Marketingowcy Planty opisują Holger Danske Original Honey Dew następująco: Mieszanka złotej Virginii z Północnej Karoliny i Zimbabwe z tureckim Orientem, lekko aromatyzowana naturalnymi substancjami i miodem z Jukatanu. Moc łagodna, średnio aromatyczny o przyjemnym dla otoczenia zapachu… Konfekcjonowany jako podarte płatki.
„Naturalne substancje” i miód, to pewnie syrop, który dość mocno skleja rozkruszony flake. Miodu, do którego przyzwyczaiły nas polskie pszczoły, raczej się nie wyczuwa, ale może amerykańskie produkują miód sztuczny. Bo tytoń jest słodziutki podczas palenia – niemal do końca, bowiem nieokreślone „substancje” w końcówce tworzą cienki, ale dość szczelny korek na dnie fajki.
Lepiej nie próbować go dopalać do końca, bo smak zmienia się z naprawdę przyjemnego w przypalony karmel, czyli w ohydztwo. Na jakimś konkursie widziałem miny ludzi, którzy się przez ten korek przepalali – jakby szpitalny kleik przełykali.
Jeśli jednak podejdzie się do palenia OHD bez przymusu dopalania go do siwego popiołu, zaakceptuje się z góry ten korek i wywali go bez oporu do popielnicy, to miłośnikom tytoniu aromatycznego i ich rodzinom ta „miodowa” mieszanka powinna sprawić autentyczną przyjemność.
Do chwili zakorkowania pali się łatwo, równo i – o dziwo – dość sucho. Ale i dosyć szybko, bez względu na stopień ubicia. Raczej dla lubiących aktywne filtry węglowe. Choć i balsa nie jest najgorsza, bo nie jest to aromat pralinkowy.
Recepturę wymyślili duńscy blenderzy – zapewne pod presją żon i teściowych. Ale mieszanka jest w stylu mocno niemiecka – moim skromnym zdaniem – ewidentnie toppingowana, czyli syropy dodane zostały już po rozdrobnieniu bazowej mieszanki spod prasy, pod sam koniec procesu.
Smak podczas palenia określiłbym jako, hm, pogodny, sunlightowy. Tak jak napisałem – miodu znanego mi z Polski nie czułem, spodziewałem się czegoś ostrzejszego, bardziej określonego. Ale gdyby tak było, tytoń zapewne musiałby być droższy. Jak na tę półkę jednak, moim skromnym zdaniem, OHD jest zupełnie przyzwoity.
Palenie relaksuje i wręcz rozwiewa smutki. Głównie przez to, że tytoń nie jest przesłodzony i nie zajeżdża mydłem. Proporcje Virginii i „turka” nieźle zbalansowane… Hihihi… Na tyle, by nutkę orientalną znaleźć było można, pod warunkiem, że kiedykolwiek w życiu paliło się turecki orientalny w czystej postaci. Ale może znów spodziewałem się więcej, niż mogłem dostać za te pieniądze.
Tak sobie kpię – jak zazwyczaj przy tytoniach firmowanych przez Berlin – ale przywykłem do „Honeya” i palę go co kilka dni, głównie w chwili, gdy akurat zmierzcha. Jest, moim zdaniem, idealny na ten moment – wielu recenzentów pisze, że jest dobry na dnie upierdliwie pochmurne. Proszę wybaczyć kalibrowane słowo, ale tak właśnie jest.
Reasumując – marcepan toto nie jest, ale niezła landryna, owszem. Warto spróbować, choćby po to, by mieć to już za sobą.
HD Original Honey Dew w fajkowo.pl
Mieszanka, która w nazwie obraża całkiem sympatycznego bohatera.
Wie ktoś może czy gdzieś jeszcze da się go kupić w Polsce? Podobno przestali go już sprowadzać.
Obawiam się, że już chyba nigdzie. Albo go nie robią, albo nie sprowadzają. U mnie w trafice mają wszystkie HD, ale tego nie widzieli na oczy…
Nie sprowadzają, ale nadal robią. W berlińskiej trafice dworcowej widziałem. Wprawdzie w odmienionej szacie graficznej, ale to wciąż HG Oryginal Honey Dew.