Kolejna wizyta w „Fajkowie” skończyła się powrotem do domu z opakowaniem, tym razem nie zawierającym tytoniu, ale przysłanej przez Krzyśka fajki. „Szału nie ma” – pomyślałem, ale podołać publicznie danym zobowiązaniom – powinienem. Ani ja renowator, ani literat, a teraz czeka mnie jedno i drugie.
Na pierwszy ogień poszedł bent z ułamanym ustnikiem. Spora fajka, zrobiona z solidnego kawałka wrzośca. Masywny, czyli taki jakie lubię. Te mniejsze, delikatniejsze, gdzieś giną mi w dłoni, którą mam jak „przedwojenny bochenek chleba”. Na cybuchu widać wiele mówiącą sygnaturę „ENGLAND” i… to wszystko. Aaaa, jeszcze numer „60 S”.
Główka w stanie ogólnym – zadowalającym, ale rim trochę obity, rozkalibrowany i do tego ten ułamany czop, tkwiący w cybuchu na brzegach którego widać ślady jakiejś dziwnej substancji podobnej do kleju.
Pierścień luźny i spada, a do tego fajka jest po prostu brudna. Komin natomiast nie zarósł nagarem i nie śmierdzi jakimiś tajemniczymi, roślinnymi miksturami.
Na początek trzeba pozbyć się tego ułamanego czopa. Próbuję rozmaitej maści wkrętami, dobieram różne długości, skoki gwintów i co? I nic. Nie pomaga „leczenie klimatyczne” w zamrażalniku, nie pomaga sute zakrapianie alkoholem etylowym. O ty fajko jedna, już ja cię… W sukurs przyszło cienkie wiertło i powoli, na małych obrotach wydłubałem wszystkie pozostałości z czopa. W środku uszkodzeń tudzież innych pęknięć nie widać. Kombinację przy ustniku zostawiam na później. Teraz komin: nagar wyrównam metodą korkowo – papiero – ścierną. Nie widzę potrzeby zdzierania nagaru do czysta bo to… jakbym kogoś z szat obdzierał i duszę kradł. Po co zbierać to, co jest i nie przeszkadza. Moczenie w alkoholach też sobie podaruję. Nikogo do picia zmuszać nie będę :) W końcu poddana Jej Królewskiej Mości byle czego łykać nie będzie.
Szlifowanie komina poszło szybko i przyjemnie. Korek, palec, papier ścierny. Nagar wyrównany i wziąłem się za rim. Standardowo, na papierze ściernym 320, ruchem okrężnym. I w jedną, i w drugą stronę. Potem delikatnie wypolerowałem na 800-ce. No, nie daje mi spokoju ten ustnik!
Ustnik, no właśnie. Dorobić czop? Dokleić od innego dawcy, a może wstawić miedzianą albo aluminiową rurkę? Nie wiem. Żaden dawca się nie nadaje – nie ta liga. Tu trzeba Bundesligę, a nie okręgówkę. Rurka?! Nie mam niczego pasującego. Albo za duże, albo za małe! Nerw mnie bierze… już!
Odpuszczam ustnik, czyszczę komin alkoholem. Stara bejca zmywa się jak trzeba. Komin nabiera wyglądu, jest jaśniejszy. Podoba mi się.
Benta w woreczek, spacer na Grottgera, uśmiech Piotra, a potem w przepastnym magazynie (Ludzie! Ile tam skarbów. Ci co byli w piwnicy Fajkowa – wiedzą, reszta niech zazdraszcza) szukam, szukam, dobieram, mierzę, porównuję, grzebię kolejno w pudełkach, przeglądam zawartość woreczków i nic! Nic! Piotr podaje mi ostatnie opakowanie, przymiarki i… ostatni ustnik pasuje. To znaczy tak nie do końca, bo jeszcze czeka go bliższe spotkanie z papierem niekoniecznie delikatnym.
Wieczorem patrzymy na siebie – bent i ja. Ja mam go dość i chętnie bym mu już tytoniem boczków przypiekł, a tu tyle pracy. Robię dzień litości. Poznęcam się nad jakimś kołeczkiem.
Dzień oddaje zawsze to co zabiera noc i ponownie zabieram się do pracy. Optymistycznie, a co!
Przymierzam ustnik. Wchodzi z oporami do ¾ długości. Ale najpierw muszę osadzić pierścień. Przymiarka. Obracam dookoła, nie widać szpar czy innych niepotrzebnych szczelin. Pasuje. Delikatnie zapuszczam kroplę wikolu. Siedzi.
Teraz pora na ustnik. Delikatny szlif, przymiarka. Szlif i wszedł. Spasowane – nawet, nawet. Teraz wezmę się za złożenie tego wszystkiego w całość.
Zaczyna toto przypominać fajkę. Teraz szlif, a raczej polerka papierem ściernym komina, pierścienia, ustnika. Żeby było ładnie. Żeby dobrze wyglądało. Żeby… nie było wstyd ludziom pokazać.
Szlifowanie, potem przetarcie alkoholem (coby kurz przegonić). Nie bejcuję. Nacieram ją pastą do wrzośca. Staje się taka… nie błyszcząca, nie matowa. Taka przyjemna i fajnie ciemnieje. Tak miło dla oka.
…a teraz jej boczków tytoniem przypiekam pisząc ten tekst.
Chciałem dobrze ale wyszło jak wyszło. To mój debiut, więc proszę – bez paniki.
Kłaniam się nisko – na krytykę, tudzież fachowe doradztwo oczekując.
Świetnie się prezentuje. Choć nie przepadam za bentami, to trzeba przyznać że ładna ta fajeczka. Zwłaszcza w wykończeniu jakie zastosowałeś – satin mat ;)
Troszkę szkoda, że nie pokombinowałeś nad oryginalnym ustnikiem i zastosowałeś zamiennik. Moim zdaniem to takie troszkę „pójście skrótem”. Ale w niczym nie umniejsza Twoich zasług. Dobra robota! Kolejna fajka odratowana z wiru niepamięci.
Pozdrawiam, Andrzej
Co do oryginalnego ustnika to nie chciałem przekombinować. Myślę, że prędzej czy później znajdzie on swoje miejsce w innej fajce.