No i się skończyło. Zrobiłem sobie nawet pamiątkowe zdjęcie. Czy będę tęsknił? Jeszcze jak!
Wypaliłem przed chwilą ostatnie resztki. Broken Scotch Cake poszedł z dymem, a dokładnie 8 uncji czyli 226,796185 grama. Doliczając do tego wcześniej spalone puszki, można powiedzieć, że co nieco na temat tego tytoniu wiem. Miałem przyjemność smakować go praktycznie codziennie przez ostatnie 2 miesiące. Paliłem go w wielu fajkach. W wąskich kominach, szerokich, w fajkach na filtry i bez. Tym razem w mojej recenzji postaram się opisać specyfik obiektywnie (o tytoniu, który bardzo smakuje trudno jest właśnie tak napisać).
Zacznę może od słabych stron, ale tak niestandardowo. Kiedyś na naszym rzeszowskim spotkaniu fajkowym, zacząłem od spalenia Glengarry Flake. Wyśmienity tytoń. Udało mi się dobrze żar poprowadzić (rzadko mi się to zdarza przy tym tytoniu), wydobywając niesamowite smaki. Następnie po odczekaniu około 30 minut, nabiłem fajkę BSC. I muszę powiedzieć, że różnica w doznaniach smakowych jest wyraźna. I nie chodzi o to jak smakuje ten pierwszy, a jak drugi bo to są dwa różne tytonie (wg. mnie pod wieloma względami różne). Chodzi o możliwości jakie przy spokojnym, wolnym paleniu tytoń nam daje. Możliwości wydobycia z niego niuansów, smaczków i odkrywania stale czegoś nowego. Chodzi o intensywność, o fale słodyczy (i nie tylko) zalewającą moje kubki smakowe. BSC, choć dostarcza wiele przyjemności to jest na pewno tytoniem przewidywalnym. Raz dobrze wypalony daje nam smaki, które powtarzają się przy kolejnych odpaleniach z ewentualnymi niewielkimi „odchyleniami” w zależności od rodzaju fajki, materiału, sposobie smakowania dymy etc. Jest przewidywalny. Jednakże z całą stanowczością nie zgadzam się przy tym z Yopasem, że jest bez wyrazu (hehe już widzę komentarz pod tekstem: „Bez wyrazu”). Jest bardzo wyrazisty, choć przewidywalny.
I to by było tyle jeżeli chodzi o minusy. Teraz przejdziemy do przyjemniejszej części. Do opisu tytoniu, który dla mnie okazał się tytoniem idealnym. Nawet kiedyś po kilku piwach określony przeze mnie tym słowem na „G”. Później się jednak z tego wycofałem, bo uważam, że póki co zbyt mało w swoim fajczarskim stażu spaliłem aby tak z pełnym przekonaniem stwierdzić, że to mój „G”…
Broken Scotch Cake by Gawith Hoggarth & Co Ltd to czysta virginia. Nie ma w niej domieszek żadnego innego tytoniu, choć zapach na to nie wskazuje. Uwielbiam virginie. Dopuszczam łączenie jej z burleyem, cavendishem, kentucky, perique. Dopuszczam aromatyzację. Nie znoszę jednak latakii pod jakąkolwiek postacią i w jakiejkolwiek ilości. Dlatego poszukiwania mojego tytoniu są ograniczone do naturalnych smaków virginiowych. Ciekawostką jest jak trafiłem właśnie na BSC. Dawno temu czytając fajkanet napotkałem w wielu miejscach wpisy uwielbienia Tomasza Zembrowskiego dla Glengarry Flake, którego kupiłem i posmakował mi. Po tym doświadczeniu zaglądnąłem na stronę www Tomka i znalazłem zakładkę o jego ulubionych tytoniach. Wśród nich był m.in. Scotch Flake. Pomyślałem sobie, że skoro jego „Grallem” jest GF, który tak bardzo mi przypadł do gustu, to warto spróbować kolejny z jego listy. To był strzał w 10 (dziękuję Tomku !).
BSC to mój tytoń codzienny. Pachnie wyśmienicie, wręcz obłędnie i nadaje się do palenia bezpośrednio z puszki. Pocięty na nieco grubsze paski. Dla niewielkiego rozdrobnienia czasem rozcieram w dłoniach przed nabiciem, ale nie jest to konieczne. Spala się bezproblemowo. Nie zostawia zbyt dużo kondensatu. Właściwie to w zależności od rodzaju fajki może nie wydzielać kondensatu wcale. Mi najbardziej „sikał” podczas palenia go w szerokim kominie mojego „niby” pota (średnica 21mm +). Może to wina złej inżynierii fajki, może wina palącego, nie wiem. Potrafi rozgrzać drewno, by po chwili przerwy w paleniu wrócić do normalności. Podczas całego palenia, czy to szybkiego, czy wolnego nie zmienia smaku. Jest nieustannie wybitnie dobry. W smaku słodki, a nawet bardzo słodki. „Mydełko”, tak charakterystyczne dla virginii od GH, w najlepszej postaci. Nie wyczuwam podczas palenia jakichś szczególnych „kwasków”, ale właśnie charakterystyczną słodycz, taką może nawet lekko burleyowską (bardzo delikatnie orzechową), może bardziej kwiatową (ale bez przesady), choć myślę, że te moje poszukiwania są takie nieco „na siłę”. Jest po prostu fantastyczna w smaku słodycz, która trwa i trwa aż do samego końca. Tytoń spalany w fajce nie traci smaku, nawet jak się nieco przyśpieszy. Mogę go zabrać na 30 minutowy spacer z psem i czasem tylko mi się zdarza, że muszę postać chwilę dłużej na balkonie aby palenie dokończyć. Inna sprawa, że zawsze palę połówki, luźno nabite (swoją drogą nie pamiętam kiedy nabiłem fajkę po rim). Fajka pozostawiona nawet na noc, na drugi dzień może już nie smakuje tak świeżo, ale z pewnością można ją nadal palić bez obaw. Podczas czyszczenia wycior zwykle jest lekko zabarwiony, a z komina wysypuje się jedynie popiół. Wystarczy delikatnie przetrzeć papierem i „kosmetyka toru” skończona.
Jest to tytoń o zdecydowanie niskiej mocy. Wprawdzie napalam się fajką, ale gdy mam głód nikotynowy to na pewno BCS to nie jest to na co mam ochotę. Jest idealny na imprezę, bo po spaleniu jednej fajki nabijam po chwili kolejną i mam jakże wspaniałą powtórkę z rozrywki. Mogę siedzieć z fajką w zębach cały czas. Zapach jaki dym zostawia w pomieszczeniu jest jak najbardziej przyjemny, mało intensywny i szybko wietrzeje. Firanek po nim nie trzeba prać.
„Szkot” to tak naprawdę pierwsza moja VA której się nauczyłem, która pokazała mi na czym palenie VA polega. Chciałbym aby moja pierwsza spalona w życiu fajka była właśnie wypełniona tym smakołykiem. Wtedy moja droga początkującego palacza z pewnością byłaby łatwiejsza.
BSC to dla mnie jak do tej pory z pewnością najprzyjemniejsza VA z jaką miałem do czynienia. Tęsknie już za nią. Pewnie w tym tygodniu zamawiałbym kolejną ilość … gdyby nie KrzysT i jego amerykańskie mieszanki, którymi mnie poczęstował na spotkaniu plenerowym. I to właśnie jest kierunek, który w chwili obecnej chcę obrać, a o efektach tej podróży, jak czas i zdrowie pozwoli, być może podzielę się w przyszłości.
I na koniec, jako fan muzyki, zamieszczam link do piosenki, która w moim odczuciu oddaje przyjemność palenia jaką daje BSC. Poza tym śpiewający tą piosenkę będzie niedługo w Polsce. Także niech będzie łatwo, miło i przyjemnie…
Strasznie mi się podoba alegoria muzyczna do Beatlesów. Prosto, a jednak klasycznie. Niby stare, a świeżo. Fajne skojarzenie. Co prawda ja bym jednak dał jakiś utwór z okresu „Help!”, ale w sumie „Love Me Do:” też pasuje ;)
Swoją drogą można się kiedyś pobawić w tego typu skojarzenia, one są zawsze fajne. Mam jedno murowane – 1792 Flake = Frank Zappa – „Wind up Workin’ in a Gas Station”. I zabijcie, nie wiem dlaczego.
Ja bym pewnie do 1792 wybrał coś pokroju „21st Century Schizoid Man” by King Crimson, albo „Interstellar overdrive” Pink Floyd
Zappy mam tylko 4 płyty i nie znam jego twórczości za dobrze. Ale jeśli już, to z tego co mam może … „Trouble every day” ?
Popieram, 1792 i Zappa, lubię skojarzenia muzyczne. Nie zapomnę recenzji IF autorstwa Rhegeda, powiązanej z „The end” Doorsów. Ta recenzja BSC zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie mimo tego, że akcent muzyczny pojawił się dopiero na koniec. Nawet nie musiał. Bez zbędnych fajerwerków, szczera, uczciwa, no i przekonująca. Wreszcie zostałem przekonany, by przełamać analizowaną tu niedawno, choć nie potrafię powiedzieć czym w moim przypadku motywowaną niechęć do GH. Chyba ta wszechobecność produktów powoduje, że eksplorację bogatego menu GH wciąż odkładam na później. Po BSC sięgnę niechybnie podczas najbliższej wizyty w trafice.
Skojarzenie muzyczne bardzo trafne i intrygujące. Recenzja bardzo ciekawa.
Boję się jednak co będzie, jeśli ktoś podąży tym tropem i podejmie się recenzji np. Thomas Radford Sundays Fantasy od Poschla (miałem nieszczęście to kiedyś spróbować…). Jakie wtedy będą muzyczne alegorie? „Jesteś szalona” Boys albo „Majteczki w kropeczki” (wykonawcy i twórcy nie pamiętam)? Ciekawie by było, nie sądzicie? ;)
Chyba z przekory spróbowałem kiedyś Timm No name. Wymienione przez Ciebie i im podobne „hity” do dziś kojarzą mi się z tym tytoniowym disco polo. Ale jak porównać do czegokolwiek ze świata muzyki Bellini Torino, którego też nie zapomnę do końca swych dni – ot zagadka.
Scorpio, to będzie chyba Justin Bieber. „Sunday’s” to koszmarny tytoń.
Od kiedy wsiąkłem w cygara jest to jedyny tytoń fajkowy do którego z rzadka wracam, a polecił mi go jakieś pół roku temu niezawodny KrzyśT, dzięki!!! :)
Po pierwszej fajce – jakos tak bez wyrazu
Zero, nie cwaniakuj bo wyzwę na pojedynek ;)
Pozdrawiam :)
Nie wiem, moze to wina filtra (bo zazwyczaj pale bez), ale to bylo doslownie… mdle.
A jaki tytoń, do muzyki z kreskówki o Żwirku i Muchomorku ? (lubię to grać na trąbce)
Może – już z samej nazwy – Dunhill NightCap? Taki gęsty, kremowy dym jak znalazł.