Choć napis na puszce sugeruje, aby myśli o Navy Flake łączyć z morzem, miałem zupełnie odmienne wrażenia. To wręcz coś, co wybitnie NIE kojarzy się z morzem, jeziorem, rzeką albo nawet i kałużą. Co wcale nie oznacza, że to zły tytoń. Po prostu spece od reklamy wiedzą swoje, a „degustibus” swoje…
To mariaż ciemniejszych virginii z syryjską latakią. Jak głosi producent – do wszystkiego dodano rumu. Prasowane w płatki o wilgotności zdecydowanie przewyższającej normalną. Przed nabiciem do fajki warto podsuszyć Navy Flake z godzinę albo i dłużej. Co ciekawe – choć płatki tuż po wyjęciu z puszki trzeba wyjątkowo delikatnie porozklejać, tak są pozlepiane ze sobą – kondensat nie skrapla się w nadmiarze podczas palenia. Co jednak nie zmienia faktu, że pierwszą reakcją na to wszystko, jest szok owocujący pytaniem „czy to wszystko pływało w beczce rumu?”. Na szczęście potem jest już tylko lepiej.
Jeśli miałbym kiedykolwiek psioczyć na speców od reklamy, to nie znalazłbym lepszej ku temu okazji niż właśnie ta recenzja. Navy Flake ma prawo kojarzyć się ze wszystkim, tylko nie z morzem właśnie. Zdziwiłbym się, gdybym wyczuł go z fajki marynarza, żeglarza albo i rybaka łowiącego na środku stawu. Zupełnie nie morskie klimaty, nie ma w sobie tej bryzy, tego słonego wiatru pachnącego wilgocią (choć sam w sobie jest bardzo wilgotny, o czym już wspominałem). Próbując odszukać adekwatnego dla mnie porównania, nie mogłem nie skierować swoich poszukiwań ku stronom mi bliskim, gdyż palenie Navy Flake nastraja nostalgicznie. I tak ani się spostrzegłem, gdy wylądowałem na skraju Puszczy Zielonej, w sercu Kurpii.
Myślę sobie, że jego smak komponowałby się z tym jednym z ostatnich dzikich zakątków najprawdziwszej zieleni przemieszanej z czernią. W wiecznym cieniu drzew i w jego towarzystwie odnalazłbym spokój. Jego smakowita ziemistość i delikatność z jednoczesną stanowczością stanowiłyby jedność z naturą. Idealnie nadaje się dla marzycieli nieustannie poszukujących nowych marzeń. Dla smakoszy takoż, albowiem jest udaną kompozycją smaków, a im dłużej się pali, tym jest coraz ciekawszy.
Na pewno nie jest monotonny. Słodycz virginii w sposób doskonały koresponduje z wieloaspektowością latakii, a w tle przygrywa coś kuszącego, smakowitego (choć trudno nazwać to rumem – czy wspominałem już, że mógłbym psioczyć i psioczyć na speców od reklamy?) oraz sycącego. Owe „coś” nigdy nie przebija się na pierwszy plan, jest raczej wyjątkowo ważnym aktorem drugoplanowym. I, bądźmy szczerzy, oscarowa to rola!
Drugą stroną medalu jest to, że pali się dosyć trudno i często gaśnie – być może to wynik nadnaturalnej wilgotności. Nie ma jednak mowy, by przegrzać fajkę tym tytoniem. Chyba w żadnej innej mieszance lepiej nie sprawdza się powiedzenie, że latakia jest synonimem chłodnego palenia. Navy Flake jest zatem wyrobem dla bardziej doświadczonych fajczarzy, choć i nowicjusze mogą wyciągnąć z niego niejaką naukę oraz przyjemność. Jednak tylko pod warunkiem, że mają niezwykłą ciekawość, ponadprzeciętną cierpliwość oraz zapałek pod dostatkiem.
Room note – cóż… Zawartość latakii w tej mieszance jest na tyle duża, iż jej specyficzny zapach jest mocno odczuwalny. Z powodu swej wilgotności wszystko jest jeszcze bardziej wzmożone, więc radzę palić w wentylowanym pomieszczeniu, bez obecności osób postronnych, wrażliwych na niedoskonałości zapachowe. Jednak po jakimś czasie można otoczenie przyzwyczaić i do latakii.
Choć ja jestem wyjątkowo cięty na chłopców od reklamy, to w tym przypadku niespecjalnie bym kendallowcom ciosał kołki na głowie. Jak jest rum, to tytoń jest zwyczajowo „navy”. Mój „degustibus” ten rum wyczuwa, i to taki ciemny, kleiście brązowy… Raczej podły.
Tobie się kojarzy z Puszczą, kendallowcom z żaglami, mi zaś z maszynownią na tureckim frachtowcu i z mocno zaRUMienionym III mechanikiem. Twoje recenzja jednak i we mnie wywołała myśl mocno nostalgiczną – chyba sobie kupię na weekend flaszkę rumu.
Ale tytoń smaczny i rzeczywiście sycący nikotyną.
Jacek, czy okienko odpowiedzi kończy się po dziesiątej udzielonej?
Bo potem już nie wyświetla mi się przycisk odpowiedź…
Bo chciałem Ci odpowiedzieć, że No Name’a palą tylko fajkowi neofici i niemieccy emeryci, yo!
;+)
Po piątej odpowiedzi odnośnie jednej wypowiedzi.
A mi z wieczorową porą, ogromnym fotelem i kominkiem. Bardzo nastrojowy tytoń. Myślę jednak, że nowicjusze potrafiliby sobie z nim poradzić. Mi pali się go dość spokojnie, aczkolwiek jak zrobię z niego „snopek” (który opisałem na forum) to fakt, co 15 minut trzeba odpalać. Znacznie trudniejszym tytoniem był dla mnie Balkan Flake. Ale za to teraz jest moim ulubionym… ;)
Zrecenzuj Balkana Flaka :)
Byle nie zapomnieć o tym :D
1. Skład…
2. Zapach z puszki…
3. Palność… czy do dna, czy trzeba koreczek wywalać?
4. Smaczki podczas palenia i odczucia…
5. Room note…
6. Podsumowanie w ostatnim akapicie…
A cała reszta, czego przykładem są recenzje Rhegeda, może być bardzo dowolna, a nawet odjechana.Także bardzo długa..
Dlaczego Balkan Flake?
Ale to już pod Twoją, mam nadzieję, recenzją.
Zrecenzuję jak nabęde nową puchę cobym miał świezsze wrażenia. Choć Twojej i tak chyba nie przebiję…;)
Aj, zapomniałem dodać. Pisząc „nowicjusze” miałem na mysli również siebie, coby sobie ktoś nie pomyślał, że fajcząc pół roku jest „miszczpr0ekspert”.
Fajczarz jest zawsze neofitą.
Ja nie jestem!
Bo czasem odkładasz fajkę ;)
W mojej opinii twierdzenie, o tym, że fajczarze są wiecznymi początkującymi ma podłoże psychologiczne – po pierwsze, jest czystą kokieterią, po drugie z góry rozgrzesza wszelkie głupoty, które niemal każdy z nas robi co jakiś czas. Np. takie jak ja – kupiłem No Name w paczce 125 g zamiast mała, skromną saszetkę.
Wolę rozpatrywać to w kategoriach takich, że w paleniu fajki nie tyle nie sposób dojść do mistrzostwa (bo można, oczywiście), ale tego, że fajka w którymś momencie Cię zaskoczy, nawet pomimo Twojego stopnia zaawansowania. Wtedy siłą rzeczy poczujesz się jak neofita :)
Parafrazując pewien znany polski film, „Rejs” – nie paliłem tego tytoniu, ale chciałbym powiedzieć kilka słów na jego temat. Sądzę że autor recenzji, źle skojarzył nazwę „Navy” z „ten który zabierze mnie w morskie okolice”. Sądzę, że nazwa odnosi się raczej do „człowieka który pali na morzu, statku”, a skoro już jest na morzu, po co mu jeszcze bardziej „morski” tytoń? W tytoniu będzie raczej szukał ucieczki przed monotonną pracą i trudami podróży, a powrotu na suchy ląd.
To tylko taka moja mała teoria, oparta tylko i wyłączne na przeczytaniu recenzji i interpretacji nazwy tytoniu.
Dzięki uprzejmości Alana przyszły dziś do mnie dwie klumpście tytoniu. Jedna z nich to opisywany tu Navy Flake.
Gdy rozpakowałem i powąchałem pokiwałem głową. Tak to jest latakia. Taka na fest.
Zapakowałem więc do fajeczki. I… pierwsze skojarzenie to Balkan Flake. Tylko taki, jakiś nie do końca. Co ciekawe specjalnie nie odczuwam w tej chwili aromatyzacji. Choć tutaj przyczyn może być wiele. Konkluzje jakie nachodzą mnie w trakcie tej konkretnej fajki to:
1. Gdybym chciał latakię, lepiej żebym zainwestował w Balkan Flake
2. Gdybym chciał aromat, lepiej żebym zainwestował w Westmoreland (bo akurat jakoś lubię).
Na razie to tytoń środka. Zły – nie, ale…
Akurat mam na stanie czystą syryjską La i Navy Flake. Jest różnica – w tym sensie, że po powąchaniu to ewidentnie aromat. W smaku jednak też. Aczkolwiek wyszło mi to dopiero po porównaniach. Gdy miałem sam NF na stanie, to w większości czułem latakię.
Znaczy, wiesz… akurat to porównanie (imo of korz) jest tendencyjne. Tyle jest latakii w latakii, co cukru w cukrze… a w NF ile? Tyle, co w BF? 30%? Nie więcej.
Ponoć 15%, bodaj m.in. na Synjeco tak napisali.
Commonwealth jest pół na pół, ja?
Yep. To bardzo słuszne proporcje, choć jak Janek pod moją recenzją wspomniał – bywają równe i równiejsze (wąchaliśmy tę samą puszkę).
Ok, żeby ominąć tendencyjność właśnie przyrządziłem FVF z syryjską La w proporcjach mniej więcej 5:1. Okazało się, że tak czy siak jest tendencyjnie, bo aromatu w swojej mieszance nie wyczuwam, zaś w NF wyczuwam.
no, to chyba tak ma być, nie? :)
Z pewnością nie należy nad tym płakać ;)
A ja kupilem, zapalilem i nie odstawilem – jest delikatny i ciekawy. Choc moja Kochana Partnerka wyszla z pokoju, wczesniej demonstarcyjnie otwierajac okno.
Zapach po otwarciu pięknie słodki, w ogóle LA nie wyczułem co było niepokojące bo po LA go kupowałem właśnie. Pali się trodno z początku bo po połowie raczyć nas już tylko czystą przyjemnością, mam zwyczaj palić nie podsuszane tytonie i zgadzam się że pierwsze wrażenie moje było takie że to mokre jest tak ze tego nie zapalę bez suszenia – ale da się. Można się w tym tytoniu zapomnieć, nie kondensaci w ogóle stąd odporny jest na sposoby traktowania co też niejako otwiera kolejne drzwi do szukania smaczków. Room note typowo LA – jak małżonka wróci będę pytał – ot… najwyżej zamknie mnie w pokoju co też ma swoje dobre strony. Dym gęsty piękny puszysty jak lubię.. na początku podpalania kolejnego mocno latakiowy w smaku i aromacie by po chwili wytonować tą nutę i przejść do słodkości…, których w miarę palenia jest jakby mniej w dążeniu do co raz bardziej wytrawnych smaczków, gdzie nuta rumowa ucieka a pojawiają się jakieś dla mnie orzechowo czasem barwione nutki ..
Bardzo chłodne to palenie ..
Nie podsumuję jeszcze nic – mamy ze sobą 120g do spędzenia ale na pewno się zaprzyjaźnimy na tą chwilę, witaminy N jest dość…a w ustach po paleniu zostaje znany z jolly jokera posmak choć w nozdrzach cały czas zostaje LA.. i dobrze
ot kilka słów po 3ciej fajce..
Ciekawy, można by pisać dużo, ale co ciekawe pachnie i smakuje jak moja ulubiona whisky – Caol Ila.
Owszem, ma taki cokolwiek medyczny „pierwszy niuch”. Przypomina mi Laphroaig.
O widzę Kolega fan Islay Malt’ów :) Ja się właśnie zakochałem kilka tygodni temu w Ardbeg’u. Normalnie La w płynie :)
Dla mnie największy hit. Po próbkach latakii kupiłem go w końcu, bo kusił od dłuzszego czasu.
Ciężki zapach z puszki, mokry tytoń, flake! W tym konkretnym tytoniu się wręcz zatracam i będzie moim stałym gościem w domu. Zwłaszcza, ze narzeczona bardzo lubi jego zapach.
Trochę trudno się go pali, bo jestem jeszcze amator, palę tylko trzy lata. Sprawił mi trochę kłopotów.
Pierwsza kupiona cała pucha latakii. Ostatni flake leży w puszcze i czeka na jakąś bardzo ważną okazję, gdy ja skaczę sobie po kwiatkach innych smaków.
To, po niezbyt mnie przekonującym Squadron Leaderze, drugie moje spotkanie z La i dla mnie bomba. Dwa moje dotychczasowe fajkowe wejścia do raju to zakup puszki Ennerdale i otrzymanie kilku płatków NF. Smak jest przewspaniały. Zgadzam się z autorem, że czuć bardziej szyszką niż rumem, ale pyszna ta szyszka. A palność naboju snopkowego nawet pomimo znacznego przesuszenia rzeczywiście porównywalna do świeżego rabarbaru. Następnym razem spróbuję rozszarpać i ukręcić turlaka może się lepiej spali. Na pewno kiedyś kupię.
Kup teraz i zasłoikuj. Będzie lepszy ;)
Zasłoikowałem w zeszłym roku Szwadrona. A niestety fundusze na ten czas poszły w Lillehammera, Hilsona i puszke Sherlocka Holmesa. Po wakacjach może chociaż najpierw Glengarry na liście
Ostatnio miałem okazję skosztować Navy Flake’a i w zasadzie mogę podpisać się czym tylko się da pod słowami Zyrga sprzed blisko dwóch lat. Rumu to ja tam chyba nie czuję, ale za to sosnowe igły (bo takie było moje pierwsze skojarzenie) – jak najbardziej! I smak ten jest niezwykle przyjemny, bogaty.
Paliłem w snopku i znowu trzeba się zgodzić z Zyrgiem, że w takiej formie tytoń ten do najłatwiejszych nie należy. Co jakiś czas trzeba było ponownie odpalać fajkę. Ale to naprawdę nie zraża. Gęsty i treściwy dym rekompensuje niedogodności, pozostaje w myślach i woła, żeby sięgnąć ponownie. I na pewno jeszcze sięgnę.
W smaku przyjemny, nie powiem, ponadto nawet nowicjuszowi łapczywie cmokającemu fajkę nie uda się go przeciągnąć i przegrzać. Rumu nie czuję zupełnie. Bardzo delikatny, słabiutki (dla mnie to wada); fatalnie się spala, zapalniczka wciąż w użyciu.