Długo trwały dyskusje z moją żoną gdzie jedziemy na wakacje w tym roku. Jako że już trzy lata temu powiedziałem, że do samolotu nie wsiądę, do wyboru został nam rower, motocykl albo samochód (autokar – nie ma mowy). Ja chcę na północ, żona na południe. I jak to w życiu bywa, żona postawiła na swoim. Wybór padł na Lazurowe Wybrzeże – samochodem z rowerami. Przed wyjazdem planowanie, godziny przeszukiwania map i stron internetowych. Wybór padł na Port Grimaund we Francji. „Na raz” samochodem za daleko, więc trzeba było znaleźć nocleg w połowie. Po kolejnych godzinach poszukiwań powstał plan:
I dzień: Poznań – Verona
II dzień: Verona – Mediolan – Port Grimaund
Powrót:
I dzień: Port Griaund – Trier
II dzień: Trier – Cocham – Poznań
Wczesnym rankiem wyruszyliśmy w drogę i po 11 godzinach za kółkiem dotarliśmy do Verony. Szybki meldunek w hotelu, herbatka i na rowery. Po objechaniu starego miasta czułem mały niedosyt, znalazłem tylko jeden mały sklepik z fajkami. Fajki były w nim tylko dodatkiem ale ucieszyły moje oko.
Kolejny dzień Mediolan – parking, metro, zwiedzanie katedry i nareszcie Al Pascia. Po szybkim rzucie oka na wystawę wszedłem do środka. Fajki – co tu dużo mówić – piękne, ale sam sklep już nie do końca… Odniosłem wrażenie, że z powodu braku garnituru i butów ze skóry krokodyla panie z obsługi nawet na mnie nie zareagowały. Moje pytanie o możliwość robienia zdjęć spotkało się jedynie z lekko zauważalnym skinieniem głowy. Spędziłem tam sporo czasu analizując każdą półkę.
Kolejne 6 dni to zwiedzanie: kanion Verdon, Marsylia, Nicea, Monaco, Grasse, Canes. Plan był napięty i czas na fajeczkę był tylko wieczorem.
Ostatniego dnia powiedziałem: „koniec, nie wsiadam do samochodu, jedziemy rowerami zwiedzić okoliczne miejscowości.” I tak trafiłem do małej miejscowości Cogolin. Po kilkuset metrach zobaczyłem szyld, który wywołał uśmiech ma mojej twarzy – może nareszcie kupię sobie jakąś fajkę lub chociaż jakiś tytoń.
Ku mojemu zaskoczeniu, po stu metrach moim oczom ukazał się sklepik z dużą ilością fajek. Szybki rzut oka na wystawę co to za fajki, jakie firmy, jakie ceny. Rowery zaparkowane, przypięte, kaski ściągnięte, łyk wody i do sklepu.
Pierwsza półka, druga półka, na końcu sklepu miło uśmiechająca się Pani. Co to za fajki? Na ustnikach wszędzie jakiś kogucik, dopiero po chwili zrozumiałem, że to nie trafika tylko fabryka. Trzeba czytać ze zrozumieniem szyld sklepowy. Gdy doszedłem do połowy sklepu…
…i podziwiałem z żoną fajki-portrety…
…z zaplecza wyszedł jakiś Pan w okularach (jak się po chwili okazało – właściciel), spod którego ręki wyszły owe fajki. Zapytał czy palę fajkę. Strój rowerowy nie wskazywał bym palił. Powiedziałem, że tak, jak również próbuję robić swoje fajki. Był mile zaskoczony. Mimo wielkiej bariery językowej (Pan Courrieu tylko po francusku, ja słabo po angielsku i pani ekspedientka po angielsku) dogadywaliśmy się bez większych problemów. Zostałem oprowadzony po fabryce, gdzie jej 6 pracowników było właśnie na urlopie. Mogłem spokojnie obejrzeć każdą maszynę, fajkę, klocek i ustnik. Zakład robił wrażenie muzeum, cisza panująca w fabryce była powalająca. Aż ciężko uwierzyć, że powstają tu te wszystkie fajki. Maszyny rzekłbym „wiekowe” na pasach skórzanych, żadnej „chińszczyzny”, aż miło było popatrzeć.
By nie męczyć dłużej gospodarza, wróciliśmy do sklepu dokończyć zakupy. Po pamiątkowej fotce ruszyliśmy w drogę.
Rowery odpięte, kaski na głowach, a tu za 20 metrów kolejny sklep z fajkami.
Żona już nie miła ochoty wchodzić, więc sam rzuciłem tylko okiem. To drugi sklep z tymi samymi fajkami.
Pani, widząc moje zainteresowanie, zaczęła pośpiesznie prezentować zbiory i wyciągać coraz to droższe fajki, których ceny sięgały kilkuset euro.
Po chwili zostałem przytłoczony ilością fajek, która znajdowała się w tym sklepie – coś było tu nie tak. Hurtownia? Masówka? Musiałem wyjść.
Jadąc dalej rowerami liczyłem, że kupię we Francji jakiś tytoń którego nie widziałem jeszcze w Polsce. Z informacji uzyskanych od Pani w poprzednim sklepie dowiedziałem się, że na końcu tej samej ulicy znajduje się sklep z tytoniami. I tu rozczarowanie – sklep faktycznie spory, ale z tytoni do fajek tylko pięć Mac Barenów. W Grimaund nic nie znalazłem, zamiast tytoniu kupiłem 5 litrów wina. W Saint-Tropez był mały sklepik, w którym również mieli jedynie 4 tytonie na krzyż, ale za to była mała półeczka z fajkami Chacom.
Następnego dnia pożegnaliśmy Francję i udaliśmy się do małej niemieckiej miejscowości Trier w dolinie Mozeli. I tutaj spotkała mnie jakże miła niespodzianka. Dwa małe sklepiki pełne fajek i tytoni z przemiłą obsługą. W pierwszym sklepie nabyłem serię tytoni Vauen. W drugim sklepie miejscową mieszankę Porta Nigra No. 1. Wszystkie mogłem oczywiście uprzednio powąchać.
Oto kilka zdjęć z tych sklepów.
Po powrocie do domu chciałem poczytać o fabryce w Cogolin. Po wbiciu adresu z wizytówki, którą dostałem w sklepie, ukazała mi się najbrzydsza i najmniej przyjazna użytkownikowi strona internetowa z fajkami jaką widziałem, do tego po francusku. Może to jest jeden z problemów setek, a może i tysięcy fajek zalegających na półkach w Cogolin.
Super!
Ja też chcę taką wycinaczkę. Zazdroszczę, szczególnie wizyty w „manufakturze”, ich strona rzeczywiście beznadziejna, jak było z cenami fajek z kogucikiem i jakością wrzośca?
Ekstra! Zazdroszczę wycieczki. A może kolega się pochwali jakąś fajką kupioną w Cogolin. Jakby ktoś chciał sprawdzić jakość fajek to widzę że ktoś wrzucił na allegro egzemplarz http://allegro.pl/fajka-kolekcjonerska-courrieu-cogolin-i3595176477.html
Byłem w Trier (Trewirze), ale na sklep niestety nie natrafiłem. W niedalekim Luxembourg (miasto) kupiłem za to dobry tytoń Davidoff. Fabryka w Cogolin bajeczna, strona natomiast faktycznie wstrząsająca.
Piękna relacja. Zazdroszczę szczerze, równie szczerze gratuluję i dziękuję, że zechciałeś się z nami podzielić.
Mam nadzieję, że kupiłeś „Cogolinkę” – ten kogucik w logo jest przeuroczy. Bezpretensjonalności mogą mu zazdrościć Dunhille ;)
Właśnie… słusznie zauważono bezpretensjonalność. Świetna dokumentacja fotograficzna ukazuje to sympatyczne podejście ,że się w Cagolin tworzy fajkę a nie luksusowy gadżet, jakiś do ust jaśnie wielmożnych zdobny wisior. Dużo wdzięcznych, klasycznych kształtów na tych francuskich półkach widzę. Piękne wakacje.
Tylko co Francuzi palą w tych zacnych fajkach? „Gulełazy i żitany”?
A i koniecznie proszę o recenzję pieprzowego VAUENA.
Prosimy o recenzję wszystkich Vauenów, szczególnie sygnowanych pichcącym Niemcem :)
Bardzo mi się podoba wątek z fabryką. Ot, przyszedł turysta, zadeklarował fajczarstwo i już szef go oprowadza po warsztatach. Pewnie nawet w czasie nieurlopowym można tam zajrzeć, choćby przez przysłowiową szybę.
Jak już wyżej napisano, świetna relacja :)
Choć będąc fajczarzem pojechać do Cogolin i nie wiedzieć, że jest się właściwie w kolebce fajkarstwa to trochę „fopa” ;))
Jesli to faktycznie tak bez planu i przypadkiem napotkane sklepiki i fabryczki to powiem tyle- jesteś chyba drugim Kolumbem :D
Wizyta w Cogolin jest odwiedzeniem miejsca o równym, jeśli nie większym znaczeniu dla historii fajek wrzoścowych niż St. Claude. Wytwórnia w Cogolin jest miejscem o wiekszym znaczeniu dla historii fajek niż obecne zakłady w których produkuje się współczesne Dunhille, Barlingi, Charatany etc. O tych wytwórniach można dziś poczytać w tekstach wspomnieniowych, jak np. p. Ivy Ryan; w Cogolin wszystko jest, jak było. W świetle istniejących danych niejasne jest, w którym z tych miejsc – w Cogolin czy w St. Claude rozpoczęła się historia rozpowszechnienia fajek z wrzośca. St. Claude jest u nas bardziej znany, choćby z historii owego snycerza fajek który podczas dorocznej wyprawy na Korsykę do miejsca urodzenia Napoleona złamał swą fajkę z pianki, gospodarz wystrugał mu fajkę z lokalnie dostępnego drewna, i tak wrzosiec zapanował wypierając pianki; Cogolin, jak się obawiam, jest nie tylko nieznany ale i nostalgicznie odchodzi w mroki niepamięci. Gdybym wybierał się do Francji i był by cień szansy na bycie w Cogolin, na pewno przygotowywując się do wyjazdu przypomniał bym sobie fakty na temat roli tego miejsca w historii fajki wrzoścowej.
Ad dendum:
St. Claude datuje rozpoczęcie wytwarzanie fajek z wrzośca na rok 1850.
http://www.adhocpipe.com/pipe2.htm
Cogolin datuje powstanie istniejącej do dziś wytwórni na rok 1802.
http://www.coastandcountryfrance.com/property_news/personal-blog/pipe-manufacture-in-the-french-riviera-town-of-cogolin/
Można spotkać nieco inne acz niewiele różniące się datowania, ale wielu z nas opiera się na datach podanych powyżej.
Faktycznie nie napisałem nic na temat jakości i cen. Fajki po obejrzeniu kilku półek można od razu podzielić na kilka klas jakościowych.
Od 25 do 39 euro – jakość słaba widoczne ubytki we wrzoścu w niektórych fajkach spasowanie ustnika pozostawiało wiele do życzenia.
Od 40 do 80 euro – jakość zdecydowanie lepsza trudno się do czegoś doczepić.
Od 75 do 99 portrety jakościowo dobre choć w niektórych widać braki wypolerowania zakamarków twarzy.
Fajki powyżej 100 euro piękne.
Przyznaje, że moje przygotowanie historyczne jeżeli chodzi o Cogolin było żadne. Wiedziałem tylko, że jest tam jakaś sklep. Liczyłem że kupię fajkę, tytoń może klocek wrzoścowy ale nie spodziewałem się zostanę tak miło i serdecznie przyjęty.
UUU super wycieczka, fabryka ekstra , fajki no nie powiem oczopląsu można dostać.
Żona na medal :))) Z moją w ogóle by to nie przeszło 11h w aucie i rowery chyba żartujesz :)))
Fajnie się czytało :))
No piękna wycieczka, ciekawe czy u nas w pięknym kraju doczekamy się takich sklepów. Ja mieszkam wprawdzie w zaścianku ale nie sądzę aby w naszych większych miastach były takie oazy fajczarskie. Pozdrawiam.
P.S. jak ktoś takie zna to proszę mnie oświecić gdzie się znajdują.
Grottgera 6A
15-225 Białystok
woj. podlaskie
Super relacja podobnie jak ty do Gagolin ja przypadkowo trafiłem na Twoją opowieść. Patrząc na daty odpowiedzi temat umarł dzisiaj mamy 19 października 2014 roku a żadnej dalszej akcji ani na fajknecie ani ze strony Fajkowo nie widać. Jak pomyślę ile wspaniałych fajek mogliby kupić nasi koledzy po fajce np.na Fajkowo? Jak byłyby oryginalne…? Bardzo dobrze znam Francuzów tzw starej daty oni nie prowadzą agresywnych kampanii reklamowych oni robią bajecznie piękne rzeczy i sprzedają je głównie na francuskim rynku. Dziękuję za Twoją informację sam sprawdzę co słychać w Gagolin.
Piękne , jak w raju