Niby ciemno – a jasno. Chmury wiszą nisko nad miastem, odbija się od nich pomarańczowe światło ulicznych latarni. Kałuże i błoto pośniegowe świecą się jak fajki Jasztyłowa. Między wąskimi uliczkami meandrują razem ze spływającą wodą zakapturzeni, przemoknięci studenci, którzy tego wieczoru wybrali się na pub crawling. Nie mówią nic. Zaraz wygadają się przy kolejnym piwie w kolejnym barze. Poruszają się szybko, bezgłośnie, skręcając co i rusz w znane tylko im (i przedstawicielom dostojnego, tutejszego lumpenproletariatu) zaułki. I chyba poruszaliby się jak niewidzialni, gdyby nie leciutka mgiełka, która utrzymuje się przez chwilkę i z wolna rozprasza, wirując i rzednąc w wilgotnym powietrzu. Kto ją wyniucha, ten skonstatuje, że wcale taka lekka to ona nie jest. Mięsna, mocno osadzona woń, która nie mówi „przepraszam” i mimo, że nie zniewala na pierwszy rzut nosa – intryguje. A ćmiącego ten specyfik to i ugryźć potrafi, sparzyć w zmęczony od paplania język, ale on nic sobie z tego nie robi. Zaraz wystuka fajkę o zabłocony obcas i schowa ją na dno kieszeni, gdy wejdzie do buchającego gwarem pomieszczenia, gdzie z kijów leci złoty deszcz. A na wsi wyszło słońce. I jakby nawet trochę cieplej się zrobiło, bo choć przy granicy lasu wisi jeszcze mleko, to sprawia wrażenie ciepłego. Się gołębie rozciągają, bażanty wydzierają, sarny spacerują w oddali, pies liże się po ja…k tu pięknie, nieprawdaż? Więc nic dziwnego, że w taki dzień spod starej, już nie rodzącej owoców śliwy pełzną sznureczki dymu. Wcale nie orzeźwiającego. Wcale nie stawiającego na nogi. To raczej leniuch z tych leniuchów, co to nastawiają sobie budzik wcześniej, żeby potem go przestawić. Komfort psychiczny taki, że wstało się wcześnie. Obłoczki są słodkie, delikatne, choć nie mdłe. Układają się w kołdrę, pod którą każdy poleżałby jeszcze kwadrans, dwa, względnie pół dnia. Można by spokojnie zasnąć pod drzewkiem, ino strach, że fajka z zębów wypadnie. A nowe spodnie!
Po co to piszę? Bo wyczuwam w HH Syrian Vintage swoisty dualizm. Raz smakuje traktowany po szlachecku, raz po włościańsku. Złożona, świetnie zbalansowana mieszanka o dwóch twarzach, która dostosowuje się do wymagań palącego. Żadnych problemów z kondensatem, gaśnięciem, zawsze smakuje. Wygodny ribbon cut wyśmienicie układa się w kominie, zataczając zazębiające się spirale. Nie ma znaczenia, czy to pot o dużej średnicy, czy ciasny chimney, w obu palić będzie się chłodno i sucho. W dwóch słowach: tytoń bezobsługowy.
Słodka Va jako baza, sporo syryjskiej, aksamitnej La i pachnidełka w postaci Kentucky i Orientali, z małą szczyptą aromatycznego tureckiego. Vintage Syrian czasem bywa pikantny, a czasem potulny jak baranek. Wszystko zależy od tego, jak fajczarz chce go ugryźć. Daj mu krótki komunikat, a on już jest taki, jakim go chcesz. Pstryknięcie palców i z kanapowego kota robi się tygrys. Jest słodko, dymnie, kłębiście. Bez fajerwerków, smoczych ciosów, samogwałtu – za przeproszeniem oczywiście.
Jest jeszcze fajna rzecz w tym Angliku. Mimo dużej ilości wędzonki nie robi się mdły z powodu jej ciężkości. Niby ciemno – a jasno. Tutaj fajnie utrzymuje wszystko Virginia, która osładza towarzystwo – głównie – syryjskiej koleżanki. To taka scena, razem z całymi konstrukcjami dookoła. Latakię możemy przyrównać do kurtyny, a wszystkie pozostałe pachnidełka do baletnic rozgrzewających się przed występem, od czasu do czasu tylko wynurzających się zza kurtyny, aby podsycić ciekawość publiki. Troszkę cierpliwości i spektakl się zaczyna. Choć niektórzy wolą popatrzeć na kurtynę. Nie wymaga takiego zaangażowania.
Palę Syriana często i jakoś do tej pory nie znudził mi się jego smak. Gdy nie chcę odpływać w świat niuansów i smaczków, wybieram właśnie jego. Może trochę z lenistwa. Trzeba pamięt… Halo? No cześć! Za 15 minut w Kalamburze? Zaczekaj na mnie, ubiorę się tylko i nabiję fajkę…
Mój La codzienna.
Idealna recenzja, lepiej się nie da :)
Mateuszu, dawno już nie czytałem tekstu z taką przyjemnością :)
Dzięki za recenzję, nie omieszkam HH VS skosztować, tak brzmi to obiecująco….
Pozdrawaim
Andrzej, przypomnij mi na maila adres, wyślę Ci próbkę. :)
Nie mam się za bardzo czym odwdzięczyć…. chyba, że chciałbyś kawałek linki sześciolatka black XX ;)
(Sorry za offtop pod recenzją – powtórzę się, znakomitą!).
Pozdrawiam
Jak dobrze poczytać recenzję napisaną z polotem i bez przesadnego ześwirowania. Ciekawe czy tytoń tak samo dobry.
Ostatnio nabrałem ochoty na coś z L. i czuję się zachęcony. Przyjemny tekst, gratulacje.
Fajna recka. Jak narazie żaden z palonych przeze mnie tytoni MB z serii HH nie zawiódł Do tego tytoniu zabieram się od dłuższego czasu. W lutym mi obiecali, że będą mieli go w trafice u mnie razem z Mature Virginia.
Bardzo mi się podoba :) Recenzja trochę jak mini opowiadanie. Ładnie.
„Daj mu krótki komunikat, a on już jest taki, jakim go chcesz…” Super recka! Tytoń pierwszy w kolejce do najbliższych zakupów :-)
Recenzja wspaniała, choć trochę pretensjonalna. Nadmiar poetyckości nie zawsze służy, efekt jest ciekawy, ale robi wrażenie snobistyczne. A szkoda. Z kolei sam tytoń mi nie podszedł, ciekawsza – choć nieco mydlana – była mieszanka z latakią od Ashtona. Natomiast ten MacBarenowski poszedł, lekko napoczęty, do kosza. Może to uraz mój do nazw z „Mac”? Bo produkty oznaczone jako „MacDonalds” lub „McDonalds” tez u mnie tam lądują… A MacBaren wydaje się mieć z tym coś wspólnego. Choć akurat w naszym kraju ta irlandia jest modna, nawet kochać należy jak irlandię… Fuj!
Popróbowałem. Poprawmy, choć jak na mój gust bez szału. Potwornie – jak na tytoń z La – grzeje fajkę. Jakbym nałogowo palił, to może bym go i kupił, ale z mojej perspektywy nawet częstowany raczej się nie skuszę. Wolę spróbować czegoś ciekawszego.
Ile ludzi, tyle odczuć, jak z większością tytoni. Muszę powiedzieć, że po pierwszym kontakcie rozważałem pozbycie się tego blendu. Wydał mi się mdły, mało wyrazisty i jednocześnie nieprzyjemnie ostry. Na szczęście nie popełniłem tego błędu. Zapomniałem o nim na kilka miesięcy, nawet nie trudząc się na schowanie do słoja. Na szczęście puszka trzyma szczelność i nawet teraz ma odpowiednią wilgotność do palenia. Może to kwestia odpowiedniej fajki, może poprawiającej się techniki nabicia i palenia, ale ten tytoń to absolutna rewelacja. Pali się łatwo, dostarczając ogrom naturalnej słodyczy z Va i gęstego aksamitnego dymu od La. Trzeba uważać, żeby nie zjeść ustnika. Mimo, że już kilku tytoni miałem okazję popróbować to ten staje aktualnie na podium, zaraz obok czystej Va Kendal plug. Kto nie palił to polecam wysiłek i zdobycie, którejś z ostatnich puszek jakie jeszcze zostały na rynku europejskim. Niestety już nie ma go w produkcji.
Trzymam gdzieś głęboko zakopaną, dobrze wiedzieć, że warto ; )
Paliłem różne blendy Henrika Halberga, wszystkie były pyszne. Nie inaczej jest z HH VS, to jedna z fajniejszych latakii, jakie znam.