To był bardzo skwarny dzień. Chodniki parowały od gorącego słońca, a w drobnych uliczkach otaczających Rynek pachniało pizzą, kawą i sikami bezdomnych. Nic jednak nie jest w stanie powstrzymać „Wrocławskich Mędrców”, aby porozmawiać wieczorem o fajkach i pomacać je sobie nawzajem*.
Paweł zadzwonił do mnie, że będzie w centrum w okolicach 16:30, o tej godzinie siedziałem więc już w sprawdzonej Literatce, paląc sobie spokojnie Bright CR Flake w rustykalnym cutty JSG i chłodząc się zimnym jak dupa Eskimosa (sformułowanie nie jest poparte rzetelnymi badaniami) piwem. Alan przybył punktualnie i pogadaliśmy trochę o fajkach, Wszechświecie i okolicach, wykonał też kilka zdjęć ostatnich fajek do artykułu o Stanwellu. Nawet na chwilę wpadła jego dziewczyna i dostałem od niej piękny kalendarz w naćpane sowy.
O 18:00 wybraliśmy się do Wrocławskiego Pipe Clubu, który odwiedziliśmy już tydzień wcześniej.
Poprzednie spotkanie nie było planowe, gdyż dotyczyło wyjazdu do Przemyśla – i to był świetny moment na nasz debiut, gdyż grono było dość kameralne, a nam łatwiej było się wybić. Sympatyczna atmosfera, bardzo przyjemne miejsce spotkań i jedna z kelnerek sprawiły, że miło się tam siedziało. Najdłużej rozmawialiśmy z prezesem klubu, Bogdanem Adamowiczem, który pomógł nam przełamać pierwsze lody we wdrażaniu się w nową społeczność i okazał się bardzo przyjazną osobą.
Ostatnio przyszliśmy godzinkę później, jednak tym razem postanowiliśmy zjawić się punktualnie, co okazało się świetnym pomysłem, gdyż miejsca bardzo szybko się zapełniały i ok. godziny 19 okazało się, że trzeba dostawiać kolejne krzesełka z sąsiednich sal. Boże, dziękuję Ci, że nie zachciało mi się siku w najgorszym momencie, musiałbym bowiem przeciskać się przez wszystkich, a potem szukać łazienki w katakumbach Pod Gryfami (dla niewtajemniczonych: droga do łazienki w tej kawiarni zajmuje 15 minut. Sprintem. Boltowi. Nie można zapomnieć również o mnogich zagadkach logicznych i labiryncie (i smoku na finiszu – dop. Alan)). Klimatyzowana sala i dobry przewiew skutecznie jednak rozganiały dym i nikt nawet na chwilę nie miał wrażenia, że robi się duszno czy ciężko od dymu.
Na początku daliśmy się wcisnąć pod ścianę, jednak po chwili weszliśmy z Pawłem aktywnie w dyskusję. W porównaniu z ostatnim spotkaniem, tym razem mieliśmy okazję obejrzeć kilka ciekawych fajek oraz powąchać i popróbować nowych tytoni. Prezesowi udało się w tym roku wygrać Konkurs Wolnego Palenia w Przemyślu, przywiózł więc ze sobą pięć fajek przemyskich mistrzów w ozdobnym pudełku, z których, prawdę mówiąc, tylko Antoniewski był egzemplarzem, na którym można było zawiesić oko.
Kolejni fajczarze zaczynali wyciągać swoje pociechy z ozdobnych etui. Ja usiadłem koło dwóch kolegów, którzy pokazali mi swoje Stanwelle, bardzo fajne swoją drogą. Paweł zasiadł po prawicy prezesa, przysłuchując się czemuś od czasu do czasu ze skupieniem, ale potem wdał się w dyskusję na temat obiektywów z osobami obok mnie, zagadując co i rusz żargonem fotografów, w moim odczuciu momentami bardzo sprośnym. Aż żałuję, że nie zapisałem sobie przykładów tych rozwarć i tak dalej (to było „ostry od pełnej dziury” – przyp. Alan). Naprzeciwko ciągnęła się dyskusja o tym, jak uniknąć cła przy przesyłkach, o zakupach internetowych w Azji, padały całkiem fajne dowcipy o kibicach. Od czasu do czasu ktoś zbliżał się do naszego stolika i oglądał fajki Pawła i moje, które przywieźliśmy na sprzedaż. Szum rozmów robił naprawdę miłe wrażenie i aż chciało być się jego częścią.
Stopniowo klubowicze zaczęli się wykruszać. Posiedzieliśmy do 20:15, a potem grzecznie się pożegnaliśmy i zaczęliśmy zmierzać ku wyjściu. Jeszcze ostatni rzut okiem na TĘ kelnerkę i powitał nas widok Rynku w promieniach słońca oraz upalna fala śmierci. Przeszliśmy się z Pawłem jeszcze chwilę razem i każdy odbił w swoją stronę.
I fajnie tam jest. Zawsze miły jest kontakt z drugim fajczarzem, nawet takim z gruchą i Alsbo, bo dyskusje niekoniecznie muszą być typowo (około)fajkowe. Okazja do poznania nowych, ciekawych osób, dodatkowo posiadających z nami wspólne zainteresowanie jest rozrywką samą w sobie. I dlatego na spotkania wrocławskiego Pipe Clubu będziemy w miarę możliwości z Pawłem uczęszczać i polecamy to każdemu fajczarzowi z okolic pragnącemu bezpośredniego kontaktu w tym temacie.
Boro
*każda dwuznaczna interpretacja karana będzie śmiercią przez rozstrzelanie (shoot!, we wstępie do Huckleberry Finna brzmiało to o niebo śmieszniej…)
Alan
Poprawiłem autora, bo zostawiłeś student siebie – i na początku czytania miałem mindfuck ;)
Bardzo ładne relacja. Liczę, że uda mi się kiedyś odwiedzić wrocławski PC, bo zdjęcia wyglądają zachęcająco.
A tera najważniejsze: ja też chcę kalendarz w naćpane sowy!! Sowy som fajne!
„a w drobnych uliczkach otaczających Rynek pachniało pizzą, kawą i sikami bezdomnych”
Oj tam, zaraz bezdomnych :-)
You got me!
A gdzie zdjęcie TEJ kelnerki?
Nie robiłem, Mateusz wydałby cały rodzinny majątek za taką pamiątkę. Wystarczy, że co chwilę musiał zamawiać kolejną colę ;)
A nie mówiłem, że Wam się spodoba? Mi się podobało i z przyjemnością Was na te spotakania namawiałem ;)
Patrzę po twarzach i widzę kilka nowych twarzy ;)