Dobrnęliśmy do końca edycji numer dziewięć. Recenzowano „monetki” od Gawitha & Hoggartha, czyli Curly Cut Deluxe. Tytoń trudny, ciekawy i z historią.
Curly Cut Deluxe, jak głoszą opisy na Tobaccoreviews (powtarzane tu i ówdzie w sieci), został przez GH wprowadzony jako zastępstwo brytyjskiego klasyka, czyli Escudo, które podówczas produkowała – czy też właśnie kończyła produkować – firma Cope’s. Dodajmy zresztą, że – zgodnie z zasadą, ze natura nie znosi próżni – podobnie postąpiła firma Dunhill wprowadzając do sprzedaży Dunhill De Luxe Navy Rolls. A potem A.C. Petersen rozpoczął na nowo produkcję Escudo* i na rynku zostały aż trzy wyroby, które w zamierzeniu miały być podobne.
Piszę „miały”, bo każdy, kto miał okazję spróbować wszystkich trzech wie, że jest to całkowita nieprawda, zwłaszcza w odniesieniu do bohatera naszej akcji. Ponieważ o ile w DDLNR i Escudo da się odnaleźć wspólne rysy – choćby podobny skład (czyli Va i Pq) oraz bardzo podobną formę (w pewnym momencie jedno i drugie produkowano w tej samej fabryce Orlika), o tyle Curly Cut Deluxe po pierwsze składa się z samych Virginii, a po drugie to, z czym mamy do czynienia po otwarciu puszki, absolutnie nie przypomina eleganckich, równiuteńkich, sporych średnicą (na oko ok. 4 cm) monetek poprzedników. Jest raczej bałaganem, w którym daje się wyodrębnić kawałki ciachniętej linki.
Smakiem rzeczona trójca też różni się znacznie: Escudo jest pełne, ciężkie, ciemno- i gorzkoczekoladowe; Dunhill jest jaśniejszy, słodszy i doskonale zbalansowany, a Curly – raczej wytrawne, lekko pikantne i – momentami – charakterystycznie oleiste. Gdybym miał obstawiać, postawiłbym na to, że jest to dodatek Virginii „opracowanej” podobnie jak w black twistach (dodanej jednakowoż z umiarem).
Jeśli można mówić o jakiś cechach wspólnych, to ładnie się spalają na elegancki siwy popiół.
No i są stosunkowo mocne, przy czym jest to moc miękka i podstępna, jak w niektórych alkoholach – nie ma żadnego szału błędnika, nudności, nic z tych rzeczy. Ale jak się wstanie po wypaleniu pełnej fajki, kolana potrafią zmięknąć, złożyć się jak podcięte siekierą i usadzić delikwenta z powrotem na kanapę.
I jeszcze – żaden z nich nie jest tytoniem prostym i oczywistym. To są tytonie do fotela, dedykowane dwuipółgodzinnej sesji fajkowej, którą człowiek kończy przy pierwszych kilku razach z mieszanymi uczuciami, bo jeszcze nie wie, czy to lubi, czy nie. Bo „rzeczy piękne są trudne” – czy jakoś tak…
Zobaczmy zatem, jak Curly Cut odebrali „w ciemno” nasi recenzenci. A zatem – in order of appearance:
Recenzenci! Jak zawsze – kawał dobrej roboty. Szczególnie doceniam brak opóźnień w nadsyłaniu recenzji… powiedzmy większości recenzentów :>
PS. Wiem, że to nie jest mój występ i że wpitoliłem się przed orkiestrę. Ale, jak to mówią „czasami człowiek musi… inaczej się udusi!”. Przepraszam, choć nie obiecuję, że się nie powtórzy.
*dodajmy, że A.C. Petersen nie produkuje w tej chwili Escudo – obecnie wytwarzane jest ono przez Stokkebaye w ramach Scandinavian Tobacco Group
Tytoń super. Dziwne, że recenzenci nie wyczuli uzapachowienia. Wg mnie było wyczuwalne, zwłaszcza zaraz po odpaleniu. Bogata wielowarstwowa mieszanka. Podziękowania do organizatorów za możliwość sprobowania tego smakołyku.
O tak ! ja też dziękuję. Byłem przekonany ,że to CC a nie CC Deluxe (fajne te „deluxe”. Jak u „Syreny”)
Widzę, że w szale poprawek tekstu nie załączyło się odniesienie i generalnie wkleiłem wersję tekstu bez poprawek. I oczywiście nikt nie dał znać, że są fragmenty bez sensu :(
Bardzo przepraszam, poprawiłem, już powinno być OK.
To w kwestii poprawek – A.C PetersOn czy A.C. PetersEn…..?
… bo w tekscie jest „PetersOn” a w przypisie „PetersEn” ;)
Petersen oczywiście. Dzięki za korektę.
ICC a także CCD to wysoka półka. Palę je od ładnych kilku lat i należą do moich ulubionych.