Czytając kiedyś o upadku jednej z popularnych w latach 90-tych marek polskiego piwa trafiłem na zdanie, które dało mi do myślenia: „piwo musi być o czymś”. Wróciło to do mnie ostatnio, gdy dzięki uprzejmości podróżującej koleżanki z pracy udało mi się pozyskać pięć puszek tytoniu z USA, gatunków normalnie u nas niedostępnych. Nawet wszystkiego jeszcze nie spróbowałem – na pierwszy ogień poszły póki co Frog Morton On The Town i Grand Orientals Classic Samsun, oba od McClellanda, i Blockade Runner od Cornell & Diehl, Inc., który dostarczył póki co najwięcej pozytywnych doznań i stał się bezpośrednią inspiracją tych kilku zdań.
Do tej pory miałem głównie do czynienia z raczej mniej ambitnymi tytoniami z rodzimego podwórka, począwszy dawno temu od syropowych aromatów, z różnymi wypadami w kierunkach virginiowych (Broken Scotch Cake, Golden Glow) czy scentowych (Grousemoor, Palace Gate), kończąc raczej w tych ostatnich okolicach. Do sięgnięcia po Blockade Runnera zachęcił mnie komentarz @Juliana w dyskusji o tym, co warto przywieźć sobie zza Atlantyku – nigdy nie słyszałem wcześniej o crumble cake, więc żeby nie skończyć z samymi czerwonymi virginiami czy orientalami od McClellanda, konstruując listę zakupów dla koleżanki oparłem się na tej sugestii. I muszę przyznać, że było to znakomite posunięcie, jak dotąd największa i najbardziej satysfakcjonująca niespodzianka.
Puszka ozdobiona jest obrazem dziarsko sunącego po falach parowca, gdzieś w materiałach marketingowych przewijają się odniesienia do dzielnych marynarzy stawiających czoła niebezpieczeństwom i przygodom, oczywiście z fajką w zębach. Na tym temat morza się nie kończy – zgodnie z opisem na puszce (A true Navy cavendish crumble cake. Hand stoved red VA and golden VA soaked in a premium rum for seven days) w trakcie procesu produkcyjnego tytonie spędzają aż tydzień w kąpieli w rumie. I to ten rum właśnie jest pierwszym, co powita nos otwierającego puszkę.
Muszę przyznać, że pierwsze wrażenie jest powalające. Od dawna wiedziałem, że zmysł zapachu podłączony jest bezpośrednio do tej najstarszej, gadziej części ludzkiego mózgu, obchodząc ośrodki racjonalnego myślenia, i że zapach może być wehikułem przenoszącym nas momentalnie do wspomnień, odległych miejsc i czasów. Blockade Runner zrobił mi dokładnie to: nagle znów miałem 7 lat, w FWPowskim ośrodku wypoczynkowym nad Bałtykiem, na zorganizowanym przez KOwca „spotkaniu z ciekawym człowiekiem” – marynarzem pracującym na frachtowcach, palącym oczywiście podczas prelekcji fajkę, i opowiadającym o wyjątkowym smaku rumu z Karaibów.
Drugą niespodzianką jest sposób konfekcjonowania tego blendu. To crumble cake, więc w puszce znajduje się zgrabna kostka i trochę mniejszych kawałków sprasowanego, dość wilgotnego (oleistego?), bardzo rozdrobnionego tytoniu, który trzyma się siebie, ale delikatnie roztarty zaczyna w palcach rozsypywać niemal na proch – to zupełnie co innego niż jakiekolwiek mikstury czy ribbony, jakie do tej pory miałem w rękach. Nigdy nie rozumiałem też przy tym stwierdzeń, że tytonie te są bezobsługowe i palą się bez niemal żadnego przygotowania, bo nawet w przypadku mikstur i wstążek, o płatkach nie wspominając, zawsze miałem problemy z nabijaniem i prowadzeniem żaru, zawsze mi to gasło na zbyt dużych kawałkach. Tymczasem crumble cake to taka mniej więcej konsystencja tytoniu, jaką zawsze wyobrażałem sobie, gdy ktoś w recenzji pisał o jak najdrobniejszym przygotowaniu tytoniu do nabicia, np. podczas zawodów długiego palenia – tu nie trzeba nic robić, wystarczy kawałki lekko rozkruszać nad fajką w palcach, i minimalnie ubić. I dla mnie wreszcie jest to faktycznie tytoń bezobsługowy, palący się cicho, spokojnie i sucho, z jednorazowym może pogłaskaniem ogniem w trakcie palenia, gdy zapomniałem po drodze przystemplować kołkiem.
O smaku trudno mi mówić. Nie jestem specjalistą w nazywaniu wrażeń smakowych, ani w przypadku wina, ani tytoniu – nigdy nie potrafię nic zrozumieć z tych przewijających się wszędzie cytrusów, owoców, lukrecji i innych, bardzo konkretnych odniesień i skojarzeń, nie potrafię ich też sam dobrze nazywać. Z pewnością mogę jednak stwierdzić, że dla mnie to tytoń bardzo łagodny i dyskretny, dość subtelny, jeśli mogę użyć tego słowa mimo mocnej i cały czas obecnej dominanty rumowej. Nie gryzie w język goryczą, nie udało mi się go przeciągnąć tak jak notorycznie robię to z brytyjskimi virginiami – cały czas pali się kulturalnie, a z czasem rum wietrzeje i ustępuje bardziej tytoniowym, choć i tak niecodziennym dla mnie (nie tylko złota, ale i czerwona VA) doznaniom. Nawet przygaszony i odpalony ponownie, ciemnieje w smaku jedynie trochę, nie tracąc na dłuższą metę swojego unikalnego uroku. A jest to urok absolutnie wyjątkowy wśród tego, co miałem w fajce do tej pory, i to nie tylko ze względu na unikalny rumowy aromat czy formę przygotowania. To tytoń, który odpowiada na moje wyobrażenie tego, jaki powinien być dobry aromatyczny blend – nie w postaci sztucznego syropu zalewającego i próbującego jakby wstydliwie ukryć tytoń pod toną cukru i aromatów identycznych z naturalnymi, jak ma to często miejsce w przypadku różnych tanich „wisienek” czy „czekoladek”. To zupełnie inny poziom abstrakcji, gdzie naturalny smak miesza się z tytoniową podstawą dając w sumie efekt posiadający swój własny, unikalny charakter – większy, bogatszy, bardziej wielowymiarowy niż suma poszczególnych składników. Trochę podobnie jak Grousemoor czy Ennerdale – to wszystko tytonie „totalne”, nie biorące jeńców, choć sama specyfika każdego z tych bukietów powoduje, że grona ich wielbicieli mogą być w dużej mierze rozłączne (np. uwielbiając Blockade Runnera i Grousemoora od Ennerdale’a stronię, bo zbyt przypomina mi słonym aromatem szwedzki snuss – ale mimo to doceniam go i szanuję).
I tu czas na powrót do bon motu, którym zacząłem tę niezobowiązującą impresję pisaną po pierwszych kilku półnabiciach. Tak jak piwo, tak i tytoń – a właściwie już nawet nie konkretny blend, tylko samo palenie fajki – jest dla mnie „o czymś”. I chyba nie tylko dla mnie, bo widać to przecież tak bardzo w tak częstych tutaj, literackich niemal recenzjach, zanurzających się wraz z danym tytoniem w jakąś konkretną konwencję, bogato pracujących na metaforach i przypowieściach. Ale paląc rzadko, głównie dla przyjemności i celebry, zdecydowanie najbardziej cenię te tytonie, które – być może poprzez hackowanie zmysłu zapachu właśnie – same w sobie są „skarbnicami opowieści”, powodują, że chcę do nich wracać nie tylko dla samego smaku czy zapachu, ale po to, by dać się im ponieść jak jakiemuś wehikułowi w różne, często za każdym razem inne miejsca i czasy. Jak dla mnie Blockade Runner nie tylko wszedł w to elitarne grono z przytupem – na ten moment jest wśród nich królem.
Hmm… Również poczułem się jak 7-latek – tyle, że stojący pod Pewexem z nosem rozpłaszczonym na szybie. Co tu pisać? Recenzja ciekawa i zachęcająca, więc gdyby tak jeszcze jakimś cudem zniknęła ta cholerna „szyba”… ;)
Dzięki za bardzo ciekawą recenzję!
Dzięki za lekturę. Jestem ciekaw tej formy tytoniu, bo jeszcze takiej nie spotkałem.
To taki amerykański wannabe plug ;)
Kruszy się do denerwującej, łupieżowej formy – jak widać, niektórym ona pasuje.
Fajna recenzja tak w ogóle, choć jestem zaskoczony skojarzeniem słonosci z Ennerdale – jak widać odbiór smaków jest jednak szalenie subiektywną kwestią.
Dzięki.
Z tym wannabe plugiem to mnie z kolei zaskoczyłeś. W życiu pluga w rękach nie miałem, ale wyobrażałem go sobie jako taki parocentymetrowy kawałek tytoniu zwiniętego trochę podobnie jak cygaro, który po prostu wkłada się do komina. Jak by to się miało mieć do crumble cake (i do faktycznego pluga ;) ), to szczerze mówiąc nie mam pojęcia – możesz ze dwa słowa więcej napisać skąd takie porównanie?
Co do Ennerdale, to Twój komentarz dał mi do myślenia, i już doszedłem o co poszło. Snuss, którego próbowałem, miał zapach wypisz-wymaluj ennerdale’owski, ale w składzie miał dodatkowo sól morską. Zapach i smak skleiły mi się w jedno, i przeniosłem tę sól na swoje doświadczenie Ennerdale’a, choć po kontrolnym sprawdzeniu dochodzę do wniosku, że jako żywo w smaku jej tam nie ma. Na kipera to się nie nadaję :)
Oj, pomieszanie z poplątaniem :)
Parocentymetrowy kawałek tytoniu zwiniętego w cygaro – ten opis pasuje raczej do rope/twista. Ale wkładać go w ten sposób do fajki nie radzę.
Proponuję wpisać w Google „plug tobacco” i spojrzeć w grafikę.
Typowy brytolski plug to po prostu pokrojony w sporej wielkości kawałki placka tytoniowego (cake), który został poddany ściskaniu w prasie.
Jak popatrzysz w zdjęcia z relacji z wizyty w GH, to tam widać zarówno prasy, jak i proces cięcia pluga na flake: http://www.fajka.net.pl/poradniki/sekrety-tytoniu/z-wizyta-w-wytworni-tytoni-gawith-hoggarth-co/
Natomiast sam placek może być różnej konsystencji – te brytyjskie od SG są raczej mocno zwarte i mocno wilgotne.
Amerykańskie są po prostu suchawe i słabiej ściśnięte. Może plug to określenie nieco na wyrost, ale Jacknife plug od GLP ma prawie dokładnie taką właśnie formę (znaczy na zdjęciach wygląda na bardziej zwarty, ale to złudzenie – albo coś poprawili).
Generalnie nominalnie mówi się, ze crumble cake tym się różni od pluga, że łatwiej się kruszy na kawałki. Ale zasada jest ta sama, to po prostu nie pokrojony tytoń spod prasy (no, przy crumble kawałki liści są zwykle mniejsze, aczkolwiek to nie reguła). Ja sobie wolę dzielić geograficznie, bo crumble cake immanentnie kojarzy mi się z Ameryką, a przyzwoitego pluga trzeba szukać u nich ze świecą (nawet tego GLP odbieram bardziej jako pretensje ku domniemanej brytyjskości ;)).
Bardzo przyjemnie się czytało. Zawsze żal mi trochę du*ę ściska, kiedy czytam fajny opis tytoniu, którego raczej nie spróbuję, ale w tym przypadku było inaczej. Dobrze to napisane. Twoje przemyślenia sprawiły, że trochę mniej się już wstydzę, że sam nie umiem za bardzo opisywać smaczków w tytoniach. W moim przypadku opis tytoniu mieści się w paru słowach: dobry, zły, mocny, słaby, łatwy, trudny.;) Pozdrawiam i miłych chwil z opisanym tytoniem życzę.
Fajna recenzja. Kilka mocnych zakupowych obiecanek miałem już ustalonych, szczególnie po ostatnich pustkach w trafikach:/, a ten tytoń bez względnych wahań po Twej recenzji doszedł do mej puli:)Dzięki.
Tytoń miałem okazję palić kilkukrotnie i w różnych fajkach. Zaraz po otwarciu aromat jak dla mnie chociaż dość przyjemny to jednak zbyt nachalny. Na szczęście częściowo zwietrzał po kilku tygodniach. Teraz czuć też aromat naturalnego tytoniu. Blend bardzo ciekawy choćby ze względu na formę konfekcjonowania. Mi ona przypadła do gustu. Pierwsze palenia nie były bezobsługowe, ale wpływ na to miał też zapewne klimat – temperatury oscylowały w okolicach 30 st C. Po przeleżeniu w puszce spala się jak dla mnie idealnie. Czuć smak rumu i to takiego dobrze przyprawionego. Dodatkowo dość często i co ciekawe, w moim przypadku w drugiej połowie palenia, częstuje słodyczą w dość dużej ilości.