Wieczór, czas upragnionego zwolnienia tempa dnia, relaksu po zamknięciu listy obowiązków najchętniej spędzam w towarzystwie kawy i fajki nabitej Burleyem. Dlaczego właśnie z nim? Tytoń ten w moim odczuciu najlepiej komponuje się z oczekiwanym wieczorem uspokojeniem, wyciszeniem. Słowem – wypoczynkiem. Gdy ów miły półmrok, jaki Burley tworzy, doświetlić nieco Virginią, to już pełnia szczęścia. Tym tropem wiedziony trafiłem na Golden Blend od Mac Barena.
Rozczarowanie me nastąpiło nadspodziewanie szybko, bo już po otwarciu przesyłki z Fajkowa. Biała puszka?! Dokładniej białe wieczko z białym otokiem. Taka kolorystyka na moje z fajką, szczególnie nastrojowe, wieczorne rendez-vous? Chyba tylko po to opakowanie Golden Blend wyróżniać ma się aż tak oczobitnie, bym w przytłumionym świetle nie nabił przypadkiem swej wrzoścówki zawartością leżącej tuż obok puszki z tytoniem popielniczki.
Nic to, pomyślałem, jeśli tylko różnica między smakiem MB GB i zawartości naczynia spalone już resztki działać będzie na korzyść pierwszego, to nie ma o co kruszyć kopii, niech tam już będzie biała puszka (pardon, wieczko). Fakt, wolałbym stylistykę Nightcapa, ale przecież to nie ta liga i nie ten marketing.
Po otwarciu białej puszki (znaczy wieczka) ujawnia się podkreślający różnicę produktów sygnowanych marką Mac Baren a Dunhill czy Peterson – niezbyt wysokiej jakości papierowe, szarawe jakieś opakowanie, zapewne zniechęcająco działające na większość estetów. Nie wzbudza ono zaufania do roli, jaką wespół z puszką i jej uszczelnieniem ma pełnić, czyli chronienia tytoniu przed zbyt szybkim wyschnięciem. Oddziela go jedynie od metalu, a to zdaje się nawet ważniejsza jego funkcja. Ktoś powie, że czepiam się drobiazgów – zgoda, lecz płacąc (w tym przypadku na szczęście dość niewiele) wymagam, tym bardziej, gdy do czynienia mamy z jednej strony z aż stugramową puchą, a z drugiej leniwym palaczem, któremu nawet nie chce się przenieść jej zawartości do słoika.
No dobrze, przyznaję się, przesadzałem dotąd, lecz celowo, z pełną premedytacją. Wszak sam mój zachwyt dla zapachu Golden Blend, bez łyżki dziegciu, bez wtrącenia kilku zdań krytyki, mógłby sprowokować zaprzysięgłych wrogów Mac Barena. Pal diabli, że mnie by się w komentarzach od nich oberwało, ale szkoda firmy, która prócz porażek ma koncie również pewne zasługi i sukcesy, weźmy na ten przykład Virginię No 1 (podobno też HH VS, ale tylko słyszałem). Wracając do, jak zwykle u mnie, przerwanego wątku, podkreślić należy, że zapach z puszki działa wręcz zniewalająco. Nienachalny tytoniowy aromat harmonijnie komponuje się z wonią fig oraz rodzynek. Palić, palić, palić, jak najszybciej posmakować!
Proszę uprzejmie, bez podsuszania i bez trudu można wprost do komina ładować kryjące się pod białym wieczkiem (z takim też otokiem) wstążki fajkowego ziela, wygodne w nabijaniu, sprężyste, w sam raz wilgotne, a co także ważne – pozbawione irytujących dodatków w postaci średnio palnych i jeszcze mniej smacznych części Nicotiana tabacum.
Następny krok w poznawaniu Golden Blend niemal mnie wzruszył. Przywiódł bowiem wspomnienie harcerskich czasów, kiedy to dumny byłem, pośród swych rozlicznych skautowych talentów, z umiejętności rozpalania watry zawsze tylko jedną jedyną zapałką, nawet przy ekstremalnie niesprzyjającej pogodzie. Tajemnica tkwi w sposobie przygotowania podpałki i drewna, metodzie ich ułożenia, właściwym doborze użytych materiałów, rzecz jasna po harcersku, tzn. z wyłączeniem papieru i chemicznych ułatwiaczy. W przypadku tytoniu, jak zapewne wszyscy czytelnicy wiedzą, decyduje wilgotność i cięcie. Cała reszta, czyli ułożenie w fajce i zapalanie, zależy od zdolności i doświadczenia niewolnika ponoć najszlachetniejszej odmiany nikotynizmu.
Golden Blend pozwala się smakować od początku do końca fajkowej sesji, przy użyciu tylko jednej zapałki (ukłony dla kolegów z Poznania i oczywiście z Krakowa – bez obrazy, sam jestem Małopolaninem z korzeniami w Wielkopolsce). Przegrzanie go wymaga nie lada starań, podobnie jak próby uzyskania kondensatu. Jedno i drugie raczej nie grozi palaczowi nawet wtedy, gdy zajęty równocześnie czymś innym nie przykłada należytej uwagi do tego, czym bezsprzecznie powinien, czyli do swej fajki. Złoty Mac Baren spopiela się idealnie, w kolorze nieco mniej szlachetnego kruszcu. Nie wymusza też włożenia zbyt wielu wysiłków w doprowadzeniu komina, kanału dymowego i ustnika do należytego stanu. Podsumowując – do tej pory ideał. Do tej pory, ponieważ jest jeszcze do omówienia najważniejsza z cech.
Jak smakuje ów tytoń? Graalem nie jest. To pewne. Oceniając go zacytuję ulubiony zwrot wielu autorów zamieszczanych tu recenzji: „Solidny średniak”. Zanim to niewiele mówiące określenie rozwinę, dodam, że średnia jest również jego moc, a także aromat tworzony przezeń wokół palącego. Zapach dymu określony został przez mych domowników akceptowalnym, nie pociągającym, ale też nie odrzucającym.
Smak zostawiłem na deser, o ile tekst ten (debiutancki) ktoś zdołał przełknąć do tego momentu i o ile okazał się dla niego choć w miarę zjadliwy. Określenie „deser” właściwsze jest dla Golden Blend, niż dla tej próby jego opisania, bo Złoty Mac Baren jest deserem, ale dla dorosłych i oczywiście raczej dla mężczyzn niż kobiet. To nie słodkie wanilie, marcepany, czy wiśniowe ciastka, lecz kakao, połączenie subtelnej słodyczy z przyjemną goryczką, nieco szorstkie i miłe zarazem, pysznie doprawione orzechami, a wszystko zaklęte w puszysty i obfity dym. Cytując klasyka krajowej sceny politycznej „wiem, ale nie powiem” co tam jeszcze wyczuć można.
Spróbujcie sami. Najlepiej wieczorem. Pal diabli białe wieczko, na dodatek z równie białym otokiem i tylko wąskim, rozdzielającym je paskiem innej barwy, przywodzące na myśl opakowanie twarogu albo śmietankowych cukierków. Pal diabli też i to, że Golden Blend dość szybko znudzić może swoją monotonią – mimo wszystko warto. Mnie on smakuje.
PS. Paląc go właśnie do wieczornej kawy przypomniał mi się jeszcze jeden cytat, tym razem przypisywany jednemu z najsłynniejszych wielbicieli fajki – Einsteinowi: „Jestem przekonany, że palenie fajki wnosi spokój i obiektywizm do sądów o wszystkich ludzkich sprawach”. Słusznie prawił, co prawda wieczorem nie chce mi się sądzić, ale spokój z MB GB ogarnia mnie błogi…
Białe wieczko – dokadniej: biale tło występuje na opakowaniach wielu znakomitych i bardzo się z fajką kojarzących blendów. Przypomnijmy sobie choćby: Escudo, Dunhill DeLuxe Navy Rolls, Balkan Sobranie.
Dodajmy jeszcze dla porządku, że w wypadku Escudo i DDLNR to jest świadome nawiązanie Dunhilla do estetyki Escudo, którego „Rolki” były naśladownictwem. Identyczna sytuacja występuje przy Balkan Sasieni (nawiązanie do Balkan Sobranie).
A zostawiając na boku dygresje opakowaniowe: bardzo sympatyczna recenzja Jarku. Takie debiuty lubimy!
Dziękuję KrzysT za miłe przyjęcie. Co do bieli wieczka, przyznam z lekkim zawstydzeniem, że to raczej był wypełniacz tekstu, mający na celu trochę go urozmaicić, zrównoważyć pochwały, zwykle do wzornictwa opakowań aż tak wielkiej wagi nie przywiązuję. Dziękuję też za wzbogacające mą skromną wiedzę uwagi. Wszystkich, którzy przez ten przydługi debiut przebrnęli, przepraszam za jego niedoskonałości, błędy dostrzegłem za późno i nie udało mi się znaleźć narzędzia do edycji zapisanego już tekstu. Bogatszy w doświadczenie obiecuję poprawę i pozdrawiam serdecznie wszystkich bywalców fajkanetu.
Błędy poprawiłem, ale jak ktoś jeszcze coś dostrzegł, to śmiało pokazywać palcem.
Znakomity debiut! Czekam na następną recenzję :)
Ej, bez fałszywej skromności proszę! A wypełniacze są słuszne i potrzebne – w rozsądnej ilości rzecz jasna. Tu na moje wyczucie ta ilość jest w sam raz ;)
I nie obiecuj poprawy – po prostu pisz!
Po tak sympatycznych ocenach zdaje się, że nie mam wyjścia. Jak tylko czas pozwoli chętnie znów coś spróbuję naskrobać, tym bardziej, że o ile się nie mylę wciąż w kolekcji fajkanetu brakuje recenzji byrleyowej legendy z brązową naklejką na wieczku puszki ;) Ot wyzwanie! W dobie parytetów może czas wreszcie przełamać nieco hegemonię dzieloną pospołu przez wielbicieli Virginii i fanatyków Latakii? Burley, Burley, Burley! A już całkiem poważnie, to lubię wszystko, byle dobre było, a to co niedoceniane, traktowane nieco po macoszemu intryguje mnie i kusi do własnej oceny. I tak trafiłem niedawno m.in. na znów białe opakowanie, tym razem z wydrukowaną nań czarną fajeczką, no i z nazwą, a jakby bez nazwy… O Matko Ty moja! Kto by pomyślał, że zaspokajanie ciekawości, no i nie słuchanie bardziej doświadczonych kolegów może być aż tak bolesne… Nawiązując do MB GB – nie wszystko złoto, co się bieli ;) Do miłego zobaczenia.
Tekst tekstem, ale cóż…
Kiedyś paliłem próbeczkę… ale to było dawno i nie prawda, śladem po niej jest tylko pełna śrubek czy innych podkładek puszka walająca się na półce. W grudniu chyba, przy okazji zamówienia, bo chyba nie wizyty, w fajkowie zanabyłem byłem puszkę w celach awaryino-eksperymentalnych- prosta sprawa- awaryjnie się starzeje zamknięta w szafie, jak będzie awaria to się otworzy- dziś już nie wiele brakowało. Paczka wysłana z Fajkowa wczoraj, ale poczta uparcie twierdziła że jeszcze o 15 była w Warszawie. Kiedy już popluwałem wiórami Hamborgera i Slices osiadłymi na dnie słoika po niezliczonej już chyba ilości saszetek (tylko kasa fiskalna naszej ulubionej trafiki może wiedzieć ile ja tego wypaliłem w ostatnich dwóch latach- szacunkowo coś w stronę saszetki na dwa- czasem trzy tygodnie. Mniejsza- kiedy szukałem w samochodzie jakiejś żywej jeszcze zapalniczki zatrąbił leniwy listonosz… Świat się nie zawalił- 24h bez kilku minut i paczka dotarła.
W paczce- cóż- nie wiem czy to zawirowania czasoprzestrzeni czy innych nie mniej abstrakcyjnych meandrów podatkowych Golden Blend jako jeden z niewielu tytoni w paczkach nieco większych ostał się w zeszłorocznej cenie- cóż… dla portfela wybór jest zawsze prosty- jak można mieć gram tytoniu za 0,65 peelena to dla czego kupować taki za 0,725 peelena… jeśli oba są w sumie znośne w swej podłości. Tak się złożyło że Pierwsza Wirginia jakoś przestała być dla mnie znośna… parafrazując pewnien może nieco nie nośny tytuł „o parę kilo za daleko”. Mniejsza o to padło na Golden Blend.
Otworzyłem, nabiłem, zapaliłem, fajek nie wybieram, nie dedykuje, ale całe szczęście nie trafiło na nic poniżej 10 cm, bo chyba był by to pierwszy tytoń w moim życiu który komuś oddałem.
Może ocierając się o jakąś merytoryczną polemikę
– łodygi ma
– łatwo się przegrzewa
– z puszki capi
– smaku brak
– nikotyny brak
– spala się a i owszem bez problemu- tyle że zanim człowiek zdąży poczuć że pali, już trzeba wysypać popiół
Co to ja od 15:00 zdążyłem wypalić ze 3 fajki, więc to takie tam tylko cholernie subiektywne zdanie, zani jeszcze przetrawiłem próbeczkę. Może wieczorem w fotelu można z tego coś wyciągnąć, ale przy pracy to jakoś nie widzę szans dla tego tytoniu. Może dla poszukiwaczy zaginionej arki się nadaje, którzy palą dla sportu i lubią poszukiwania. Dla nikotynisty tytoń ten się absolutnie nie nadaje- ani smaku, ani mocy…
Między innymi dla tego własnie nie lubię poszukiwań i próbowania tytoni- nigdy nic z tego dobrego nie wynika. Trzeba zagryźć zęby wzbogacać państwo o kolejne procenty w cenie tytoniu i znów osiąść na mieliźnie dobrze znanych smaków, dających nie tylko radość z palenia, ale i zaspokajania niekoniecznie pierwotnej potrzeby uzależnionego organizmu…
Oczywiście wszystko to mojem cholernie subiektywnem zdaniem i wcale nie mówię że zdania nie zmienię.