Gdyby Karol Strasburger zapytał respondentów z czym kojarzy im się fajka, w czołówce mielibyśmy zapewne Gandalfa ™, pirata, i marynarza. Ubogość naszego języka powoduje, że „marynarzem” określa się zarówno członków Marynarki Wojennej (tzw. marynarzy właściwych), jak i ich cywilnych kolegów. Wszystko, co pływa po Bałtyku, to marynarz. Z racji tego, że o czarodziejach i piratach już pisałem, a swojscy „marynarze” głównie zajmują się dziś połowem dorsza, spróbujmy się z recenzją produktu, który kojarzy mi się wielce z cywilną żeglugą morską. I jak postaram się to dalej dowieść, nie tylko z powodu opakowania. Panie i Panowie: Schippers Tabak Speciaal
Bardzo solidną i miarodajną próbką tytoniu obdarował mnie z własnej, nieprzymuszonej woli kolega @mpgarb, któremu bardzo za dar dziękuję. I żeby nie było, że zaglądam koniowi gdzie nie trzeba, czy jestem niewdzięczny, postarałem się zanalizować Schippersa jak najbardziej obiektywnie, aczkolwiek skojarzenia są skojarzeniami i całkiem „laboratoryjnie” się nie dało.
Pierwszym podejrzanym omenem na niebie był zapach koperty. Ponieważ przesyłka zawierała również solidną porcję S(a)tanwella Vanilla, słodka, budyniowa woń ciągnęła się za listonoszem, niczym panny za żołnierzem Wojska Ludowego. Jak to mawiał imć Kargul: „silnie wanilią pachnie”. Jednak mój niepokój wzbudziła druga, nieco trupia nutka wybijająca spod wanilii…
Nuta zapachowa po rozpakowaniu torebki jest niezwykle bogata. Pierwszym skojarzeniem było coś martwego, co od dłuższego czasu zalegało na pokładzie rybackiego kutra, a następnie zostało z niego zeskrobane. Nasuwa się tu od razu lovecraftowskie określenie: „coś bluźnierczego i kabłąkowatego”. Każdy wędkarz zapewne zna ten charakterystyczny słodko-mdlący zapaszek jakim przechodzi sprzęt (np. podbierak) w wyniku wystawienia go na działanie wody i rybiego śluzu. Pachnie rybą, glonorostem, zbutwiałym drewnem i nadgniłą moczarką. Gdzieś tam spod spodu przebijają nutki ropy naftowej, starego oleju i nadpalonej opony. Za tym wszystkim czai się zapach tytoniu i kakao. Po lekkim przewietrzeniu rybołówcze klimaty nieco bledną i na pierwszy plan wychodzi nieśmiało obiecywane kakao. Ale nie gorzka wyborowa czekolada, a bardziej swojskie „kakało” na wiejskim, tłustym, pachnącym Krasulą mleku. Jakoś test zapachowy zdecydowanie mnie nie przekonał. Rzec by można, iż poczułem lekkie objawy choroby morskiej.
Opakowanie, do poszukiwań którego zachęciła mnie piękna naklejka na torebce, jest, powiedzmy to szczerze, dość ohydne. Spomiędzy stylowego, czerwonego, napisu Schippers Tabak wyziera nieco mętnym spojrzeniem zielona (sic!) twarz rybako-marynarza w tradycyjnym stroju, z kapeluszem wodoodpornym, golfem robionym na drutach, fajką w zębach i wszystkim co potrzeba. Czemu rybak jest zielony i patrzy jakoś niepewnie – nie wiadomo. Przyczyn może być wiele. Grog? Choroba morska? Zapach ryb? Spalany w fajce tytoń? Pozostanie to tajemnicą.
Schippers, według producenta, utrzymany jest w holenderskiej tradycji mieszania tytoniu. Według jednych źródeł to mieszanka Va + Bu + Ky. Inne donoszą jeszcze o przyprawowych ilościach Marylandów, Java i innych wynalazkach. Całość ma być aromatyzowana lekko za pomocą kakao. Przyznać muszę, że to pierwsza moja mieszanka zawierająca Kentucky. Gdzieś przeczytałem, że „Kentucky jest amerykańskim odpowiednikiem tytoni orientalnych”. Wśród rodzimych fajczarzy częściej dominuje swojskie, osiedlowe zawołanie: „Kentak fuj!”. Tytoń ponoć (nie miałem oryginalnego opakowania) jest pakowany niehermetycznie przez co jest dość suchy. Dodatkowo drobniutkie i mocno splątane cięcie określane „baai shag” sprawiają bardziej wrażenie tytoniu papierosowego niż fajkowego. Całość ma dość jednolitą średnio ciemną, brązową barwę. Mając na uwadze wszystko powyższe przystąpiłem z dużą ciekawością i ogromną dozą nieśmiałości do odpalenia.
Żeby pozostać w temacie wybrałem niepaloną jeszcze po higienizacji, równie kuriozalną jak sam tytoń fajkę Oldenkott Skagerrak, która to jest skrzyżowaniem rhodesiana z churchwardenem, ale za to ma wybitą kotwicę na szyjce i jakoś kojarzy mi się, nie wiedzieć czemu, od samego początku z flensburskim portem i ludźmi morza sprzed lat. Pakuje się bardzo łatwo. Wystarczy w zasadzie oderwać mniejszego bobka od większego i wsadzić do komina. Tytoń jest tak rozdrobniony, splątany i podsuszony, że kwestie załadunkowe ograniczone są do minimum. Od razu staje przed oczami stary wilk morski, który na rozchwianym pokładzie w 10 sekund ładuje i odpala fajkę Schippersa.
Samo palenie jest dość zaskakujące. Tabak pali się jak stodoła cioci Wiesi po sianokosach. Szybko, łatwo, ale przy tym zaskakująco sucho i chłodno. Żadnych bulgotków, niekontrolowanych skoków temperatury, poparzeń języka, niespodziewanych zagaśnięć. Idzie gładko jak „kakało” do samego końca, bez niespodzianek. Z fajki wysypujemy szary popiół konsystencji mąki. Kultura spalania jest zaskakująco dobra.
Co do walorów smakowych to tytoń dla rybaka. Mocny, pełny smak tytoniu, nieco cierpki, wytrawny. W charakterze nieco cygarowy, bez wyczuwalnej aromatyzacji. Czasem odezwie się obiecywane kakao, ale jest to tylko tło. Jest też delikatna pikanteria, ale nie drapie w gardło, ani nie szczypie w język. Nie jest to pieprzna pikanteria perique, ale jest wyraźnie wyczuwalna i fajnie buduje całość. Smrodki z torebki ulatują jak ręką odjął po przyłożeniu ognia. Smak utrzymuje się równo przez całą fajkę, nie gorzknieje na koniec, nie śmierdnie, jest równy jak spalanie. Nie jest to tytoń do doszukiwanie się niuansów, kwasków i smaczków wydobywanych z pojedynczego „strzału” jakiegoś listka. Z uwagi na to, że dostarcza też średniej dawki nikotyny myślę, że to dobry wybór na tzw. tytoń codzienny, a jego bezobsługowość gwarantuje spokojne palenie podczas innych zajęć, np. przy pracy lub połowie ryb.
Room note nie jest wabiący, powalający, ale nie odpycha też jakoś bardzo. Określenie akceptowalny będzie tutaj chyba najlepsze. Kusi żeby napisać, że room note w sam raz do rybackiego kutra, ale nie jest aż tak najgorzej.
Pomimo słabych początków Schippers Tabak Speciaal okazał się zaskakująco przyzwoitym produktem codziennym. Nie jest to jakiś cud wart przemytu, ale przy okazji wart spróbowania. Z racji mojego okazyjnego popalania nie wrócę już do niego, jednak dla tzw. „uzależnionych” może być ciekawą opcją zamiast papieroska, cygarka czy innego średniaka. Bardzo subiektywnie na plus należy mu zapisać bezobsługowość i kulturę spalania, na minus brak tego „czegoś”, co zachęca by do niego wracać.
„…Gdyby Karol Strasburger zapytał respondentów z czym kojarzy im się fajka…”
to najbardziej punktowaną odpowiedzią byłaby „Amphora”.
Bróg. :>
Pytanie powinno brzmieć „z kim?”. Wtedy na pewno nie uniknęłoby się Gandalfów ;)
Odpowiedzią była by „LAMA” :):)
Świetna tekst, bardzo dobrze się czyta Twoje recki i liczę na więcej w przyszłości. :)
I oto za sprawą @zrg nasza BAZA OPISÓW dorobiła się kategorii: Orlik.
Dzięki za zgrabny opis.
y,
Ps. Swojscy marynarze bałtyccy raczej jednak fląderkę… na dorsze są limity…
Świetny tekst. Nic dodać, nic ująć. Czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Super tekst, jak zwykle!
Przyznać jednak muszę, że po opisie nuty zapachowej, który przedstawiłeś, fakt, że zapaliłeś to martwe coś zeskrobane z pokładu kutra, czyni Cię w moich oczach człowiekiem odważnym.
Nawet gdyby mi to później pachniało… pomelo, pamięć zapachowa i tak mocno odradzałaby mi zapalenie tego tytoniu.
Jeszcze raz gratulując pióra, pozdrawiam serdecznie.
Lektura sprawiła mi przyjemność i zaraz począłem szukać gdzie by tu … . Widać jestem inny od innych. Dla nie BU,KY nie równe fujowi.
Golfie ja Cię z chęcią poczęstuję. Zostało jeszcze spokojnie na 2 fajki. Tylko muszę to przetrzymać do spotkania/wizyty na poczcie z wiadomych przyczyn. Mogę zrobić Ci rezerwację (tj. wrzucić do słoika) ;)
Oki. Fajno :) to ja Ciebie też czymś poczęstuję. Może być tyż Orlik ?
Tak dobrze napisane, że właśnie palę w Bent (Billiard) Oldenkott Skagerrak oczywiście z kotwicą na ustniku.:) Jak ktoś ma ochotę spróbować to zabiorę na spotkanie do Wrocławia.
Ta recenzja powinna być opatrzona ogromnym nagłówkiem „Nie czytać przy ludziach”. Mam nadzieję, że w autobusie nie patrzono na mnie przesadnie dziwnie, jak starałem się nie śmiać (za głośno). Świetna recenzja i mimo wszystko chętnie bym toto spróbował :)