Tytoń nabyłem drogą wymiany, w ilości niepełnej puszeczki, jako kolejny do kolekcji tych, których jeszcze nie dane mi było skosztować. Jego wygląd z formą flake miał niewiele wspólnego. Były to raczej kawałki mocno postrzępione i nie mające żadnej określonej formy konfekcjonowania. Za to aromat z puszeczki bardzo przyjemny. Nie mam zbyt wyrobionego zmysłu węchu, a raczej nie potrafię nazwać tego co wyczuwam. Zapach jest słodki, trochę rodzynkowy, trochę karmelkowy. Z nie nachalną aromatyzacją rumu i nutką wielokwiatową. Jednak dominuje ta słodycz, będąca zapewne efektem dosładzania syropem klonowym. Chciałoby się ją spróbować w sposób inny niż przez spopielenie w fajce.
Próbowałem ten tytoń przez trzy dni z rzędu. Dwa pierwsze palenia bez zbędnych przygotowań. Fajka, nabicie ze słoja dość wilgotnego tytoniu i ogień. Niestety nie lubi on takiego traktowania. Sikał kondensatem, ale na szczęście nie sprawdziłem, czy był w nim smak rumu :) Przy próbie dopalenia praktycznie wyczerpałem gaz z zapalniczki. Główki fajek przez pierwsze dwa dni były gorące, jak martenowskie piece, co jeszcze mi się nie zdarzyło, w krótkiej karierze fajczarza. W obu przypadkach historia kończyła się podobnie. Wywaleniem zawartości połowy fajki do popielniczki. Był to dobry ruch, zważywszy na ilość kondensatu jaki wsiąkł w pozostały jeszcze tytoń. Jeden plus, że nawet przy takim traktowaniu, otrzymałem sporą dawkę witaminy N.
Przy kolejnym paleniu postanowiłem poświęcić więcej czasu na przygotowania. Tytoń roztarty w dłoniach, przeleżał jakieś 45 minut na kartce papieru. Potem trochę jeszcze pobawiłem się w rozdzielanie pojedynczych włókien, ale bez przesady w stronę nadmiernej staranności. Następnie jeszcze jakieś 10 minut podsuszania, w czasie przygotowań herbacianego trunku na popitkę. Nauczony poprzednimi razami, wolałem mieć coś do przepłukania otworu gębowego. Fajeczkę do palenia tym razem wybrałem dość niewielkich rozmiarów. Nabicie raczej na dwa i delikatne, bez przesadnego ubijania tytoniu. Odpalanie nie poszło bardzo szybko. Potrzebowałem ze trzech przytarć kołeczkiem, ale potem już wszystko wystartowało jak się patrzy. Przy paleniu dominuje słodycz, którą osobiście bardzo lubię w tytoniach. Główka fajki ze dwa razy zrobiła się cieplejsza, ale to dlatego, że jak już dostałem się do tego smaku, to ciężko było opanować się przed kolejnymi puffnięciami. Potem potrzebowałem jeszcze kilku odpaleń, ale to wynikało z chęci przejścia do jak najwolniejszego palenia. Smak rumu i słodycz wyczuwalne przez całe palenie do samego dna, chociaż ten pierwszy jest bardziej wycofany. Do tego moc tytoniu powinna zadowolić osobę potrzebującą większych porcji nikotyny. Pomimo małej ilości ziela w fajce, trochę zaszumiało mi w głowie po paleniu. Moc oceniam na jakieś 7-8/10. Warto pamiętać o odsypywaniu popiołu w trakcie spalania, gdyż zmniejsza to ryzyko zgaśnięcia. Brzmi to trywialnie, ale popiół jaki się tutaj tworzy, sprawia wrażenie ciężkiego, oblepiającego pozostałe włókna i blokującego skutecznie dostęp tlenu.
Z wad jakie zauważyłem to skłonność do przesuszania języka i gardła. Nie ma szczypania czy „ugryzień” przez dym, tylko właśnie suchość, za co zapewne odpowiada spora dawka Burleya w mieszance. Potraktowany z szacunkiem, nie uraczył mnie jednak kondensatem, jak przy wcześniejszych próbach. Room note zdecydowany, jednak dla palacza dość przyjemny. W mojej ocenie nie jest to fajkowy graal, ale zdecydowanie tytoń wart spróbowania.
P.s. Tekst powstał w trakcie „spożycia” kolejnej porcji, celem rozgonienia choć odrobinkę przedświątecznego marazmu na portalu :)
To ja też się przyłączę jako inicjator wspomnianej wymiany. Dla mnie tytoń ów był przede wszystkim za mocny. I nie chodzi tu o Syndrom Plastelinowego Kolana, co o ilość nikotyny przekładającą się już na cierpkości i nieprzyjemną pikantność, dla mnie, na granicy akceptacji. Burley, choć dobry i nieporównywalny do tych tanich, daje o sobie znać pod postacią wspomnianego Dewastatora Paszczy. Po paleniu miałem poczucie upojnej nocy spędzonej z Balrogiem przegryzionej na śniadanie zciuranym siodłem.
Po secundo: rozpracowałem w ostatnim czasie kilka butelek rumów różnej proweniencji i albo ja mam coś z nosem i smakiem, albo ktoś tu wali w bambuko, bo można o tym tytoniu powiedzieć wszystko, ale nie to, że smakuje/pachnie/wygląda rumem. To tak moim subiektywnym zdaniem. A już pisanie, że smakuje jak wigilijny keks/pudding/ciasto najeżone bakaliami i kapiące rumem jest jawnym nadużyciem. Bardziej syrop klonowy, orzech włoski, pecan – coś w ten deseń.
Nie miałem problemów z kondensatem i palnością – dla mnie standard płatków GH. Widząc na co się zanosi wziąłem swojego małego Barlinga, płatki rozdarłem, roztarłem, podsuszyłem, roztarłem, część zmełłem w Bobu Marleju i luźno zasypany komin od grubego do drobnego pali się elegancko i bez dodatkowych nieprzyjemności do siwego popiołu.
Jako się rzekło: ponad pół puszki odstąpiłem, więcej nie kupię,i to chyba nie tylko z tej przyczyny, iż był to ostatni GH w mojej trafice i na więcej się nie zanosi…
:-C
Znawcą tego trunku nie jestem, ale ten tytoń kojarzy mi się z takim tanim rumem kupowanym w czasach studenckich na Słowacji. Bardziej czuję tę nutę przy paleniu niż wąchaniu. A może to tylko skojarzenie drapania w gardle zarówno przez płyn jak i dymek?? Sam nie wiem.
Wypaliłem swego czasu jedną fajkę i przekazałem puszkę dalej. Pamiętam tylko, że było wytrawne i bardzo mocne.