„Oooo, to prosty bent. Zajmie mało czasu” – parafrazując tłumacza z „Misia” Barei. Rzeczywiście, fajka nie wymaga ( tak mi się przynajmniej wydawało ) dużego nakładu pracy. Czas jednak pokazał, że może być inaczej.
Fajna fajeczka „made in Real Briar” czyli jedna z bardzo wielu spotykanych w fajczarskich dłoniach. W stanie ogólnym dobrym. Komin bez nadmiaru nagaru, rim trochę poturbowany. Na szyjce delikatne pęknięcie, ustnik w dobrym stanie. Pójdzie sprawnie a przy okazji potraktuje tę fajkę jako mały poligon doświadczalny. Przy okazji czegoś się nauczę – pomyślałem.
Na początek postanowiłem fajeczkę sobie zapalić, ale moje plany dostały szybko w łeb. Ustnik tak zapchany, że nawet wycior nie miał siły przejść. Trudno, palenie poczeka a ustnik w spirytus. Niech się moczy. Niech spiryt pracuje i rozgania ten syf.
Po godzinie sprawdzam i co? I nic! Dalej zafajdane. Biorę strzykawkę z igłą, napełniam spirytusem i z pełną „mocą i szybkością” wstrzykuję jej zawartość do ustnika. Potem znowu i znowu i… wycior wreszcie przechodzi. Doprowadzam ustnik do stanu używalności.
Nabijam i palę. Smakuje.
Rozpocząłem od oczyszczenia wnętrza komina. Nie zdecydowałem się na maksymalne czyszczenie do czysta. Po co? Nagar nie narósł nie wiadomo jak, nie śmierdzi. Znowu sprawdzona metoda korkowo – ścierna. Poszło sprawnie i szybko. Nagar wyrównany. Przetarłem wnętrze alkoholem i zacząłem zastanawiać się co dalej.
Obejrzałem to nieszczęsne pęknięcie na szyjce. Niby niewielkie ale to jakieś 2 mm po lewej stronie. Na pewno muszę to zabezpieczyć, tylko jak? Samo klejenie jest g… warte. Zabezpieczyć pierścieniem – zgodnie z zasadami sztuki – można. Nie! Zdecydowałem się na rozwiązanie może niezbyt korzystne ale (w końcu to mój poligon) wydające mi się praktyczne. Postanowiłem zeszlifować pęknięcie na odcinku 2 mm. Niby mało, niby dużo. Spróbuję i zobaczę co z tego wyjdzie. W ruch poszła tarcza szlifierska, małe obroty, papier 320. Powoli, powoli, dobrnąłem do końca pęknięcia. Pasuję ustnik – wchodzi bez oporu ale nie do końca. Teraz muszę skrócić ustnik o jakiś 1 mm. Znowu tarcza. Zrobione. Kolejna przymiarka i jest dobrze. Jestem zadowolony i teraz mogę zabrać się za obdzieranie główki z tego ohydnego, popękanego lakieru. A potem wyrównam rim. Robota pali mi się w rękach, ogarnął mnie taki zapał, że zapomniałem o całym świecie, obiedzie i zimnym piwie, które czeka na mnie w lodówce.
Drapie, szlifuję, poprawiam, równam. Już prawie…
Dobieram się do ustnika. Pasuje. Teraz szlifowanie, równanie z szyjką. Fajnie idzie…
Fajka i ustnik zaczynają pokrywać się warstwą wrzoścowo – czarnego pyłu. Zmieniam papier na drobniejszy (1000), i raz i dwa. Przerwa. Docieram do końca. Teraz zastanawiam się co dalej.
I w tym momencie, nie wiem skąd diabli czarta nadali. Wlazł przez dziurkę od klucza czy przez szczelinę w drzwiach – nie wiem! Rozpoczął się pierwszy akt tragedii.
Jedno jest pewne, że pomysł podsunął mi iście szatański. Daj jej inny kolor, po co znowu brązowa jak wszystkie?! To nie jest głupia myśl. Mam jeszcze jakieś bejce. Zobaczymy jak wyjdzie. Wybór padł na kolor niebieski. Mieszam, rozcieńczam, kombinuje na deskach. Kolor wydaje mi się fajny. Niebieski, ale nie jasny, nie ciemny. Jeżeli pokryję jeszcze to pastą do wrzośca to może być interesujące. Wacik w dłoń i maluję. Po pierwszym razie byłem zły. Próbuję lekko ściemnić kolor. Maluje znowu i JESTEM W….Y!!! Diabli czarta nadali!!! A kysz rogaty! Do tego jeszcze ten nieszczęsny kolor podkreślił wszystkie kitowania.
Kolor wyszedł jak skrzyżowanie denaturatu z … wie czym. Ręce mi opadły, wzrok zrobił się mętny. Koniec pracy. Idę na piwo. Cisnąłem główkę ze złości do jakiegoś pudła.
Znowu przyszedł dzień. Patrzę na ową nieszczęsna główkę. Myślę o niczym. Zadaję sobie pytanie: po co mi ten giwełej? W najgorszym wypadku zmyję to etylowym. Nie czekam na nic i biorę się do pracy. Idzie nieźle. Trochę potrzeba będzie jeszcze poprawić papierem ściernym ale główkę uda się uratować.
Biorę się za ustnik. Zeszlifowany zgrubnie, polerowany papierem. Teraz jeszcze wypada nadać mu błysk.
…i znowu przylazła rogata łachudra. I znowu kusi… i zaczął się drugi akt tej tragedii.
Przecież ten ustnik mogę spróbować trochę wyprostować?! Wydaje mi się za bardzo wygięty i tym samym nie podoba mi się. Uruchamiam podgrzewacz i trzymam nad nim ustnik. Powoli, powoli robi się coraz cieplejszy. Próbuję prostować, idzie powoli. Podgrzewam delikatnie, prostuje jeszcze, jeszcze ze 2, 3 mm i …TRAAAAACH !
„Nosz k…j….w d…mać” – tu zacytowałem Mariana Kalinę z „Włatcóf much” odc. pt. „Qykopki”
Rzuciłem wszystko. Mam dość.
Po kilku dniach zajrzałem nieśmiało do piwnicy. Fajka tkwi w stojaku nieruchomo jakby czekała na wyrok. Popatrzyłem na nią i szkoda mi się jej zrobiło. Może dałem jej nadzieje a teraz chce jej tej nadziei pozbawić. Przecież nie o to chodzi aby stała się kolejną w pudełku dawców. Po raz kolejny zmierzę się z oporną materią wrzośca. Rogatego posłałem w diabły!
Dopasowałem inny ustnik. Zeszlifowałem krawędź szyjki i dopasowałem pierścień. Złożyłem to wszystko do kupy. Wygląda jak wygląda. Czegoś mi brakuje… I nie jest to tylko kolor.
Wziąłem mini szlifierkę i wkręciłem dentystyczny frez, zwany potocznie „różyczką”. Obroty na ¾. Frez delikatnie dotyka główki i rozpoczyna taniec, prowadzony dłonią. Prawo, lewo, góra, dół. Trwa radosny taniec, pył sypie i uderza w oczy i nos. Jeszcze tu i tam poprawię. Potem bejca. Jedna warstwa. Już główka sucha więc trochę papierem ściernym.
Nie, to nie jest to czego szukam. Znowu frez, szybsze obroty. Pogłębiam frezowanie. Zmieniam trochę kompozycję. Szukam tego co zadowoli moje oczy. Jest mi już wszystko jedno co będzie ( najwyżej złoże samokrytykę przed organizacją). Jeszcze kilka pociągnięć. Cisza.
Kolejna warstwa rustykalnej bejcy – palisander. Kolejny, delikatny szlif papierem ściernym żeby skontrastować wypukłości względem wgłębień. Kolejna warstwa bejcy. Niech się suszy.
Potem posmarowałem główkę pastą do wrzośca. Do tego jeszcze bawełniana koszulka i szlif na brzuchatej szlifierce.
Czuje lekki smak zwycięstwa ale jestem tą fajką zmęczony.
Wiadomo o co w tym całym giwełeju chodzi. Wszyscy chcemy, żeby było dobrze, ale trzeba pamiętać, ze jak chcemy za dobrze to niedobrze. Chodzi właśnie o to by próbować i pokazać innym. Nie bać się krytyki, cieszyć się z pochwały.
To mój pierwszy giveaway i mam nadzieję, że nie ostatni. W końcu fajki uczymy się całe życie i nie chodzi tu tylko o palenie. Czegoś się na pewno nauczyłem.
A fajka ? Stoi i czeka na „swój” tytoń. I uśmiecha się spod komina ;) Może dałem jej nową duszę, ubrałem w nowe szaty ale wewnątrz pewnie pozostała sobą.
Pozdrawiam!
Rogaty wiedział co robi, kusił i zwodził! Ale się przeliczył – bo moim skromnym i mało-wiedzącym zdaniem, efekt końcowy jest o niebo lepszy niż wyjściowy. Poważnie – wyszła Ci świetnie ta rustyka. Fajeczka nabrała wdzięku i straciła poprzednią toporność.
Pozdrawiam, Andrzej
Epickie zmagania ;)
Poprawiłem przecinki i takie tam ;)
Przyznam, że podoba mi się ten tekst, bo jest szczery i z pasją napisany. Widać to zmaganie, żyłę na czole… ba, nawet to piwo w lodówce widać.
Nie potrafisz odpuścić, co? :>
A serio, to oczywiście szacunek.
Wielkie dzięki za miłe słowa i …przecinki ;)
Czyta się z przyjemnością,patrzy z jeszcze większą…dobra robota! To fajne,że dałeś jej nowy kształt i przywróciłeś „do żywych”. Szacun!
Toś pokozoł Juzwa! Dobra robota i piękno fajecka!