Kończy się dzień. Kolejna jesień rozwija się za oknem. Wieczorne mgły snują się znad pól. W domowym zaciszu, na kuchence, cicho poperkuje garnek zamieniając kawałek wołowiny w rozgrzewające chilli. Z kąta rozświetlonego czytelniczą lampką wysnuwają się cicho ulotne rzemyki latakiowego dymu. Pies charknął przez sen, coś tam mu zarzęziło w wątpiach i przewalił się na drugi bok z cichym jęknięciem. Z głośnika sączą się na wpół opętane melorecytacje ballad Davida Tibeta. Jesień mości Państwo…
Zbierałem się do tego tekstu bardzo długo. Tak długo, że niektórzy postawili już na nim krzyżyk. Inni położyli za to na mnie nagrobny kamień. Zaczynałem tę relację kilka razy. Miało być na wesoło, miało być socjologicznie, miało być conradowsko, pomysłów było wiele, ale z żadnego nic nie wyniknęło. Potrzeba było chyba jesieni dopiero, żeby się zebrać i właśnie tak, z dystansem, wspominkowo, na ciepło-chłodno wspomnieć Kramarzówkę.
Dla tych co nie wiedzą o co biega, idea jest prosta – niezastąpiony Gospodarz, Janek vel pigpen zaprasza użytkowników niniejszego portalu do siebie w gości. I tyle. Tylko tyle i aż tyle. W jasną cholerę, na odległe rubieże tego kraju, gdzie dalej już tylko Przemyśl i Ukraina… Mnie dane było zawitać u Janka po raz pierwszy, bo poprzednie wyjazdy z różnych przyczyn przechodziły koło nosa. I nie ukrywam, że wymaga to jakiegoś przełamania, zaparcia się w sobie, żeby pokonać te wszystkie codzienne „musie” i „niemogi”, spakować mandżur i wyjść. Pokonać psychologiczną barierę padających (i, nie czarujmy się, zadawanych sobie samemu) pytań z gatunku „A chce Ci się?”, „A Ty w ogóle znasz tych ludzi?”, „A masz czas taki kawał drogi jechać?”, „A to nie jest jakieś Brokeback Mountain?”, „A co Wy tam będziecie robić w kilkunastu chłopa? Oglądać swoje fajki? (ha ha ha)”.
I tu okazuje się, że czas pokonać ten opór materii, kisiel w którym ugrzęzłeś bo praca, bo dom, bo dzieci, bo działka, bo ciocia, bo imieniny, bo nauka, bo cały ten codzienny syf, który, jak w nieczyszczonej fajce, przykleja się do Ciebie, tamuje Ci przepływ i zasmradza Ci przyjemność. Zawijasz co masz w szafie (mimo tego, że stajesz się potem obiektem szyderstw i niewybrednych żartów), kupujesz po drodze coś do żarcia i popicia, żeby się nie zapchać i ruszasz w drogę. Za oknem mijasz ten nasz piękny kraj, w którym ostatnio coraz bardziej duszno i opresyjnie. Te kulawe baby kolebocące się do przystanków, lumpów przyrośniętych do popeerelowskich spożywczaków, o twarzach sfatygowanych niezliczonymi wódczanymi bataliami, niezagospodarowanych młodocianych nygusów rozbijających się poobklejanymi corsami i astrami. Zatrzymujesz się po drodze, zażerasz suchą bułkę z kiełbasą, popijając herbatą na gazie ugotowaną, na twardo, z baru stanowiącego żywy skansen transformacji ustrojowej. I tak obracając w głowie słowa ostatniego krakowskiego poety: „Wyjechać. Ręce wytrzeć o liście. Cały kurz, tłuszcz miasta. Wytrzeć o liście” docierasz w końcu do miejsca poza czasem.
Kramarzówka, Jankowy „Prawelin”, zbocze wzniesienia, strumyk, chatka jak z bajki i grupka ludzi. Jednych znasz z widzenia, innych z komentarzy, jeszcze innych ze słyszenia, jakiejś portalowej fotki lub nie znasz w ogóle. Witasz się, gdzie trzeba przedstawiasz, siadasz, odpalasz fajkę, otwierasz piwo i jesteś u siebie. I to jest magia tego miejsca. I magia tych spotkań. Przestajesz być tatą, pracownikiem miesiąca, korporacyjnym kumotrem, szefem, biznesmenem, studentem czy kim tam Cię los uraczył uczynić i stajesz się częścią grupy. Gadasz o tym i o tamtym, świętujesz czyjeś urodziny, głuchniesz od deszczu walącego w blachę (CO?!) śmiejesz się, bawisz, gotujesz, zajadasz, znowu gotujesz, nie śpisz bo chrapią, nie śpisz bo łażą, śpisz, bo akurat tak wypadło i tak trzeba było, strzelasz z nienabitej strzelby i trafiasz, strzelasz z nabitej i nie trafiasz, huśtasz się na hamaku, rozmawiasz o życiu i o tym co Cię boli (mentalnie i fizycznie), uprawiasz żałobę nad rynkiem tytoniowym i uczysz gotować kogoś swojego żarcia.
Cholernie korzenne, plemienne doświadczenie. Nie znajdziecie tu, ani dalej, relacji z tego co było na stole, co było pod stołem, kto zasnął pod schodami, a kto wytrwał do rana, kto co zapalił, a kto co przywiózł. Ci co byli to przeżyli, Ci którzy nie byli będą z tego opisu mieli tyle samo co ktoś, kto nigdy nie pił coli po przeczytaniu opisu jej smaku. Może przemawia przeze mnie zapał neofity, może subiektywnie zdeformowałem zastaną sytuację, dla mnie było to coś niepowtarzalnego. I myślę, że nie tylko dla mnie. Podczas jednej z nocnych rozmów z Jankiem (której nie będę tu przytaczał) padło zdanie, które w jakiś sposób mnie ruszyło. Otóż, parafrazując, rzekł był pigpen, że na drugi plan schodzą nakłady sił i funduszy kiedy możesz spotkać się i pobyć z fajnymi ludźmi. Cholernie to w dzisiejszej kołomyi życia rzadkie podejście. I rzadka chęć, by zrobić coś dla innych bezinteresownie, zaprosić, ugościć, otworzyć dom i dać im jeść. No bo gdzie spotkasz się ze świrem, który przejechał pół świata (nie Polski – świata) po to żeby tam być? Gdzie pytanie „CO?” urośnie do kultowego hasła wyjazdu? Gdzie na popołudniową fajeczkę zajedzie fura zawierająca w środku mistrza Worobca, Antoniewskiego i Bednarczyka, z którymi możesz pogadać, popalić i walnąć po kulturalnej lufetce whisky? Gdzie zjesz chleb niemalże godny wywołania wojny? Na chwilę obecną tylko w Kramarzówce…
Nie ukrywam, że łatwiej się pisze teksty krytyczne, a i nie chciałbym tworzyć tu laurek i peanów, bo nie jest tak, że mamy tylko aplauz i zaakceptowanie. Tylko czy naprawdę jest sens zastanawiać się nad sensem takich spotkań? Czy jest sens deliberować nad tym, kto ile fajek obejrzał, ile pochwalił i jaki tytoń uznał koszernym, a jaki nie? Że ktoś komuś zjadł kanapkę, albo nawet wypalił cygaro odłożone na później (słyszałem o takim przypadku :->)? Że ktoś coś zgubił, a ktoś coś znalazł? Dla mnie zawsze siłą tej grupy i tego miejsca było swoiste anarchizujące podejście do fajczarstwa jako takiego. Podejście pozwalające każdemu cieszyć się z tego na swój sposób. Może to co teraz napiszę jest truizmem ze stajni Coelho, może dla innych zabrzmi to nieco grobowo, ale fakty są takie, że przemijamy. Nie chcę tu politykować, ale ogólna atmosfera wokół nas ostatnimi czasy coraz bardziej dyskryminuje nie tylko fajczarzy, ale wszelkich pasjonatów, którzy wymykają się partyjnej standaryzacji. I nawet jeśli naturalną koleją rzeczy przechodzimy drogę każdego pasjonata, od zaangażowanego neofity, przez klarowanie się gustów, starego wyjadacza aż po zblazowanego malkontenta, to nie zapominajmy tego, że być może pretekst, jakim jest, była czy będzie fajka w jakiejkolwiek postaci jest wystarczający by przejechać pół świata i podać rękę drugiemu człowiekowi. A taką, niepowtarzalną możliwość dał nam Janek i chwała mu za to. I oby do wiosny…
PS. A że obraz wart tysiąca słów to…
Gablota mota na opony wstęgę szos…
Na miejscu
Flota zjednoczonych sił.
Obfitość stołu.
Janusz J. przeżył 40 lat. W nagrodę dostał fajkę i kawałek damskich majtek.
Zawiązują się pierwsze nieśmiałe rozmowy…
Pigpen warzy żur.
PiotrN mówi, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Wiatrak się załamał…
Andrzej K. zalał piwem Marumany…
Andrzej opowiedział dowcip. Śmiechu było co nie miara!
Andrzej uczy kolegów puszczać kółka z dymu. KrzyśT ochoczo rusza przetestować nowo nabytą wiedzę.
Grupa wsparcia wyciąga z depresji PiotraN.
Modna ostatnio rekonstrukcja historyczno-religijna p.t. „Stworzenie Adama” na podstawie Michała Anioła. W rolach głównych wystąpili TomaszZ i Zyrg.
Sielanka dnia następnego.
Śniadaniowa scenka rodzajowa. Zyrg kręci kulki z sera, KS wypatruje kościoła do podpalenia, TomaszZ i PiotrN popróbowali nowego gazu do zapalniczek marki R…N.
Takie tam na werandzie.
Dzień bez racjonalizacji dniem straconym! Andrzej postanowił coś skonstruować.
Andrzej naprawia odskok.
Yopas zrozumiał wczorajszy dowcip.
A Andrzej naprawia…
Piotr Głęboki opłakuje swoją Sarome…
Strzelec Wyborowej – Antemos.
Grimar – ochotnik Narodowych Pacyfistycznych Oddziałów Pantoflowych.
TomaszZ prowadzi musztrę stosując znaną od wieków metodę kija i marchewki.
Brygada leśno-ornitologiczna: KrzysT i RadekB
KrzysT przywiózł pół lornetki.
Rozmowy przy obieraniu zimioków.
Yopas przemyka a na pierwszym planie narzędzia i elementy powstającej zlotowej odpowiedzi na gruszki: budżetowej fajki ziemniaczano-marchewkowej.
RadekB szuka grzybów.
Przy ognichu z mistrzem Worobcem.
Takie tam z jeleniem.
Romantyczne bujdy na bujaczkach.
Gruppenfoto
Unikalny, kramarzówkowy Worobiec sprezentowany Jankowi przez pana Henryka.
Rym cym cym, ram tam tam, tego gara nie zjem sam.
Dyskusje o wyższości Monty Pythona nad wszystkim.
Pod koniec drugiego dnia zapału jakby mniej, a i twarze bardziej zmięte…
Wieczór zakończyła wizyta trzech mistrzów Kung-Fu pod wodzą Kung Fu Pandy (w tej roli Wiatrak).
Easy like a sunday mo(u)rning…
Puszki nie przeżyły spotkania ze śrutem z wiatrówki Tomka.
I pozamiatane…
Ostatni rzut oka z podwórka na Tatry (CO?!)
No kurde ładny tekst. Nie byłem (bo „musie” i „niemogi”, bo nie znam, bo się nie udzielam, bo cały ten kisiel, bo „co wy tam w kilkunastu chłopa?”…), a czuję, jakbym był.
Zyrgu, gratuluję. I zazdraszczam.
Czekali my, czekali… i w sumie – warto było k…a poczekać!
Pięknie napisanie. Nic dodać, nic ująć.
I mimo, że władza, świat i rzeczywistość stawia nam coraz to nowe wyzwania, przeszkody i zapory – to, jako się rzekło… jak tama raz pękła, to już wody nie zatrzymasz!
Do zobaczenia wiosną :) (o ile Janek znów zaprosi i otworzy portal nierzeczywistości).
Było godnie.
Janek po raz kolejny zorganizował najlepszą imprezę fajczarską w tym kawałku galaktyki.
Janku – jesteś wielki.
Dziękuję też tym, którzy przyczynili się do tego, żeby było fajnie, zarówno od strony towarzyskiej, jak i organizacyjnej.
Dziękuję również współpasażerom i kierowcy za okoliczności transportowe – zaprawdę powiadam wam, jeździć w takim składzie to ja mogę dowolnie długie trasy.
Przepraszam, że komentuję tak krótko, ale obiecałem sobie, że jak tylko ten tekst powstanie złożę przede wszystkim podziękowania.
Opisanie wrażeń nastąpi później, jak będę miał choćby chwilę czasu.
Dzięki Piotrek za ten tekst. Utwierdza mnie on w przekonaniu (które zresztą wyraziłem w swoim krótkim opisie imprezy ubiegłorocznej), że istnieją na świecie doświadczenia, których oddać w słowie nie sposób. Nawet jeśli oddający je posiada zarówno empatię na poziomie zbliżonym do nieskończoności, jak i umiejętność składania zdań interesująco- pięknych.
Jankowi (@pigpenowi) kłaniam się nisko za zainicjowanie tak nieoczywistych wydarzeń społecznych oraz chęć do każdorocznego ich kultywowania…
A tych, którym się coś wydaje, gorąco zachęcam, weźcie udział, jeśli będzie jeszcze taka okazja. Wtedy przestanie Wam się zdawać. Będziecie wiedzieć!
UkłonY,
Piękny tekst. Miałem zaszczyt uczestniczyć w jednym z tych misteriów i …nic dodać, nic odjąć !!! Magia….
Dobry tekst. Tak jak i całe spotkanie, którego klimatu nie sposób wyrazić słowami, można jedynie próbować. I to jest całkiem udana próba! Mam nadzieje, że za rok Janem zlituje się nad nami i zaprosi nas ponownie w to urokliwe miejsce.
Co?