„Cytrusowe kwaski”, „miód”, „mydło”, „stary kapeć”, „suszone śliwki”. Analogie w fajczarskiej nomenklaturze – dla jednych mylące, dla drugich adekwatne – bywają bardzo cenne. Smakowe doznania, z natury rzeczy subiektywne, mogą być intersubiektywnie zrozumiałe tylko poprzez porównanie z jakościami powszechnie znanymi. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Ale inaczej sie nie da i nie ma co się zżymać na granice języka, w którym chcemy przekazać nasze doświadczenia.
Scottish Flake od Roberta McConnella to virginia, kentucky oraz turkish. Sprasowane w cienkie, szerokie płatki, pedantycznie ułożone w niewielkiej puszce. Mam wrażenie, że występują w ilości większej niż przykładowo u Samuela Gawitha czy Gawitha Hoggartha. Kolor złoty, przeplatany ciemniejszymi żyłkami, przyprawiony gdzieniegdzie jasnożółtymi plamami. Zapach bardzo przyjemny i świeży. Przywodzi na myśl herbatę obficie doprawioną cytryną i miodem. W tle majaczy delikatna pikanteria.
Przygotowanie tytoniu do palenia jest bajecznie proste. Flejki o idealnej wilgotności są bardzo kruche i wręcz same rozdrabniają się w dłoniach na długie i cienkie paski. Nigdy nie nabijam snopków, ale sądzę, że biorąc pod uwagę efemeryczność płatków zwolennicy tej formy nie będą mieć łatwego zadania. A może się mylę, nie wiem. Rozdrobniony tytoń grzecznie układa się w kominie. Ogień przyjmuje się dobrze, a całość kopci się bez spektakularnych problemów. Tempo spalania średnie, gardło niezdrapane, język bez oparzeń trzeciego stopnia, a gromadzenie popiołu bynajmniej nie w tempie geometrycznym – czyli w normie.
Czas na koronną analogię: Scottish Flake stanowi kwintesencję cytrusowości. O tak, cytryna to myśl przewodnia tej recenzji. Przypomina mi tym samym Broken Scotch Flake od Gawitha Hoggartha – w którym odnajduję podobny aspekt – jednak w elemencie „owocowych kwasków” McConnell jest znacznie bardziej zdecydowany. Wręcz lemoniadowy. Orientale dodane zostały w ilościach dość symbolicznych, lecz wystarczających aby podkreślić virgniowego cytrusa, czyniąc smak lekkim i świeżym. Tytoń pasuje swoim charakterem bardziej do wypoczynku w bujanym fotelu przed domem w słoneczne, letnie popołudnie, niż do kopania grobu w deszczową noc. Jako osobnik o ilości brodawek smakowych na języku nie przekraczającej średniej gatunkowej, burzy niuansów nie doświadczyłem. Uznałem natomiast ową cytrusową jednostajność za wysoce zadowalającą. Żadna tam „miodowość” a’la Bright CR czy inny Cut Blended Plug, tylko ta cytryna, cytryna, lemon, citron. Ogólnie słodko, gładko i przewiewnie. Czasami, pod koniec fajki, nieostrożnie palony potrafi zaszczycić (a zaszczyt to wątpliwy) czymś na kształt karmelizowanego, przypalonego cukru wrzuconego do cytrynowej herbaty.
Jednak, cytując klasyka, trzeba pamiętać aby plusy nie przysłoniły Wam minusów. SF to podstępna bestia. Nawet nie wiecie kiedy wśród tego słońca, radości i bzu nikotyna zaciśnie garotę na Waszych gardłach. A ten drań potrafi przejechać po nerach. Nie wątpię, iż dla wielu będzie to atutem, jednak dla mojej nienawykłej i nieszukającej „witaminy N” głowy moc jest spora. Przekładając to na w miarę zrozumiałe kategorie: powyżej średniej. Proponuję zatem rezygnację z wiader na rzecz średnich kominów, w których dodatek nikotynowego kentucky będzie do zniesienia.
Przyznam, że nie potrafię palić tego tytoniu zbyt często. Może to kwestia nieadekwatnej pory roku, a może tego, że Scottish Flake wydaje mi się niespecjalnie złożony, aby nie popadając w nudę maltretować go regularnie. Jednakże specyfik McConnella uznaję za bardzo przyzwoity twór. Jakby był jeszcze uboższy w moc, byłoby świetnie. W każdym razie mam w planach dalej go spożywać.
no więc odkąd był „pokaz przedpremierowy” a ja nie zdążyłem przeczytać to przebywałem w stanie lekkiego napięcia.Bo ja mam w swoich zasobach rzeczonego i właściwie dokonałem zakupu wiązanego po cenie wyprzedażowej paru tytoni tylko z ciekawości dla Sf. Czuję się po przeczytaniu recenzji zaciekawiony jeszcze bardziej. Ale rozchodzę i poczekam do wiosny. Ale ,że kentucky i or daje cytrynkę?
To raczej baza virginiowa na lemoniadowo mi się jawi. A oriental w niewielkiej ilości (bez La) widzi mi się jako dodający trochę świeżości w mieszankach. Na cytrynowo SF odbieram, może ktoś inaczej to skojarzy.
Mnie skład zachęca, Chociaż podobny „miszung” ale jeszcze z Pq i Bu w wykonaniu amerykańskim „Stogie” wyszedł tylko średnio dobrze. Ale „this is not america” i porównywać nie ma powodu a lemonkowatość to poważna zachęta.
Ja wyczuwam nutki podobne do earl greya, najbardziej jak sprawdzam ciąg nabitej fajki. Rewelacyjny tytoń ale nie do pojemnych kominów, chyba że po sytym obiadku.