Ameryka Panie, Ameryka!
Jest ich trzy – trójca legendarnych amerykańskich blendów burleyowych, które zawsze chciałem spróbować, bo mieszanki z Burleyem mocne lubię, niestety znam tylko te dostępne u nas. Tak więc gdy paczkę, wybornie już opisaną przez kolegę Kusznika, otrzymałem, od razu wiedziałem, co będzie tematem recenzji. Ze starannie zapakowanych przez Wielkiego Inicjatora w podwójne woreczki strunowe, małych dawek ziela, tych zza Oceanu została jedna. Oskomę poprzedników w tym wypadku być może ostudził dopisek na kopercie – „uwaga, śmierdzi!”.
A śmierdzi, to znaczy papierosowy lub cygarowy burleyowy, wytrawny – czyli to, co wiedziałem o Old Joe Krantzu, blendzie, który chciałem poznać z trzech powodów. Po pierwsze – legenda – jeden z trójcy, obok Haunted Bookshop i Three Friars, burelyowy blend w typie staroamerykańskim, produkowany przez znakomitego producenta jakim jest Cornell & Diehl – to jest drugi powód. Trzecim powodem jest również legenda, zmarły w 2011 twórca dwóch z tych blendów, Bob Runowski. OJK jest mieszanką skomponowaną przez Runowskiego ku czci dziadka, czyli z założenia tradycyjny. Ale to wszystko można przeczytać na tobaccoreviews i gdzie indziej.
Do rzeczy, czyli tego, co przez głowę mi przechodziło, gdy paliłem tę małą próbkę na dwa razy (pierwsza bez popicia, druga z kawą) w małym billiardzie Willmera.
Zapach z woreczka kwaskowaty (trochę jak MB Old Dark Fired), ale złagodzony bardzo przyjemną słodyczą rodzynkową.
Wygląd – amerykański coarse cut, inny od blendów europejskich – małe płaskie kawałeczki liści, suchy, zapewne przez siły działające w paczce częściowo zmielony. Do fajeczki go po prostu wsypywałem myśląc, że ta suchość wróży mocne wrażenia. I nie pomyliłem się.
Początek papierosowy, ostry a dym jasny, niebieskawy. Po chwili dochodzi do głosu rodzynkowa (figowa?) słodkość Virginii . Po powtórnym odpaleniu – pieprzność Perique i jest też na co czekałem – orzechowe nuty Burleya, trochę jak nikaraguańskie mocne cygaro.
Jest moc, podkreślona przez solidny dodatek Perique (OJK ma ją największą wśród wymienionej trójcy) i złamana przyjemną słodyczą. Bardzo ciekawe. Wszytko znakomicie połączone w blend, nie jakaś łatwo dająca się rozszyfrować składanka. Very smooth, very well balanced (jak by powiedzieli za Wielką Wodą). Tylko powoli bo się przemienia w papierosa! Powoli bo spala się szybciutko. Powoli bo w kominie zaczyna bulgotać. Uwaga śmierdzi! Męska rzecz, dziadek mistrza Runowskiego pewnie byłby zadowolony. Ja też.
Po wszystkim pozostaje słodycz i pikantność Perique, nic z papierocha ani cygara, nic nie gryzie w dziąsła. Bardzo pobudzający, mocny tytoń, palony ostrożnie wspaniały przy kawie w południe. Ale nie w przerwie w pracy, tylko raczej w spokojny, wolny dzień, taki, jaki mój właśnie był. Powiało Ameryką lat dawnych (1920 – 30 – 40?). Blend bardzo daleki od znanych mi palących się powoli, ciężkich flaków z Burleyem (Irish flake czy Old Dark Fired). Pozostaje podziękować koledze Zyrgowi.
Fajnie ze się podzieliłeś wrażeniami. Jeśli słodycz momentami się przewija to pewnie byłby w moim typie. Niestety prędko się o tym nie przekonam.
Cieszę się, że trafiłem w pragnienia :-) Dla mnie 80% tytków od C&D zabija mocą. Tak jak to kiedyś z @pigpenem gadaliśmy – Cornell robi tytonie dla nikotynistów. Dla mnie z tych amerykańskich firm, które próbowałem najciekawiej plasuje się oferta GLP i H&H – no ale każdemu jego. Old Joe jest kalibrem niestrawnym dla mnie w żadnym wymiarze – od zapachu z puszki, przez moc, smak po room note (ale czułem, że na pewno komuś podejdzie) :-)
Z znanych firm z USA – m.in H&H, McClelland, GLP – C&D dla mnie osobiście wypada najgorzej. Miałem trzy podejścia, dwa fatalne, jedno poprawne. Cajun Cake smakował jak torf, jeszcze inny vaper – Bayou Morning – to było palenie kartonu posypanego pieprzem (jak to plastycznie kolega Paweł określił), natomiast Black Frigate był spoko, ale jakoś takie kwaśny i coś nie wracam do niego.
Ciekawie się zbiegło czasowo z publikacją recenzji na YouTube od pana Bradley`a: https://www.youtube.com/watch?v=LZko3NITMnw
Polecam obejrzeć
Zastanawiam się jak byście zareagowali na czysty cigar leaf palony w fajce. Nazbierałem tego trochę od kiedy przerzuciłem się na cygara, ale nigdy nie próbowałem spalić tych ścinków w fajce…
Ja myślę, że w fajce powinno się palić tytonie fajkowe, żeby było smacznie. Ale eksperymentować nikt nikomu nie zabrania.
Ja paliłem.
Raz.
Jest okropny.
Szczęśliwi, którzy porównywać mogą C&D z H&H, McClelland’a i GLP :). Mnie naprawdę OJC smakował, ale puszkę pewnie bym spalał parę lat. Co cygarowe cygarom, a fajkom – fajkowe ziele.
Bardzo lubię OJK. Mocny, burleyowy, łatwy w paleniu, choć moc może zaszkodzić. Wytrawny, słodkawy, orzechowy. Nie traci aż tak bardzo smaku przy przeciągnięciu. Może nieco gorzknieje jak pali się za szybko ale ja tę gorzkawość bardzo lubię. Jak go miałem to paliłem praktycznie codziennie, podczas spaceru do pracy o 6 rano.
Chciałem się także odnieść do wymienionej przez Ciebie „legendarnej trójcy”. Moim zdaniem z wymienionych przez Ciebie tylko OJK zasługuje na wyższe noty. Haunted bookshop to już inny tytoń. Tak jakby płaski, mniej wytrawny, słabszy, kwaśny. Mi nie smakował i zmieszałem go z resztką jakiegoś zapomnianego tytoniu ze spiżarni zanim spaliłem.
Three Friars to już całkowita porażka. Licha Va, słabo wyczuwalny Bu. Pomimo moich kilkunastu podejść do tego tytoniu nie byłem w stanie spalić fajki ze smakiem.
Z tytoni burleyowych od C&D poleciłbym dodatkowo 5 o`clock shadow i Briar Fox. Paliłem też First Responders, ale po początkowym zachwycie z trudem zmęczyłem puszkę.
C&D według mnie ma jeden z najlepszych Bu ze wszystkich znanych mi producentów. Jednak pośród tytoni bardzo dobrych jest masa lichych, które są robione chyba na ilość a nie jakość.
One oczywiście są legendarną trójcą tylko dla mnie, który nigdy żadnego z nich nie próbował wcześniej:) Znam je tylko z opowieści z amerykańskich filmów YTPC i recenzji:) Wyobrażałem je sobie jako bardzo „pierwotnie amerykańskie”, w Europie raczej nie do przyjęcia dla szerokiego rynku. I chyba OJK taki jest.
To nie jest tak, że te tytonie są nie do przyjęcia w Europie. 80 % tytoni, które palę są zza wielkiej wody. Lubię Bayou Morning, OJK, uwielbiam GLP. Nie lubię natomiast nie lubię McCl i chyba to się już nie zmieni. Raciąż jest, że amerykańskie są inne. Inna konsystencja, inne przyprawy, inne spalanie. Gdzieś kiedyś o tym tutaj pisałem, ale nie pamiętam gdzie. Sięgając po tytoń z USA należy się nastawić na coś innego, ale nie jest powiedziane, że u nas by się nie przyjęło. Fakt, że stary Joe jest specyficzny. Ale przecież na naszym, europejskim rynku są tytonie specyficzne (pierwsze co do głowy mi przychodzi SG 1792).Dostępność tytoni europejskich w USA jest dość powszechna. Tytonie te mają tam także wielu zwolenników i nie widzę powodu dlaczego nie mogłoby być odwrotnie (tzn amerykańskie w Europie). Przecież chodzi tutaj o indywidualne preferencje.
No i co to znaczy „nie do przyjęcia dla szerokiego rynku”? Rynek tytoni fajkowych I szeroki? Gdzie taki jest? W sensie, żeby OJK był w każdym kiosku? Z Amphora nikt nie wygra.
Na telefonie słownik zrobił robotę :”Raciąż jest” – powinno być racją jest
Amen Janku.
I couldn’t agree more.
aktualny jak najbardziej, dzisiejszy komentarz burleyowego guru:)
https://www.youtube.com/watch?v=8b2dN1y7TNU