Black XX to trudne zadanie dla recenzenta. Albo bez słów wystawić mu najwyższą notę, albo przed opisaniem poprosić o rozszerzenie osobistego słownika o kalibrowane słowa i stasiukową narrację. Choć w moim zamyśle miał być to przecież tytoń szpitalny…
A było to tak – od wielu miesięcy pomieszkuję na przemian w domu i w przybytkach pani minister Kopacz. W czasach gnębienia nikotynistów, szpitale to nie jest miejsce dla ludzi. Dla palaczy fajki w szczególności. Wszak wypalenie najmniejszej nawet miseczki wymaga czasu i skupienia. Nie da się tego robić w ubikacji
Wiele miesięcy i zaangażowania zajęło mi ograniczenie liczby wypalanych papierosów. Bardzo się bałem, że w szpitalu błyskawicznie wrócę do swojego heroicznego stylu zażywania tytoniu – dużo, szybko i jak najmocniejsze. Bojąc się takiej katastrofy, sięgnąłem po tytoniowe recenzje i opinie kolegów oraz producenckie sabały. Szukałem mieszanki, którą można szybko i dogłębnie nasycić własne uzależnienie. I żeby było smacznie.
Miałem, co prawda, swojego faworyta, czyli SG Brown No 4, z którym od dawna łączy mnie szorstka przyjaźń, ale postanowiłem przy okazji ciężkiego losu pacjenta poszukać sobie drugiego kolegi. Wszak we wrogim miejscu warto mieć silnych przyjaciół. Choć nieco łagodniejszych od pana Browna Czwartego – bo tamten kopał jak kadet z tajskiej gwardii królewskiej od 6. roku życia ćwiczący muay thai.
Wybór padł na tytoń z tego samego gangu – czyli od Samuela Gawitha. Najczarniejszy charakter z Cumbrii, czyli tytułowy Black XX. Przechodzi on dłuższą (dodatkową?) fermentację od brązowej czwórki i, w przeciwieństwie do niej, poza mocą – posiada jeszcze smak. Czy jest to „skavendishowana” wirginia? Tu opinie są różne.
Od zapoznania się z Czarnym Podwójnym Ixem dzielą mnie już 4 pełne puszki i piąta napoczęta. Ale, jak dotąd, nie wypaliłem ani jednej całej fajki. Więcej – nawet tego nie próbowałem, mimo wspomnianego papierosowego heroizmu. Ja nawet naturalne cygaretki Cohiba palę jak moja druga żona slimy – bez opamiętania. Ale pełna fajka BXX – to samobójstwo w jelitowych męczarniach… To pyszny tytoń, ale moim zdaniem do palenia homeopatycznego. W standardowej ilości – zabije wśród rzygania i drgawek.
Pierwszą puszkę, pamiętam jak dziś – otworzyłem i… Takie samo wrażenie jak z każdym twistem. Jakby mściwy pracownik, po ataku biegunki zahamowanej wielką porcją węgla medycznego, zrobił kupę w papierek i puszkę hermetycznie zamknął. Przez tę gównianą estetykę zawsze mam opory, żeby się w tak konfekcjonowany tytoń wwąchać… Jednak zawsze potrafię się przemóc – Black XX pachnie tytoniem do żucia. Tytoniowo, mokrawo i potężnie… Ale też wonnie i kusząco. Obiecująco?
Recenzenci coś bredzą o ziemistości zapachu – e, tam, jaka ziemistość, to torfowisko w pełni lata, a nie latakiowa gleba po podorywce. Podsumowując – głęboka piwnica sadownika z Podlasia, z której wyjęto właśnie jabłka i gruszki, a włożono polskie wędzone śliwki wigilijne. Czyli konglomerat wykluczeń – w pierwszej chwili woń odstręczająca, w następnej (i tak już pozostaje) narkotycznie cudowna.
Balas w puszce – oleisty i wyglądający na wilgotny… Tymczasem tytoń kroi się pięknie i niemal natychmiast rozsypuje. Lekko przetrzeć i ładować do komina. Trzy, cztery cienkie monetki i wystarczy, choć czytałem o trzygramowych gierojach. Chciałbym takiego zobaczyć żywego.
Zapala się łatwo i łatwo utrzymać żar po jednym przyciśnięciu kołeczkiem. Smak nieskazitelnie wirginiowy… Ktoś użył tego sformułowania na tobaccoreviews i wykazał się geniuszem – to wirginia a capella… Rzęsiście słodka – ale tak jak razowiec na wrześniowym lub gryczanym miodzie. Żytnie, pełnoziarniste ciastko z powidłami popijane porterem. Męska rzecz, wikińska wręcz – śledź korzenny z miodem, po duńsku, na słodko… Znów konglomerat wykluczeń, ale znów narkotycznie. Cudowne obrzydlistwo.
Room note – hm, a capella jak cholella! Ale niektóre panie go uwielbiają. Z reguły bezpruderyjne. Z tych a capella.
Pali się śliwkowo-miodnie do połowy komina. Kolejne i kolejne palenia są narkotyczne od początku, bo już wiadomo, czego się spodziewać. A trzeba się spodziewać czystego „kaszubstwa” – w połowie palenia wigilijne śliwki w śledziu czyli słodkości i korzenności wybijają się na pierwszy plan, wybuchają, a następnie przełamują, by rozpłynąć się w równie uzależniającym smaku i aromacie… Jakby ktoś oparł się o szyber kominka i na salony wydostał się urzekający zapach podwędzanego przez ogień twardego liściastego drewna.
Pierwsze szpitalne palenia „odbywałem” w gruszance, więc myślałem, że spalam zdrowe drewno brogowej „osiemnastki”. Ale tak samo było we wrzoścu i tak samo jest w przeznaczonej do BXX-a najmniejszej fajeczce z sepiolitowego gipsu. To ten tytoń tak ma – kiedy już się wypali wszystkie słodkości i korzenne estry, pozostaje sama czystość i tytoniowość, o której przez spróbowaniem Podwójnego Iksa nie miałem pojęcia. To ta a capella, o której napisał poeta na tobaccoreviews.
Wiem, wiem, wszyscy czekają na opis mocy, choć zapowiedzi były już i tak apokaliptyczne… Tyle że ten tytoń, wbrew oczekiwaniom, nie zabija natychmiast po rozpaleniu. Wyczuwa się jego siłę, każde pyknięcie budzi szacunek, bez myślenia o wolnym paleniu i punktowym prowadzeniu żaru, pali się wolno i punktowo – ale nie ma mowy o jakimkolwiek niesmaku i wykręcaniu ryja migdałkami na wierzch. Ta niewątpliwa moc jest po prostu miła.
Ostrzegam jednak, że do pewnej granicy. Kiedy zabrakło mi mojego ukochanego Bellini Torino, który uprzyjemniał mi popołudniowe posiady na ławce w szpitalnym lasku, nieumiarkowanie nabiłem BXX-em główkę Falcona. Po trzech kwadransach zrobiło mi się gorzko i rzygliwie.
Jest to niewątpliwie mieszanka która uczy – przede wszystkim nakazuje znaleźć krawędź własnych możliwości. Odradzam poszukiwania tego kresu w stylu kandydata na Bohatera Związku Radzieckiego. Efekt widać na Tobaccoreviews w postaci recenzji w zgoła hitchcockowskiej stylistyce. Najwięcej Gierojów Sovietskogo Sojuza odznaczenie otrzymywała na polu chwały… Ci już BXX-a nie zapalą.
A tak jednoznacznie? Po wypaleniu bezpiecznej porcji może zakręcić się w głowie – jakby jednym haustem wypić swoją „karniakową” porcję ulubionego trunku. Ale to proces bezpieczniejszy – bo długo nie ma parcia na następna dawkę. Czy na papieroska. I o to chodziło!
Bo z tym tytoniem należy się zaprzyjaźniać, a nie z nim walczyć. Jak już pisałem – w mojej opinii, to świetna mieszanka do homeopatycznego palenia. Raz na kiedyś.
Dzięki Jacku! Na recenzję SG Brown4 też mógłbym liczyć? Od jakiegoś czasu potrzebuję solidnego, fajkowego Jeźdźca Apokalipsy – wybór na razie padł na twista od SG, ale jeszcze nie wiem którego :D
Raczej Czwartego Brązowego nie zrecenzuję – nie dałem rady spalić całej puszki, mimo masochistycznego zacięcia. O ile da się użyć w recenzji BXX musycznego terminu „a capella”, o tyle w opisie Bno4 szukałbym czegoś z militariów – np. napalm, bomba kasetowa… Smak virginii – wyczuwalny, gdzieś za palonym dynamitem, trotylem, semtexem…
Nie kusi mnie przyjemność osiągana dzięki wkręceniu jąder w imadło, więc sobie tę mieszankę odpuściłem. Wcale jednak nie zniechęcam do kupna jednej puszki na spróbowanie. Bo nie zna życia, kto nie nabił fajki Brownem No. 4…
A potem możesz zrobić tak jak ja – skroiłem Bno4, skroiłem bezsmakowego petersonowskiego pluga 3P, zmieszałem to z puszką Pure Perique McClelanda i zrobiłem sobie autorski „Tortuga VaPer” świetnie mi służący do wypalania recenzowanych aromatów w rodzaju Simply Unique czy Stanwellów. Ten dodatek zmienia skrajne Duńczyki i inne waniliowe Goebbelsy w tytoń do spalenia. Niekiedy nawet w zupełnie fajne tytonie.
Wyłażąc na sekundę spod lurkerskiego kamienia: muay thai, nie muai thai.
Przy okazji zapytam jeszcze czy BXX ma taki – charakterystyczny dla twistów SG, które miałem okazję próbować (Brown No 4 i Black Pigtail) – oleisty posmaczek?
Zaraz poprawię tego „muja”, dzięki. Co do oleistości – „świńskiego ogona” nie paliłem, więc trudno mi odnieść się do „oleistości”. Być może, tak nazywasz wspomniany w komentarzu wyżej „absmaczek”, który ja porównuję do środków wybuchowych… Wydaje mi się, że kawendiszowa fermentacja pozbawiła BXX tego rodzaju dziwactw.
Inaczej: Black Pigtail, to był dla mnie wyłącznie „olejek” czy też „rybka” z przebłyskami virginii. Ktoś ładnie napisał na tobaccoreviews, żeby palić pigtaila koło smażalni frytek, bo wtedy nikt nie zauważy różnicy. W Brown No 4 w pierwszych chwilach olejek był również wyczuwalny, ale wyraźnie mniej i był łagodniejszy w smaku. Czyli odbieram je chyba dokładnie odwrotnie niż Ty :)
Aha – mnie się Brown z cygarami nie kojarzy jakoś szczególnie, ale jeśli w ogóle, to bardziej niż Black, który takich skojarzeń nie nasuwa w ogóle.
Może to w ogóle cecha obróbki virginii „na mocno”, bo ostatnio spróbowałem kolejnego killera na liście, czyli Peterson Irish Flake i tam też jest rzeczony olejek. Mniej wyczuwalny w czasie palenia, ale znacznie bardziej włażący w fajkę. Na pewno nie jest to kwestia bazy surowcowej, bo w BBF i FVF tego posmaczku nie ma (pomijając już to, że Peterson to nie SG) – dlatego obstawiam obróbkę.
Krzysiu, ja nie wyczuwam tej „oleistości” albo na nią nie zwróciłem uwagi. Podobnie, jak nie mam kompetencji co do cygarowatości. Obiecuję jednak, że posmakuję pod tym względem mojego ulubionego Irish Flake’a – którego mogę wypalić całą, acz niezbyt wielką fajkę i niezbyt często.
Szczerze i gorąco namawiam do napisania autorskiej recenzji – osobliwie z kącika tytoni dla asasynów, bo widzę, że penetrujesz ten dział fajczarskiej rzeczywistości. Będę najbardziej zaintrygowanym czytelnikiem.
Jacku, ja penetruję ten kącik bardzo nieśmiało, jako iż ja jestem w ogóle palaczem, niedzielnym – palę fajkę raz-dwa razy w tygodniu i to od raptem dwóch lat. Przy tym mam kilkadziesiąt różnych tytoni i tyleż fajek (bo jakoś mi się tak rozrosło) i w zasadzie za każdym razem palę co innego w nieopalonych do końca (choć starannie odrestarurowanych) fajkach. Dlatego nie poważę się ubierać swoich impresji w jakieś sformalizowane ramy, chociaż wbrew wyrażanym ostatnio opiniom wiem, że jestem w stanie np. wyczuć wspólne elementy smakowe w różnych tytoniach Dunhilla czy SG, albo bazę surowcową GLP i McConnella czy w rzeczonych twistach. Po prostu pewne rzeczy są dość ewidentne i rzucają się w kubki smakowe ;) Natomiast do niuansów jeszcze nie dorosłem i szczerze mówiąc niespecjalnie mam zamiar, bo więcej palić z przyczyn różnych nie zamierzam.
W Irish Flake olejek pojawia się – moim zdaniem – na początku palenia, potem zanika, chociaż można się go doszukać.
Widzę, że mamy podobne „systemy” obcowania z fajką. Choc u mnie wciąż opór, by porywac się na extramocne.
Niemniej, Krzysiu, ja również zachęcam do sklecenia dwóch słów w formie artykułu – i nie przejmowałbym się tym, że będą to tylko niesformalizowane i potargane impresje. Dla Ciebie tylko – dla innych aż.
UkłonY,
Jakbycitu… ja mam dość wysoki poziom samokrytycyzmu. To niestety czasem w życiu przeszkadza ;)
Zdaję sobie sprawę, że to, co napisałeś, to raczej zachęta do przełamania oporów, ale póki co pozostanę jednak przy pisaniu ewentualnych komentarzy – to i tak postęp.
Natomiast co do porywania się, to myślę, że odbiór mocy danego tytoniu jest IMHO kwestią dość indywidualną – i opinie odnośnie mocy czy jej braku są często mylące. Popatrz, podnosiły się tu już wcześniej głosy na temat „zakręcenia” po stosunkowo łagodnych przecież virginiach od SG, sam – o ile dobrze pamiętam – pisałeś, że potrafi Cię zakręcić po DEMP-ie, który powszechnie uchodzi za łagodną mieszankę (swoją drogą moim zdaniem DEMP jest mocniejszy niż wygląda, co można stwierdzić po powąchaniu wyciora zdecydowanie zalatującego amoniakiem). BTW – czy ty też czasem uzyskujesz w tym tytoniu taki niesamowity ciasteczkowo-babkowaty posmak?
Do spróbowania killerów w każdym razie zachęcam – na moim „must try” wpisałem BXX, Dark Flake, Cob Flake i jeszcze parę innych (tylko gdzie ja te nieszczęsne słoiki pomieszczę). Moc jest tam bowiem immanentnie powiązana z wyrazistym, ciekawym smakiem. Polubić nie ma musu, ale spróbować warto.
I tak właśnie miało być – serdecznie się dołączam do argumentacji Pawła. Fajka i fajczarstwo to jedna wielka impresja i improwizacja…
No i musze się pod Jacka podczepić, żeby Krzyskowi odpowiedzieć, a jak uczy przykład Stanisława Anioła trzeba wiedzieć pod kogo się podczepić.
Tak miałem efekt dempowego pokręcenia, ale wygląda na to, że ostatnimi czasy organizm przywyka, a i palę go na powietrzu, co też może nie być bez znaczenia. Co do niuansów smakowych, to nie odpowiem, bo ja, kurka, jakoś mam przy paleniu kompletny brak skojarzeń. Co najwyżej jakieś dipole typu dobre – nie dobre.
Czasem przy jednej virginii, mi się jakieś figi przyplątają, choć nie należy ich mylić z damską garderobą.
A demp to dla mnie smak wędkarstwa. Ze spławikiem mi się bardzo komponuje.
Również nie dostrzegam żadnej oleistości w Petersonie Irish Flaku. Owszem, mocne toto, jak stado wucepikerów, ale żadnej oleistości. I nie zauważyłem, żeby jakoś szczególnie tytoń ten właził w fajkę… Tak czy siak niedługo znowu będę miał okazję nieco dłużej się nad nim poznęcać :)
Muszę wpisać autopoprawkę – chyba potwierdziło mi się, że jest to cecha obróbki virginiowej, ta oleistość. Bo spróbowałem sobie ostatnio 1792 Flake (Cob Flake) i tam ta oleistość jest jako żywo. Bardziej wyczuwalna w zapachu z fajki (tak, obwąchuję to, co się wydobywa z komina, wycior po czyszczeniu też obwąchuję – może to dziwactwo, nie wiem :)), delikatniejsza i przymaskowana ciut przez aromat tonki, ale jest.
Swoją drogą – bardzo fajny tytoń ten 1792. Żałuję, że aromat nie jest jeszcze bardziej intensywny (serio). Może uda się kiedyś dorwać pluga, to porównam.
Wydawało mi się zawsze że xx jest mocniejszy od numeru czwartego. Ale to mogło być złudne wrażenie, o ile No. 4 kupiłem kilka puszek o tyle XX paliłem tylko okazjonalnie i nie miałem okazji wyrobić sobie o nim zdania.
Co do palenia Brown No. 4, trzygramówkę idzie spokojnie wypalić. Faktem jest że nie nadaje się ten tytoń do palenia przy pracach fizycznych, dobry jest do tego co gdzieś Jacku opisałeś jako palenie akademickie- od czasu do czasu przytykanie fajki do gęby. Dobry do poczytania książki w okolicznościach przyrody, czy posiedzenia w ogrodzie pod drzewkiem w upalne popołudnie, albo za biurkiem zimowym wieczorem.
Mi Brown no. 4 kojarzy się z cygarami. Nie jestem ich wielbicielem, nie paliłem nigdy cygar ze specjalną troską o proces palenia, po prostu zapalałem i paliłem, więc może to wrażenie być zupełnie błędnym, jednak coś cygarowego w mocnych jasnych wirginiach musi chyba być.
Jeśli więc szkoda komuś kasy i zdrowia na puszkę tytoniu, warto na początek kupić sobie jakieś cygaro- niedawno uradowany tą informacją znajomek oznajmił mi że ręcznie robione kubańskie cygara to już od 8 zł można kupić- więc nie ma tragedii. Jak Zasmakuje ci cygaro, myślę że i Numer Czwarty podejdzie.
Miałem kiedyś okazję palić również tytoń fajkowy Cohoba, przywieziony z Kuby, wrażenie podobne co przy B no 4 tylko jeszcze bardziej…
Sporo jest porównań do cygar w opisach wszystkich mocnych tytoni od SG. Nie jestem jednak „w sprawie” kompetentny, bowiem poza cygaretki nie wyszedłem.
Podziwiam Twój organizm i wygarbowanie śluzówki – ja nie dam rady. :D
Co do porównania mocy – myślę, że jest zbliżona, zaś moja brązowa kapitulacja wynika raczej z semteksowych smaczków, nie zaś z mocy.
Fajkowej cohiby zazdroszczę – akurat pisze tekścik o kiseru… Pewnie kupię sobie taką fajeczkę, potem jakieś cygaro i potnę je na włoski do tej fajki. Coś takiego powinno być do zniesienia…
Arigato Yano San.
Swego czasu widziałem na allegro dżapoński tytoń do kiseru… ale teraz to jeno wiślica i wiślica… czemu to w dziale tytonie fajkowe, to nie wiem.
Wiślickie wirginie plus „aromaty do tytoniu” i masz tańsze alsbo o smaku waniliowym… Ludzie palą w fajkach rozmaite rzeczy.
Tytoń cięty do kiseru można nabyć w sklepikach z japońskimi „pamiątkami”. Też się przymierzam w ramach ciekawości własnej. Jest podobno dość mocny, choć w smaku przypomina orientale, choć może bardziej mocniejsze burleje z Kentucky…
Z tym kiseru ciekawa sprawa – przekopałem internet i znajomych Jacka Wana. Nawet raz czy dwa zapaliłem toto. Jak się wyrobię, to puszczę jeszcze dzisiaj „Fajkę po japońsku”.
Na spotkania warszawskiego PC kiseru przynosił człowiek o imieniu Marek, nie pamiętam nazwiska, pewnie nadal chodzi na spotkania, możliwe że Perry ma do niego kontakt, sam Perry też coś z kiseru też kombinował. Z kolegów sieciowych Marcel (forumowy Msee) wiem że ma sporą wiedzę o kulturze Japonii i kilka naprawdę fajnych okazów kiseru w kolekcji. Gdybyś pisał artykuł na ten temat, mogę zapytać kolegę z Muzeum Azji i Pacyfiku czy nie mają w zbiorach jakiś ciekawych przykładów, co by je na potrzeby tekstu sfotografować, a może mają jakieś opracowania na ten temat.
Z całą pewnością jest czego dociekać, o czym pisać i co fotografować :) Trochę szkoda, że takiego artykułu nie przygotował ktoś, kto się tym naprawdę interesuje – mój artykulik zapowiada się jako sekwencja ciekawostek. Może jednak zachęci kogoś do napisania czegoś poważniejszego.
Taaaa… i znowu mam obłęd i żądzę posiadania w oczach. Myślę, że TO może być właśnie TO! Niestety, 17 lat palenia papierochów nieodwracalnie (a może jednak odwracalnie?) wypaczyło moje kubki smakowe… Dawno, dawno temu, w czasach wczesnej piaskownicy, popalałem ukradkiem Radomskie i Sporty (notabene – najbardziej popieprzona nazwa wyrobu tytoniowego na świecie), czego efektem jest brak nikotynowej satysfakcji z najbardziej nawet nasyconego aromatu… Może to zabrzmi jak herezja, lecz nieomal każdą fajeczkę zaczynam od podwójnej krechy mocnej, angielskiej tabaki (SG lub WoS) i dopiero wtedy czuję, jak ucieka nieprzyjemne „ssanie” z żołądka… Nawet Tilbury nie wydaje mi się aż tak obrzydliwe, jak to niektórzy opisują… A tak w ogóle, to marzy mi się, aby dorwać gdzieś te „ogonki”, oceniane w Synjeco na 9 i 10.
Sporty (notabene – najbardziej popieprzona nazwa wyrobu tytoniowego na świecie)
Dlaczego? Przeca sport to zdrowie ;)
:))) przy okazji – przepraszam za błąd – BXX to też „dziewiątka”
Cóż, też się lubię od czasu do czasu zabić, ale smak powoli wraca i cieszą mnie już niektóre aromaty. Może wzmocnij je na początek jakimś asasynem – choć warto odróżniać tytoń do napalenia od deserów z kremem. Ale to nie jest takie łatwe.
No ja to trochę mocnym żółtodziobem jestem, pół roku stażu, czyli tyle co nic. Też mam nadzieję, że dobry smak „wyrobi” mi się z czasem, że już nie będę się tak napalał na MOC. Z aromatów, to największą frajdę ma moja żona, która podbiera mi je do skrętów – „wykosiła” mi cały zapas waniliowego Alsbo. Jak dotąd numer 1 na mojej krótkiej liście, to Hal; ale to się pewnie wkrótce zmieni, bo „w drodze” do mnie 2 puszeczki” SG 1792 i SG (jednak nie Perfection) Commonwealth.
Od razu z grubej rury? Tak trzymać :D
To może spróbuj Bracken Flake od SG.Mocny i smaczny…
Sir Jelens – a ja się powoli uzależniam od twoich fajowych i tytoniowych eseji… moze złóż to w ksiązkę i wydaj – będą miały pokolenia co czytać…. może nawet ci niefajowi… szczerze
Tak się z ciekawości spytam – specjalnie tak przekręcasz Jacka nick? ;)
Specjalnie, bo robi tak stale. Z brytyjskim tytułem szlacheckim przed tym jeleniem łykam wszystkie pochwały :)
Sir używam do osób , które darzę nad-szacunkiem – owszem wprowadza to pewien podział – no… ale taki jest świat Alanie ( sorry- to oczywiście żart – w stylu angielskim))
Ach… przepraszam…. ależ mam zabużone postrzeganie – zawsze widziałem ” Jelens” zaraz ” Jalens”
::emoticon wyrażający absolutny zachwyt z wyszczerzem wszystkich zębów i wytrzeszczem wszystkich oczu::
Ostatnio, mimo że zwykle palę tytoń tak jak producent dał, zaeksperymentowałem i dałem pół na pół Browna Nr 4 z Marlin Flake. Marlin jest dla mnie mdły, chodziło mi o dodanie skórzano-drewnianego smaku do tej mieszanki. Owszem, wynik był zbliżony do oczekiwanego. Teraz spróbuję dodać twista do C&D Epiphany. Wprawdzie uważam Epiphany za dzieło skończone, ale ciekaw jestem wyniku takiej próby.
Ilekroć czytam powyższą recenzję to śmieję się do rozpuku… Mistrzostwo świata!!! :)
Zachęcający opis :) Kupiłem 2 puszki (wygrzebane chyba z piwnicy sklepu, bo pod aktualną akcyzą mają akcyzę z 2008r.) Brown No 4 mi zasmakował, a skoro ten lepszy jeszcze… myślę że nie będę żałował :)
Czy lepszy od Czwartego Brązowego to bym nie powiedział, ale jest dobry. Tak mnie dziś naszło zapalić coś dla samej nikotyny i padło na resztkę próbki XX, którą zachomikowałem w pudełeczku po kliszy. I jest słodko, oleiście słodko, choć tak bardziej subtelnie. I sucho, zarówno w fajce jak i w pysku. Chyba kiedyś kupię puchę i zachomikuję, chyba jedyny tytoń, który z moją częstotliwością palenia się do tego nadaje.
Black XX jest dobry, ale Czwarty Brązowy jest jednak lepszy, mimo że (jak dla mnie) trudniej się go pali.
Kupiłem wczoraj zapaliłem, ciężko to rozpalić. Początkowo gdy się rozpali to czuć taką rewelacyjną słodycz, by zaraz zgasnąć. Jedna zapałka, druga zapałka, ciągnę, ciągnę, a jak już się rozpali, to w zasadzie jest to zbyt mocno potraktowane żarem, tak że nie czuć smaku tylko moc, no ! Kopa to ma. Poszę o ewentualne podpowiedzi.
Zależy jak to rozdrabniasz. Ja nie tnę na monetki, tylko twisty „rozwijam” i cieniutkie płateczki wkręcam lekko w fajkę jak ready rubbed. Spróbuj. Będziesz musiał bardziej uważać na to, żeby nie przeciągnąć, ale problemy z trudnością palenia powinny zniknąć, a przynajmniej nie dokuczać tak bardzo. :)
Tak też uczyniłem, od początku do końca, zastanawiając się nad niuansami smakowymi, fajeczkę wypaliłem.
Tytoń inny niż wszystkie które do tej pory paliłem. Także ze względu na formę,pierwszy glut.
Dobry, acz nie polecam go niedzielnym palaczom mojego pokroju. Moc czarnej strony jest tak wielka że trudno mi smak wyłapać.
Zmieszałem niewielką porcję z Bałkanem stanisława i w takiej postaci jest do przyjęcia, smakuje wtedy korą, jakimiś kwiatami, mentolem-eukaliptusem a pod koniec kurpsioską łiski laną wprost z aparatury.
Stanisław się skończył a reszta Blacka zamknięta w słoiku czekać będzie na lepsze lub gorsze czasy
Zadymiona buda ze smażoną rybą nad dowolnym morzem, przed nią plastikowe krzesła i stoły przykryte ceratą. Kończysz swojego dorsza z frytkami, zapalasz SG Black XX. Nie ma oczekiwanej nikotynowej apokalipsy, za to jest mocno przefermentowana dymno-słodka virginia. Mimo rozdzielenie twista na prawie-że-pojedyncze wstążki i poduszenia, tytoń nadal jest wilgotny, nie gryzie w język, za to zbyt mocno ubity ma tendencje do gaśnięcia i zatykania fajki, drobnym, siwym popiołem. Zapach dymu z komina przywodzi na myśl ni to grilla, ni to przypalony olej. Roomnote ciężki, słodkawy, duszący, bez tej tytoniowej ostrości czasami wyczuwalnej po innych virginiach. Moc jest, potrafi zakręcić w głowie, ale w umiarkowanych ilościach nie rozpuści ci twarzy i nie zostawi leżącego w drgawkach na dywanie.
Wrażenia po pierwszej fajce, pewnie jeszcze kiedyś do niego wrócę : )
Całkiem smaczny tytoń, choć mocno mnie zaskoczył. Pierwsze skojarzenie – grill zapełniony kiełbaskami, karkówką, szaszłykami oraz masą innych smakowitości. Moc faktycznie powaliła, czego się nie spodziewałem jako że FVF mnie nie ruszyło.
W obecnych przykrych okolicznościach przyrody przeczesałem moją piwniczko/szufladę i zmalałem puszkę z resztkami trzech czarnych charakterów od SG: 1792, Bracken i XX właśnie.Nawilżanie trwało parę dni i postanowiłem zacząć od XX. Bardzo trudny technicznie, wiele prób odpalenia. Chyba wybrałem przez roztargnienie za małą fajkę, do tego w kształcie cutty, do takiego tytoniu nadającą się średnio. No cóż, jak się jest przygotowanym to można się skupić na smakach, jest bardzo dobry, ale moc zagłusza wszelkie przyjemności. Jest taki jak oczekiwałem – kop na otrzeźwienie w czasach zarazy. Teraz nawilżony poczeka na następne nabicie jakiś czas. Kolej na ostatnią fajeczkę 1792. Potem na Bracken’a – pożegnanie z ulubionym tytoniem, korci mnie żeby napisać coś o wrażeniach z jego spalania po paru latach przerwy. To był tytoń, który mnie kiedyś zachwycił.