To już chyba można nazwać cyklem – artykuły o fajczarstwie i wojnie. Czy też artykuły o fajczarstwie i serialach. Na naszej stronie kilka takowych już się pojawiło. Jak widać jednak temat nie został wyczerpany i jeszcze wiele ciekawych rzeczy można dodać w tej materii. Dzisiaj przybliżymy sylwetki dwóch żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej – Eugene’a Sledge’a oraz Chesty Pullera – bohaterów serialu Pacyfik.
Na wstępie kilka słów o samym serialu. Pacyfik bowiem to młodszy brat osławionej Kompanii Braci. Wyprodukowany na zlecenie HBO przez tych samych ludzi – Ambrose’a, Spielberga oraz Toma Hanksa. Miał być uzupełnieniem wcześniejszej serii, która traktowała o europejskim teatrze działań II Wojny Światowej. Pacyfik dotyka tematu wojny na innym froncie, tym japońsko-australijskim. Prezentuje historie bitew o Guadalcanal, Peleliu, Iwo Jimę oraz Okinawę. Głównymi bohaterami są żołnierze Korpusu US Marines – Robert Leckie, Eugene Sledge oraz John Basilone. W tle zaś pojawiają się inne postaci historyczne – Ack Ack Haldane, Chesty Puller.
Zadziwiający jest fakt, iż po tylu latach spółka Ambrose-Spielberg-Hanks wróciła do tematu, którym zajmowała się w 2001 roku niejako „obok” realizacji Szeregowca Ryana. Powrót to jednak znakomity. Można rzec, iż zadziwiający. Pacyfik bowiem jest o wiele lepszym serialem niż Kompania Braci. Brak w nim patosu, jest bardziej emocjonalny i bardziej skomplikowany, choć z pozoru prosty. Efekt ten osiągnięto poprzez skupienie się na szczegółowym budowaniu postaci Leckiego, Sledge’a i Basilone’a. Wojna ukazana z perspektywy jednostki jest zawsze bardziej przerażająca. Znakomite są dialogi (genialna odpowiedź Leckiego na pytanie „W co wierzysz?” – „Wierzę w siłę ognia”), aktorzy wiarygodni, a niektóre sceny zasługują na najwyższe pochwały.
A może po prostu Amerykanie o wiele lepiej pojmują „swoją” wojnę z Japonią, niż „naszą” z Niemcami…
Serial ten jest dla nas – fajczarzy – ciekawy także z powodu dużej obecności na ekranie fajki. Ta ma sporą rolę. Palaczy jest dwóch – Lewis „Chesty” Puller oraz Eugene „Sledgehammer” Sledge.
Chesty
Urodzony w 1898 roku Chesty Puller to dziś legenda Marines. Wszyscy rekruci korpusu amerykańskiej piechoty morskiej podczas szkolenia, przed zaśnięciem wypowiadają frazę „Dobrej nocy, Chesty Puller, gdziekolwiek jesteś”. Żołnierze pamiętają o swoim przywódcy. Nic dziwnego – zasłużony to człowiek. Pięciokrotnie zdobywał odznaczenie zwane Navy Cross (Krzyż Marynarki), co jest rekordowym osiągnięciem. Walczył w II Wojnie Światowej na Pacyfiku (został ranny na Guadalcanal, jednak walczył potem o Peleliu i Gloucester), Nikaragui oraz Korei. Dosłużył się stopnia generała, aczkolwiek nie był to szczyt jego możliwości. Ten geniusz wojskowy i ukochany przez żołnierzy oficer został przymuszony w 1955 roku do przejścia na emeryturę, jednak gdy dekadę potem wybuchła wojna w Wietnamie, starał się o przywrócenie do służby.
Żołnierze wspominają go jako twardego ojca, który dbał o wszystkich nie popadając w pychę z powodu swoich zasług. Jedna z historii głosi, iż jeden z nowomianowanych oficerów Marines pod wodzą Pullera, znęcał się nad niższymi stopniem, którzy mu nie salutowali. Karał ich w swoisty sposób – rozkazując salutować mu sto razy. Chesty Puller, dowiadując się o tym, przyszedł do swojego podwładnego i powiedział, iż cieszy się, że oficer dba o to, żeby oddawać mu honory, jednak regulamin nakazuje „oddanie” każdego salutu. Inna opowieść pochodzi z Korei, gdzie oddział Pullera wpadł w zasadzkę. Chesty miał wtedy powiedzieć „Jesteśmy otoczeni. To upraszcza sprawę. Możemy strzelać w każdym kierunku i na pewno kogoś zabijemy”.
Puller był dumnym, lecz mądrym przywódcą. Był także wielbicielem fajki, z którą nie potrafił się rozstawać nawet podczas walki. W bazie cały czas przechadzał się między podwładnymi z fajką w zębach. W Pacyfiku widzimy go w trzech odcinkach – pierwszym, gdzie przemawia do zgromadzonych w bazie żołnierzy (przechodzi pomiędzy nimi z fajką wzbudzając respekt) oraz drugim, już na froncie, wydając rozkazy oraz podnosząc na duchu podopiecznych.
W serialu postać tą gra William Sadler. To prawdziwy specjalista od roli żołnierzy. Ma ich na swoim koncie sporo, ale grał również w takich filmach jak Zielona Mila, czy Skazani na Shawshank.
Sledgehammer
Drugim bohaterem naszej opowieści jest Eugene Sledge. Sledge nigdy nie dosłużył się generała, nigdy też nie spotkał Pullera, choć również był w Marines podczas II Wojny Światowej. Był szeregowcem (oddelegowany do cywila został już jako kapral) w brygadzie moździerzowej. Walczył w bitwach o Peleliu i Okinawę.
Eugene był chorowitym chłopcem, który chciał iść na wojnę wraz ze swoim przyjacielem, aby udowodnić sobie, że jest mężczyzną. Ze względu na słaby stan zdrowia ojciec zabraniał mu tego, jednak w końcu Sledge i tak zaciągnął się do piechoty morskiej – trafił do oddziału dowodzonego przez Ack Acka Haldane’a, gdzie zapoznał m.in. Roberta Leckiego. Obaj po latach zasłyną jako pisarze. Obaj opublikują swoje wspomnienia z walk na Pacyfiku.
Młody Sledge (w grudniu 1942 roku, gdy zaciągał się do wojska, miał skończonych 19 lat) był przestraszonym, rozmodlonym chłopcem, który marzył jednak o dowiedzeniu swojego znaczenia. Sądził, iż w ogniu walki zahartuje charakter, nabierze pewności siebie. Wojna staje się jednak dla niego zbyt trudną drogą życia. Nie radzi sobie ze sobą, choć w walce jest nadzwyczaj skuteczny. Uczestnicząc w dwóch długich i krwawych bitwach ofensywy amerykańskiej na japońskie wyspy, nie został nawet ranny. Psychicznie jednak został poważnie okaleczony. Widząc śmierć przyjaciół i bezsens wojny, stopniowo pogrążał się w desperacji i szaleństwie. Szybko zaczął palić papierosy. Te jednak nie wystarczyły, więc przeszedł na fajczarstwo. Jak sam tłumaczy w ostatnim odcinku Pacyfiku – „Fajka mnie uspokaja. Nabijanie, czyszczenie… Przynajmniej jest co robić z rękami”.
Po wojnie długo nie potrafił odnaleźć dla siebie miejsca. W swojej książce zwierza się, iż nie pojmował życia cywila. Doświadczenie śmierci na zawsze go zmieniło i pozwoliło inaczej patrzeć na świat. W końcu jednak odnalazł swoją enklawę – została nią biologia. Eugene został pracownikiem naukowym uniwersytetu w rodzinnej Alabamie. Zdobył tytuł bakałarza, by potem zostać asystentem profesora na uczelni. Potem przeszedł przez wszystkie stopnie hierarchii naukowo-uczelnianej. Został magistrem, a następnie doktorem. Na emeryturę przeszedł w 1990 roku mając w dorobku liczne publikacje na temat nicieni, a także książkę o wspomnieniach z Peleliu i Okinawy.
Jedenaście lat później zmarł na raka żołądka i został pochowany na cmentarzu Pine Crest w miasteczku Mobile, skąd pochodził.
Wspomnijmy ich niegdyś nad dymkiem z naszych fajek. Najlepiej oglądając ich losy na małym ekranie.
Zdjęcia pochodzą ze stron:
http://texasswimming.blogspot.com/2008_09_01_archive.html
http://marinegodpuller.blogspot.com/2010/04/eugene-sledge-author-and-war-hero.html
http://marinegodpuller.blogspot.com/2010/04/chesty-puller-pictures-one-bad-mother.html
http://filmreviewonline.com/2010/03/05/the-pacific-stars-joe-mazzello-james-badge-dale-and-jon-seda-and-their-real-life-characters/
Oj Emilu naraziłeś się mnie za ten artykuł. Znaczy się w pozytywny sposób. Fakt fajoza przewija się bardzo wiele razy, a sam serial zaiste zacny w całej okazałości. Brawo!!!
Marzy mi się podobny serial w polskich realiach. Marzenie ściętej głowy. Polacy nie robią takich seriali. Za mały budżet, za dużo chały. Nie potrafimy w tej formie mówić o swoich doświadczeniach wojennych. Filmem to co innego, ale nie serialem. Ale jednak mi się marzy, chętnie napisałbym do niego scenariusz. Mam pomysł, ale jest nie do realizacji w tym kraju.
Ośmielę się z tobą nie zgodzić, gdyż w moim odczuciu przynajmniej pierwszy sezon „Czasu honoru” był po czasie dłuuugiej posuchy „wojennym” serialem jeśli nie wybitnym, to na pewno bardzo dobrym. Więcej, nie tylko w moim odczuciu ale wielu, naprawdę wielu znanych mi osób. Pytanie jakie mi się nasuwa to czy chciałbyś zrealizować/obejrzeć serial stricte batalistyczny – i tu się zgodzę – na taki jak to się zwykło mówić w pewnej służbie „nie mamy sił i środków” i jeszcze zapewne długo taki nie powstanie, czy też życzysz sobie serialu ze znakomitą grą aktorską, nakreślonymi wyrazistą kreską postaciami, przejmującą, żywą muzyką i absolutnie wciągającą dramaturgią i fabułą? Nie mówię, że te dwie opcje w ogóle się wykluczają. One po prostu na razie nie mogą być w naszych, polskich realiach połączone. I co do drugiego z przedstawionych przeze mnie wariantów wydaje mi się, że czas honoru (cały czas mówię o pierwszym sezonie, na kolejne na razie nie mam czasu) spełnia przedstawione powyżej kryteria i wiele innych w stopniu co najmniej bardzo dobrym. Englert i Gniewkowska zagrali duet marzeń, scena spotkania w kościele albo ta w której serialowa dr Konarska „rozważa” uwolnienie za pomocą niemieckiego oficera swojego syna z Pawiaka, to po prostu małe arcydzieła, przejmujące i co ważne prawdziwe do bólu… Widok, nawet tego „wymuskanego” Zakościelnego spacerującego w długich skórzanych oficerkach i prochowcu ulicami okupowanej Warszawy nadje się na pocztówkę. Ostaszewska ma urodę jakby ją kto żywcem przeniósł z dwudziestolecia międzywojennego… Aż chyba sobie przypomnę przed obejrzeniem drugiej serii… Polecam oglądanie odcinek po odcinku.
Nie obejrzałem co prawda całego sezonu, a to, com widział, raczej wyleciało mi z pamięci szybciej, niż się tam znalazło. Pamiętam mgliste odczucia, że to jednak nie było to. Musiałbym sobie odświeżyć, żeby wykazać, dlaczego. Poprzestanę więc na wyrażeniu swojej opinii, bez zawiłych uzasadnień. Spróbuję za to przedstawić, o co mi chodzi w tego typu serialach.
Marzy mi się serial na miarę amerykańskich. Bynajmniej nie chodzi mi tu o „Modę na sukces”, ale kierowałbym się bardziej w stronę „Lost”, „Pacyfika”, „House’a” za czwartego i piątego sezonu. Chodzi mi o rozmach i komplikacje fabularne. Wizja, którą aktualnie chomikuję w łepetynie wymagałaby tego rodzaju środków wyrazu. Scen batalistycznych wiele nie wymagam, chodzi mi bardziej o sposób narracji i o wiele lepszych aktorów, niż w polskich produkcjach (Englert – tak, on jest niezły, tutaj muszę się zgodzić, za to Ostaszewską jestem strasznie zmęczony, na jej miejscu w „Czasie honoru” najchętniej widziałbym Gruszkę).
Ciężko to wytłumaczyć porównując do czegoś. Mój pomysł może się obronić tylko na poziomie scenariusza i samej realizacji. Tak to błądzimy trochę w widzimisię.
Obiecuję przyłożyć się do „Czasu honoru”.
Biorąc pod uwagę Pancernych i Klossa – nie ma szans. Wołoszański chciał swego czasu coś działać, ale okazało sie o nim co okazało i pozamiatane…
Akurat „Czterj pancerni” to był niezły serial. Nawet bardzo dobry biorąc pod uwagę lata, w których powstał.
Generalnie mamy tyle materiału o II Wojnie, że spokojnie możemy to wykorzystać. Niestety nie przy tych funduszach, to główna przeszkoda. A nawet jak się znajdą pieniądze, to producenci nakażą zatrudnić jakiegoś Małaszyńskiego, czy innych Cichopków. Dno.
Ale zastanawiam się, czy nie napisać tego w lengłydżu i nie wysłać zagramanicę. Ale to dalekie plany.
Obejzalem pol pierwszego odcina, zasnalem bo zmeczylo mnie to ze wiem co sie za chwile wydarzy. Bach komflikt z ojcem, bach wyladuja za pozno, bach zastrzela kolege- jak w tysiacu takich samych opowiesci chcacych pokazac pewne uniwersalne problemy. Obrazki fajne choc za duzo upchnietego na sile napiecia, fabula zbyt przewidywalna… Dla stereotypowego amerykanina to takie.
Własnie skończyłem oglądać całość.
Nadal uważam ze taka sama fabułę może mieć flimów, serial, powieść itp o każdej wojnie w dziejach ludzkości, podobne problemy dreczyly Spartan pod Termopilami i drecza „naszych chłopaków” w afgańskich górach. Patrz Walc z Bashirem, czy kilka filmów o zolnierzach w Iraku- jaki tytuł miał ten gdzie biały koń wyborca z olejów dymu i ogni plonacych szybow?.
Gdybyśmy w ten sposob skręcili historie np Powstania Warszawskiego natychmiast krytyka by ten film zjadła- mimo wszystko po kinie europejskim spodziewamy się czegoś ambitniejszego. A amerykance sobie mogą- tez maja prawo do martyrologii.
Bardzo niepodoba mi się odczlowieczenie w tym filmie wroga. Japończycy to bezksztaltne cienie, albo pokrwawione trupy- zabieg zapewne celowy ale jakoś mnie to denerwuje- jedna tylko scena trochę ratuje sytuacje- kiedy sierżant B. Hania rektorów za brak szacunku do wroga. Znam opowieści szeregowca Legii z Wietnamu i wiem ze ten szacunek był wszechobecny.
Eugene Sledge i jego palenie- warto zauważyć ze rownież jego ojciec palił fajkę- przynajmniej w filmie. Druga ważna ciekawostka- jaki wpływ miało palenie fajki na raka rzoladka- a jak wiemy zwykle ma spory.
Ja tam widzę raczej polemikę z patosem i martyrologią, ale co ja tam wiem. Co do Japończyków – znamienna scena, gdzie żołnierze strzelają do wroga na brzegu, jak do kaczki, dla zabawy, a ten w końcu się poddaje i pragnie umrzeć. Wtedy jeden z nich go dobija z „łaski”. Oj, nie oglądałeś wnikliwie. Ale jakoś się tego spodziewałem.
Oglądałem w miarę wnikliwie, ale ważniejsze dla mnie jest to co zostaje w pamięci, po obejrzeniu całości niż analiza poszczególnych scen.
Wczoraj miałem wątpliwą przyjemność obejrzenia jednego odcinak czasu honoru- ktoś może to śledzi?
jestem co najmniej rozczarowany, porownujac to z niedawno ogladanym pacyfikiem, przecież opowiadajacym mniej wiecej o tym samym, czuje totalny niedosyt- fabulę pozostawiam bez komentarza, ale zdjęcia i „efekty specjalne” na poziomie filmu Kolumbowie sprzed trzydziestu paru lat (?) kompozycja, kadry, światło, montaż- koszmar… jedyne co mi się podobało to zapowiedz następnego odcinka- tu obraz poddano mocnej obróbce, montaż jest bardzo dynamiczny- gdyby film był w takim klimacie, jakoś dało by się przeboleć, przynajmniej część błędów….
Najbardziej boli mnie to że mam świadomość że polacy potrafią zrobić to na światowym poziomie- pamiętacie film „Król Artur” z roku 2004- pomijając zdjęcia Idziaka- światło robiła warszawska firma Lux Film, dlaczego tam mogli a tu nie? Pewnie dlatego że tvp zatrudniło kogoś innego- jakieś „polskie seriale” czy inną wybitną firmę curkę potężnej telewizji publicznej…