Niebo zamierało ponurą kantatą lutowej szarzyzny. Rozerwał zębami kopertę i ujrzał dilerski strunowy woreczek załadowany dwiema tulejami nie-wiadomo-czego. Spojrzał i zapytał sam siebie:
– Czy nocni stróże witają się „dobra noc”? Czy ciemność jest jedynie brakiem światła, czy jest raczej pierwotną substancją, eterem, fluidem, flogistonem nicości wypełniającym przestrzeń między jądrem atomu a elektronami; między słońcami a planetami, między dwojgiem obcych sobie ludzi, rozniecanym namiętnością? Czy czarny to w ogóle jest kolor?
Usiadł w fotelu i nieśpiesznie rozdziabał opakowanie nie-wiadomo-czego. Jego nozdrza, otępiałe od codziennego obcowania z przeróżnymi miksturami gipsów, cementów, rozpuszczalników i zwyczajnego brudu, mimowolnie wysłały do mózgu jednoznaczny sygnał – Ćwierczakiewiczowa is alive!
A konkretnie porządna, wędzona polska śliwka, a nie jakieś hipermarketowe gówno z Kalifornii. Na wędzonej śliwce stały bowiem staropolskie schaby, kacze piersi, perliczki i bażanty owijane troskliwie słoniną. Niezły początek, pomyślał, lecz po chwili pojawiła się nutka zakłopotania – jak i czym toto rozchlastać, żeby było zgodnie ze sztuką? Zajrzał do jalensowego vademecum, a po chwili okazało się, że nie trzeba kupować osobnego noża i osobnej deseczki do chlastania twista. Wystarczy, żeby nóż był ostry.
Rozchlastał.
Spojrzał na swoją ubogą półeczkę z fajkami jedynie z obowiązku – od początku było wiadomo, że do tej próby sił nadają się jedynie prince Jeantet i pot Commodore. Wbrew przestrogom Krzysztofa wybrał pot. Zbudował ruszt, wypełnił komin monetkami, lekko roztarł górę i osmalił płomieniem. Po chwili przetarł ponownie, poprawił ogniem i zapadł się w fotelu.
Nic.
Nic.
…
Po trzecim-czwartym pyknięciu pojawił się dawno nie spotkany, choć dobrze znany, niepowtarzalny zapach. Skojarzenie było tak idiotyczne, że nie mogło być zafałszowane. Kreozot. Tak, ten wredny, chorobotwórczy kreozot, który spotykał podczas odrywania leciwych podłóg w jeszcze bardziej leciwych gdańskich kamienicach. Mimowolnie stanęły mu przed oczami te zacne kamienice wraz z ich ze wszech miar stonowanymi mieszkankami – wdowami. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że stary Wrzeszcz składa się z leciwych kamienic i stonowanych wdów. Albo na odwrót. W każdym bądź razie wdowio-kamieniczny klimat starego Wrzeszcza jest absolutnie unikalny.
Wolał skojarzenie z amerykańskim pionierami, którzy z biblijnymi cytatami na ustach wycinali w pień autochtoniczne plemiona Zachodniego Wybrzeża i budowali linie Union Pacific. Tak, to był właśnie zapach zmachanego do kresu sił amerykańskiego budowniczego torów, który wieczorem przysiadł na chwilę nad szklaneczką podłego samogonu i kreozot, który służył do konserwowania podkładów kolejowych, przesiąkł jego odzież, po czym przesiąkł jego ciało, duszę. Przesiąkł nawet hoker, na którym przysiadł za barem. Następnie wpełzł mu do szklaneczki old fashioned, przeżarł ją swym jadem i, podążywszy w kierunku barmana, owionął wszystkie barmańskie utensylia, by na koniec osiąść w piwniczce z beczkami zawierającymi jeden z nielicznych dobrych amerykańskich pomysłów na życie. Czyli bourbon.
No dobrze – otrząsnął się – Gdzie, gdzie kurna ta moc, przed którą przestrzegali w anonsie/zajawce? Pali się jak smocze gówno, zupełnie bez Yopasowego Qrastajla – po prostu w kominie pojawia się popiół biały jak broda Gandalfa po przejściach. Wystarczy puknąć i już. Ale gdzie ta moc?
Moc pojawiła się, gdy jego pęcherz bezwstydnie zaczął domagać się swoich praw. Wstał… wstał to duże słowo – podniósł się i się mu się zakręciło w głowie się, jak dzieciakowi po trzech szybkich ukradkowych sztachnięciach na dużej przerwie.
– Ożesz ty w mordę i nożem! Ożesz ty o ścianę i potem zetrzeć! Jest kurna moc! Ale jakaż zdradliważ taż moc! Idzie w kolana jak Krug, jak Veuve-Clicot Ponsardin, jak Dom Perignon i to bez żadnych półśrodków typu prosecco! Szacunek za tego kopa, panie nie-wiadomo-co!
Podrapał się z zakłopotaniem w łeb, ponieważ uświadomił sobie, ze zobowiązał się do napisania recenzji. Jak tu napisać recenzję, która składa się ze słów „wędzona śliwka, kreozot i kop”? Oj tam, oj tam, najwyżej powie Krzysztofowi, że nie zrozumiał pytania i napisał impresję, byleby napisać cokolwiek, ponieważ koszmarnie się spóźnił, za co serdecznie przeprasza.
Na koniec westchnął melancholijnie, ponieważ zamarzyło mu się, żeby do nie-wiadomo-czego producent dokładał Harleya, a najlepiej pakiet custom (byle nie w OCC), a już najmniej prawdziwą, przepoconą skórzaną kurtkę zmarłego tragicznie członka Hell Angels.
Albo choćby breloczek HD…
I to jest właśnie kolejny z powodów, dla których nie napiszę Tu recenzji. Twoją świetnie się czyta!
Pozdrawiam.
Ty sie gazda nie kryguj.
Możesz napisać po chińsku, albo po góralsku – będzie atrakcja – i to podwójna, bo nikt nie zrozumie ;)
Ta jest dla mnie po chińsku :-)
„Trzeba wam bowiem wiedzieć, że stary Wrzeszcz składa się z leciwych kamienic i stonowanych wdów. Albo na odwrót. W każdym bądź razie wdowio-kamieniczny klimat starego Wrzeszcza jest absolutnie unikalny.”
To chyba najlepszy opis klimatu starego wrzeszcza, z jakim się spotkałem. Mieszkałem tam jakieś dwa studenckie lata i lepiej bym tego nie ujął (:
Wrzeszcz:) !!! Ta recenzja jest jak piękna widokówka z mojego miasta:)
Eghem… z wrzeszczańskimi wdowami przyjemności nie miałem. Ale nie wątpie,że są. Teraz coraz więcej tam pręznych, młodych.
Ale mieszkańcy Wrzescza tacy rdzenni to raczej ze zniszczoną wątrobą mi sie kojarzą;)
Zreszta niejeden miejski pejzaż w onym Wrzeszczu znajdziemy. Od leśnych ostępow do hipernowoczesnych geszeftów. Od willi cesarskich zauszników po posthitlerowskie spółdzielcze osiedla. Klimat niewątpliwy,zapuszcenie czasem przygnębiające, a czasem urokliwe. Generalnie jedno z ciekawszych miejsc w Gdańsku, zważywszy ,że starówka to wybudowana z porozbiórkowej cegły makieta. Możnaby rzec „chociaż to!”.
Ostatnio rodzinka w Miniaturze a ja się zwiedzania podjąłem, bo dawno się po Wrzeszczu nie szwendałem. Fajkę nabiłem Black Mallory. Też we Wrzeszczu kiedyś pomieszkiwałem. Ale krótko. Chyba u wdowy;)
Proszę, jaką mamy silną frakcję trójmiejską. To ja już wiem, kto i gdzie następne spotkanie zorganizuje (smiley zaciera ręce ukontentowany).
Ja dopiero na fajka.net widzę, że w Gdańsku pali się fajkę:) No, czasami ktoś przemknie obok, ale … w zamkniętym aucie:)
Bo Fajkanet łączy i otwiera.
A poważnie, to przecież na FMS chłopaki z 3city mają własne podforum i to bardzo na tle innych lokalnych fajkowych społeczności aktywne.
I to jest własnie magia internetu… tajny język szkarłupni, omułków i szczeżui. Jestem sam a jakoby nas wielu. Gdzież zaś oni? Przez pancerzyki się nie widzimy.
Zapraszamy w imieniu swoim i Kolegów na spotkania. Szczegóły bywają na FMS-ie.
A bardzo dziękuję:)
Dlaczego nie , Kawalerze ?;)
Trójmiejska wdowa zawsze gotowa … i zaprasza.
Zaplecze jest. Aktyw prężny. Jod sie na zębach pięknie wytrąca. Był Kolega Alan. Wizytował, to i potwierdzi.
No i to jest obywatelska postawa. Kolegi Alana nie należy liczyć, bo nawet jak mu się coś wytrąci, to wyglądu nie poprawi, a na sprawność umysłu nie wpłynie, bo i nie ma na co za bardzo :>
Ale, już bardziej serio komentując, to mnie zawsze przeokrutnie cieszy, jak ludzie dzięki takiemu miejscu w sieci potrafią się oddolnie zorganizować i spotkać. Bo jednak bezpośredni kontakt paszczowy ;) ma nieporównanie wyższą jakość od jeno wirtualnego.
Dlatego zachęcam również tych mieszkających w innych niż Trójmiasto częściach kraju do wyjścia z szafy, ujawnienia się i spotykania również twarzą w twarz z innymi fajczarzami. Niezobowiązująco, nieformalnie, bez narzucania sobie jakiś sztywnych klubowych ram ;) Bo mam nieodparte wrażenie, że w narodzie pokutuje jakiś taki mit, że jak spotkania to zaraz muszą być regularne i ze statusem i, z przeproszeniem członkami. Nieludzkie to takie jakieś ;) Dlatego ja z dużą sympatią obserwowałem zawsze właśnie frakcję trójmiejską, która potrafiła się zorganizować. I na pewno, jeśli miałbym odwiedzać z jakiś przyczyn 3city będę celował w któreś z waszych spotkań. Howgh.
Jestem naprawdę rozczarowany.
Czemu na tym portalu jest tylko jedne recenzja tytoniu autorstwa 3promile. Nawet jeśli to nie jest recenzja, a impresja… prosiemy o częściej :)
UkłonY,
Jest jedna, ponieważ jak dotąd tylko raz zostałem skuszony podstępnie przez Krzysztofa na takie próbkie, za co skądinąd dziękuje, ponieważ od dziecka kolekcjonuję tak zwane życiowe doświadczenia i to doświadczenie było niepowtarzalne. I weź tu człowieku zajaraj i napisz, jak było…
Jako żem sterany życiem prostego rzemieślnika i zmysły mam stępione, musiałem się jakoś ratować, uciekając do wątpliwych metafor, banalnych peryfraz i prostego zawracania dupy kijem.
Mogę wam pizgnąć za zupełną darmochę recenzję Cekolu C-45, wylewki samopoziomującej Sopro, farb lateksowych albo kleju do płytek Mapei. Będą smaki, zapachy, niuanse, czasy wiązania, tolerancja czasowa na pozostawienie otwartej ściany, dopuszczalne odchyłki od reżimów technologicznych, wydajność, współczynnik cena/jakość i wrażenia ogólne ;)
Jeśli zaś chodzi o tytoń, to z mojej strony można liczyć jedynie na drobną impresję.
Dziękuję wszystkim za miłe słowo, a jeśli chodzi o trójmiejskich przegryzaczy ustników, to obiecuję, że się w końcu przemogę i złamię w sobie wrodzone upośledzenie polegające na braku instynktów stadnych. Howgh!