Tak, wiem że już luty. Ale sesja jest nieubłagana. I noc spędzona na zgłębianiu zamętów filozofii umysłu wbrew pozorom wcale nie sprzyja degustacji tytoniu. Jako zadośćuczynienie za zwłokę w terminie nadesłania pracy, rozszerzę nieco jej zakres. Paląc pierwszy raz jakiś tytoń zawsze sporządzam krótki zapis na jego temat, nie da się nazwać tego recenzją, ot niemal haiku na temat dymowego smaku. Tak dla siebie, by wesprzeć się na tym wybierając kolejną mieszankę. Podobną metodę zastosuję i w tej siedmiorakiej recenzji. Tytonie są ułożone hierarchicznie, poczynając od najlepszego moim zdaniem, do tych coraz niżej usytuowanych w hierarchii bytów.
Przyznam, że nigdy nie interesowałem się marką GH, ani nie miałem do czynienia z żadną zieloną puszką. Jednym z głównych powodów jest ascetyczna puszka. Nie należy się oczywiście sugerować opakowaniem, nie mniej nawet ten rąbek etykiety, wyzierający zza objawionych ostrzeżeń od ministra zdrowia, stanowi pewną całość z zielem, które puszka w środku mieści. Hoggarthy są zaś przez swą jednolitość i ascezę, bezpłciowe, i mimo że dzięki akcji degustacyjnej znalazłem wśród nich tytonie bardzo smaczne, do których z pewnością wrócę, zawsze ten brak będzie mi przeszkadzał.
Lubię czytać recenzję na fajknecie, ot dla samego czytania, nawet jeśli wiem, że danego tytoniu nie kupię. W przypadku niniejszej akcji celowo wstrzymałem się jednak z czytaniem pojawiających się tekstów, by degustacja i ocena wolne były od sugestii. Dopiero po napisaniu niniejszych wypocin odważyłem się zaczerpnąć wiedzy merytorycznej o próbowanych mieszankach. Wyszło z mej niewiedzy i nieuczonego jęzora kilka śmiesznych pomyłek. Jeszcze kilka ustaleń i do rzeczy.
- Wszystkie tytonie paliłem w glinianym pokerze. Po każdym był on dokładnie czyszczony, do niemal bezzapachowości.
- Z powodu przesuszenia próbek ziela, (zazwyczaj sam dość mocno suszę, więc tym razem tylko symbolicznie nawilżyłem) jak i charakterystyki sprzętu opisanego powyżej, w żadnym przypadku nie stwierdziłem kondensatu.
- Aby nie pisać przy każdej mini recenzji, że tytuń palił się dobrze, napiszę tutaj. Jednym z powodów znów jest tu zapewne suchość i fakt że rozdrabniam przed nabiciem. Nie mniej każde ziele paliło się bez trudności.
- Na stancji, gdzie przeprowadzałem testy , palić muszę na klatce schodowej. Jest tam kaloryfer, o który opieram stopy i wysoki, szeroki parapet, na którym siedząc, obserwuję zimową zawieruchę. Miłe miejsce ale wybieram je ze względu na samotność. Toteż nie miałem okazji zbierać opinii o room note. Ten element wiec pomijam.
Scotisch Cake
Virginia z dużą zawartością… Perique! O tak, w Płatkach Sama od SG był tylko posmak pieprzu, ale tu jest go solidna garść ! ;-) Tak, byłem pewien że to pieprz, ale czytam inaczej, i albo jest to najbardziej oryginalna czysta VA jaką paliłem albo ktoś pomylił torebki. Wyrazisty od samego początku, w smaku i mocy. Pieprzność czuć cały czas, zza niej przebija się drzewiasta, słodka virginia. Dym smakuje dusznym latem, obtłuczonymi kolanami, bieganiem do zmroku po osiedlowych chaszczach, przywołuje Hucka Finna i Tomka Sawyera tlących fajki po dniu pełnym przygód. Przyjemnie szczypie, zarówno z powodu nie małej mocy jak i owej pieprzności, ma to w sobie coś z papierosa bądź cygara w dobrym jednak tego słowa znaczeniu. Najsmaczniejszy z testowanych Hoggarthów, i jeden z przyjemniejszych tytoni jakie paliłem w ogóle. Za prostotę, konkretność i to letnie słońce dzieciństwa ukryte w dymie, warto się z nim zapoznać.
Ennerdale Flake
Akt I
Zaplecze sklepu kolonialnego, dywany, mały stolik, półmrok ale taki dzienny, bowiem zza grubych bordowych zasłon przebija się południowe słońce. Mężczyzna i kobieta siedzą przy maleńkim stoliku, uśmiechają się, nic nie mówią – bo nie muszą – sączą owocową herbatę. Ach, czegóż w niej nie ma, truskawki, śliwki, wiśnie, szczypta kopru (?) nie jest to jednak typowe aromatyzowane pachnidło z Biedronki, o nie, to prawdziwa herbata, czuć bowiem pomiędzy owocami złocistą virginię. Jest cudnie delikatnie, pachnąco i mogło by tak być dalej, aż do końca, ale w miarę wzrostu temperatury scena się zmienia, czas na…
Akt II
Samotny dom, pole wokół niego aż po horyzont. Sierpień, popołudnie, snopy skoszonego siana oświetlone zachodzącym słońcem. Na werandzie siedzi stary hindus i pali w swej glinianej ascetycznej fajce czystą, kwaskowo-pieprzą virginię, na kolanach śpi mu kot, może kolejne wcielenie jego żony? Obok miska z owocami, truskawki, wiśnie i śliwki. Zagryza nimi cudne ziele, tak iż ich smak, teraz już drugoplanowy wciąż wkrada się pomiędzy kłęby jego dymu. Wyciąga się wygodnie w fotelu, to nie jest już żadna herbatka, ma swoją moc, nie wielką, papierosiarze pewnie nie poczują, ale dobrze jest usiąść pewniej i patrząc na płynące cirrusy… pomarzyć o następnej fajce.
Doskonały tytoń. Wielowymiarowy do tego stopnia że można go traktować jak dwa w jednym. Paląc bardzo delikatnie można do końca cieszyć się aromatem i smakiem owoców, nawet wtedy wie się jednak, że to tytoń. Przy mocniejszym pociągnięciu niemal czysta virginia z pysznymi wtrąceniami. Najlepszy aromat z jakim miałem do czynienia, wyjątek potwierdzający regułę, że nie dla mnie owocowe herbaty.
Mixture 12
Coś klasycznego, wędzony anglik jak się patrzy. Zapach uwolnił się po mocniejszym nawilżeniu. Keczupowe nutki?
Pali się oczywiście cudnie, od pierwszej zapałki, a smak? Smaku mieszanek latakiowych opisać nie umiem, bo jest on swoisty, latakiowy poprostu. Przywołuje wspomnienia o magicznych miejscach, kurpiowskich łąkach, bagnach, plażach nadnarwiańskich. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, mieszanki angielskie, to tytoń mojego dziedziństwa pomimo, że nikt go przy mnie nie palił. Ale to jest temat na osobny tekst, o magii w tytoniu zawartej.
Mixture 12 ciężko mi ocenić bo nie paliłem wiele tego typu ziół. Skiff , potem Stanisławy: Bałkan i Londyński teraz Solani i Commonwealth. Stosunkowo niedawno wszedłem na wyższy poziom smakowania i zacząłem więcej rozpoznawać w tytoniu, wciąż jednak mało, także każde palenie jest inne i odbiór smaku, zwłaszcza z witaminą L , zależy w znacznej mierze od nastroju. To jednak, co dwunastkę charakteryzuje, to gładkość smaku. Czuć, że składniki mikstury stworzyły naprawdę jedną całość. Moc jest umiarkowana, w sam raz na codzienne palenie.
Lousiana Flake
Nie mam wielu doświadczeń z mieszankami Va+Pq , paliłem z tego asortymentu jedynie Sam Flake Samuela Gawitha. W moim odczuciu Pq znakomicie poprawia spalanie mieszanki, dodaje jej też delikatności w smaku. W takim wydaniu każda wirginia, która wszakże za kapryśne ziele uchodzi, nadaje się nawet dla początkującego. Podobnie jest i z Lousianą. Perique nadaje jej jakby orzechowo-drzewno-pieprzny posmak, jednocześnie łagodzi ewentualne efekty przeciągnięcia wirginii, z drugiej jednak strony, mam wrażenie że nieco ją spłaszcza, paliło się smacznie, bezobsługowo i do końca nie wyczułem jednak zbyt wielu niuansów smakowych, kwasków, owoców itd. Ot porządny tytoń smakujący tytoniem, taki ma chyba być .
DVC Chocolate
Jestem sceptyczny wobec każdego tytoniu który z założenia ma smakować czymś innym niż tytoniem. Oczywiście, cudnie jest odkrywać kwaski, słodkości i smaczki na granicy percepcji ale wszystkie one powinny z tytoniu samego wynikać. Tak myślę, tak lubię. Toteż do czekolady podszedłem z dużym dystansem. Bez oczekiwań. I chyba dzięki temu się nie zawiodłem. DVD smakuje tytoniem, jest gdzieś w oddali kakaowa nuta, bardziej chyba w zapachu niż smaku ale to dobrze. Ziele delikatne, o niewielkiej mocy. Dobrze było go spróbować i przyjemnie palić chociaż raczej do niego nie powrócę, solidna ciekawostka.
No 7 Broken Flake
Wącham – aromat. Przecież czuję. Kwaskowo- jabłkowy jakby. Ale taki dystyngowany, miły w odbiorze. Nie ma co dywagować nad zapachem niepalonego tytoniu. Nabijam – podpalam. Już po pierwszej zapałce wesołe, jarzące się zalotnie, oko spogląda na mnie z otchłani gliny. Smak wyjątkowo delikatny, porzeczki jakby, dyskretny. Palę go goręcej i mam wątpliwości, co do tego aromatyzowania, może mi się wydaje, Może po takiej różnorodności codzień palonych tytoni nos mój i język zatraciły już czucie? Teraz czuję niemal czystą virginię, co jakiś czas jedynie się tu i ów gdzieś ten kwasek znowu pojawi, poza tym naturalna Va. Znów daję nieco żaru i ujawnia się coś jeszcze. Ciężko powiedzieć, czytam teraz, że to burley, Mimo niedużego stażu wydawało mi się, że potrafię już rozpoznać ten orzechowy, zduszony posmak, ale nie tym razem. Tu ukrył się w virginiowym smaku tak dobrze, że jest niedostrzegalny, ledwie go tylko wygładzając.
Taki aromat bez aromatu, o mocy niewielkiej, palony na pusty żołądek nawet niedzielnemu fajczarzowi w głowie nie zakręcił. To dla mnie na plus. Do tytoniu jednak nie wrócę , zbyt niekonkretny dla mnie jest, gdybym chciał zażyć palonych owoców skorzystałbym raczej z Ennerdale. Czystych virginii też jest wiele lepszych. Mimo to mieszankę uważam za wartościową, stanowi bowiem niejako przejście między czystą virginią a dyskretnym, kulturalnym aromatem.
Ultimum
Zaczyna się przyjemnie, od pierwszego rozpalenia, wiśnie, chwilami przebija się śliwka bądź porzeczka, ale wszystkie te owoce wyjęte z mocno alkoholizowanej czekoladki. Jakby wytrawna śliwowica? ,,wiśniowica,,? cherry? W miarę palenia coraz więcej nut orzechowych, czyżby burley? Owoce coraz bardziej wytrawne, smak jest nadal ale jakby mniej, może zbyt szybko paliłem.
Mimo dobrych skojarzeń aromat ten nie zachwycił mnie, zbyt wiele wspomnień z noł nejmem i larsenem się odezwało. Mam wrażenie, że w aromatach, albo większości z nich, smak, nawet jeśli pociągający jest jakoś inaczej podawany niż w naturalnym tytoniu. Jakby nie pełnym zmysłem. Być może to kwestia braku moich umiejętności ale ta czekoladka szybko mi się nudzi, jak każde pachnidło. Kolejna mieszanka utwierdzająca mnie w przekonaniu, że aromaty, nawet te z wyższej półki, są zdecydowanie nie dla mnie. Kondensatu nie stwierdzono, zachwytu także nie.
Na zakończenie chciałbym podziękować serdecznie Piotrkowi z Fajkowa za organizację akcji. Znacząco poszerzyła ona moje fajkowe horyzonty. Mam nadzieję że pomimo pewnych problemów pozostanie ona dobrze zapamiętana i nie będzie ostatnią.
Podzielam zdanie co do Ultimum, też nie jestem jego fanem. Choć ludzie mający z tym tytoniem dłuższy kontakt twierdzą, że ujawnia swoją lepszą stronę po dłuższym sezonowaniu.
Jako wielbiciel mieszanek Va=Pq Luisiana flake uważam za jednego z najlepszych reprezentatntów w tej kategorii (oczywiście gdzieś za DDNR i Escudo), więc wrażenia co do niego mam podobne.
Bardzo fajne opisy wrażeń fajkowych, konkretne, bez nadmiaru poezji – choć przydałaby się lekka redakcja ;)
Fajnie napisane.
Co do wyglądu puszki… no cóż, każdy lubi coś innego. Mnie te puszki właśnie do siebie przyciągają. Wolę to, niż komiksy.
Ultimum – czytam i czytam wiele już różnych opinii. Osobiście uważam, że jest to jeden z najlepszych aromatóv, spośród tego, co do tej pory palić mi przyszło.
Tak ciągle się zastanawiam, jakby tu…. jakbytu przekonać Was do tego tytoniu. Ale nie do Tego tytoniu prosto z puszki, a do TEGO tytoniu, który w ilości min. 200 gram, wilgotny, dojrzewa w słoju przez min pół roku… Który potem wymaga podsuszenia. A na końcu wywołuje żal: dlaczego? dlaczego tylko tyle zasłoikowałem ?
Jeśli estetyka/wygląd opakowania ma jakikolwiek wpływ na nasze zamierzenia, to zastanawiam się, jak by się takim kryterium kierująca Osoba znalazła w trafice takiej sprzed lat, w której oferowano tytonie z pojemników ? a przecież i dziś wiele znakomitych tytoni oferowane jest w formie bulk – popatrzmy choćby na oferty opakowań półkilogramowych czy nawet tylko 250 gram SG czy G&H.
Wcześniejsze przesuszenie tytoni musiło w sposób nieodwracalny wykastrować charakterysytkę niektórych aromatów. Bo ja przykładowo – inaczej niż autor – uważam No.7 Broken Flake za blend aromatyzowany na fest, taka woda kolońska, której zapach bezlitośnie „włazi” fajkę.
Myślę że opakowanie ma wpływ na wybór i odbiór produktu. Gdyby było inaczej, producenci nie inwestowali by nie tak dużych sum. Chociaż gdy już się towar zna kwestie estetyczne schodzą na dalszy plan. Nadal jednak twierdzę odpowiedni pakunek współgra ze swoją zawartością łączy się z nią w naszej świadomości.
Czy Amphora czerwona bez swej rozpoznawalnej na drugim krańcu galaktyki koperty byłaby nadal sobą ?
Najlepiej by tytoń był sprzedawany w słoikach, takich małych na 50 gram, z zamknięciem na drutach. O wiele praktyczniejsze by to było i może nawet tańsze.
To ja pozwolę sobie się nie zgodzić z przytoczonym przykładem czerwonej amphory. A czym to się różni od opakowania GH?
Jedno opakowanie i drugie to minimalizm. Absolutny. Nie widzę niczego, co uzasadnia porównanie i wyciągnięcie wniosków: czerwona amphora jako źródło kreatywnego podejścia do etykiety…
Podobnie pakowanym jest (był – bo teraz w puszkach nie ma) _ Schurch – czarne do bólu i naklejka z opisem; Nieopodal leży Astley’s.
Kreatywnym to jest GLP oraz C&D. Nawet Dunhill – i owszem.
Czy wygląd etykiety jest tym, czym się kierujemy przy wyborze?
Do tego trzeba by zdefiniować o jakim kliencie mówimy; bo świadomy, społecznościowy, internetowo aktywny, kupujący wysyłkowo – kupuje kierując się opisem.
A początkujący – tak, on może kierować się obrazkiem i ew nazwą w której znajdzie opis, czy to aromat, czy nie. Bo nie wierzę, że są tacy, którzy mówią: o! ładne. Ten muszę skosztować…
@tomasz_z dnia 9 lutego 2014 o godzinie 14:29
Nie mogę wykluczyć, iż Autorowi tego tekstu i wątku chodzi o fakt rozpoznawalności wizualnej Amphory, czyli zagadnienia z zakresu tzw. systemu tożsamości wizualnej. Nie widziałem Amphory od dziesięcioleci, ale jeśli producent nie uległ modzie nakazującej co i rusz zmieniać grafikę opakowania i tym samym niszczyć utrwaloną rozpoznawalną markę, to nadal Amphora zachowała swą rozpoznawalność.
Ja też, tak jak Ty teraz piszesz, Tomku, nie wierzyłem że, cytuję…”są tacy, którzy mówią: o! ładne. Ten muszę skosztować”…Życie przekonało mnie, że jest inaczej. Tylko fenomenu kultury fajkowej szkoda :( Tym głośniejsze wyrazy uznania dla Pana Piotra & Co. za szerzenie tejże kultury, kierowanie się względami natury merytorycznej w zakresie udostępniania znakomitych blendów.
Wyraziłem się nie precyzyjnie. Nie przeszkadza mi sam wygląd puszki GH, to że jest zielona, bez komiksów itd. Chodzi o to że wszystkie tytonie tej marki są tak samo zapakowane. Brak w nich tej różnorodności powierzchownej. A Amphora jest charakterystyczna bo jedna, widząc tę podpalaną czerwień od razu konkretny smak wspominam.
Gdym otworzył paczkę z frytkami, zacząłem się zastanawiać czemu wcześniej nie paliłem żadnego tytoniu tej marki. Dobre / naturalne mieszanki degustuję od roku. Spalenie jednego tytoniu zajmuje mi miesiąc i jest odczuwalne finansowo więc starannie go wybieram. Można jeszcze na tym portalu znaleźć moje pytania o pierwszą latakię / Va+Pq. Czytam recenzje wszystkich poleconych mi tytoni i przez dobre kilka dni biję się z myślami który wybrać. Nie wydaje mi się więc żeby w moim przypadku wchodziło w grę zauroczenie etykietą, a jednak wśród tych kilkunastu wypalonych tytoni nie było ani jednego Hoggartha. Chociaż czytałem i o nich pozytywne recenzje.
Może to podświadomość ? W końcu w wielu eksperymentach wykazano że w pewnym stopniu nawet najbardziej racjonalni z nas ulegają reklamie, wizerunkowi marki itd , choćby temu zaprzeczali. Kiedy jednak szukam danego tytoniu, porad od kolegów mnóstwo, wiele różnych cudów poleconych i dobrze zrecenzowanych, czemu mam nie wybrać spośród nich tego który dobrze kojarzy mi się jako całość ( skład którego szukam + Nazwa + opakowanie ) ?
Czy uważałby kolega że pozbawienie nazw tytoni też nie odbiło by się na ich odbiorze? Mielibyśmy wówczas GH1 , GH2 , GH3… itd. Można sobie na to pozwolić gdy wszystkie mają nazwy i pozbawienie imienia paradoksalnie je nadaje. Jak w przypadku Va no1, Mac Barena, gdyby jednak ten producent postanowił wszystkim swoim tytoniom dawać jedynie numery zatraciły by wiele ze swego charakteru.
@ajt dnia 9 lutego 2014 o godzinie 15:20
Z tego co czytam wynika dla mnie, iż Autor tekstu i wątku pali bardzo niewiele (próbkę 50 gram miesięcznie ? ) oraz, co bodaj ważniejsze, nie bardzo zapoznał się – skoro brak doświadczeń własnych – z poważniejszą literaturą tematu.
Jeśli zaś chodzi o nie stosowanie nazw a numerowanie, to niech mi będzie wolno przypomnić historyczne dziś tytonie Dunhilla – popatrzmy np. tu:
http://loringpage.com/pipearticles/duntob2chart.htm
a ze współczesnych – liczne blendy McClellanda, wyliczone jakże pobieżnie tu (na dole, podane jako „Bulk” No. taki_a_taki): (proszę zwrócić uwagę nie na „recenzje” a na oznaczanie tytoni). Wiadomo amatorom fajki, że 5200 to jest blend bardzo określony, że 2035 tak samo, i tak dalej; dla orientacji „początkujących” przy oznakowaniach cyfrowych zamieszczono jedno czy dwa słowa „opisu”.
http://www.tobaccoreviews.com/brand/37/mcclelland
Co do reklamy: owszem, pewno zadziała jeśli nie wiem dokładnie, czego chcę i – moim zdaniem – nie traktuję bardzo serio tego, co chcę kupić. Czyli – aplikuje się to raczej do takich, którzy nawet dysponując miernym doświadczeniem nie zapoznali się z literaturą przedmiotu. Dzięki Bogu mowa o tytoniach, ale gdyby tak kierować się reklamą przy wyborze np. auta…Chyba że reklama wykonywana jest przez ludzi/instytucje które darzy się UZASADNIONYM zaufaniem.
No i w końcu dotarło do mnie, że przy takim paleniu być może zakupiony tytoń trzyma się w tej mini puszeczce i z niej się pali. Jeśli mi jhakiś tytoń smakował, to nabywałem go w większych ilościach i sezonowałem w słojach, i tak opakowanie fabryczne było mi nieistotne; tym bardziej, że np. i G&H i SG oferują swoje blendy w opakowanich pó^łkologramowych w identycznych opakowaniach, różniących się – poza zawartością – napisem. UWAGA: cena podana jest za 50 gram, opakowania są 500 gramowe; grafika występuje na puszeczkach 50 gramowych jak to widzimy choćby w Fajkowo.pl
http://www.synjeco.ch/pataall/taba/3031.php?i5s12s1
Nie wiem czy wszyscy zgodzicie się ze mną w tej przynajmniej kwestii, że podejście do fajki i wszystkim tym co z nią związane to sprawa bardzo indywidualna.
Dla jednych jest to główna pasja której poświęcają kilka godzin dziennie, dla innych jedno z wielu pobocznych zainteresowań. Każdy pali po swojemu i traktuje to mniej lub bardziej serio.
Czy jedna fajka na dzień albo dwa to dużo czy mało ? zależy dla kogo. Sam nigdy nie zamierzam palić więcej. Tytoń kupuję tylko w porcjach 50gramowych i od razu przekładam do szczelnego słoika, aby nie przesechł, palę go bowiem bardzo długo. Nigdy też nie kupiłem i długo jeszcze nie kupię raz spróbowanego tytoniu. Nawet jeśli bardzo mi posmakował. Postanowiłem bowiem cały czas próbować czegoś nowego a przy ilości marek dostępnych na rynku i moim tempie palenia będę miał lądy do odkrycia do końca przygody z fajką, ile by ona nie potrwała.Ot taki mój kaprys.
Wiedzę na temat fajczenia czerpię wyłącznie z tego portalu, przeczytałem z czasem chyba większość tekstów tu zamieszczonych. O oznaczeniach numerycznych nie widziałem, interesują mnie bowiem małe porcje, kupowane w polskich sklepach. Dziękuję koledze Jackowi A. za cenne i nowe dla mnie informacje.
Wracając do kwestii pobocznej mojego tekstu która stała się nagle główną…
Nie postawiłem w swym tekście twardej tezy, że opakowanie jest najważniejsze. Wyraziłem jedynie swoje subiektywne zdanie o estetyce puszek i braku różnorodności. Co do Dunhilli to jak sam kolega zauważył są to nazwy historyczne, do lat 1990. Dziś, z tego co widzę większość ma już nazwy własne i często dość ciekawe etykiety.
Stwierdziłem że DLA MNIE ma znaczenie całokształt tytoniu. W znacznej mierze taki pogląd ukształtowała w mnie lektura tego portalu a konkretnie recenzji. Szlafmyca na Nightcapie czy kogucik na Early Morning Pipe w moim odczuciu dodają klimatu, charakteru tytoniowi, inaczej autorzy nie wspominali by o nich w recenzji. Chociaż oczywistym jest że nikt nie kupił tytoniu ze względu na etykietę.
Jeśli ktoś twierdzi że dla niego nazwa i etykieta nie mają najmniejszego znaczenia to pozostaje to jedynie przyjąć do wiadomości, gdyż jest to jego subiektywne odczucie do którego ma pełne prawo, jak ja do swojego.
Nie wiem także skąd sugestia że należę do tych którzy ,cytuję…” mówią: o! ładne. Ten muszę skosztować” Skoro wyraźnie napisałem że każdy zakup poprzedzam wnikliwą lekturą. Samochód ma określone mierzalne parametry przekładające się na jakość użytkowania. Ale czytanie o smaku, nawet przy znajomości procentowego składu mieszanki nadal pozostaje jedynie czytaniem. Smak jest doświadczeniem nie przekładalnym na słowa ani wykresy.Dlatego dla nowicjusza znającego raptem kilka tytoni, wybór kolejnych zawsze będzie pewnym ryzykiem i loterią. Niezależnie od ilości przeczytanych recenzji. I szczerze mówiąc nawet to ryzyko lubię.
Szczerze mówiąc jestem zdziwiony kierunkiem dyskusji w komentarzach. Nie spodziewałem się że będą dotyczyć tylko ułamka mojego tekstu, i to mniej znaczącego. Chętniej widziałbym raczej ocenę samej recenzji i komentarze kolegów odnośnie jej przedmiotu.
Ajt, napisałeś fajną recenzję. Pewnie każdy recenzujący chciałby, żeby jego teksty były postrzegane – czy też komentowane – w jakimś tam kierunku czy zgodnie z jakimś tam zamysłem recenzującego. Ale – tekst rzucony w przestrzeń zaczyna żyć swoim własnym życiem i nic na to nie poradzisz. Czasami dygresje idą w różne strony, i zwykle piszący opinię pod tekstem nic złego nie ma na myśli, bywa, że temat jest niejako ekstrapolowany na różne, mniej lub bardziej oddalone, obszary tematyczne. Polecam nie brać niczego osobiście i zastosować sporą dozę autokrytycyzmu – ma przykład w kwestii jasnego i jednoznacznego artykułowania własnych myśli; jestem prawie pewien, że Twoja opinia o naklejkach na opakowaniach zostałaby odrobinę inaczej zredagowana w tekście głównym, gdybyś wiedział, jak niejednoznacznie społeczność może ją zinterpretować. Ale ogólnie to polecam wziąć sobie komentarze do serca (nie, nie olewaj ich), wyciągnąć wnioski i pisać kolejne recenzje – lepiej, ciekawiej, mocniej merytoryczbie itd. (i nie, nie doszukuj się tutaj tego, że Twoja jest słaba – po prostu WSZYSTKO można zrobić lepiej, to tylko kwestia wysłuchania i przetrawienia w odpowiedni sposób opinii osób trzecich, a najbardziej tych krytycznych).
Pozdrawiam ciepło
miro
Moim zdaniem tak, zgadzam się z @ajt, jeśli producent adresuje się do nowej grupy odbiorców, zwłaszcza odbiorców nie mających rozeznania w istniejących i to od dawna produktach charakteryzyjących się znaną jakością. Drugim, moim zdaniem, czynnikiem, jest chęć/zamierzenie producenta poszerzenia liczby odbiorców. I to odbiorców którzy nie zadają sobie trudu dokonania starannego rozeznania w istniejącej ofercie przed dokonanie zakupu a kierują się na przykład kampanią reklamową, PR, w tym estetyką opakowania.
Odnoszę wrażenie, że proces umasowiania danego produktu pozostaje, mówiąc delikatnie, nie bez negatywnego wpływu na jakość danego produktu. Nie będę chyba odosobniony z taką opinią w dziedzinie tytoni fajkowych.
Przeczytałem, naniosłem drobne korekty redakcyjne. Czytało się dobrze. Ciekawie opisane, przekrojowe wrażenia. Trochę miałem problem jak to zaszufladkować w Bazie opisów, ale szybko wymyśliłem kategorię „Różne”.
Dziękuję, pozdrawiam, proszę o więcej.
Ps.
Nie wiem skąd Pq w Sams Flake’ach…