O wirginii z Mysore słychać już od lat, ale dopiero od niedawna stała się ona wśród palaczy synonimem wysokiej jakości i wyznacznikiem naturalnej tytoniowej słodyczy. I choć w Indiach od pokoleń pali się bardzo dużo i obsadza tytoniem wielkie połacie, to indyjska Flue Cured Virginia stanowiła przez kilka dziesięcioleci margines produkcji.
Tak naprawdę, to dopiero niestabilna sytuacja polityczna w Zairze i ogólnie w krajach afrykańskich oraz stopniowa korekta rabunkowego stylu gospodarowania zasobami w Brazylii, zwróciła uwagę wielkich korporacji tytoniowych na uprawy w południowej części subkontynentu indyjskiego.
A kiedy jakimś regionem zainteresują się globalne firmy, to uczynią wszystko, by zmienić strukturę upraw wg własnych potrzeb. W jednolitości siła – tak twierdzą największe konsorcja produkujące papierosy. Z tzw. tanich rynków uzyskuje się głównie tytonie bazowe, wypełniacze. Ujednolicenie właściwości towaru finalnego leży w interesie największych konsorcjów. I właściwie tylko one mogą spowodować zmianę struktury upraw.
FCV z Indii to w chwili obecnej jeden z najpoważniejszych składników w papierosach na całym niemal świecie. A same Indie to kraj, gdzie lichego tytoniu papierosowego wypala się niewyobrażalnie dużo. Ale tradycja zażywania tytoniu jest odmienna od zachodniego stylu. Tam się nie pali słabiutkich papierosków w bibułkach i z filtrem, tam się pali bidi!
BIDI
Są cieńsze od papierosów, ale podobno zawierają kilkakrotnie więcej szkodliwych substancji niż papierosy zachodniego typu. Ponoć indyjskim skrętem można się zaciągną trzykrotnie więcej razy. Skręca się je ręcznie z lokalnych mieszanek tytoniów, a rolę bibułki pełni liść hurmy Diospyros melanoxylon, w języku hindi zwany Tandu.
100 milionów Hindusów pali bidi, 25 milionów papierosy, 120 milionów korzysta z tytoniu bezdymnego, czyli z tabaki i prymek do żucia. Tytoń do bidi i do żucia jest najtańszy i najmniej opodatkowany. Podobno też jest najsilniej wciągający w uzależnienie i zawiera najwięcej substancji rakotwórczych – ale palacze twierdzą, że to tylko gadanie firmowane przez wielkich potentatów w branży.
Tymczasem indyjskie skręty w chwili obecnej, to niesamowicie prężna branża, ogromne pieniądze, wielopokoleniowa tradycja. Rynek bidi niesamowicie się zróżnicował, jest co najmniej kilkaset „gatunków” tych lokalnych papierosów. I indyjscy producenci nie dają się wyprzeć Zachodowi. Ba, Hindusi, znani ze swej operatywności i zdolności handlowych, eksportują te produkty niemal na cały świat. Konkretnie do 122 państw.
Indyjskie skręty pali się od Bliskiego Wschodu, po Indonezję. W południowej Azji pali się je najnamiętniej. Sami Hindusi wypalają rocznie 860 miliardów bidi. I palą coraz więcej i łapczywiej. Produkują zaś 14 bilionów w skali roku. Palec boli od wciskania zer na klawiaturze…
Na rynku azjatyckim za paczkę bidi płaci się – niekiedy – kilkanaście razy mniej niż za papierowe papierosy.
10 paczek (25 lub 30 szt.) przeciętnych bidi od eksportowego producenta kosztuje w detalu 6 dolarów. Jak mawiają mniej uprzejmi Hindusi – Ameryka przed taką konkurencją po prostu się zesrała. Obowiązuje w tym modelowym kraju wolności obywatelskiej całkowity zakaz importowania indyjskich skrętów. A cieszyły się one niesamowitym powodzeniem w połowie lat 90.
Bidi są dosmaczane rozmaitymi naturalnymi przyprawami i owocami – cynamonem, lukrecją, goździkami, miętą, kardamonem, ananasem oraz fruktami, o jakich istnieniu nie mamy na Zachodzie pojęcia – i czym tam jeszcze Azja dysponuje. Nie dodaje się do nich żadnej chemii. Amerykańskie nastolatki nie mogły się od indyjskich skrętów oderwać. No to Prokurator Generalny Tom Miller mógł w procesie legislacyjnym walnąć w najgrubszej rury: Bidi są bardziej szkodliwe dla zdrowia od tradycyjnych papierosów a ich smak kusi dzieci, to zabójcza kombinacja.
Cóż, koncerny tytoniowe, są w stanie tak „napędzić Orwella”, że państwa będą wydawały coraz ostrzejsze normy, takie, które jedynie koncerny będą mogły sfinansować. Bidi więc przegrały i w Stanach nie istnieją. Podobny zakaz wydali Anglicy i Szwajcarzy. W tych krajach indyjskie skręty to kontrabanda.
Normy w całej Unii Europejskiej są tak wyśrubowane, że niemal nigdzie nie ma w oficjalnej sprzedaży tytoniu skręconego w liściach tandu. W Polsce można kupić indyjskie papierosy na tzw. aukcjach kolekcjonerskich po ok. 12 zł za paczkę. Ale jest to igranie z diabłem karno-skarbowym – policja już za handel bidi ludzi zamykała.
Coś jednak w bidi musi być, skoro palący te cygaretki mają taki wyraz twarzy, jak ten gość ze zdjęcia Karima Sahai… Sam miewam podobny przy dobrej fajce – jestem zarazem uduchowiony jak guru w aśramie i spostrzegawczy jak celnik na allegro.
TRADYCJA I PROBLEM SPOŁECZNY
Na skutek takich „prześladowań” o jakich było wyżej, można cygaretki skręcone w tandu zobaczyć w ustach patriotycznie nastawionych indyjskich biznesmenów, polityków i w ogóle wyższe sfery, które jeszcze niedawno paradowały z papierosami o złotych ustnikach lub z hawańskimi cygarami.
Jest czym poszpanować. Niemal 4,5 miliona ludzi w Indiach skręca bidi. 2 miliony są zatrudnione przy zbieraniu i przetwarzaniu tytoniu. Kolejne 2 miliony zarabiają na życie handlując wyrobami tytoniowymi. Liczbę plantatorów szacuje się na 850 tys.
Zbieraniem i przetwarzaniem liści tandu zajmują się tysiące mieszkańców leśnych regionów subkontynentu – od Bangalore, po Himalaje. To jedno z najbardziej charakterystycznych drzew Indii. Jego liście odgrywają w bidi podobną rolę jak okrywa w cygarach. Choć w rożnych regionach wykorzystuje się też liście drzewa palaś Butea monosperma i damarzyku Shorea robusta, to właśnie tandu daje najlepszą „bibułkę” do skrętów.
Liście się zbiera, suszy, pakuje w worki i trafiają one do „krętaczy bidi”. Wystarczy je namoczyć, pozwolić obcieknąć nadmiarowi wody i skręcać. Można to robić wszędzie i może tym zajmować się każdy, kto ma sprawne ręce. Przeciętnie wprawiony pracownik jest w stanie skręcić 1000 bidi dziennie i zarobić 50 rupii czyli jednego dolara amerykańskiego. Na indyjskiej wsi, to bardzo przyzwoity dochód.
Na plantacjach tytoniu, przy skręcaniu bidi, a nawet w fabrykach pracuje 50 tys. dzieci. To dane, do których Indie przyznają się oficjalnie, choć z niewątpliwym zażenowaniem. W zachodniej „wojnie o bidi” koncerny papierosowe liczbę tę powiększają, bywa, że wielokrotnie.
Ale o bidi toczy się także swoista wojna domowa – w samych Indiach. Wykorzystywanie dzieci jest doskonałym argumentem zarówno dla rządu centralnego jak dla władz lokalnych – przeciwko… bidi. To swoiste… wylewanie dzieci z kąpielą. Urzędnicy twierdzą bowiem, że nad produkcją porządnego tytoniu papierosowego i fajkowego (głównie Flue Cured Virginia) maja kontrolę, zaś bidi to dzika, niekontrolowana, szara i czarna strefa. Korporacjom w to graj – oficjalnie walczą o zmianę struktury upraw, podniesienie jakości tytoniu i wyrobów tytoniowych.
Władze – przecież nie tylko w Indiach – podchwytują to chętnie… Zaczyna się wojna o tytoń.
EKOLOG ZAWSZE PRZECIW
Ekolodzy tradycyjnie przeszkadzają wszystkim… Paradoksalnie jednak – najbardziej wielkim producentom i zwolennikom zmieniania struktury upraw i produkcji. Głównym argumentem jest emisja dwutlenku węgla i gazów cieplarnianych podczas ogniowo-rurowego procesu suszenia i fermentacji tytoniu oraz wycinanie lasów…
Wyliczono, że do rocznej produkcji 1000 kg FCV potrzebne jest 2000 kg drewna. Ekolodzy lubią szokujące dane i zestawienia liczb. Podają, że na całym świecie do ogniowo-rurowej produkcji tytoniu pod topór idzie 600 milionów drzew, a więc 12 proc. globalnej wycinki. Spalana jest też analogiczna (przy przelicznikach energetycznych) ilość węgla.
Uwaga! – Krzyczą ekolodzy. 5 proc. światowej emisji gazów cieplarnianych jest bezpośrednim efektem Flue Curingu!
Mało kto ma odwagę walczyć z ekologami – zaproponowano więc plantatorom tytoniu, by część gruntów przeznaczali pod uprawę błyskawicznie rosnącego i energetycznego eukaliptusa, badaniami nad jego uprawą i wykorzystaniem zajęły się wielkie korporacje, ba, część z nich finansowali nawet producenci bidi. Ci ostatni nawet wprowadzili wielkoobszarową uprawę tych drzew, tym bardziej, że liście eukaliptusa dały interesującą odmianę indyjskich skrętów.
Uwaga! – Krzyczeli tytoniarze. Po 6 latach można drewno eukaliptusowe ładować do pieca i suszyć virginie z Mysore!
Idioci! – Wrzasnęli ekolodzy. Tak szybko rosnące w monokulturach drzewa skrajnie obniżają poziom wód gruntowych na ogromnym obszarze.
Hurra! – Ucieszyli się producenci bidi i pozostawili eukaliptusa zwolennikom Flue Curingu. Bo tytoń na najtańsze bidi jest suszony albo w słońcu, albo w tzw. stodołach, jak burley.
GOSPODARKA I ZDROWIE
Nie wszystkie jednak bidi są dzisiaj piekielnie mocne, smoliste i śmiertelnie szkodliwe. Obecnie w Indiach pali się o wiele więcej FVC niż kiedyś. Sławna wirginia z Mysore (także z innych regionów tego kraju) używana do papierosów spełnia większość norm zachodnich – zarówno pod względem zawartości substancji smolistych, jak i nikotyny.
Jest też nadzwyczaj słodka – ta najwyższej klasy, z ręcznie i w odpowiednim czasie zbierana i ostrożnie suszona – zawiera do 20 proc. cukrów, zarówno charakterystycznej dla tytoniu dekstrozy, zwyczajnej sacharozy, a także cukrów owocowych. Sporo w niej naturalnych aromatów – estrów, olejków nadających jej interesujący, owocowo-kwaskowy smak przypisany słynnym i najdawniejszym Old Belt Virginias ze Stanów czy później wirginiom z Brazylii i zwrotnikowej Afryki, głównie z Zairu.
Najsłodsza i najbardziej aromatyczna jest wirginia hodowana i suszona w okolicach Mysore. Podobno liście zrywane „w czas”, czyli przy najobfitszym wysięku tzw. smółki i suszone z nadzwyczajną dbałością o warunki oraz temperaturę w „stodołach” (mówi się wręcz o „suszeniu ręcznym”) zawierają 25 proc. cukrów i naturalnych aromatów. Na taki zbiór i suszenie stać jedynie – tu kolejny tytoniowy paradoks – plantatorów z najbiedniejszych okolic.
Brutalnie mówiąc – opłaca się wyłącznie przy zatrudnianiu kaboklów, Murzynów, pariasów i dzieciaków. Jeszcze nie nadszedł dla tytoniu czas (czy w ogóle nadejdzie?) tzw. upraw ekologicznych i sklepów w stylu „Zdrowe Używki”, aczkolwiek ekologicznie uprawianą kawę już można nabyć za koszmarne pieniądze. Aczkolwiek do tradycji nawiązuje się chętnie – na paczkach i reklamach bidi, a także wirginii z Mysore pełno jest bóstw z lokalnego panteonu.
Tak samo uprawiany jest tytoń na papierosy i ten na bidi. Cięcie kosztów jest dobre zarówno dla Phillip Morissa jak i zatrudniającą 5 tys. ludzi firmę Late Shri MoolChand Jain produkującą bidi. Z tym że dzisiaj coraz większy procent indyjskich skrętów zawiera w swoim składzie cieplnie suszone wirginie, nawet te najbardziej słodkie. I choć wielcy bidimasterzy dorabiają się głównie na produkcji najbardziej masowej, to cieplnie suszone tytonie można znaleźć już w najtańszym segmencie rynku. Muszą być wszak przygotowani na ostrzejsze reżimy smolno-nikotynowe także w państwach Azji oraz we własnym kraju.
Tak musi myśleć każdy kapitalista, także ten produkujący towary dla najniższych kast społecznych. Bo normy tytoniowe mogą się zmienić niemal z dnia na dzień – nie tylko w Indiach czy w Indonezji, ale nawet w skrajnie ubogim Jemenie, gdzie także palą indyjskie „papierosy”.
Kiedy już się skręci bidi, owija się wilgotny liść okrywowy kolorową nitką. Niemal każdy producent ma swoją barwę – ale niemal wszyscy taką sam metaliczną złota nitką obwiązują bidi najwyższej jakości – bywa, że kosztują one drożej od papierosów z Zachodu. To te bidi dla polityków, urzędników i radżów. Coraz modniejsze w całej Azji.
Droższe, smaczniejsze, z o klasę lepszego (i zdrowszego, hihi) tytoniu.
Generalnie jednak nawet w biednych Indiach za zdrowie ludności odpowiada rząd, tak się przynajmniej przyjmuje w demokracjach. A badania antynikotynowe – kolejny paradoks „naszej” branży – finansowane są w znacznym stopniu przez wielkie korporacje papierosowe. To najprostsza implikacja na świecie, choć w masowej świadomości ma ona nie istnieć. Im ostrzejsze przepisy antynikotynowe i im ostrzejsze normy, tym mniej producentów może im podołać. Drogie papierosy mogą wytwarzać tylko najbogatsi, a więc wyłącznie korporacje mogą spełnić wyśrubowane normy. I to jest cel, do których dążą koncerny. Jedną z dróg prowadzących do celu jest tępienie bidi w ich ojczyźnie.
Paradoksalnie – często używam tego słowa w dzisiejszym artykule – na orwellowskim planie zachodnich kapitalistów korzystają także producenci indyjskich skrętów. Namawiają na przykład rodzimych plantatorów do upraw tytoniu pod Flue Curing. Nie tylko przez to, że przestawiają bidi na coraz większą zawartość dobrego tytoniu, ale także przez to, że szara strefa coraz mniej im się opłaca i dziki rynek suszonych na polu tytoniowych liści kurczy się z roku na rok.
O plantatorów nawet w takich Indiach trzeba zadbać – a zarejestrowani rolnicy, pracownicy fabryczek, nawet zwyczajni krętacze mogą się łatwej zrzeszać, jeśli zajmują się popieranym przez państwo tytoniem ogniowo-rurowym. Zrzeszonym władze fundują ubezpieczenie zdrowotne, tylko zarejestrowani producenci mogą oczekiwać dopłat, tylko oni mogą handlować tytoniem na państwowych aukcjach…
Wielcy producenci bidi wręcz wymuszają na „swoich” plantatorach, pracownikach, nawet na prostych wózkowych sprzedawcach wyrobów tytoniowych, by podporządkowali się ogniowo-rurowej nowej rzeczywistości. Niewielkie rodzinne firmy oparte na pracy chałupniczej tysięcy krętaczy weszły w… najczystszy korporacjonizm…
Skutek? Cóż, coraz więcej bidimasterów zajmuje się innymi rodzajami produkcji, przede wszystkim produkują zwyczajne papierowe papierosy. Wielu z nich próbuje się dostać do wrogiej Ameryki, Anglii i Szwajcarii tylnymi drzwiami – indonezyjska drogą, czyli dzięki produkcji aromatyzowanych papierosów typu kretek, jak choćby palone na całym świecie (także przez amerykańskie nastolatki z przemówień prokuratora Millera) wyroby firmy Djarum. Papierosy smakowe, aromatyczne melasy do palenia fajki wodnej, tytoń do żucia i tabaka, to kolejni wrogowie publiczni na liście koncernów tytoniowych…
Trzeba je palić póki czas, bo znowu się znajdzie jakiś prokurator Miller, który je skutecznie wytępi.
To wszystko już widać, słychać i czuć – kto śledził losy polskiej ustawy, na pewno zauważył nieliczne głosy antyaromatycznego lobby w polskim sejmie, czyli świadomych lub nieświadomych wysłanników wielkich koncernów tytoniowych.
Ci natomiast, którzy interesują się brukselskimi dyrektywami nie mogli przeoczyć, że planuje się całkowite potępienie aromatów, dosmaczaczy, flavourów i innych tytoniowych fragranców…
BOLLYPIPE TOBACCO
Reakcja producentów fajczarskich na te tendencje była niemal natychmiastowa. Jak grzyby po deszczu najbardziej „sosjerskie” firmy kazały pracować swoim najlepszym i zarazem konserwatywnym blenderom nad nowymi, czystymi mieszankami. Prokoncernowa zmiana struktury upraw tytoniowych w Brazylii, paskudna sytuacja polityczna w Zairze i w strefie Wielkiego Rowu Afrykańskiego zaowocowała obecnością fajkowych księgowych ma aukcjach w Kandaharze, Kerali i Bangalorze.
I potężnymi zamówieniami (jak na fajczarską skalę) Flue Cure Virginia z Mysore. Cudownej virginii, dla mnie – to jest moja prywatna opinia na dzień dzisiejszy, ale sądzę, że utrzyma się na dłużej – najsłodszej, „najkwaskowszej”, najlepszej i najczystszej fajkowej wirginii na świecie… Paliłem, miałem szczęście palić, miałem ten zaszczyt i taką możliwość – Torben Dansk Virginia Mysore Ready Rubbed Flake. Wymiata wszystko.
To tytoń, który w opisie producenta ma stanowić „pure virginiową” bazę dla komponowania własnych mieszanek… Nonsens, to jest pierwszy jak do tej pory wirginiowy Graal i absolut na jaki się natknąłem na fajczarskiej drodze.
Tu uwaga natury „technicznej”: wirginia z Mysore „nie lubi” mocnego nabijania – przesiąknięta własnym słodkim sosem (to ta smółka, o której pisałem wyżej), skleja się wówczas, źle pali, zatyka i potrafi ukąsić w język. Tzw. czyste wirginie to najczęściej łamane lub przetarte płatki. Nie trzeba rozdrabniać ich ponad fabryczną strukturę. Grube rozdrabnianie zapobiega zaklajstrowaniu komina – nawet przez kolegów mających tendencje do nabijania fajki tytoniem jak muszkietu czarnym prochem, czyli na sztywno.
Paliłem także DanTobaczą mieszankę Gold Mysore, czyli mysorska FCV, do której Michael Apitz dodał odrobinę madagaskarskiej wanilii. I choć ja przez picie na studiach przesadnej ilości alpag o nazwie Kordiał Waniliowy znienawidziłem ten smak nawet w lodach, to przez niezwykły u Apitza umiar, kto wie, może polubię na powrót ten dodatek? Może nie wzbogaca on – jak pisze producent – smaku wirginii, ale w żadnym wypadku nie zabija „tytoniowości” GM. Warto zapamiętać tę nazwę – gdyby jeszcze niedawno ktoś mi powiedział, że będę chwalił publicznie blendera firmy, która stworzyła TNN, to pewnie bym zadzwonił po karetkę psychiatryczną.
Na pewno zasługi w odnalezieniu drogi powrotnej do tytoniowej tradycji w przearomatyzowanych firmach produkujących tytoń do fajki można przypisać wielorękiemu Sziwie z telefonem komórkowym w dziesiątej ręce, producentom bidi, generalnemu prokuratorowi Millerowi, wielkim koncernom tytoniowych, głupim politykom z parlamentarzystami większości krajów świata na czele i urzędasom z Brukseli. To kolejny, tym razem największy i ostateczny paradoks branży fajkowej.
ŚWIAT SIĘ WYWRACA
Nawiasem mówiąc, Dan Tobacco wypuścił cała serię kolonialnych klasyków i obecność w niej dwóch rodzajów Latakii i po jednej mieszance niemal czystej Virginii i Perique, całkiem dobrze rokuje tej firmie. Kilka blendów natomiast już oficjalnie opartych jest na FCV Mysore i to ta wirginia stanowi postawę smakową mieszanek, zaś obudowa dodawana jest – jak zapewnia producent – dla wydobycia i podkreślenie smaku tytoniu bazowego. Z ciekawością też bym zapalił dantobakowskiego „Limericka” – to także podobno czysta VA z pięcioprocentowym dodatkiem luizjańkiego perique…
Paliłem natomiast z wielkim smakiem Bill Bailey’s Balkan Blend – stuprocentową naturalną, bezsyfową mieszankę angielską z latakią, turkami, dodatkiem kentucky i odrobiną perique. Porównywalna jest, moim zdaniem z obecnymi produktami sygnowanymi nazwiskiem Dunhilla – pychotka, ale z lekką tendencją do przegrzewania, co każe mi przypuszczać, że tytonie te oparte być mogą na smółce z mysorskich FCV.
A Torben Dansk (mowa o brandzie) idzie podobną drogą – w ofercie tej „firmy” pojawiła się seria Special Blending Tobacco – a w niej FVC Mysore cięta na kilka szerokości wstążki, osobno Latakia z Syrii i Cypru, Perique, Kentucky, Burley, Orientale… W tym ostatnim przypadku szokujący jest wykaz konkretnych „turków”, z jakich miksturę skomponowano. Na dodatek „Torbeny” proponują odrębnie puszki z czerwoną wirginią…
Jeśli powrót do naturalnych smaków tytoniowych ze strony najbardziej przearomatyzowanych producentów jest stałą tendencją, to świat się przewraca. I niech jak najdłużej nie wstaje!
Tak nawiasem mówiąc – jeśli ktoś chce się zadziwić, jak postępują zmiany własnościowe i korporacjonizm w światku tytoniowym, warto by obejrzał => katalog DTM w *pdf. Powrót do korzeni drogą przez Indie też można wyszukać w zaskakujących miejscach…
Aleś mnie smaku narobił…
Hehe, a ja miałem nadzieję, ze ten tekst będzie czymś więcej niż reklamą Dan Tobacco…
Bardzo fajny artykuł, świetna historia, przeczytałem z ciekawością.
I też sobie smaka narobiłem… ;)
Znakomite jak zawsze Jacku i dużo nowych rzeczy się można dowiedzieć.
Z opisem bidi jako zjawiska obecnego w Stanach spotkałem się w latach 90, przy okazji jakiegoś artykułu opisującego subkultury związane z muzyką grunge. I pamiętam, że kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi :) Ot, ciekawostka.
Taki amerykański *Miś* – koncerny tytoniowe i Millery załatwiły opinie publiczną… U Barei to był „pijak i złodziej”, u USAńczyków muzykujące dzieci z rozbitych rodzin z okolic Seattle i palenie szkodliwych bidi… W dwóch słowach: grunge i bidi, czyli samo zło!
Zaśliniłem się cały ;)
Dlaczego przy tym artykule nie ma linka „tytoń dostępny w f …” :(
Jeśli chodzi o dziwactwa z Azji, to ja jestem ciekaw tego: http://www.tobaccoreviews.com/blend_detail.cfm?ALPHA=T&TID=3857
To może zabić – ale my takie lubimy, co nie?
a gdzie można dostać to cudo Jacku?
Pośpieszalski mówi „Warto rozmawiać”, ja zawsze powtarzam, że warto gadać z Piotrkiem z Fajkowa.
No i dobrze mówiłem, jest już cośkolwiek tutaj:
http://fajkowo.pl/cgibin/shop?info=4007
http://fajkowo.pl/cgibin/shop?info=4006
opad szczęki
Wczoraj tego nie było! Chyba za niska ma wiara jest :)
Hehe, pan Piotr nie próżnuje :). Coś mi mówi, że zaraz zapasy się wyczerpią :).
też wczoraj sprawdzałem ;) czas chyba kupić nową Va ;)
Jacku, doskonały tekst. Chylę czoła przed Twoją wiedzą i lekkością pióra. Opis tak żywy że w ustach aż czyłem opisywane skręty z nutą goździka czy cynamonu. Usiłuję sobie wyobrazić bogactwo i pełnię smaku opisanej Va.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwa byczki, jakie znalazłem w tekście.
Czwarty akapit w rozdziale „Bidi”. Produkują 12 bilionów (mniej) niż palą – 720 trylionów.
Piąty akapit w „Gospodarka i zdrowie” – literówka „Cięcie kosztów jest dobre zarówno dla Phillip Morissa jAk i zatrudniającą 5 tys. ludzi firmę”, zaznaczyłem wielką literą w słowie „jAk”.
Była jeszcze jedna literówka, ale nie mogę teraz znaleźć.
Jeszcze raz wielie dzięki za wspaniały artykuł.
Dziękuję, zaraz poprawię. Zawsze jestem wdzięczny za takie „wytyki”.
I tak a’propos, znalazłem bidi w oficjalnej sprzedaży – o => Tutaj, Hihi :)
nie doczytalem piszac komentarz, kiedys na dc w trafice byly one sprzedawane jako cygartki z eukaliptusa- nawet przez pewien czas bylem przekonany ze tak faktycznie jest do momentu kiedy nie spotkalem sie z importem z chin- oczywiscie z pod lady na stadionie.
W fajkowe widze ze sa tylko jakies smakowe, ale kiedys kupowalem (rowniez na dc) takie po prostu tytoniowe.
Doskonały tekst. Gratuluję i chylę czoła. Jesteś kopalnią wiedzy tytoniowej.
Dzięki, takie teksty czytam z wielką przyjemnością.
Tytoń fajkowy, do którego nawiązuje Jacek, można kupić np. TUTAJ
Dwie blokady:
1. Niestety trzeba cokolwiek kumać germańszczaka.
2. Minimalne zamówienie musi opiewać na 60 ojro plus wysyłka… która nawiasem mówiąc, jak na Niemcy i ich DHL jest jedną z niższych, jakie widziałem.
Zgrabna paczuszka (z możliwością śledzenia jej podróży) przychodzi do domu po trzech-czterech dniach, z katalogiem fajkowym i katalogiem cygarowym. A średnia cena 50g tytoniu wynosi coś około 43 PLN (w tym jest już koszt wysyłki).
Nawiązuje? Ja nie nawiązuję, ja na punkcie FCV z Mysore najzwyczajniej w świecie zwariowałem.
Znaczy, mówiłem, że w sensie, że ten puszkowany z napisem Dan Tobacco.
Swoją drogą odpuściłem sobie Gold of Mysore i Torbiel z Gdańska ze względów religijnych, bo nie klikałem w te zakładki. Jak potem otworzyłem katalog, to istotnie zdziwko mnie chapło, szczególnie przy Torbieli z Gdańska.
Będę pamiętał przy następnej okazji… choć kiedy to nastąpi, zupłenie nie mam pojęcia.
bidi mozna kupic w naszym kraju, ale uwaga- koszt to ok zlotowki za sztuke (na sztuki, w paczce mniej)- jaka jest przebitka w stosunku do ceny w Azji?
Osobiscie uwazam je za zdecydownie lepsze od paiperosow, bo powiedzial bym ze nie maja nic wspolnego z papierosami. Osobiscie lubie. Kiedys dostepne byy na stadione, na Grzyboswkiej+Marszalkowskiej z pod lady w sklepie z przyprawami kuchni orientalnej. W oficjalnym obiegu jest chyba cos takiego jak SEXY czy jakos tak, normalna paczka jak papierosow, kosztuje ze dwa razy wiecej. Kiedys byy na dworcu Centralnym,