Dzisiaj otworzyłem trzecią puszkę Sam’s Flake i tradycyjnie przełożyłem jej zawartość do słoika. Wniosek jest prosty – płatki Sama na stałe zagościły w moim prywatnym obiegu. Właśnie spaliłem tęgą faję wyjątkowo wyleżakowanego tytoniu. Odstąpił mi ją znajomy, który dopisał na niej własnoręcznie inwenturkę IX/2007…
On także odtworzył podobnie odstałą puszkę, ale nie zagustował w smaku tej mieszanki. Postanowił ją spalić, żeby mieć o niej pojęcie, ale pozostałe 2 puszki sprzedał po kosztach znajomym. Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno – po wysłuchaniu pięknego odgłosu rozhermetyzowania, otwarciu puszeczki i odwinięciu pozłotka, ujrzałem na flake’ach uwielbiane przeze mnie scukrzenia…
Znajomy wyczuł, jak podkreślił, ewidentne mydełko, którego się w tytoniu brzydzi. Ja mydła nie stwierdziłem, więc zgłosiłem chęć zakupu. Ale takiej opinii starszego gościa, który zgryzł już na pędzel niejeden ebonitowy ustnik w życiu, nie dało się zlekceważyć i wrócę jeszcze do niego za moment…
Aromat z puszki – zapach młodzieńczego wakacyjnego grzechu. Wielka, przewiewna stodoła pełna świeżo zwiezionego siana – ze specjalnej łąki, tej na mokradłach, którą trzeba ciąć kosą, bo ciągnik się utopi po osie. Takie łąki są nadzwyczaj bujne – rośnie na nich cala masa kwiatów i ziół, których żaden chłop nie potrafi nazwać. Jedynie wioskowej babie wiedzącej wymsknie się niekiedy jakieś określenie przypominające język „Starej Baśni” czy piastowskich powieści Gołubiewa.
Dla Sama Gawitha był to pewnie zapach skoszonych wrzosowisk północno-zachodniej Anglii, a konkretnie aromat jego Lake Discrict, górzystego kraju jezior przechodzącego dalej na północ w Szkocję. Jeśli jeszcze nie wiecie, o co mi chodzi, to kilka konkretów – tak pachną skoszone łąki nad Biebrzą, wieczorem, po upalnym dniu. Tak pachną łąki na górną Narwią i nadgranicznym Bugiem, na terenach gdzie wiosenne powodzie nanoszą żyzny muł… I na łąkach wzdłuż kanałów łączących jeziora mazurskie. Można się upić tym zapachem.
Nie ma jednak wątpliwości, że tak pachnie tytoń. Konkretnie przednia Virginia. Słodko się zapowiadająca… Ale receptura tej mieszanki nie została do dzisiaj jednoznacznie rozszyfrowana. Jedne źródła podają w składzie samą VA, inne mówiąc o hojnym dodatku tytoni tureckich. Wszystkie jednak – od producenta zaczynając – mówią o topingu, który wszystkie aromaty zespolił w czysty zapach i smak Lakelandu…
Jestem dość wyczulony na smaki orientu. W Sam’s Flake wyczuwam je wyraźnie, ba, z lupką nad płatkiem dostrzegam złociste inkluzje suszonych na słońcu turkishów. Nie czuje ich w w tym kumbryjsko-biebrzańskim zapachu z puszki, ale pierwsze pyknięcie informuje mnie o bynajmniej nieśladowych bliskowschodnich akcentach.
Zabijcie mnie, ale dla mnie to ewidentna basma – najbardziej chyba upojny tytoń Azji Mniejszej, z największą ilością wonnych olejków, estrów i co tam jeszcze natura wymyśliła odnośnie zapachów roślinnych…
Basma, to chyba jedyny tytoń, który pachnie tak silnie, że znawcy mówią nawet o piżmowych akcentach. To chyba też jedyny turek, którego nie da się zapalić samodzielnie – będzie skwierczał, strzelał, syczał… Jakby ktoś do fajki dosypał rozdrobnionej… kalafonii? Żywicy? Koptyjskiego kadzidła? Gumy arabskiej? Bursztynu?
W każdym razie sama basma smakuje w fajce jak tytoń z terpentyną. Tak mi się przynajmniej wydaje, że tak powinien smakować tytoń z terpentyną podkradzioną bizantyjskiemu pisarzowi ikon…
Basma dodawana w niewielkich ilościach do tytoniu fajkowego zapewne zmieniłaby podłego burleya w pełnoprawny tytoń fajkowy w klasycznym szkockim stylu. Taki anglik bez latakii…
Czemu tak się przyssałem do tej basmy? Bo, po pierwsze, wyczuwam ją w Sam’s Flake, a po drugie jako niedoszły chemik wiem, że nietrudno byłoby tak zdecydowane aromaty i smaki wyekstrahować – najpierw z samej basmy, a potem nawet w procesie syntezy chemicznej…
Mam więc otóż coś na kształt teorii spiskowej związanej z coraz częściej poruszanym przez wielkie blenderskie nazwiska tematem „nowe tytonie”. Napomyka o nich od kilku lat Pease, ostatnio otwarcie mówi o nich Bellini, coraz częściej o konieczności wprowadzenia „nowych aromatów” dyskutuje się na najróżniejszych krańcach internetu oraz w wydawnictwach papierowych poświęconych tytoniowi. Coraz częściej też tego typu pomysły wprowadza się już w życie – np. niemal wszystkie tytonie Schurcha mają charakterystyczny, dyskretnie mydlany akcent pozwalający je rozpoznawać po pierwszym zetknięciu z receptorami wprawniejszego fajczarza…
Coraz więcej takich „modernów” pojawia się w ofercie klasyków zestawiania blendów i są one firmowane przez coraz mocniejsze nazwiska. I, o dziwo, są one na ogół nie tylko akceptowane, ale wręcz lubiane.
Ten soap-dodatek bywa z zasady tak dyskretny, że wydaje się nie przeszkadzać nawet najbardziej konserwatywnym miłośnikom brytyjskich mieszanek. Kto wie, czy nie dlatego, że te wszystkie modernizujące topingi nie były wytrącane z rozmaitych odmian wonnych odmian tytoniu…
W każdym razie zaczyna się wręcz mówić, że takich nowo-wymyślonych tytoni oczekują fajczarze, co jest pierwszej wody korporacyjną manipulacją – ale i niech tam im będzie, skoro to bywa dobre.
Kto wie, czy ów toping z Lakeland, o którym Kendalowcy wspominają od wypuszczenia na rynek Sam’s Flake, nie jest właśnie takim ekstraktem z tytoniów tureckich. Ten złocisty, rzadki brokacik, który się pojawia na powierzchni płatków, nie wystarczyłby, moim zdaniem, do zdecydowanej zmiany smaku i zapachu mieszanki. Nawet gdyby to była czysta basma suszona w chłopskich opłotkach z głębi czarnomorskiego wybrzeża.
Moim zdaniem, nie jest to absolutnie czysta virginia. Sam’s Flake jest co prawda słodki, ale jest to słodycz pikantnie przełamana, jakoś ziołowo-wytrawnie, że aż niektórzy recenzenci doszukiwali się tu dodatku perique. Maciej_faja w swoich komentarzach w wątku poświęconym temu tytoniowi na FMS dostrzegł pewną korzenność – i ja się z nim zgadzam całkowicie, precyzując jego pomysł wręcz w kierunku mocnych wermutów…
Bo tak właśnie, moim skromnym zdaniem, taki smak mają Płatki Sama. Są słodko-gorzko-korzenne, a tak nie smakuje i nie pachnie żadna znana mi naturalna virginia. Jest to jednak dodatek do – podkreślam z całą mocą – doskonałej virginii, tak znakomicie dobrany, zrównoważony, że jest siłą tego blendu.
Nikotynowa moc? Średnia, ale z tych sycących. Ja po niej nie „dopalam się” papierosem i dość długo nie sięgam po kolejną fajkę. Przyjemny room note, naturalnie miły. Powiedziałbym nawet, że wabiący damy – czyli panie z charakterem, a nie proste bywalczynie bankietów czy inne celebrytki.
Dla mnie przebłysk geniuszu kolesi z Cumbrii – choć na mój smak i gust jest w tym jakieś tytoniowe szachrajstwo.
Jakiś czas już nie paliłem tego tytoniu i musiałem sobie przypomnieć co o nim myślę. Jak przeczytałem co napisałem na FMS to sobie przypomniałem. A że moje zdanie się nie zmieniło zacytuje sam siebie:
Jako że zawiera to to domieszkę orientu jakaś naszła mnie nieprzebrana ochota na pieczonego barana, udałem się na kebab na ulicę Francuską, kebab to taki kulinarny kundel… tu niby turecki, ale sos na modłę węgierską, jakiś francuski czy grecki ser, i dziś szok- nasz rodzimy kiszony ogórek… Sporzyłem ten wypalacz kubków smakowych i zapaliłem sobie niewielką porcję sam’s flake… powiem szczerze że miałem podobne odczucia, taki kulinarny kundel, niby va, ale nie va, w mojej opinii tytoń słaby mocą, jako że jak zwykle zapomniałem ubijacza nie miał wyboru i palił się bez obsługowo jak to flake od SG, a już dawno olałem rozdrabnianie, zgniatam i pacham do fajki. Jest to kolejny tytoń do którego z chęcią wrócę jeśli nadarzy się okazja.
Mniam… na stałe w mojej spiżarence…. cóż więcej dodać – polecam przynajmniej spróbować
Spróbowałem dzięki uprzejmości jednego z kolegów (dzięki!), który podesłał mi próbkę. Pięknie ocukrzone, cieniutkie płatki – nie wiem, ile tytoń leżakował, ale raczej długo.
Dwa z nich zwinąłem w snopek i władowałem do małego billiarda, który okazał się za duży do Black XX-a. Pierwsza fajka od półtora tygodnia, palona nietypowo, bo na czczo, do porannej kawy (no, porannej jak porannej, była 10:30), częściowo w mieszkaniu, częściowo na wygrzanym przez słońce tarasie.
Z jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego zawirowania rzeczywistości, wdrukowało mi się, że w tych płatkach jest dodatek latakii (a będąc odciętym w domu od internetu po zdechnięciu komputera nie miałem jak sprawdzić).
Pierwsze pociągnięcie i poczucie, że ktoś mnie zrobił w jajo – toż to Medium Virginia Flake! Tak samo słodkawe (nie słodkie, tylko właśnie słodkawe), podobne w wyrazie… Ale po chwili… nie, jednak nie.
Pojawiają się dodatkowe smaczki, w tym wyraźny toppingowy posmaczek-aromacik, który utrzymywać się będzie aż do końca palenia.
Moim zdaniem jest to posmak – jak i cały tytoń zresztą – podobny do GH Glengarry Flake. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest to odpowiednik tego tytoniu by Samuel, ale paliłem raptem po jednej fajce każdego, więc wrażenie może być zludne.
Pali się ładnie, równo, wręcz zaskakująco jak na flake (nie jestem wyjadaczem jeśli chodzi o płatki). Druga połowa nieco inna niż pierwsza, ale równie ciekawa.
“Turków” nie wyczuwam ni cholery. Virginię owszem, topping też. Taki słodkawo-kwiatkowaty.
Moc średnia.
I najlepsze – to mi naprawdę bardzo smakowało. I to mnie najbardziej w sumie dziwi, bo nigdy nie wpisywałem gawithowskich modernów na listę “must have” – ani nawet na tę do przetestowania. A teraz wychodzi, że trzeba będzie zrewidować poglądy i kto wie, może nawet spróbować Westmorlanda, Kendal Cream, Perfection…
Perfection to modern? To już prędzej SG Navy Flake, ale łba nie dam…
Ja bym się trzymał yopasowego podziału: jest kawendisz – modern; nie ma kawendisza – nie-modern ;)
BTW Yopasowa definicja NIJAK się ma do 965, do którego spróbowania bardzo, ale to bardzo mocno namawiam. Przestanie marudzić, że czarny kawendisz to zuo.
A czy ja mówię, że BlCav to zło? Rasistą bywam tylko przy opowiadaniu dowcipów ;)
To ja powiem, że to pewnie wyjątek, który tylko potwierdza regułę. Aaaa… w Westmorlandzie mi nie przeszkadza na przykład.
Ale Westmorlanda jedną fajeczkę spaliłem.
< szeptem >Black Mallooooryyyy! Blaaaack Mallooooryyy!< / szeptem >
No to tez jest rzecz, której chcę spróbować – ale jakoś aż tak mnie nie ciągnie, może irracjonalnie/podświadomie. A może dlatego, że w kategorii „średniej mocy anglik” wybór jest spory i mam już niejakie rozeznanie i nie szukam produktów zastępczych czy też lepszych od tego, co mam.
Za Synjeco: „A relatively new blend developed by Samuel Gawith” – poza tym ten dodatek wanilii powoduje, że zaliczam go do modernów.
Patrząc na wiek to i Balkan Flake jest w sumie modern ale w tych wymienionych chodziło mi bardziej o skład. Chociaz czy rzeczony Sam jest takim modernem, tego nie wiem – dla mnie jest raczej aromatyzowaną/toppingowaną Va, czyli patrząc od strony pomysłu nie jest to nic nowego, nawiązuje raczej do dość tradycyjnych pomysłów branży tytoniowej (tak jak i BF zresztą).
Dla mnie ten tytoń to mydło totalne. A może nie tyle mydło, co wręcz śmietana w formie gazowej. Gęsty, słodki dym o takim virginiovo-kwiatowym smaku. Ogólnie średnio mi przypasował, ale smakuje mi z poranną kawą.
Zrobię auto-update, bo zapaliłem dziś drugi raz. Uch, ależ to jest ulepek. Zmęczyło mnie w połowie, chociaż to pierwsza fajka (a właściwie pół) po 3 tygodniach. Niestety przy pracy i może dlatego nie dałem rady. Tak czy inaczej to nie jest tytoń codzienny, a przynajmniej ja go sobie w takim charakterze nie wyobrażam. Za bardzo się ta słodycz narzuca jednak.
Ja to chyba jakiś uszkodzony jestem . Czuję stodołę (nawet trochę oborę),nawet mi coś orientalnego w nosie przeleciało , ale kwiatków , czy też śmietanki , kremu – ni cholery…
Słodkości też nie czuję…mydlanki – ni hu,hu…
Mnie to smakuje dość wytrawnie , zapach siana wyraźny , dobry , poprawny tytoń do częstego palenia.
A z tym vermouthem…dla mnie to bimber zaprawiony ziółkami przez kolegę spod Białegostoku.
I po degustacji kilku fajeczek postanowiłem opalić nim moją nowiutką Savinellkę Long John…fajny tytoń , aha,oczywiście moim zdaniem.
Pozdrawiam
Krzysztof
Dziś spróbowalem i jestem zachwycony.
Otwieram puszkę… łąka i to taka na której nie dawno pasły się krowy pozostawiając po sobie „aromatyczne” pamiątki, wącham znowu i już wiem, że tak pachną suszone figi (owoce).
Odbieram go jako wytrawny choć słodki jak moczka na boże narodzenie.
Opalam nim sobie fajeczkę 64 R. Kulpiństkiego.
Łatwość palenia daje mi niesamowicie dużo frajdy (wreszcie nie zużywam całej paczki zapalek :) ) choć przy końcu mi gaśnie nie wiem czemu. Może ktoś podpowie jakie mogą być przyczyny, faka nie robi się gorąca i nic nie bulgocze.
Podejrzewam że na dłużej zagości w mojej spiżarni.
Pozdrawiam
Dawid
Perika w tym na bank nie ma. Mam czysty periqe i sobie go dobrze wywąchałem. Jego obecność stwierdzam w OdlDublin, DEMP, DNC gdzie nie ma o nim ani słowa. Mówię, o tym bo perik by złamał dosyć mocno ten przyjemny aromat. Nie potrafię zapachu tego tytoniu z niczym połączyć. Najbliższe jest mu wilgotne siano.. a skoro tak, to obudził wspomnienia z dzieciństwa, gdyż jako dzieciak bawiłem się w sianie.
Kupiłem dziś ten tytoń, tak z ciekawości. Obejrzałem płatki i natychmiast nabiłem nimi fajkę, bo bez większych zabiegów były gotowe do palenia. Zaskoczył mnie smak dymu, jego aromat i sam smak palonego tytoniu. Otworzyłem do tej pory ze 20-30 puszek SG i GH oraz innych jak Dunhile, Astleye, BBB i już nawet nie pamiętam co. Szukałem swojego smaku, tytoniu na co dzień, na każdą okazję, który będzie miły, pełny w smaku, przyjemny dla otoczenia. Ten nawet nie drapie w gardło i nie szczypie w język.
Polecam ten tytoń każdemu, a zwłaszcza początkującym fajcarzom. Nie ma sensu męczyć się z FVF czy Virginia No.1 kiedy jest coś, co od razu pozwoli cieszyć się fajką.
Akurat z periquem to jest tak, że jeśli jest, to producent się chwali, bo to ważne i w pewien sposób nobilitujące (choć wielu fajczarzy perique wręcz nie znosi). Dlatego zdziwiłaby mnie mocno praktyka dodawania perique i milczenia o tym.
UkłonY,
i jeszcze: perique, to nie zawsze Perique.
W DEMP nie ma Pq.
Bardzo smaczny, choć mydło czuję ewidentnie. Aż nabrałem podejrzeń, że ustnik po czyszczeniu niedostatecznie wypłukałem (pierwsze palenie w po renowacji). Teraz przynajmniej wiem, że tak miało być ;)
Stary temat ale nie mogę się powstrzymać… właśnie przekładam do słoiczka sam’s flake’a kupionego jakoś wiosną i coś nie wydaje mi się żeby przetrzymał jeszcze pół roku. Zapach z puszki boski. Kiedy podrywałem jeszcze moją dzisiejszą żonę, opowiadałem jej, że marzę, żeby kobiety pachniały ziołami na łące. Marzy mi się jeszcze bardziej jak wsadzam nos do tej otwartej puszki.
– i w taki, współczesny acz sympatyczny dla mnie sposób @3k potwierdził to, co kiedyś było powszechnie znane w przypadku niektórych tytoni fajkowych. Otóż opakowania po nich panie domu wkładały do szaf czy szuflad z bielizną pościelową ale i z ubraniami, i tak niejako ludzie „pachnieli” wonią niektórych blendów. Stąd m.inn. wzięło się pogardliwe dziś określenie „mydlanki” gdyż tak używane opakowania po niektórych tytoniach spełniały rolę mydeł lawendowych które dla ich woni wkładano do szaf czy szuflad z bielizną.
Znalazłem jakiś czas temu kilka smutnych próbek tego tytoniu, jeszcze takich w foli po 10 g, zasuszonych oczywiście na wiór – dziwne uczucie widzieć flejki od SG w takim stanie :P
Pokryte były pięknymi białymi scukrzeniami, prawie jak kandyzowane, a tin note (słoik note? ;) ) jeden z lepszych, dla mnie bardziej taki korzenno-piernikowy niż ziołowy.
Ostatnie dwa tygodnie powoli się nawilżał i dochodził do siebie, a dzisiaj zanim się obejrzałem wylądował w moim nowym pocie.
Pali się zaskakująco łatwo jak na produkt od mniej łatwopalnego producenta z Kendal, bardzo słodko i jednostajnie, powiedziałbym, że połowie średniej fajki nawet zaczyna być to trochę męczące.
Raczej nie ugryzie, nawet potraktowany trochę szybciej i ostrzej niż zwykle. Ciekawy tytoń, nie kojarzę tak na szybko innych połączeń Va/Orientale, ale jak dla mnie na pewno nie na co dzień.
A i jeszcze tak trochę post factum – room note słodko-korzenny, bardzo przyjemny, nie za intensywny, mało tytoniowy.