Wyskrobałem z puszki ostatnie drobinki, okruszki okruszków, nabiłem, spokojnie odpaliłem. Przerwa między burzą i burzą w ogródku, bezwietrznie, wilgotno. I nawet nie wiecie jak serce mi krwawiło, gdy z komina zaczęły się unosić ostatnie, konwulsyjne wręcz strumyki dymu oznaczające koniec palenia. Krwawi szczególnie, gdy w fajce mamy aż nieprzyzwoicie przyzwoity tytoń, który spełnia nasze fajkowe sny i oczekiwania, a takim okazał się dla mnie być Cut Blended Plug marki Fribourg & Treyer.
Kupiłem puszkę CBP z czterema akcyzami, zdążył więc odrobinę poleżeć, mimo że w hermetycznych warunkach. Czysta Va z kichnięciem (prawdopodobnie) miodu, ale jest to przysłowiowa szczypta i służy tylko dosłodzeniu i tak już słodkiego w założeniu tytoniu. Nie mogłem się doczekać szczerze mówiąc otwarcia, bo zanim zdecydowałem się na ten zakup, tytoń zaczęły otaczać legendy i inne tajemnicze historie (jak i bezpośrednie opinie) o tym, jakoby miał być nawet nie tyle naj, co wręcz zaj. A żeby utrzymać lumpenproletariacki klimat tego fragmentu mojej wypowiedzi dodam: kur…, jest!
Tin note jest nieziemski. Słodki, bardzo naturalny, z delikatnym niuansem tego miodowego dodatku. W porównaniu z Glengarry jest on zdecydowanie mniej nachalny, jakby naskrobany ołówkiem na marginesie, a potem zakryty zagiętym rogiem kartki. Płatki w puszce budzą podziw nawet największego przeciwnika formy flake – pięknie, równo pocięte, poukładane jeden na drugim, zachęcające bardziej do ugryzienia niż kruszenia, nabijania i spopielania. Czasami aż człowiek zaczyna się zastanawiać kiedy nadejdzie dzień, że zaczną pojedyncze płatki numerować…
Ale pora na zastanawianie się nadchodzi wraz z momentem przyłożenia do nich zapałki/zapalniczki/tlącego się mchu/czoła osoby chorej na grypę, gdy są już w fajce. Tu należy nadmienić, że w przeciwieństwie np. do płatków od SG czy GH, flakes od F&T utrzymują sprężystość nawet gdy są ekstremalnie przesuszone. Dlatego pewnie wiele osób twierdzi, że nabijanie w ich przypadku to czysta przyjemność. Niezgorzej wypada kultura spalania – od rimu do samego dna możemy się cieszyć chłodnym, suchym paleniem. Nic nie przygasa, nic nie drapie, szczypie, gryzie. Bombastik fantastik, ale żaden plastik.
W smaku bowiem mamy świetną, pełną, jasną Va, przez którą zgryzy naszych fajek robią się natychmiast zielone od ślinotoku. Dodatek miodu jest jak strażnik słodkości, który w razie spadku poziomu cukru we krwi od razu otwiera cukiernicę. To jest blend, przy którym można odpłynąć, zapomnieć o wszystkim co nas otacza, można w nim się zatracić bezgranicznie. Fajnie pali się na spokojnie, gdzie łatwo zwizualizować go sobie jako Cocker Spaniela śpiącego na kanapie obok swojego pana. Takie złote, cudowne coś. W biegu nabiera trochę pazura, ale nie jest to w żadnym wypadku tytoń szorstki czy marynarski. Pełno w nim ciekawych niuansów, które niekiedy strzelają niespodziewanie w nasze nozdrza i utrzymują się tam przez chwile, po czym wracamy do bezpiecznej bazy.
Mocy nie określiłbym jako silnej. To jest niższa półka średniego poziomu, w dużej fajce można czuć przyjemną sytość, mniejsze średnice kominów dla nikotynistów mogą jednak okazać się niewystarczające. Vintage od F&T zdaje mi się mocniejszym, a FVF zdecydowanie – w jakiejkolwiek skali – będzie kilka stopni nad nim.
Podsumowując: tytoń wart polecenia każdemu amatorowi Virginii. Zaryzykuję również stwierdzenie, że od razu można kupować dwie puszki, bo zawartość pierwszej zniknie niespodziewanie szybko. Tak szybko, że zaczyna się podejrzewać dzieci, komary i premiera o podkradanie jej zawartości. No i serce nie krwawi, gdy dogasa ostatnia fajka.
Fajnie napisana recenzja. Jeszcze w/w tytoń w kominach moich proletariackich brujerek nie gościł, ale od dłuższego czasu nad nim się zstanawiam. Jak mnie najdzie ochota na virginie połączoną z zastrzykiem gotówki to go z pewnością nabędę.
Obowiązkowo, ja zatwardziały burleyowiec Ci to mówię. Rewelacja! A tak przy okazji, wolno spytać kiedy planujesz następne spotkanie na Stolarskiej? Może wreszcie uda mi się dołączyć do zacnego grona.
Nie mam pojęcia. W ostania środę było. Ale nic nie przeszkadza, abyś wyznaczył jakiś termin w tygodniu (ten czwartek dla mnie odpada), dał ogłoszenie i kto przyjdzie ten przyjdzie.
Kłopot w tym, że nie mieszkam lecz tylko bywam w Krakowie, a co gorsza nie mam komfortu prognozowania swego wolnego czasu, z weekendami włącznie. Dlatego mogę jedynie próbować wstrzelić się w jakiś zaproponowany termin. Byłoby z mojej strony niepoważne, gdybym organizował spotkanie nie mając pewności, czy wezmę w nim udział. Takie mam prace niestety
„Czasami aż człowiek zaczyna się zastanawiać kiedy nadejdzie dzień, że zaczną pojedyncze płatki numerować…”
Jestem za! Może jak majtki z rynku dla nastolatek „poniedziałek, wtorek…” ;) Nowa definicja określenia „tytoń codzienny” ;) Bardzo zacna produkcja ale zmienna w smaku. Raz tak , raz siak a w środę jeszcze inaczej. Jak księżyc. Ma swoje fazy. Jeśli się złapie pełnię, o to wtedy … .
Jeśli to czysta Virginia, to czy będzie się nadawać do opalania fajek?
Jak najbardziej. :)
Pół puszki poszło w słoik na 12 m-cy, a druga połowa wprowadza mnie w zachwyt dwa razy w tygodniu! Niebywały tytoń…niebywały!
A ja stanę w poprzek ogólnym zachwytom.
Owszem, na tle niemieckiej nijakości ogólnej jest to tytoń dobry, a w swojej kategorii – nawet wybitny. Ale, co to panie za kategoria :>
Plusem jest przystępna forma i niezłe jak na Va spalanie. Smak powyżej przeciętnej. Ale koło wybitnego tytoniu to CBP nie stał, no chyba, że postawili go akurat na magazynie obok Louisiana Flake, albo czegoś podobnego ;)
Również nie podzielam „och achów”. Paliłem go kilka razy, w dość dużych interwałach czasowych, i jakoś nie potrafiłem się przekonać, choć bardzo chciałem.
Sam muszę sobie go porządnie odświeźyć. Gusta mi się trochę przestawiły, wielu rzeczy spróbowałem po drodze i bardzo prawdopodobne, że dziś nie wystawiłbym już takiej laurki. Może i czas naskrobać coś w stylu Rhegedowego artykułu o zmianach preferencji na przestrzeni czasu?
Czas wyskrobać jakikolwiek artykuł!!!
Przeczytałem na tym portalu kilkadziesiąt recenzji różnych tytoni i na zdecydowaną opinię że wybitny trafiłem jedynie przy Night Cup’ie, z czym się akurat nie zgadzam, bo ma w sobie jakiś „duszący” element który sprawia, że czuję zdecydowaną ulgę po dopaleniu fajki do końca i nijak nie mam ochoty na więcej. Często natomiast trafiam w owych recenzjach na określenie: „górna półka to nie jest”, czy też, jak u Ciebie: „koło wybitnego tytoniu …. nie stał”. Mam zatem pytanie: czy byłbyś uprzejmy, jako pierwszy,wymienić kilka tytoni o mocy średniej i powyżej, które są, Twoim zdaniem, wybitne? A może, idąc tym tropem, ogłosić konkurs recenzji, w których użytkownicy opisaliby tytoń, który jest ich numerem 1 ? Pozdrawiam. :)
Przeglądam sobie właśnie, co tu naskrobałem i z rumieńcem na twarzy stwierdzam, że że szlafmycę (nightcap) przerobiłem na nocną filiżankę… Za co i obeznanych i nie obeznanych serdecznie przepraszam… Pomroczność jasna to się zdaje się nazywa… :)