga i dęło jak na Morzu Barentsa w środku sezonu połowu krabów.
Na pismo reklamacyjne wydawca otrzymał odpowiedź: „szwedzki klej, którego użyliśmy, jest jednym z najlepszych i najdroższych na rynku, tylko że nie trzyma”.
I taki jest Velvet Mac Barena. Ma same zalety, tylko że się nie pali. Można w zasadzie cały czas dmuchać palnikiem w komin, a on i tak gaśnie. Jak cyrograf wrzucony do ogniska.
Po zmaganiach, jak z maluchem odpalanym na mrozie (ja mu gaz, a on zgasł) pomyślałem, że może by tak podsuszyć? Kaloryfery szalały jak reaktor w Czarnobylu, więc okoliczności były sprzyjające. Ale Velvet i tym razem wygrał. Bo można go podpiekać żywym ogniem, dmuchać suszarką, a nawet „laserem go, laserem!”, a on trzyma swoja wilgoć, jak matka dziecko na rękach, nad przepaścią. Rozpaczliwie i kurczowo. Kiedy zaczerpniemy garścią z koperty, da się lepić jak plastelina. Proponuję nawet mały eksperyment: ukręćcie z niego kulkę w palcach i rzućcie na szybę. Przyklei się jak pajączek z odpustu.
Przy długotrwałym leżakowaniu na piecu zachowuje się za to jak ceramika. Ulepiona forma się „wypala” i otrzymujemy elegancką, trwałą figurkę. Dlatego można spokojnie dać dzieciom velveta do zabawy, niech się rozwijają twórczo. Będzie przy tym ładnie pachnieć. Czekoladowo, rodzynkowo i tak trochę świątecznie. Wszyscy to lubią. Podrzucony do kominka wypełni pokój miłą, budyniowo-korzenną wonią. Co można jeszcze zrobić z zielonym Mac Barenem? Nie wiem, ale to już ogranicza tylko wyobraźnia.
Natomiast jednego się nie da. Palić. Jeżeli jesteście mistrzami świata i okolicy w ujarzmianiu krytycznych tytoni, w nagrodę dostaniecie nieprzebrane zasoby kondensatu. Velvet leje jak autobus kibiców po dwóch beczkach piwa. Brudzi podobnie, chociaż na pewno nie smrodzi. I zapewne za to przychodzi zapłacić ponad 30 zł za odchudzoną, bo 40-gramową kopertę.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie jestem przeciwnikiem Mac Barena. Są tytonie tej firmy, które zawsze warto kupić i które nieraz uratują tyłek na bezrybiu. Nie szukając daleko – znacznie tańszym odpowiednikiem zielonego Velveta w ofercie tej samej firmy jest 7 Seas Regular. Może zbyt słaby, żeby się nim napalić, może zbyt płaski i jednostajny w swojej łaskawej batonikowości, ale zdecydowanie bardziej udany. Bo tlący się wesoło i chętnie, a jak już się znudzi (raczej szybko), można zawsze dodać go do jakiejś latakii i wyjdzie nam przyjemny, wędzony kremik.
Velvet Green się tego nie doczekał. W połowie koperty popłynął do morza łowić kraby, zaczynając tam, gdzie najbardziej lubię czytać prasę. I to chyba wyjaśni Wam pytanie: skąd mi się wziął na początku ten drukarz?
Maćku a może trafił Pan taką feralną paczkę ?
To jest zawsze możliwe, ale jakos nie chcę drugiej konfrontacji…
OK dzięki za przestrogę. Artykuł super. Pozdrawiam
Mac Baren generalnie jest taką marką, która stara się trafić w gust każdego fajczarza na świecie. I myślę, że im się to udaje, a także wydaje się, że ich asortyment doskonale oddaje proporcje tychże gustów.
Swoją drogą znakomita recenzja, gratulacje :)
Tak samo B&W sie stara, w kwestii głosników. I dlatego wybitne konstrukcje raczej im sie nie zdarzają.
Ale z drugiej strony, nie maja też jakichś ewidentnych wpadek.
PS. Dzieki :)
Paliłem oba Velvety jak i 7 seas i uważam, że to podobnej klasy tytonie. Cena Velvetów to lekkie nieporozumienie. Dawno je paliłem, ale pamiętam ich „lepkość”. Mimo wszystko muszę się przyznać, że nawet mi smakował, któryś z Velvetów taki ciasteczkowy, dobry do kawki aromat. A recenzentowi gratuluje tego, jak i trzech pozostałych recenzji.
7 seas maja „w sobie” więcej tytoniu, mniej lepiszcza. Może tak taniej wychodzi?
Genialne porównania :)Gratuluję.
Wiem że moje podejście nie jest prespektywą praktyczną ale mnie odtraszyła od tego tytoniu wyfufcina-atłasowo-kobieco-jak na to patrzeć-koperta.
Z lepniaków MacBarena raz z braku laku pozwoliłem sobie na 7 Seas tzw. regular (ha-ha). Nie znalazłem w tym tytoniu Nic poza Najżywszym Koszmarem, jak zwykł pisać H.P.Lovecraft. MacBaren robi wszystko dla wszystkich: tytoń dla starszawych lordów, młodocianych deskorolkarzy, hipsterów, Arabów (habibi), a gdyby foki paliły fajki, to też coś by dla nich się znalazło w przebogatej ofercie tego producenta. Trzeba się z tym pogodzić i na własny użytek przeprowadzić selekcję na mieszanki dopuszczalne i niedopuszczalne, i potem się tego trzymać. To tak jak ze Świętym, kiedy zaproponowano mu skorzystanie z Fiata 500. Odpowiedział: „-Przyjacielu, wierzę ci, że to jest dobry samochód. Ale po prostu nie zrobiono go dla mnie”.
Paliłem Mac Baren Velvet Green i nie mam tak traumatycznych doznan
jak pan Maciej. Lepkość faktycznie jest duż ale nie miałem problemów z właściwym wypaleniem tytoniu. Może kluczem jest to że paliłem w wąskim i wysokim kominie i to dało radę Mac Barenowi…
Niemniej jednak daję szansę tej firmie i jeszcze zakupie ten tyton.
pozdrawiam
Ja wczoraj kupiłem i zapaliłem czerwonego. Zdziwiłem się po otwarciu mocą aromatu i kolorem – czarny jak latakia! oraz lepkością.
O dziwo prosto z koperty nabiłem fajkę ze standardowej szerokości kominem. Palił się wspaniale, jedynie przy samym końcu za bardzo się łapczywy zrobiłem i trochę wilgoci poszło, ale nic nie bulgotało.
Zdecydowanie nie polecam osobom które nie lubią słodkiego – ja po paru godzinach czułem jeszcze słodycz w ustach. Smak, owocowy, słodki ale nie czułem w nim zbytnio cytrusów, aczkolwiek był nieco kwaskowymomentami.
Kupiłem go zamiast kentucky bird, którego niestety nie dostałem w żadnej znanej mi Szczecińskiej trafice.
Podsumowując – nie jest tak tragicznie mimo pierwszego wrażenia po otwarciu. Bardzo słodki – zdecydowanie dla aromaciarzy i raczej okazyjnie, lub cześciej, ale w niewielkiej ilości.
Panie Macieju artykuł udany. Jednak opinia o tytoniu jest jednak krzywdząca. Tytoń faktycznie po otwarciu jest bardzo wilgotny i wtedy rzeczywiście można kulki lepić. Tytoń przed zapaleniem należy dobrze podsuszyć. Paląc wcale nie wydziela tyle kondensatu( są tytonie które biją go o głowę ). Jeśli zaś chodzi o brudzenie no to cóż fajka to nie papieros który się wyciąga spala i wyrzuca. Dobrze ją wyczyścić po paleniu a że przy czyszczeniu troszkę inny kolor no to cóż. W smaku rzeczywiście wyczuwa się czekoladę ( deserową ) i pomarańczę. Jeśli dla kogoś jest troszkę przytłaczający polecam zmieszać go z dobrą virginią. Wtedy otrzymamy naprawdę smaczny tytoń.
Kupiłęm odworzyłem,obejrzałem, powąchałem, nabiłem fajkę jak leci i własnie skończyłem ją palić. Raz mi zgasła ale sie zagapiłem. Więc mimo dużej wilgotności daje sie palić. Trudność jest taka, że się rozgrzewa, trzeba uważać… W kopercie pachnie mi czekoladą z kakao – taką rozpuszczalną w proszku. Myslę, że wielu by sie pomyliło co wącha gdyby im zakryc oczy. Smak w paleniu gorszy Ale palenie mozna uznac za poprawne. daje sie też wyczuć tytoń :)
Mnie nie smakuje, dym słodki….Wrażenia smakowe podobne do tych przy piciu wody lekko posłodzonej…. dośc jednostajne. Może odrobina wanilii by tu pomogła… wygłądziła smak… Wrzucę resztę do słoiczka z jakimś waniliowym aromatem pół na pół. Moze wynik będzie lepszy. W najgorszym razie oddam koledze co kręci sobie sam papierosy, czasem z dodatkiem tytoniu fajkowego – niech sobie wzbogaci aromat.
Kupiłem, zapaliłem i… poszło. I to z przyjemnością poszło.
Zielony Velvet nie nastręczył mi problemów, o których pisze Maciej w swojej recenzji. To prawda, prosto z koperty tytoń jest wilgotny, ale też bez przesady – po podsuszeniu odpala z miejsca i idzie do końca. U mnie – podobnie, jak u hombre40 – raz zgasł, ale również przez zagapienie.
Fajny czekoladowo-… orzechowy? rodzynkowy? aromat, takiż smak. Moim zdaniem na zimowe, przedświąteczne wieczory przy kominku jak znalazł.
Swoją drogą gdy otworzyłem kopertę, dotknąłem tytoniu i powąchałem go, to skojarzenia miałem z innymi, ze znacznie wyższej cenowo półki. Podobny był bowiem w wyglądzie i zapachu do GH Coffe&Caramel (ten to dopiero był mokry!), albo do McClelland Tastemaster. Hmmm…