I zadał mi Janek nasz kochany, bo jakże by Janka inaczej określić, to chyba tylko ten, co go nie poznał wie. Dwie próbki mi zadał, do wypalenia i opisania. I nazwy nie ujawnił. Odebrałem rzeczone prezenta latoś zaraz po Wielkiejnocy, za co po raz kolejny Jankowi podziękować pragnę, bo widać , że nie znane mu krakowskie, poznańskie ani tym bardziej toruńskie okolice.
Przekazany tytuń umieściłem w miejscu adekwatnym – dwa słoiczki po koncentracie pomidorowym wyprodukowanym z 30% polskich pomidorów, przez wiodące na rynku firmy o kapitale, którego pochodzenie zupełnie mnie nie interesuje. Po czym owe słoiczki umiejscowiłem w szufladzie swojej komody, w której zwykłem przechowywać im podobne. Umieściłem i zacząłem oczekiwać nadarzającej się okazji. I okazja się nadarzyła.
Pierwszy z tytoni, który po krótce opiszę, nazwałem sobie roboczo „wstążki”. Bo tak na moje oko się prezentuje. Szerokie, amerykańskie cięcie w kolorze brązowym poprzetykane jasnosłomkowymi wtrętami oraz okraszone ciemnymi drobinami połamanych płatków. Amerykański VaPer pomyślałem sobie. Ładnie pocięty, odżyłowany, bezbadylny.
Słoiczeknote siankowaty z elementem suszonego owocu. Zazwyczaj, jeśli jest w mieszance Perique, doszukuję się zapachu suszonych fig. Tutaj jednak nie znalazłem tej figowej nuty w sposób jednoznaczny. W każdym razie siankowatość jest dominująca.
Po przedpalnym zapoznaniu przyszła pora na wybór narzędzi. Wybrałem – ekscentrycznie, żeby nie powiedzieć, że głupio i załadowałem nieznany tytoń, do nieznanej fajki – świeżo przybyłej ze sklepu Al Pascia L’Anatry, która zniosła dwa jajka.
I odpaliłem. Odpaliłem i… czar prysł. Tytoń okazał się dla mnie bardzo pieprzny, gryzący i niestrawny. Nie doszukałem się w nim niczego virginiowego. Smak ewoluował raczej w kierunku burleyowym, z masłem, orzechami i pieprzem. Puknąłem się w głowę i pomyślałem: „Zrobiłeś to bracie bardzo inteligentnie – nieznany tytoń w niepalonej fajce – gratulacje. Pomyśl następnym razem”.
I pomyślałem. Nabiłem fajkę wykonaną przez Tomka, z tomkowego wrzośca, paloną już uprzednio kilka razy i uznaną za smaczną. I… niestety mój odbiór tej mikstury nie zmienił się. Więcej, straumatyzowało mi się. Przypomniały mi się doświadczenia z Cumberlandem GLP, z Bayou Morning. Zaczynam się zastanawiać, co jest nie tak. I nie wiem. Następnym razem muszę wyciągnąć z szuflady jakiś inny VaPer i sprawdzić, czy nietolerancja mi wzrosła, czy może hobby powinienem już zmienić (chów trzody chlewnej w warunkach blokowiska brzmi równie ekscentrycznie i daje możliwość bycia samozrealizowanym i postrzeganym w społeczeństwie).
A ponieważ nie należę do grona czerpiących przyjemność z autoumartwienia, chętnie przekażę pozostałe u mnie dwie klumpście omawianego specyfiku pierwszemu, samobójczemu ochotnikowi, który zgłosi się w komentarzu pod tekstem i zadeklaruje, że również swoje wrażenia ze spożycia na fajkanecie opublikuje w formie jednopróbkowego opisu.
Na koniec jeszcze raz dziękuję Jankowi (@pigpen) za dary i przepraszam, że opinia wyszła mi akurat taka, bo przecież darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Mam tylko nadzieję, że próbka nie jest McClellandowym Red Cake’iem, który uprzednio smakował mi dosyć, bo to dostarczyłoby mi nie lada konfuzji. Janku zdradzisz sekret? – może być kanałem prywatnym.
Mnie to brzmi jak moja reakcja na próbkę (od Janka, a jakże!) Virginia Perique Flake od McClellanda…
I tu się zaczynam dziwić. Nie wiem czy aby sam sobie. DżiElPi pysznym znajduje i nie aż tak mocarnym jak powiadacie. Oddalę sie tedy chyłkiem w celu autopsychoanalizy.
To ja w takim razie zgłaszam się na ochotnika. Zakosztowałem już ostatnio latakii, więc i pieprzne perique nie powinno mnie zabić.
W takim razie poproszę o adres wysyłkowy na peem.