Przewędrowały od Dunhilla do Orlika, a niedawno wykupione przez firmę Altadis. Mowa oczywiście o wszystkich tytoniach produkowanych początkowo przez Dunhilla. Pomimo zmiany producentów, puszki wciąż oznaczane są nazwą pierwotnej marki. Ale opakowanie to nie wszystko, najważniejsza jest zawartość.
Dunhill Standard Mixture należy do rodziny moich ulubionych tytoni – czyli mieszanki angielskie. Niemal całkowicie zdominowały one moje fajczarskie menu – każde zakupy nastręczają mi niemałych trudności w określeniu ostatecznej listy – wszak chciałoby się spróbować wszystkiego. Latakia w fajce gości u mnie codziennie – i nie przejmuję się buntem otoczenia na unoszący się w powietrzu jej zapach – jestem na to zbyt arogancki. A że nie doceniają wspaniałego zapachu orientu, to już ich problem. Ot, cham i prostak ze mnie. Na szczęście są na tym świecie ludzie (niekoniecznie sami fajczarze), którym wędzonkowaty aromat w zupełności nie przeszkadza. Ba, z mojego doświadczenia wynika, że na płeć piękną działa lepiej niż wszelkie tytoniowe budynie! Buduje wokół palącego niemal mistyczną aurę, która nie tyle ciągnie za nos, co powoduje wrażenie obcowania z naprawdę tajemniczą personą. Szkoda tylko, że jednak najczęściej wzbudza inkwizytorskie zapędy…
Wróćmy jednak na właściwy tor. Dunhill Standard Mixture, mimo zawartości dobrej klasy virginii, orientali, no i przede wszystkim latakii, jest tytoniem zgoła odmiennym od znanych nam anglików ze stajni Samuela Gawitha. Różni się charakterem. Wypróbowałem niemal wszystkie mieszanki z latakią od SG i zauważyłem pewną cechę wspólną – każda z nich, mimo nasuwających się niekiedy mrocznych skojarzeń, jest – paradoksalnie – rześka, pobudzająca, jest wręcz szlachetną kompozycją kolorów– jak nasza złota polska jesień. Dunhill natomiast ukazuje drugą stronę owej pory roku – jest szary, ponury, dołujący. Bardziej przywołuje na myśl samotne, deszczowe popołudnie w narożnej kawiarence nad szklanką trunku aniżeli spacery po parku wśród opadających liści i przebijającymi się gdzieniegdzie promykami słońca.
Otoczenie również może mieć podobne skojarzenia, zaś przeciwnicy „wielbłądziego łajna” nie pozostawią na palaczu suchej nitki. Dym jest tak samo wytrawny jak smak. Bo w przypadku tego tytoniu nie uraczymy się złożonymi smakami orientali czy słodyczą virginii. To prawdziwie męski tytoń – twardy, zdecydowany, nieuległy do samego końca. Mimo tego ma w smaku to „coś”, co nie pozwala przerwać, choćbyśmy już rzygali z nadmiaru nikotyny, zaś zakończenie palenia przyprawia niemal o depresję. Spala się równiutko i bezproblemowo – na jasnoszary popiół.
Moc tego specyfiku plasuje się powyżej średniej – porządnie syci nikotyną. Po wypaleniu dwugodzinnej fajki co niektórzy mogą poczuć przesyt. Zdradziecki to tytoń, gdyż w trakcie palenia nie czuć jego mocy. A jak ktoś zechce często zaciągać się dymem, to niech wie, że zbyt łatwo z fotela nie wstanie. Szczególnie, że pod koniec palenia tytoń nieco przybiera na mocy.
W złym momencie otworzyłem puszkę. Powinienem poczekać jeszcze ze 4 miesiące, wtedy może nie byłbym rozpraszany przez wściekłe promienie słońca i lepiej zobrazowałbym tego ponuraka. Ale jest jeszcze Nightcap…
Prawdziwie piękna recenzja! Obrzędowość jak u Majów od Mela Gibsona. Czuję się apokaliptycznie namówiony :D
Dzięki wielkie. Nawet mi się trochę podoba, a biorąc pod uwagę mój samokrytycyzm jest to zdarzenie warte umiejscowienia w kalendarzu.
Z tą płcią przeciwnie w konfrontacji z latakią bywa ciężko. Moja Płeć Przeciwna właściwie nie lubi tego zapachu. Ja nie czuję do niego obrzydzenia, choć zdecydowanie lepiej pachnie mi czysta Va. Na dodatek zapach Standard Mixture nie jest zniewalający, ale wszak ma smakować, a nie pachnieć.
Już po jednej próbce od imć Alana mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to najlepszy tytoń w ogóle wśród tych, które paliłem. Inne latakie blakną w jego towarzystwie. Paliłem chciwie, niecierpliwie, mocno. Było mi mało, choć moc ma rzeczywiście nieco powyżej średniej. W tym tytoniu czuję trzy smaki na raz! Znakomitej jakości virginia, słodziutka i kusząca, niezwykłe, barwiące orientale, oraz ta genialna, kremowa latakia! Na dodatek wyczuwam sporą nutę pieprzu w tej mieszance. I tak – nabiera mocy pod koniec palenia.
Niewyobrażalną radość sprawił mi ten tytoń. Pierwszy raz od dawna zamykałem oczy, paląc. Smakowałem. I on smakował. Pierwsza klasa, nic dodać, nic ująć.
Ten tytoń wbił się w czołówkę mojej tytoniowej listy nie tylko ze względu na smak, ale moc. Po gawithowskich wyrobach (za wyjątkiem Balkan Flake) zawsze czułem pewien niedosyt, brakowało mi angielskiej mieszanki o odpowiednio zrównoważonej mocy – DSM mi to zapewnił z nawiązką. Ciekaw jestem zatem jak zaprezentuje się Nightcap…
Alan chyba zostanie naszym tytoniowym orędownikiem i przywódcą duchowym. Tak trzymaj chłopie!!!
P.S. Dzięki z góry za przesyłkę.
jest coś w tym DSM – ie. Zniewalacz z niego niepospolity… się go chce palić do dna, nie wiem czy jest odpowiednik w fajowym świecie cygarowego ” finger burnera” Dla mnie to tyton ultra premium.
Jak w świecie pjur wirginni – np: FVF, BBF.
Achach – ale sie ciesze…. złowiłem kilka 15 letnich Dunhili – Elizabethian, Light Flake, i London Mixture – oczywiscie z ery Murray’a… nie mogę się juz doczekać zasmakowania
Nie zgadzam się niestety, a właściwie to uważam ten tytoń za śmierdzący. Nie zamierzam krytykować tym samym czyichś gustów. Po prostu palę aromatyzowane tytonie bo lubię słodycze. Zakupiłem puszkę tego i wypaliłem nawet nie pół „ładunku”, nie to żebym nie chciał. Po prostu mało nie zwymiotowałem. Żadnej latakii, nigdy, never! Płeć przeciwna nie lubi zapachu starych skarpetek. Ja też nie. I co teraz? Mam puszkę Dunhilla z której skubnąłem 3 gramy i wiem że nie wrócę do niej.
W takim momencie warto zostawić wpis na giełdzie – Dunhilla zawsze ktoś przygarnie :)
Kompletnie się nie przejmować, latakie nie każdemu muszą pasować. I, jak słusznie zauważył Alan, wystawić na giełdzie – amatorzy powinni się znaleźć, zwłaszcza, że „Standard” jest u nas niedostępny w dystrybucji.
Jak świeżo skubnięte, to nawet chwilę w puszce można potrzymać, te dunhillowskie są dość szczelne.
I jeszcze chciałbym nieśmiało zaapelować – czy jako wielbiciel aromatów nie popełniłbyś dla nas jakiejś recenzji? Cały czas cierpimy – jako portal – na niedostatek tekstów o aromatach. Jakoś mało kto chce pisać o tym segmencie rynku, a szkoda. Bo pozostaje wrażenie proporcji palących aromaty dokładnie odwrotne do istniejących w rzeczywistości ;)
Dzięki za komentarz. Nie będę się przejmował bo nie paliłem tego Dunhilla w moim Stanwellu tylko w fajce Adventure. Pełni ona rolę jaką na dworach królów pełnili probierze- sprawdzali czy aby potrawa nie trująca dla króla. Niestety ta była trująca dla fajki, dopiero Mac Baren Navy Flake wybił resztki posmaku Dunhilla. Zapewne wstawięgo na giełdę. Chętnie wymienię go na Timm no name albo MacBarren Vanilla Flake. Co do recenzji to piszę recenzję Stanwella Kir And Apple bo widzę że nie ma a to ciekawy aromat jest:)