Siedzę w starym mieszkaniu wystrojonym na modłę PRL-u. Jest w nim wszystko, co być powinno. I meblościanka, i pełno gratów. Obrazy na ścianach, figurki na półkach. W małej biblioteczce stoi nawet sennik egipsko-chaldyjski. Sztuczne róże – na przemian czerwone i złote – mieszają się z wizerunkami chińskich myślicieli, rodzinnymi zdjęciami oraz odświeżaczem powietrza, który nawet wyłączony potrafi psiknąć kwiatowym aromatem. Słucham historii samowaru oraz modelu okrętu Mayflower, na którym Purytanie przybyli do Ameryki. W fajce pierwsza próbka rezerw Petersona z tego roku. I choć jest słodka, to mina moja kwaśna. Nie pomagają nawet opowieści o filiżankach, ani wspomnienia stanu wojennego.
Nie pomagają, bo pomóc nie mogą. W fajce bowiem mam coś, czego się nie spodziewałem. Nie żeby było źle, smakować smakuje, ale rozczarowanie jednak bywa gorzkie. Spodziewałem się czegoś innego. Sądziłem, że limitowane edycje będą rarytasem, jakiego nie dane było mi nigdy wcześniej palić. Naczytawszy się recenzji Jacka, byłem pełen nadziei. Te jednoroczne, nigdy później niedostępne smakołyki, cieszące zmysły…
Może to moja wina, bo wyobraziłem sobie nie wiadomo co. Z drugiej strony zapach zachęcał do marzeń. Gdzieś na pograniczu toffi i wanilii. Słodki, a także znośny, lekko przytłumiony, dobrze rokujący. Pachniało wczesną wiosną, delikatną burzą i wypielęgnowanym ogrodem. Wyczuwało się równowagę – aromat genialny.
Po odpaleniu jednak szybko zorientowałem się, że zostałem po raz kolejny nabity w butelkę. Ja to przecież już paliłem…
Peterson Special Reserve 2010 wcale nie jest limited edition. To po prostu mocniejszy Sweet Killarney, nieco lepiej sycący nikotyną, nieco mniej słodki, nie tak nachalny, ale jednak on. Rozpoznaję te same smaki, te same niuanse. Nie ma w nim nic, czego nie byłoby w tym osławionym (niesłusznie) seryjnym aromacie Petersona.
Zawód mój jest wielki, aczkolwiek przyznać muszę, że ten, kto nie palił Sweet Killarney będzie zachwycony. Tym bardziej, że 100 gram Special Reserve 2010 kosztuje tylko złotówkę więcej, a puszka wygląda wspaniale. Aromaciarze nie będą narzekać, a i inni palacze mogą mieć niewątpliwą przyjemność z palenia tego specyfiku. Smakować smakuje, jak już zostało powiedziane. Niemniej jednak jest to jakiś powrót do przeszłości.
Nie łudźmy się jednak, że specjalne rezerwy są specjalnymi rezerwami.
Ktoś jeszcze to palił?
Miałem okazję palić. Ja jestem aromatołek do kwadratu. Co tam! Do sześcianu! Tak więc dla mnie bardzo pysio. Aby zachęcić lub zniechęcić napiszę tak. Jak komuś smakuje Belle Epoque to po wypaleniu fajeczki Peterson Special Reserve 2010 będzie wniebowzięty.
Czyli nie dla mnie. Mi BE nie podszedł, straszny kwas.
Belle Epoque to jednak bardzo złe porównanie. BE jest zdecydowanie nachalny, słodki aż do sześcianu w porównaniu z PSR 2010. No jednak tutaj użyto zdecydowanie lepszych tytoni i mniej agresywnego syropu…
…aż do sześcianu
No, to jest idealne określenie dla BE. Z tym, że ja bym napisał „kwaśny” – słodycz była ok, czyli duża ;)
Cholera… Dostałem 2 próbki z takiej internetowej trafiki na F i myślałem że wypaliłem Peterson Special Reserve 2010. Zaglądając do mojej magicznej skrzyni z tytoniami okazuje się, że spopieliłem Peterson Summertime i to właśnie niego tyczy się powyższa opinia. Przepraszam, za wprowadzenie zamieszania…
Czyli już wiem, czego się spodziewać po SummerTime…
„To po prostu mocniejszy Sweet Killarney, nieco lepiej sycący nikotyną, nieco mniej słodki, nie tak nachalny, ale jednak on.”
To mnie zachęca w dwójnasób! Sweet Killarneya porzuciłem jakiś czas temu po wypaleniu 2 puszek. W sumie smak mi odpowiadał ale… Gdyby tak – myślałem wtedy – trochę mniej słodyczy za to więcej nikotyny, to tak! Jak najbardziej!
No i proszę, blenderzy Petersona musieli przechwycić moje myśli.
Zamówiłem puszeczkę, powinna dotrzeć w poniedziałek.
PSR 2010 to świetny aromat. Ma coś z PSK , ale jest inny.Mniej toffi , więcej owoców i smak zdecydowanie bardziej owocowy .Mocniejszy i bardziej wyrazisty.
Po drugiej fajeczce potruchtałem do trafiki i zakupiłem jeszcze dwie puszki , które schowałem na dobrą okazję.
Zdecydowanie nie żałuję tego zakupu.