Nie ma w naszym kraju bardziej rozpoznawalnego tytoniu fajkowego niż Amphora. Jest ona dla przeciętnego obywatela nierozerwalnie związana z fajką. Kto z fajczarzy choć raz nie został zaczepiony przez „znawcę” fachowym pytaniem „Amphora?”, albo choć raz nie usłyszał „Amphorę pali!” – ręka w górę (tak jak myślałem, tylko Radek podniósł, ale to tylko dlatego, że Latakia śmierdzi tak charakterystycznie, że ją nawet zające i łosie, wśród których pali najczęściej, odróżniają).
Biorąc pod uwagę powyższe z niecierpliwością czekałem na recenzje z jedenastej edycji akcji. Bo recenzowany był tytoń, który w zamyśle miał być nawiązaniem do oryginalnego blenderskiego pomysłu holenderskiego, czyli do Amphory Red.
Tytonie produkowane na zasadzie nawiązań do oryginałów to pomysł, który istnieje na rynku tytoniowym już jakiś czas. W zasadzie nie ma chyba blendera czy producenta, zwłaszcza z tych młodszych pokoleń, który nie miałby czegoś podobnego na koncie. W znacznej mierze jest to oczywiście wykorzystanie legendy danej (najczęściej niedostępnej) mieszanki. I kolejni blendrzey podejmują ten wysiłek, pomimo tego, że czasem wcale nie jest to prostsze od stworzenia całkiem nowego produktu. Bo raz, że nie zawsze dostępne są oryginalne receptury, dwa, że zmieniały się najczęściej na przestrzeni lat, trzy, że próbki, które mogą być testowane dla porównania mają różną jakość i zazwyczaj kilkadziesiąt lat za sobą. Last but not least tytonie, których użyto, często odeszły w zapomnienie albo są z różnych przyczyn niedostępne w odpowiedniej ilości i jakości. Znakomicie wpasowuje się również w dwie równolegle istniejące potrzeby psychologiczne: z jednej strony najbardziej smakują nam rzeczy, które już znamy/których próbowaliśmy, do których mamy jakiś tam sentyment; z drugiej wielu fajczarzy ma ogromną potrzebę spróbowania choćby reinkarnacji tytoniu, który był legendą w złotych czasach. Zjawisko nabiera zresztą rozpędu i swoistej obrzędowości – wystarczy wspomnieć choćby konkurs Balkan Sobranie Throwdown, organizowany podczas Chicago Pipe Show, w którym wybrani blenderzy odtwarzali legendarne Balkan Sobranie 759 wycofane z produkcji w 1994 roku. Konkurs ten podniósł zatem zmagania i modę na inny poziom i jest kontynuowany – w tym roku tytoniem „reinkarnowanym” jest John Cotton #1.
Co znamienne, kiedy poczyta się wypowiedzi blenderów biorących udział w konkursie, z wywiadów wynika jedno: żaden z nich nie próbował odtworzyć smaku oryginału 1:1 i to nie tylko dlatego, że zdawali sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Najczęściej było to świadome działanie. Ich kreacje miały przypominać oryginał. Nasuwać skojarzenie. Trącać tę wspomnianą nostalgiczną nutkę. A przy tym być po prostu dobrymi, smacznymi mieszankami, które można palić „same dla siebie”, bez oglądania się na legendę.
Dlatego też… zobaczmy, jak udało się to blenderom GH. Czas bowiem na ziemi tej sól, czyli recenzje:
Recenzenci – kawał dobrej roboty. Jak zawsze. Przyznam, że jestem zbudowany, baza rośnie nam jak na przysłowiowych drożdżach.
A jako ciekawostkę dodam reakcję Adama, który – po BŁYSKAWICZNYM wywiązaniu się z recenzenckich obowiązków (dwa dni… rozpatrywałem zmienienie mu nicka na „Szybszy niż prąd”, ale pomyślałem, że w sumie imię ma wystarczająco wskazujące na palmę pierwszeństwa w dowolnej konkurencji) otrzymał ode mnie w nagrodę dyskretny feedback odnośnie tego, co palił. Cytuję:
„Tak podejrzewałem że to jakiś Gawith ale nie konkretnie ten. Czy owocowy? Nie na moim podniebieniu. Czy Amphora? Otóż pierwszą fajkę i pierwszy tytoń się pamięta zawsze. Pierwszej mojej fajki użyłem do tego testu i w niej 26 lat temu pierwszy raz zapaliłem Amphorę z Pewexu. No cóż… Amphora to to nie jest na pewno. Na pewno jest to bardzo dobry tytoń. Będzie się ludziskom podobał. Ma w sobie to coś.”
Niech to wystarczy za podsumowanie.
Najnowsze komentarze