Jesteś La i jesteś Virginią. Po tym jak smakujesz, jak pachniesz, mogę się tylko domyślać, że jakaś część ciebie pochodzi z Cypru. Na pierwszy rzut oka wyglądasz zwyczajnie, ubrana we wstążki ready rubbed.
Kosztowałem ciebie tuż po wschodzie słońca i zaraz po zmierzchu. Nigdy w pośpiechu, a wszystko dlatego, byś pozostała słodka. Od początku do końca. Słodka. Gdy cię smakuję, gdzieś tam daleko w tle przychodzą mi na myśl kwiaty z Lakeland. Albo i nie… Może to tylko złudzenie. Smak pozostaje na podniebieniu, ale nie jesteś nachalna, nie lepisz się, jak cukier z hipermarketu, tylko oblewasz słodyczą delikatną, ale uchwytną.
Wybacz śmiałość, ale gdy jesteś na mych ustach, spalasz się. Równo i sucho. I nawet na chwilę – znów przepraszam za śmiałość, ale przecież to nie zarzut, a komplement właśnie – nie jesteś wilgotna. Spalasz się bez przekleństwa kondensatu.
Gdy o tobie myślę, wiem, jestem pewny – choć jeszcze się na tyle nie znamy, bym mógł cię ogarnąć smakowym zmysłem – że mógłbym cię wziąć wszędzie, na spacer do parku i do ogródka. Przy tobie mógłbym czytać „Miasto niepokoju” Lehane albo nawet Szekspira, pić kawę, a ty zawsze pozostawisz na ustach ten sam smak.
Niejeden adorator mógłby przestraszyć się twojej cypryjskiej(?) natury, bo zapach twój nie uwodzi, a zwodzi właśnie. Wędzonka jaką zna każdy smakosz latakiowej natury wybija się przed inne upchnięte w głąb ciebie zapachy. To takie proste i zarazem piękne właśnie.
Dla otoczenia jesteś znośna, nikt nas nie wygodni, gdy razem siedzimy przy wspólnym stole.
Mógłbym cię polecić tym, którzy, którzy chcą posmakować La po raz pierwszy.
Bo…
Jesteś łagodna. Jesteś słaba. Jesteś słodka.
I nie jesteś wilgotna.
A teraz powiesz, że bluźnię.
Mów tak.
Powiesz, że jestem winien.
Pluję na to.
Oskarżysz, żem…
Zły,
I niewierny,
A ja powiem, że gdyby nie to, że…
Na stałe związałem się z innymi, a ty zostaniesz tylko przygodą. Inne Latakie nie muszą być o ciebie zazdrosne.
Bo choć lubię cię, przyznaję tu i teraz, to co stało się między nami, pozostanie tylko przygodą. Przygodą, którą powtórzę, ale niczym więcej.
Bądź pewna, nie zaklnę cię w słoiczek, nie zaczaruję na długie miesiące. Gdy jeszcze raz się spotkamy po prostu wezmę cię całą, aż znów się wypalisz, a potem znów porzucę. Na długie miesiące, choć pewnie nigdy na długie lata.
Brawo! Proszę o bis!
Dziękuje, ale muszę się przyznać, że wstyd mi za cavendisha, bo niby go nie znoszę, nie lubię… a tu proszę. Stąd na podniebieniu ta „lepkość”, te słodkości przebicia. Eh…:)
Nawiasem mówiąc, KuK robią od jakiegoś czasu te mieszanki, a teraz jak widać wzięli się też za etykiety. Nowa wersja brzydsza i znacznie uproszczona w stosunku do starej.
Ale pod adresem jest trafika Jamesa J Foxa. Tyle przynajmniej.