To już ostatnia część naszej rozmowy z Jackiem Rochackim. Tylko pozornie odbiegamy od tematu, czyli od spraw związanych z uczeniem się fajki. Tymczasem obaj opowiadamy właśnie o tym… Zawsze nagabujemy w wywiadach o Fajkanet. Liczę, że nie ograniczy się Pan do grzecznościowych form…
Od początku istnienia Fajkanetu jestem zbudowany Pańską inicjatywą i działaniami, mam jak najlepsze nadzieje, które wyrażałem w naszej prywatnej korespondencji, wszelako coś mnie wstrzymywało i nadal wstrzymuje od zalogowania się.
Z biegiem czasu coraz bardziej byłem w stanie uzmysłowić sobie, co to jest to „coś”. W sumie – mam tzw. mieszane uczucia. Do pozytywów Fajkanetu zaliczam fakt stworzenia i prowadzenia tego miejsca, a może bardziej szczerą i żarliwą motywację Twórcy i Zespołu Prowadzącego.
Sprawy, które powodują me kłopoty z pełną akceptacją sposobu istnienia tego portalu, to nie wiem czy do końca uświadomienie sobie przez Autorów piszących. zwłaszcza tzw. artykuły, iż słowo pisane i opublikowane, także w internecie, spełnia rolę co najmniej Biblii Pauperum, a ludzie nadal mają potrzebę zasięgania wiedzy – a z internetu dziś najłacniej i najłatwiej.
Mimo iż Twórca Fajka.net zastrzegał się wyraźnie, iż nie ma zamiaru tworzyć”Pipedii”, to liczna otrzymywana przeze mnie korespondencja prywatna od amatorów fajki, czy to wchodzących w ten świat, czy to pragnących poszerzyć swe horyzonty, wskazuje na szkody powodowane zamieszczaniem w tym samym miejscu wypowiedzi o różnej wartości merytorycznej/poznawczej, co powoduje silną dezorientację.
Przed chwilą wypowiadałem się na temat licznych fatalnych skutków tzw. „restauracji” fajek, a przecież te wszystkie metody zostały wyczytane „w internecie”; nie będąc znawcą, trudno wyróżnić, co jest informacją fachową, odpowiedzialną, a co jest (szczerym na pewno) opisem eksperymentu kogoś raczkującego, nawet jeśli ma doświadczenie w rękodziele w drewnie czy odczyścił już pewną liczbę fajek.
Już wspominałem, iż może warto by wydzielić dział Forum – taki Hyde Park, gdzie każdy pisze jak mu ochota, serce i sumienie dyktuje (czy po prostu chce się wygadać), a wyraźnie wydzielić dział tekstów które można polecić w celach edukacji.
Myślę, iż jakoś trzeba wyróżniać teksty będące bardzo subiektywnymi impresjami od takich będących bardziej zbliżonymi do faktów, czy wiedzy mierzalnej obiektywnie. Do tego: wiele tekstów nazywanych recenzjami pisane są nie przez osoby o określonej wiedzy i doświadczeniu, ale, co się wybija na plan pierwszy, tonem informująco-oznajmiającym i to niekiedy kategorycznym.
A wiele osób zakłada, iż jeśli się coś kategorycznie twierdzi tonem oznajmującym, to jest się ekspertem w danej dziedzinie, to tak na pewno jest, tym bardziej że portal/wydawnictwo jest miłe i wiarygodne jako takie.
Jeśli jest to wszystko ze sobą wymieszane, to taki człowiek jak ja co najwyżej może wykonać jakiś wpis w trybie konsultacji, referując do konkretnego, trapiącego kogoś problemu i starać się odpowiedzieć wyczerpująco i wiarygodnie, czyli odpowiedzialnie. W innym przypadku mam skojarzenia z forami typu…”jedna pani powiedziała, a druga się wściekła”.
Drugą sprawą powodującą moje mieszane uczucia jest niedawne zdanie sobie sprawy, iż portal – jak najbardziej, jak sądzę, zgodnie z zasadami sztuki dziennikarskiej, prowadzony jest z uwzględnieniem, czy zgodnie z zasadami medioznawstwa.
Pytanie dla mnie: w jakim stopniu, z uwzględnieniem których zasad tej sztuki? Z mediami takimi, jakie są od pewnego czasu, jestem w wielkiej mierze „na bakier”; mówiliśmy na ten temat wiele jeszcze podczas obrad Kongresu Kultury Polskiej w roku 2000. Samemu pisząc i publikując od dziesięcioleci, kieruję się zasadą priorytetu wiarygodności publikowanych informacji, odpowiedzialności za słowo i kultury każdej wypowiedzi, sposobu istnienia. Także – a zwłaszcza – w internecie.
Panie Jacku, o ten wywiad molestowałem Pana od prawie 11 miesięcy. Korzystam z okazji, by podziękować – tak od siebie, jak i od Czytelników – że zgodził się Pan na publiczną rozmowę na naszych łamach. Jednym z warunków było, że szczerze, bez zbędnej dyplomacji odniosę się do Pańskich sugestii i krytyk naszego przedsięwzięcia.
Słuchałem Pana opinii o Fajkanecie z wytężoną uwagą, bowiem zawsze słucham opinii czytelników, bez względu na to, czy przez lata wyrobili sobie autorytet w fajczarskim świecie, czy dopiero mają zamiar kupić sobie pierwszą fajkę. Nie dzieliliśmy tutaj, nie dzielimy i – dopóki mam tu coś do powiedzenia – nie będziemy dzielić współuczestników naszej zabawy na ekspertów i maluczkich.
Nie przeczę, że jest mi przykro, iż nie zechciał się Pan u nas zarejestrować. Nie zarejestrowało się też mnóstwo osób, które na tematy fajczarskie wiedzą znacznie więcej od caluśkiego naszego zespołu razem wziętego. Zapewne przez to wszystko, o czym Pan wyżej powiedział.
Do pozytywów fajkanetowych zalicza Pan szczerą i rzetelną motywację. Tylko że ja szczerze mówię – to miejsce w sieci powstało z najgorszych, paskudnych motywów. Po moim wycofaniu się z FMS, nie miałem gdzie gadać o fajce. Poza tym byłem wściekły na administratora, że nie zauważył mojej wyjątkowości i geniuszu i chciałem mu po prostu zrobić na złość. Takim oto idiotą i zarozumialcem byłem półtora roku temu.
Fajkanet narodził się więc z najniższych pobudek i wynikał z mojej mitomanii oraz prostackiej złości. Negatywne emocje i zadufanie w sobie zazwyczaj bywają szczere i żarliwe, ale nie o taką szczerość i żarliwość chyba Panu chodziło…
Egoistycznie chciałem mieć miejsce, by o fajce rozmawiać. Ale jako profesjonalista medialny – bo przez 20 lat byłem czynnym dziennikarzem, z tego 18 jako kierownik działów, redaktor prowadzący, sekretarz redakcji, a nawet redaktor naczelny – zdawałem sobie sprawę, że aby stworzyć miejsce, w którym ludzie będą chcieli rozmawiać, trzeba ich czymś, mówiąc dosłownie, zwabić.
W rozmowie, którą publicznie wiedziemy od kilku dni, głównym tematem jest fajczarskie samokształcenie. Więc ja się przez pół roku strasznie pilnie uczyłem fajki – z tych najniższych pobudek – zanim zacząłem szukać skryptu, na jakim można takie miejsce postawić. I już podczas tej nauki część prostackich złych emocji zeszła na dalszy plan. Przez rok funkcjonowania Fajkanetu zaczęły przeważać emocje dobre. Ale te złe wyłażą ze mnie dość często jak u ordynarnego prostaka i chama i wciąż potrafię się cieszyć, kiedy na FMS nie ma ruchu, kiedy moderatorzy uważają, że wpisywanie się na czerwono w środek cudzego posta jest na miejscu lub kiedy wprowadzają cenzorskie ingerencje…
Zapewne myślał Pan, że Fajkanet powstał z czystej i pięknej motywacji. Ale tak nie jest. Wie o tym grono moich przyjaciół, domyślają się ci, którzy mnie nie lubią. Pana dystans wobec tego przedsięwzięcia jest więc jak najbardziej uzasadniony. A ja mam okazję opowiedzieć jak było naprawdę.
Ale widzi Pan, Panie Jacku, człowiek kształci się ustawicznie nie tylko w dziedzinie fajki i tytoniu, ustawicznie dokonuje korekt w swoim życiu, postępowaniu, odczuwaniu i we własnych emocjach. O tym że Fajkanet nie rości sobie pretensji do bycia „polską Pipedią”, rozmawialiśmy wiele miesięcy temu. Przez czas, jaki od tamtej rozmowy minął, coraz bardziej utwierdzam się w tym założeniu i coraz więcej mam argumentów, dlaczego Pipedią mamy nie być.
Wokół naszej nie-pipedii zgromadził się malusieńki zespolik o dość płynnym składzie i równie płynnej aktywności. Jest to chyba jedyny taki zespół redakcyjny, do którego tak łatwo się dostać. Wystarczy się dzielić na naszych łamach swoją wiedzą i doświadczeniem. Bez względu na to, jaka ta wiedza i doświadczenie jest – jesteśmy siebie wzajem ciekawi. Większość z nas bardzo dobrze pamięta czasy, kiedy po fajkę sięgała. Większość z nas w każdej chwili może sobie przypomnieć, jakie androny plotła jeszcze dwa lata temu, rok temu… Te androny najczęściej pozostały w sieci. I to właśnie one są punktem wyjścia do wspólnej nauki fajczarstwa.
Więcej – każdy autor Fajkanetu może zmiany własnej fajkoświadomości i zmiany w sobie samym śledzić na bieżąco, przeglądając to, co już napisał. Rzecz w tej samej mierze dotyczy, jak Pan to określił, „tzw. artykułów”, ale także wszystkich komentarzy. Wszyscy, którzy są tutaj wolontariuszami oraz wszyscy bez wyjątku, którzy cokolwiek tu napisali, mają okazję uczyć się na własnych… bzdurach.
Użył Pan terminu *Bliblia Pauperum*, pozwoli Pan, że to wyjaśnię naszym Czytelnikom… Dosłowne tłumaczenie z łaciny to „Biblia ubogich”. Był to napisany prostym językiem wyciąg z Biblii, głównie ze Starego Testamentu, przeznaczony dla studentów teologii, kleryków i niższego duchowieństwa. Owa „ubogość” nie określała statusu materialnego, ale odnosiła się do duchowej mizerii, prostoty i niedouczenia czytelników. Nazywano ją też w Polsce „Biblią maluczkich”…
„Biblia maluczkich” była więc pisana dla maluczkich przez ekspertów kościoła rzymsko-katolickiego. W późnym średniowieczu. Nijak się to ma do Fajkanetu, bo jest on przede wszystkim robiony przez maluczkich. Dla innych maluczkich. Zapewne gdyby ekspertom chciało się spojrzeć łaskawym okiem na to, co piszemy, to poczuliby szczerą i żarliwą motywację, aby skorygować nasze błędy i wypaczenia. Ale im się nie chce – a mam niekiedy wrażenie, że bawi ich serdecznie eksperckie wyłapywanie naszych niedoskonałości, w tym kategorycznego tonu. Głównie na tzw. boku.
Nie w tym rzecz jednak, że nas się w rozmowach prywatnych łapie na pisaniu bzdur, bo to nie jest trudne – gorzej, że jeśli się ich nam nie wytyka tutaj i na bieżąco, bo nabieramy, w każdym razie wielu z nas, idiotycznego poczucia własnego geniuszu i zaczynamy się zachowywać jak celebryci i pożal się Boże gwiazdy. Pan to dostrzega, prawda? Dlaczego więc Pan o tym nie mówi?
Panie Jacku, moim zdaniem, nie bardzo Pan jednak docenia maluczkich, szczególnie młodych internautów. Oni na co dzień żyją w sieci. Potrafią bez litości rozszyfrować pozerów i dyletantów. Zaskakująco szybko umieją odróżnić bzdety od wartościowych informacji. Ci, którzy są z nami dłużej, bardzo surowo nas oceniają. Widzą zarówno ewidentne wpadki, jak i postępy, które jednak czynimy. Bo czynimy je wszyscy – ci, którzy do Fajkanetu piszą, jak i ci, którzy nas tylko czytają.
Dostrzega Pan potrzebę wyróżnienia głosów eksperckich od głosów z hyde parku? Podział na dwa getta? A kto ma niby dokonywać selekcji? Tych kilku wolontariuszy z miernym pojęciem o fajczarskich sprawach? Na podstawie jakich mierzalnych kryteriów? Lubi wszak Pan to słowo – mierzalność…
Fajkanet znajduje się *in statu nascendi*, w trakcie powstawania, w trakcie narodzin… I przede wszystkim w, jak to Pan nazwał, „trybie kształcenia ustawicznego”… Nasze postępy może śledzić, ba, kontrolować wręcz każdy, nie ulegamy więc pokusie kasowania własnych komentarzy, w których wykazaliśmy się głupotą czy poprawiania artykułów, które pisaliśmy niedouczeni. I to jest nasza odpowiedzialność za słowo.
W każdej chwili każdy też może do nas się przyłączyć. I kolejny maluczki, i każdy, kto o naszych fajczarskich sprawach wie niemal wszystko. To wyłącznie kwestia własnej motywacji oraz jej żarliwości i szczerości.
A z medioznawczego punktu widzenia? Cóż, to co wyżej powiedziałem, to także medioznawstwo. Choć owo nieuporządkowanie i brak podziału na obszary uczonych i niedouczonych stawia nas w sektorze brukowców.
A teraz kolej na Pana ostatnie słowo…
Już na początku czytam o podziale na ekspertów i maluczkich. Powrócę do tej kwestii później, a w ogóle, moim zdaniem, takie postrzeganie czy kategoryzacja nie tyle odnosi się do odczuwanej przeze mnie potrzeby wyraźnego wyodrębnienia wiedzy od opisów eksperymentów czy impresji, a do znanego mi z kilku znanych mi społeczeństw takiego, wręcz etatystycznego przypisywania ludzi do sztywnych kategorii społecznych, czy społeczno-zawodowych.
Z wielkim dla mnie zaskoczeniem zetknąłem się bliżej z takim postrzeganiem ludzi podczas moich gościnnych działań na dwóch krajowych uniwersytetach. To jest temat na osobną wypowiedź… Podziwiam wręcz bohaterstwo młodych słuchaczy, muszących robić dobrą minę do złej gry i bez mrugnięcia okiem poddawać się bizantyjskim zwyczajom. Kiedy pierwszy raz w mojej obecności profesor pracujący na etacie w obecności słuchaczy określił ich per „dzieci” i to dość wyniosłym, paternalistycznym tonem, chyba nie powstrzymałem nie wyrażającej aprobaty mimiki swej twarzy.
Wielokrotnie widziałem na własne oczy w szkołach daleko stąd, jak wybitni już – dojrzałym podejściem do dziedzin swych zainteresowań w ramach studiów – słuchacze, ale studenci jeszcze przed pozyskaniem B.A. czy B.Sc. (pierwszy stopień akademicki) legalnie i oficjalnie prowadzili zajęcia dydaktyczne. Także ludzie młodzi lecz wybitni swą pasją i wiedzą legitymujący się już dokonanymi pracami, referatami, projektami, badaniami – posiadając zaledwie M.A. (nieco więcej niż nasze magisterium) pracowali na kontraktach profesorskich.
Ja się naprawdę nie czepiam Pańskich słów, jestem Polakiem urodzonym i mieszkającym w kraju (poza ca. 12 latami przebywania w różnych miejscach za granicą – i to nie „jednym ciągiem”) i wydaje mi się, iż czuję odcienie znaczeniowe używanych słów i klimat przez nie tworzony.
Gdyby w „moich” szkołach daleko stąd zaistniałby choć cień podejrzenia, iż ktokolwiek – włącznie z profesorem – noblistą (sic!) daje komukolwiek odczuć jego „maluczkość”, to jak znam (czy znałem) te szkoły, delikwent po prostu wyleciałby z pracy. Nauczyciele podlegali stałej ocenie dokonywanej przez słuchaczy i to silnie rzutowało na ewentualne przedłużenie kontraktu.
Postulując rozgraniczenie obszarów czytelne dla przygodnego odwiedzającego oznakowanych czy oznaczonych jako miejsca, w których znajdzie on wiedzę i jako miejsca, gdzie zamieszczane będą impresje, wyrażane będą domniemania, skojarzenia, marzenia, nie myślę o podziale na kasty: ekspertów i maluczkich, a na rozgraniczenie miejsc z racji charakteru i poziomu zamieszczanego materiału – np. wiedzy i rodzaju jej służebności ewentualnym czytającym. Na dodatek i ekspert, i profan może mówić mądrze lub nie aż tak mądrze i o takie ewentualne rozgraniczenia mi raczej chodzi.
Gdy czytam o paskudnych motywach powstania Fajkanetu na „złych emocjach” i zdaniach rozwijających ten komunikat, to nie jestem w stanie – a raczej nie chcę powstrzymać się od refleksji na temat Pańskiego talentu skłaniania ludzi do wypowiedzi. Doskonale bowiem pamiętam Pańskie pojawianie się na FMS i wiele wpisów o wysokiej temperaturze. Jak pamiętamy, z pewnego punktu widzenia komunikacja przy stosowaniu słów – czy to mówiona, czy pisana, przebiega równolegle na dwóch poziomach: emocjonalnym i informacyjnym.
Wiele nieporozumień powstaje w sytuacji, kiedy na przykład zbyt duży akcent położony na „kanał” komunikacji emocjonalnej, niejako zagłusza niegłupi czasem (a na pewno wart wysłuchania „ze zrozumieniem”) ciąg przekazu na poziomie informacyjnym. No i dla mnie nic dziwnego, iż osoba taka jak Pan, o znacznym temperamencie i znakomitym opanowaniu słowa, którym to dobitnie wyrażała dość dyskusyjne, bo indywidualne, niestereotypowe poglądy, dokonała wręcz swoistego „wejścia smoka”, silnie wyrażając kontrowersyjne dla co poniektórych zdanie. Skutkowało to podniesioną temperaturą emocjonalną całej sytuacji. Co poniektórzy po prostu poszukują spokojnego miejsca do palenia fajki, mają swoje tak czy inaczej umotywowane poglądy.
I tak, o paradoksie, to Pan doświadczył efektów złych emocji, które zostały wzbudzone „mocą sposobu” w jaki Pan tam zaistniał. O motywach danego działania świadczą niekiedy jego rezultaty, mimo iż zazwyczaj przyjmuje się odwrotną kolejność. Prowadzę do faktu, iż działając, jak Pan to określa ,”na złych emocjach”, nie poszedł Pan w kierunku takiego czy innego „robienia koło pióra” FMSowi, a w stronę zadziałania nie destrukcyjnego, tylko jak najbardziej konstruktywnego, pozytywnego, czyli stworzenia Pańskiego portalu.
Po owocach ich poznacie ich… Każdy ma prawo się bronić, reagować na spotykającą go „nieuprzejmość”. Tak więc, takie jak Pańskie zadziałanie świadczy dla mnie, iż Fajkanet powstał z jak najbardziej pozytywnych dla mnie emocji – konstruktywnego i pozytywnego ustosunkowania się do tego, co Pana spotkało.
I tak to widzę od początku istnienia Pańskiego portalu. Geneza Fajkanetu przypomina mi bliską, a niżej jeszcze przywołaną zasadę – Ułan się nie cofa. Ułan – zawraca. Czytając o tym, że aby ludzie chcieli gdzieś rozmawiać trzeba ich tam zwabić, myślę sobie, iż „Każdy Cyryl ma swoje metody”. Nie polemizując z przedstawionym punktem widzenia i praktyką, pragnąłbym tylko wspomnieć, iż należę do takich, którzy wyczuwając wabienie, czują w powietrzu jakiś podstęp i nabierają tym większego dystansu i niechęci. To reakcja taka, jak na kampanie reklamowe czy niektóre kampanie promocyjne.
Motywacją do działania czy tylko rozmowy w takim a nie innym miejscu, jest dla mnie przede wszystkim moja własna potrzeba rozmowy, a i też ludzie, którzy się tam produkują, sposób ich istnienia, mówienia, ich fajność, dojrzałość, kultura – mniej wiedza nawet, boć sama wiedza jako taka, to narzędzie które można nabywać.
Ważne są sposoby, w jakie spożytkowywana jest dana wiedza. A więc ważny jest dla mnie sposób istnienia samego miejsca. Jeśli rzecz sprowadzić do miejsc w internecie, to na skutek kilkuletnich doświadczeń zaistnienia intensywniejszego w polskim internecie (UWAGA: używam komunikacji sieciowej dość intensywnie do dziś od samych prapoczątków jej istnienia, jeszcze w prostych sieciach wewnątrzuczelnianych w USA). Dziś wiem, iż w obecnej rzeczywistości najlepiej się czuję na listach dyskusyjnych zamkniętych, za imiennymi zaproszeniami z rekomendacji, na których każdy podpisuje się imieniem i nazwiskiem.
Oczywiście, znam historię różnych podejść do internetu, sposobów istnienia w internecie Idee, iż wszyscy w sieci są równi, pamiętam, od kiedy się pojawiły pierwsze prace na te i podobne tematy. Równie dobrze jednak czuję się na niektórych forach otwartych, tyle, że są one posadowione daleko stąd, np. Forum przy moim macierzystym (mimo, iż mieszkam w Polsce) MUG, czyli zarejestrowanej u Apple Mac Users Group w Austin, Texas, USA, gdzie ze zrozumieniem i w przyjaźni współistnieją i 14 latki, i 70 latki, i emerytowani profesorowie z University of Texas, i uczniowie szkół średnich.
Istnieją na tamtym Forum, co prawda, funkcje Adminów, ale zajmują się ci koledzy utrzymywaniem porządku serwera. Nie przypominam sobie nie tylko potrzeby użycia narzędzia ban, ale i wypowiedzi bulwersującej swym „dynamizmem”, jak to mam w zwyczaju określać. Jak dla mnie to bardzo mocne świadectwo, przekaz, do czego powrócę już za chwilę.
Przyjmuję z prawdziwym zainteresowaniem i szacunkiem to, co Pan pisze na temat zespołu redakcyjnego, jego zróżnicowania, niedookreślenia, labilnego sposobu istnienia. Z najgłębszym szacunkiem – gdybym w takim zespole miał iść na wspinaczkę, to ryzykowałbym życie członków takiego zespołu o swoim własnym już nie wspominając.
Jeśli podejmuję jakąkolwiek akcję w zespole, to muszę mieć pewność – gdzie, kto, kiedy jest i jaki jest. Tak, jak idąc do innej, bo solo, akcji muszę być pewnym, iż nie zawiedzie mnie pamięć mięśniowa – bo na myślenie nie ma czasu, gdy trzeba sięgnąć po narzędzie, które zawsze musi być na miejscu ustalonym z dokładnością do ułamka milimetra.
W moim doświadczeniu, każdy członek zespołu w akcji musi mieć stałą świadomość, gdzie dokładnie znajduje się partner, a wszyscy muszą legitymować się podobnym poziomem kompetencji. Łańcuch jest tak silny, jak najsłabsze ogniwo, a niespodziana nieobecność jest wykluczona.
No i taka, jak Pan pisze, formuła istnienia zespołu przypomina mi opowieść Stanisława Lema o Wolnej Rybicji Pinty i Swobodnej Anielicji Panty. Powiedziałem powyżej, co mi serce, doświadczenie i wiedza nakazują, natomiast proszę być pewnym, iż mam pełną świadomość i szacunek dla innych niż moje poglądów i sposobów istnienia. Jedni osiągają cel, stosując styl Szponów Tygrysa, inni czynią ład stylem Pijanego Mistrza.
Teraz wypada mi przeprosić za nietrafne, jak widzę ze skojarzeń, przywołanie pojęcia „Biblia Pauperum”. W bliskich mi obszarach znaczeniowych nie kojarzy się ona tak w pierwszych, odruchowych skojarzeniach na pewno ze średniowieczem, kościołem i prądami przez niego wmuszanymi maluczkim, a łatwo dostępnym, uniwersalnym, powszechnie zrozumiałym i powszechnie akceptowanym katalogiem punktów odniesienia, miejscem, gdzie w pierwszym odruchu udajemy się po wiedzę podstawową.
Zatem osoby mające takie jak Panajackowe skojarzenia tego określenia, upraszam o zastąpienie go przez określenie: Powszechnie Znane i Proste w Dostępie i Użyciu Źródło Wiedzy Podstawowej. W niesłychanym skrócie: Wikipedia, acz mam świadomość, iż niektóre jej działy wręcz „wpuszczają w maliny”, zawierają bowiem liczne przekłamania.
I tak, znam blisko osoby, które odmówiły prac przy Wiki i podawanych tam informacji nie uznają za wiarygodne – gdyż na obecnym etapie istnienia cywilizacji mamy system w którym statystyczna większość decyduje o racji.
Znów widzę szlachetną, jak pragnę myśleć, prowokację, gdy czytam delikatne ponaglanie do czynienia wyrzutów, gdy ktoś z Was/Nas napisze – cytuję – „bzdury”, i nabiera, jak rozumiem, „poczucia własnego geniuszu”. I dalej – skoro nas nie krytykujesz, to znaczy, że się po ekspercku wywyższasz, a na dodatek jeśli nie ty, to tobie podobni robią sobie z nas żarty na stronie.
Mimo, jak dla mnie, pewnej przesady będącej, być może, wynikiem tzw. swady retorycznej tej części Pańskiego tekstu, pragnę powiedzieć, iż w moim odbiorze sedno sprawy nie jest w ogóle poruszone czy ukazane. Jest nim bowiem nie pisanie rzeczy bardziej czy mniej mądrych, czy samozadowolenie z napisania kolejnego tekstu oraz krytykowanie czy chwalenie tego ze strony „ekspertów”, ale obserwowany przeze mnie od kilkunastu lat zwyczaj – zetknąłem się z tym u ludzi przedstawiających się jako dziennikarze i na dodatek biorących za to pieniądze – pisania na tematy, na których się, oględnie mówiąc, nie znają.
I to pisania w trybie oznajmiającym, informującym. Ufam, iż nie trzeba kontynuować tego wątku. Dodam, że nie oczekuję od osoby piszącej o np. górnictwie, aby legitymował się doktoratem z AGH. Pamiętam wszakże, jak w latach ’70 p. Andrzej Mozołowski przed zabraniem się do napisania do POLITYKI chyba aż dwóch artykułów na temat złóż i przetwórstwa przemysłowego srebra z zasobów krajowych, przez dobre kilka miesięcy starannie się do tego tematu przygotowywał, przeprowadzając potrzebne studia i zasięgając konsultacji u ludzi biegłych, dobrze temat znających.
Czy to znaczy, że każde pisanie ma być wykonywane przez osoby dobrze znające temat ? NIE, to znaczy, iż należy, jak to już nudnie powtarzam, czytelnie dla postronnych wyróżnić obszary, gdzie znajduje się pisanie takie i takie. A jeśli brak takiego wyróżnienia, to jak ma człowiek z zewnątrz – taki „ekspert” – znający się na rzeczy wymyślić, czy dany tekst pisany jest przez niepewnego swych wypowiedzi i ich sensowności, poszukującego początkującego, czy przez zadufanego w sobie, a jednak o miernej wiedzy, autora?
Innym, logicznie narzucającym się – acz tylko teoretycznie – wyjściem byłaby zmiana formuły otwartej dla wszystkich, w tym poszukujących informacji jak z Wikipedii, na formułę zamkniętą w ramach której wiadomo jaki jest charakter tego miejsca na sieci.
Taka formuła promująca niczym nie skrępowaną wolność pisania, co komu w duszy gra, nie byłaby szkodliwa dla przygodnych czytających, trafiających tu w trakcie poszukiwań informacji, pomocy dla rozwiązania konkretnego, trapiącego ich problemu.
Oczywiste, iż takie coś nie wchodzi w ogóle w rachubę. Można by też, nadal teoretyzując przez chwilę, wręcz oznajmić, iż wszystko, co u nas napisano może być „niebezpieczne w użyciu” przez osoby postronne, ewentualnie można tego próbować używać, ale tylko „pod opieką lekarza lub farmaceuty”.
Idziemy dalej: jeśli ktokolwiek już będąc nastolatkiem, a co dopiero mając te 18 czy więcej lat, nabiera poczucia „geniuszu”, to w moim oglądzie rzeczy może by warto pomyśleć o uzupełnienie procesu wytrenowania kindersztuby, ale nie o „interface” tak naprawdę tu chodzi. Tak naprawdę mam na myśli dojrzałość danej osoby. Dojrzałość charakteryzuje się m.in. odpowiedzialnością; tu – odpowiedzialnością za słowo, w tym za skutki słowa pisanego, nawet w korespondencji osobistej, a co dopiero prezentowanego publicznie.
Dojrzałość to także świadome używanie takiego czy innego języka, czyli w największym skrócie – sprawa kultury i odbioru przekazu danej wypowiedzi. Moim zdaniem polega to NIE na domyślnym unikaniu określeń drastycznych czy tylko mocno brzmiących, a na ŚWIADOMYM ich stosowaniu tam, gdzie należy podkreślić, położyć takie akurat akcenty, bo to też środek wyrazu. Wspominany przeze mnie Melchior Wańkowicz jeszcze w międzywojniu walczył o obywatelstwo w języku znanego słowa na cztery litery, ale przyznam się, iż kiedy przeczytałem na przykład o „zjaranym rimie”, to mi nieco czasu zajęło, by w pełni pojąć, iż zastosowanie określenia rodem z gwary knajackiej jest po prostu wynikiem radości, szczerej pasji fajkowej czy dalej – pasji życia może przypominającej mi momentami nawet Franciszka Villon i przypływu „gazów bojowych”.
Podziwiam trafność i nośność określenia: „zajebisty” (to nie z Fajkanet, to kontynuacja mej myśli), ale stosowanie tego określenia jako zasada wszędzie gdzie się da jako swoistej „sarmackiej partykuły wzmacniającej”, nie wydaje mi się OK.
Często rozmawiam na tematy podobnego języka z niewiastami, w tym z młodymi dziewczynami, pytając, czemu dobitnie nie protestują przeciw nagminnemu stosowaniu takich określeń w ich otoczeniu, gdy wiem skądinąd, iż taki język jest im obcy i wręcz sprawia im przykrość.
Zawsze słyszę jedno: ja się nauczyłam tego nie słyszeć, ja nie protestuję dla świętego spokoju, nie chcę zostać wyizolowana z grupy/środowiska, nie chcę wyjść na jakąś taką dziwaczną osobę.
Znów opcja statystyczna rulez, a wiem, ile kosztuje wyznawanie opcji normatywnej. I tak, jakiekolwiek czynne zaistnienie – tu: w oczekiwanym trybie korygowania – ewentualnie Więcej Wiedzących z Zewnątrz, tak naprawdę znaczy akceptację, przyjęcie dla siebie zasad takiego, jaki jest tu ustalony, sposobu istnienia. Bo na początku, zamiast się na dany temat specjalistyczny wypowiadać, należało by skłonić do poważnego wzięcia pod uwagę choćby tych dwóch, wyliczonych powyżej spraw.
Sytuacja byłaby inna – przynajmniej dla mnie – gdyby na pierwszy rzut oka było czytelne, iż autor danej wypowiedzi jest jak najdalszy od narastającego w nim, znów zacytuję, poczucia geniuszu a przynajmniej bijącej wokół pewności siebie.
Dodam jeszcze, iż nie podoba mi się wtrącanie się, gdy jest się nie proszonym i to z uwagami krytycznymi. Zwłaszcza, gdy jest się osobą Więcej Wiedzącą. To po prostu czysty nietakt. To było by, jak wspomniałem, dołączenie do takiego odległego mi sposobu istnienia, no i mogło by powodować wzmożenie niebezpieczeństwa spowodowania niechcący nawet jakiejś flame war, a może (oczywiście nie na Fajkanet) i ordynarnej kłótni.
Co jakiś czas czytam np. o secondach Dunhilla. Gdyby po raz zresztą kolejny przypomnieć, iż Dunhill nigdy nie miał secondów, to by się najpewniej pojawiła „polemika” i w najlepszym przypadku było by napisane: naszym zdaniem, albo: ja to powiedziałem tak w przenośni, albo wręcz: ja/my tak a tak uważamy i piszemy to określenie w takim naszym sensie.
Dość podobna sytuacja miała miejsce na FMS, gdy się pojawił temat pojęcia sygnatura. Porównanie do oznakowań sreber zostało na początku uznane za nie przystające do spraw fajkowych, a gdy wykazałem analogie, zapadła cisza. Natomiast w tejże kwestii sygnatur rozczulił mnie wręcz końcowy wpis kogoś z moich fajkowych Przyjaciół: „Ba, ale jak przekonać do tego brać fajczarską?” Jestem zdania, iż jeśli kogokolwiek trzeba do czegoś przekonywać, to znaczy na przykład, że ma on już swoje zdanie i jest mu z nim dobrze.
Ponieważ fajka ma dawać radość, to polemika czy przekonywanie takiej osoby do zmiany jego zdania, gdy sam z siebie nie odczuwa takiej potrzeby, zaprzeczało by sensowi radości z fajką związanej, nie wspominając o śmieszności samego przekonywującego, co, oczywiście, zasadnie powoduje niepoważne traktowanie jego wypowiedzi, w tym i stosowanych argumentów.
Zdanie każdego i, co ważne, sposób jego wyrażenia jest wskaźnikiem jego dojrzałości i odpowiedzialności, w tym znawstwa tematu. Dla mnie jedynym naprawdę ważnym czynnikiem w procesie przekonywania jest silna potrzeba samego poszukującego wiedzy, gdy ma świadomość, iż jego wiedza czy zdanie jest, powiedzmy sobie, wątpliwej jakości, może być mylne czy nie wyczerpywać tematu.
Zaliczam do podobnych kategorii suche, kategorycznie wyrażane a, powiedzmy, dyskusyjne opinie podające informacje, czasem poparte wspomnieniem swego zajęcia zawodowego, a czasem przypominające mi owego taksówkarza sprzed pół wieku, siedzącego bardzo blisko kierownicy i starannie z wprawę kręcącego nią techniką „łapka za łapką”.
Gdy mu ktoś na to zwrócił uwagę, ten oburzony odparł: „Panie, ale ja od czterdziestu lat nie miałem wypadku”. I tak od pewnego czasu, po prostu, w polskich środowiskach stosuję starą zasadę: ułan się nie cofa. Ułan – zawraca. Tym bardziej, że tak naprawdę nie wiadomo, do czego referować, gdyż zaprzyjaźnione w najlepszym przypadku z takim ułanem oddziały są niezdefiniowane, labilne, a mocno podkreślane przywiązanie do takiej, jak to czytamy, formuły istnienia może zabrzmieć w uszach naszego ułana jak swoiste ultimatum: masz przyjąć nasze założenia domyślnej zasady labilności, wymieszania wszystkiego ze wszystkim bez wyróżnienia czytelnego dla postronnych poziomu wiedzy i doświadczenia charakteryzującego publikowane teksty, wraz z tymi nazywanymi artykułami i recenzjami, a jak nie – to masz nas za maluczkich, chcesz być jak ten średniowieczny autorytet z Biblią Pauperum w łapie, i tak dalej.
Znaczy – zastanów się, bo jesteś be, ty brzydki antydemokrato ty. A (domyślnie) ekspertowi nie przystoi, ty brzydalu jeden… czemu nas nie kochasz takimi, jakimi jesteśmy?
Z należnym szacunkiem przyjmuję zdania o, jak to Pan ujął, młodych internautach. Znów widzę użycie określenie: maluczcy i nie potrafię uznać zasadności jego w tym kontekście użycia. Proszę mi pozwolić nie powtarzać o moim kilkuletnim ostatnimi czasy współadministrowaniu, na wyraźne zresztą zaproszenie ,drugim co do liczebności (a przez jakiś czas ocenianym jako pierwsze swym poziomem) forum dyskusyjnym na tematy Macintosh Apple w Polsce.
Tamże gros Użytkowników to byli bardzo młodzi ludzie – najczęściej uczniowie i studenci, a był tam system oceny wypowiedzi, zachowań, kultury, także porad merytorycznych, pomocy innym tzw. Karma, której wyników nie mam powodów się wstydzić.
Znałem i znam od zawsze ludzi w wieku lat 14-16 dojrzałych, odpowiedzialnych i kulturalnych, oraz takich charakteryzujących się przeciwnymi cechami. Natomiast czytając o osobach „żyjących w sieci”, mam wrażenie , iż znów mam do czynienia z jakimś, powiedzmy, nieporozumieniem lub co najpewniej przenośnią. Samemu od ładnych kilku lat, od kiedy to spędzamy gros czasu w lokacji bydgoskiej, codziennie spędzam przy komputerze całe dnie od ok. godziny 10 do 1-2 w nocy z przerwami na posiłki, wyjścia po zakupy, no i zdrowotne dla treningu wyjazdy co kilka dni do odległego o 10 minut autem lasu. Codziennie jestem na kilku, jeśli nie kilkunastu polskich forach dyskusyjnych i blogach – od takich jak Studio Opinii do takich jak Balsam Łomżyński czy z zupełnie innej beczki – http://chakier.bblog.pl/, tamże np. cykl na temat wyprawy w głąb serwera.
Do tego bylem członkiem redakcji jedynego w Polsce pisma na tematy Macintosh Apple „Moje Jabłuszko”, które w swym pierwotnym zamyśle miało się adresować do najróżniejszych grup zwanych ongiś inteligencją, a używających Maków w najróżniejszych zastosowaniach. Nadal tam figuruję na liście osób współpracujących.
Bardzo przepraszam za powyższą długawą wyliczankę, dokonałem jej tylko i wyłącznie z racji dość powszechnej u nas świadomości, iż humanista w moim wieku zasadnie nie kojarzy się z osobą będącą zorientowaną w sprawach internetu, „komputerologii” etc. oraz, co ważniejsze, nie ma pojęcia o środowisku geeków, nerdów, ludzi spod znaku Glidera a i też programistów, sieciowców, systemowców, no i, oczywiście, użytkowników, w tym tzw. internautów włącznie z wiedzą na temat najróżniejszych generacji, a raczej orientacji tych ostatnich.
Należę do ludzi traktujących narzędzie internetu jako narzędzie komunikacji, tak więc, znając zresztą pojęcia takie jak web 2.0, idee i praktykę tzw. serwisów społecznościowych – gdy czytam o takich wręcz żyjących w internecie wyobrażam sobie kowala mieszkającego w swym młotku. Lata temu, gdy przeżywałem gehennę wiecznie psujących się Polskich Fiatów miałem kiedyś upiorny sen, w którym byłem posadowiony w aparacie zapłonowym, dokładnie: w przerywaczu zapłonu pomiędzy młoteczkiem a kowadełkiem i nijak nie byłem w stanie ustawić tegoż zapłonu (dokładnie: kąta wyprzedzenia zapłonu), aby uruchomić popsute auto i ruszyć dalej w drogę.
W jednej z książek Piotra Wojciechowskiego występuje fantastyczna postać dowódcy, który w końcu sam się otoczył i wystrzelał co do nogi. Czasem mi się to przypomina, gdy słyszę i czytam o fenomenach społeczno-kulturowych opartych czy biorących się z częstego dziś stosunku i postrzeganiu internetu przez rzesze tzw. internautów.
Wiem, iż przesadzam, bo to figura retoryczna z tym życiem w internecie, ale przede wszystkim decyduje mądrość, dojrzałość i kultura, a ta bywa udziałem już i 14 latków, a sam fakt używania telefonu, internetu czy wampumów długorzemiennych jest dla mnie interesujący na poziomie mego zainteresowania narzędziem, lecz nie jako wyróżnik takiej czy innej subkultury cywilizacji.
Człowiek mądry, w tym też i taki młodziutki, wyczuwa fałsz, czy to przy komunikacji internetem, czy innym środkiem, a ja tu chciałbym wspomnieć, iż chyba mówimy o dwóch rzeczach. Nigdy nie pomyślałem, iż „zawartość” Fajkanet jest napisana nieszczerze. Wiem i czuję, iż zawiera wiele najszczerszych lecz subiektywnych, indywidualnych impresji, a więc nie jest nieszczerym „bzdetem”, a na pewno jest wartościową informacją na temat stanu ducha, szczerego oddania tematowi, przekazu doznań tu i teraz autorów zamieszczonych tekstów.
No, to skoro to szczere, to nie zawiera fałszu i stąd pozytywny odbiór wspomnianych przez Pana internautów. A jeśli dana osoba nie zna się na omawianym temacie, to niezależnie od tego, czy jest internautą czy nie, nie posiada możności zweryfikowania prawdziwości odczytywanej informacji. Rozezna, wyczuje szczerość pisania, wypowiedzi, i to chyba na tyle.
No i różna jest przydatność publiczna dla postronnych moich szczerych wypowiedzi, iż dziś, na przykład, bardzo mi smakowało takie a takie danie, albo iż moja Żona, zanim się zorientowałem, za pomocą nożyczek nareperowała na przykład żelazko, do którego są przecież u nas, pod ręką narzędzia bardziej ku temu sposobne.
Ale jeśli nie będę pamiętał, iż taki upubliczniony wpis może zostać odczytany przez kogoś poszukującego metod reperacji żelazka, to biorę na swoje sumienie fakt, iż taka Osoba zacznie reperować swoje żelazko nożyczkami, zamiast od początku użyć np. śrubokrętu, a najróżniejsze mogą być tego efekty.
Do tego, powtarzam, obcy jest mi podział na maluczkich i ekspertów dokonany według klucza osobowego, „etatowego”, natomiast i tak istnieje podział na bardziej i mniej „mądre”, na bardziej i mniej fachowe, czyli odnoszące się do faktów mierzalnych, jak np. sprawy reperacji czy datowania i atrybucji fajek teksty. Ich wymieszanie powoduje moje obiekcje.
Bardzom rad, iż padło pytanie: a kto ma dokonywać podziału czy weryfikacji? Pozornie to pytanie bez odpowiedzi, bo narzuca się ponura perspektywa stworzenia jakiegoś systemu biurokracji ze stopniami i pagonami – jak jakiś fajczarz pierwszej rangi, pykacz drugiej rangi, fajkownik trzeciej rangi z wyciorem w butonierce, żeby nie wspomnieć o akselbantach czy innych oczywiście bardzo ozdobnych kutasach uroczyście zawieszanych w takich, a nie innych miejscach, wyznaczonych regulaminowo np. ilością wpisów czy liczebnością chóru wielbicieli danego „eksperta”.
Moim zdaniem, starannej weryfikacji winni dokonywać SAMI PISZĄCY, zanim dany tekst zostanie uznany za zakończony i opublikowany. To znaczy kilka dla mnie oczywistych spraw, na przykład: zabierając się za pisanie na temat związany z historią fajki, przeczytajmy wpierw choćby przypominane tu wielokrotnie teksty z Wikipedii, czyli przygotujmy się odpowiednio do napisania zaplanowanego tekstu.
Pozytywnym przykładem takiego postępowania są dla mnie liczne teksty na tematy tytoni niejakiego Jalensa (zgadnij kto to, koteczku – jak pisał w swych felietonach w latach ’50 i ’60 Stefan Kisielewski), świadczące nie tylko o znawstwie tematu, ale i o starannie przeprowadzonej kwerendzie. Interesując się i wypowiadając na temat reperacji fajek, warto zapoznać się (poza wielokrotnie wspominanymi podstawami materiałoznawstwa) z pojęciem tzw. wskazań konserwatorskich czyli, na przykład, z różnymi przesłankami, na podstawie których podejmuje się najoptymalniejsze decyzje dla dobrania najoptymalniejszych w danym przypadku procedur, w wyniku których dany obiekt będzie wyglądał tak czy inaczej po dokonaniu reperacji, co oczywiście pociąga za sobą cały szereg konsekwencji, takich jak dobór tych, a nie innych materiałów, a i technik które mają być stosowane.
To są sprawy jakby z jednego „katalogu”. Innym „katalogiem” byłaby, moim zdaniem, pełniejsza samowiedza i uświadomienie sobie własnych cech osobowych i może nie zawsze świadomości ich rzutowania na takie, a nie inne napisanie tekstu, na brzmienie i odbiór tego, co piszę. Jeśli jestem inteligentny, wykształcony, posiadam tzw. mocną osobowość i na dodatek jestem obdarzony sporym potencjałem twórczym, to tym silniej baczę, aby moje teksty napisane ze swadą, pewnością siebie, wedle dobrego logicznego porządku i dobrym językiem nie były aby jątrzące, „ucinające”, sprawiające komuś niezasłużoną przykrość.
Na marginesie: łagodność zachowań charakteryzuje wszystkich znanych mi bardzo silnych ludzi. A gdyby dało się wyraźnie i czytelnie przekazać, które z moich wypowiedzi mają przydatność taką użytkową dla poszukujących wiedzy, a które są po prostu realizacją mego prawa do wolności słowa i powstały np. pod wpływem mego takiego czy innego humoru z racji jesiennej słoty czy zimowych smuteczków, to by już było, moim zdaniem, znakomicie.
Jeśli by się jeszcze dało baczyć na różnice pomiędzy prawdomównością a weredyzmem (mówienie prawdy bez względu na konsekwencje – przyp. red.) czy krócej: mieć pełną świadomość konsekwencji stosowania weredyzmu przez odbierających to, co czasem bardzo niegłupio mamy do przekazania, to by już było naprawdę „super”.
Trudno mi sobie wyobrazić, aby choć przez moment postrzegać to, w czym widzę sporo spraw fajnych i dobrych w kategoriach brukowca; mam wrażenie, iż znów naszego Gospodarza poniósł temperament publicysty i wykonał on kolejną szarżę, jak to gdzieś tu wyczytałem, cwałując z fajką węgierką w zębach. Czy nie lepiej nie palić fajki jadąc konno w obawie choćby o własne zęby, a przynajmniej nie jechać paląc nie to że cwałem, a nawet nie galopem?
Niejako rekapitulując: z pewnego punktu widzenia nasz Gospodarz prezentuje i podkreśla wartość miejsca nieskrępowanej wypowiedzi, wymiany myśli. I to są bardzo wielkie wartości. Ja zwracam uwagę na konsekwencje takiej sytuacji dla postronnych (a portal jest ogólnodostępny), nie wchodzących w specyfikę miejsca, a poszukujących wiedzy – i tak traktujących to, co jest napisane w internecie.
Przepraszam za długą wypowiedź, a na dodatek za pojawiające się zapewne nudne powtórzenia. Starałem się rzetelnie odpowiedzieć na postawione pytania, nawiązać do poruszonych, a według mnie ważnych spraw, odnosząc się do postawionych kwestii czy nawiązując do prezentowanych myśli w tekście naszego Gospodarza.
A ja serdecznie dziękuję, że poświęcił nam Pan tyle czasu.
Jako jeden z tych piszących bzdury- szczególnie o fajek reperacji, po przeczytaniu tego, ale i wcześniejszych pańskich Panie Jacku wypowiedzi mam pewną pretensję- Pan czyta te bzdury i nie grzmi. Tu nie chodzi o to by Pan korygował każdy akapit- wystarczyło by gdyby Pan napisał- „a w tym przypadku proszę jeszcze raz, uważniej przyjrzeć się kwestii x”. Tego nam wszystkim brakuje, gdzieś słyszeliśmy o „grupie osób która wie” i która z nas szydzi, ale czy to nie my powinniśmy szydzić z nich? Bo czy nie wydają się śmieszni w swoim zadufaniu, swojej niechęci do nie wiedzących?
Oczywiście znam argument o tym że osoba mądra napisze coś- a osoba głupia powie że to nie prawda, a w gruncie rzeczy nie łatwo ustalić kto jest mądry a kto głupi, ale czy mądrość to również nie pokora? Czy mądrość nie nakazuje pomimo wszystko szerzyć wiedzę? Już pomijam fakt że te zdania które wyżej napisałem są najmniej dwa razy za mocne, ich moc winno się podzielić by uzyskać prawdziwe oblicze sytuacji. Bo nie mamy do czynienia z dyskusją na poziomie mityczny bóg rozmawia z prostym wieśniakiem, a raczej na poziomie nauczyciel rozmawia z uczniem, a nie rzadko ów nauczyciel raptem chwilę temu sam był uczniem.
Panie Janie, w swoich wypowiedziach, zwłaszcza w tym ostatnim tekście wyjaśniłem – czyżby niewystarczająco ? – poruszane przez Pana kwestie, w tym powody dla których takie stałe, jakby domyślne wypowiadanie się byłoby bardzo trudne gdyż oznaczało by stałe istnienie, dołączenie, akceptację zasad obowiązujących w danym miejscu. Jak napisałem wyraźnie i kilkakrotnie żywię wielki szacunek dla każdej szczerej dzialalności, ale tak, jak wiele moich własnych poglądów nie jest akceptowanych i to jest OK, tak i ja sam mam prawo z zachowaniem szacunku i sympatii nie akceptować wszystkich istniejących, a bardzo wszak różnych zasad istnienia. Nie przypominam sobie natomiast, abym przypadku prośby wyraźnie do mnie skierowanej odpowiedział milczeniem.
Wyraźnie naszkicował Pan swoją opinię, w moim jednak mniemaniu takie stanowisko jest nie słuszne i taką opinię wyrażam- co z pozytywistycznymi ideami, co z pracą u podstaw?
Kultura osobista to jedno, ale czy mniejszym złem nie jest nawet na niweielką skalę sprzeczne z kulturą osobistą korygowanie kardynalnych błędów? Czy wymaga to istnienia w miejscu w którym istnieć się nie chce? Nie koniecznie, można to robić zza kotary, poprzez system korespondencji prywatnej- nawet jeśli raz na 10 taka interwencja spotka się z pozytywnym odzewem, a w dziewięciu przypadkach odbije się Pan od ściany- czy radością samą w sobie nie będzie ten niewielki sukces? Ma pan dziesiątki lat doświadczenia jako pedagog, czy to nie motywuje Pana do działań tego typu?
Wszystkie te problemy znam na przykładzie swojej pierwszej dziedziny i nie potrafię przejść obojętnie obok bzdur jeśli takie się gdzieś pojawiają, a że dziedzina jest zdecydowanie bardziej rozległa, a i jej popularność w ostatnim czasie gigantyczna, bzdur jest co nie miara… uważam więc, że w tej naszej wspólnej „dziedzineczce” winniśmy nawzajem korygować swoje blędy, nie ważne jakim tonem, jakim sposobem, grunt że kierunek słuszny.
Oczywiście to jest moja prywatna, subiektywna opinia, nie odebrałem tak solidnego wychowania, więc moje zachowanie nie rzadko graniczy z brakiem kultury, zapewne nie znam się na grzeczności i nie grzeczności i stąd takie mam nie inne zdanie.
Powiem krótko, bo myślę, że o podejściu do palenia fajki można wymienić opinie ale dyskutować z zamiarem przekonania kogoś – mija się z celem.
Dobry, ciekawy wywiad. Chylę głowę przed Wiedzą i Doświadczeniem pana Jacka, który tego wywiadu udzielił.
Tym niemniej absolutnie nie mogę się zgodzić z Jego podejściem do „postronnych (…), nie wchodzących w specyfikę miejsca, a poszukujących wiedzy„. Każdy człowiek sam jest odpowiedzialny za swoje wybory. Jeżeli ktokolwiek poszukujący wiedzy opiera się wyłącznie ja pojedynczym źródle jakim jest jeden portal, czy forum internetowe, to przepraszam bardzo, taki człowiek jest idiotą i dobrze mu zrobi jeśli boleśnie się o tym przekona – tym lepiej jeśli będzie to dotyczyło palenia fajki a nie operacji na otwartym sercu.
Powodem (a przynajmniej jednym z głównych powodów) dla którego zdecydowałem się zarejestrować na tym portalu była właśnie jego formuła: każdy może swobodnie wyrazić swoje sądy, napisać co wie (lub co wydaje mu się że wie), podzielić się z innymi tym „co mu w duszy gra”. Czytelnik ma obowiązek wobec siebie samego zweryfikować to co czyta a jeśli tego nie robi to sam jest sobie winien. Nie znaczy to, że bliskie są mi miejsca gdzie każdy pisze dowolne głupoty – formuła tego portalu sama w sobie weryfikuje wiele wypowiedzi – poprzez komentarze. W jednym ze swoich postów użyłem okerślenia „cybuch” na część fajki, którą tutaj (w tej społeczności) przyjęto nazywać szyjką. Zostałem poprawiony. Korona mi z głowy nie spadła. Można by długo debatować na temat tego czy cybuch to cybuch, kto i kiedy użył takiego określenia, jaka jest jego etymologia etc. Można, tylko po co? Przyjąłem do wiadomości „kod” który jest tu używany i będę go stosował pisząc na tym portalu bo najważniejsze jest by się rozumieć a nie spierać o definicje. W wypowiedziach pana Jacka jest natomiast tak wiele naukowości, że człowiek słabszego charakteru mógłby wręcz dojść do wniosku, że nie jest w stanie ogarnąć tak potężnej i poważnej dziedziny wiedzy wiec może lepiej od razu się poddać i odłożyć fajkę na półkę albo rozpocząć studia nad fajką zamiast ją palić.
Ciekawią mnie ludzie, którzy zgromadzili ogromną wiedzę o fajkach, tytoniach, o kulturze palenia. Dlatego ten wywiad był dla mnie arcyciekawy. Ale nie uznaję guru. Paliłem (i palę) fajkę od ponad 22 lat nie mając żadnej wiedzy na temat rodzajów tytoniu, pielęgnacji fajek, konserwacji czy „uzdatniania”. I palenie czyni mnie szczęśliwym. I cieszę się kiedy mogę się w mój niefachowy sposób podzielić tym szczęściem z innymi pasjonatami (nawet jeśli jalens-Jacek wścieknie się na mnie, że „niewłaściwie” zdefiniuję black cavendish ;)). Ale dobieranie się do fajki na sposób „naukowy” od strony „warsztatu”, „zasad sztuki użytkowej”, materiałoznawstwa czy poprzez inne dziedziny wiedzy jest dla mnie tym co kochanie się z kobietą z podręcznikiem do ginekologii praktycznej w ręku…
Pierwsi „palacze fajki” – indianie w Ameryce Północnej, palili swe pierwsze fajki wiele set lat przed naszą erą. Nie sądzę by stosowali do tego naukowe metody. I takie właśnie palenie – zrodzone z potrzeby, intuicyjne, spontaniczne bądź rytualne jest mi najbliższe.
„Czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko” – że tak sobie pozwolę na koniec Mickiewicza zacytować…
I przepraszam za rozwlekły komentarz, choć zapowiedziałem, że będzie krótki…
A ja inaczej odebrałam to, co Pan Jacek mówił/pisał. Podkreślał, że fajka służy ku przyjemności i nawet jeśli komuś sprawia frajdę zdremelowanie ryflowania z zabytkowego okazu, to cel ów naczelny fajki, czyli sprawianie przyjemności, jest osiągnięty. To że historyka sztuki skręci ze złości, to zupełnie inna sprawa. A „naukowość” i „nienaukowość” może odnosić się chyba tylko do fajki jako przedmiotu zabytkowego: czyli prób ustalenia historii marki, serii etc., czy świadomości, że jak już się ma taki zabytkowy/wartościowy egzemplarz i chce się go odnawiać, restaurować czy uzdatniać to można to zrobić profesjonalnie (czyli zgodnie z tymi wszystkimi wytycznymi konserwatorskimi, po studiach itd.) albo „po swojemu”. I już. I każdy sam sobie wybiera jak własną fajkę i własne palenie traktuje. I może się tego uczyć, ale wcale nie musi. I dzielenie się na „naukowych” i „nienaukowych”, a szczególnie podpinanie pod te pojęcia gradacji, że ci są „lepsi”, a ci „gorsi” mija się kompletnie z celem. Bo celem jest przyjemność. Jak komuś sprawia frajdę palenie w zasyfionej fajce niemieckich budyni 5 razy pod rząd to ma do tego święte prawo. A jak ktoś chce się rozwijać to szuka dróg i sposobów poszerzenia swej wiedzy. I Fajkanet takie drogi podpowiada, co rzecz jasna nie oznacza, że należy go traktować jako zbiorowe wydanie dogmatów. Jako totalny świeżak (swieżaczka?) mogę powiedzieć, że z założenia średnio wierzę w to, co ludzie wpisują do sieci (choć w przypadku fajki na razie głównie z wiedzy w sieci zawartej korzystam). Może to być jakaś wskazówka, ale pewności nie ma. Kupiłam starą fajkę i zastosowałam wobec niej Jalensowe metody – i cel został osiągnięty: miałam z tego mnóstwo zabawy i radochy :) Ale gdybym podejrzewała, że to jakiś cenny przedmiot to w życiu bym nie zaryzykowała. A w celu poszerzania wiedzy pościągałam z google booksa XIXwieczne monografie historii tytoniu. I temu co Niemcy napisali w połowie XIX w. drukiem jakoś z natury bardziej wierzę, niż temu, co każdy może wpisać w internet :) To, oczywiście, olbrzymie uogólnienie i uproszczenie – w sumie powtarzam i podpisuję się tylko pod tym, co Rodent napisał na wstępie o przesadnym ufaniu jednemu źródłu informacji.
A tu jest fajnie na Fajkanecie, bo przyjemnie się czyta. Teksty są literackie, dowcipne i ziarno prawdy zapewne zawierają. A na ile – to już niech każdy sobie poczyta, poszuka i sam odpowie. Howgh.
Od dawna nie komentuje (bom cham, a na dobitke mysli swoje okreslam w sposob nieporadny), ale teraz nie moge sie powstrzymac: Rodent, tym sformulowaniem rozwaliles mnie na ament:
„dobieranie się do fajki na sposób „naukowy” od strony „warsztatu”, „zasad sztuki użytkowej”, materiałoznawstwa czy poprzez inne dziedziny wiedzy jest dla mnie tym co kochanie się z kobietą z podręcznikiem do ginekologii praktycznej w ręku”
Gratulacje & wielkie dzieki :)
m.
Panie Janie: aby nie nudzić ewentualnych czytających kontynuacją takiego „Golono – Strzyżono” przesylam odpowiedź na znany mi Pański adres prywatny.
@Rodent:
Szanowny i Miły Panie:
Bardzo dziękuję za zainteresowanie inicjatywą naszego Gospodarza, gdyby nie ona, na pewno bym się nie produkował ze swymi poglądami, na dodatek aż tak rozwlekle. Od zawsze do dziś jestem zdania iż fajka ma sprawiać radość i pisałem to wielokrotnie, także w ciągu ostatnich dni. W pełni zgadzam się iż każdy człowiek sam jest odpowiedzialny za swoje wybory i z Pańską kontynuację tych słów.
W ostatnim bodaj zdaniu w trybie rekapitulacji napisałem, iż na skutek stałych doświadczeń jestemuwrażliwiony na punkcie skuktów formuły otwartej, wymieszania w jednym miejscu informacji o różnej wadze gartunkowej, natomiast nasz Gospodarz stworzył i prowadzi to miejsce kładąc główny akcent na sprawę wolnośći i powszechności wypowiedzi i to jest wielka wartość, którą rozumiem i bardzo cenię.
Nie jestem zwolennikime guru boć to czyste szamaństwo a nawet nie jestem zwolennikiem podziału na „ekspertów” i „maluczkich” o czym powiedzialem kilkakrotnie. Jestem natomiast zwolennikiem stalego pogłębiania wiedzy w interesującym mnie zakresie. Daję prawo istnienia ludziom pragnącym się specjalizować i doskonalić w danej dziedzinie, a nie mam świadomości, abym oczekiwał od innych takiego postępowania; powtarzam iż fajka ma dawać radość i to jest najważniejsze, a może ją dawać na najróżniejsze sposoby.
Wiedza jest zaledwie narzędziem i może ale nie musi być przydatna w osiąganiu przez daną Osobę jak największej satysfakcji, czego szczerze nam wszystkim życzę.
@Miro:
Szanowny i Miły Panie:
Znakomicie rozumiem podany przykład, tylko – czy jest on oby rzeczywiście przystający do tego, o co byłem pytany i do tego, co napisałem ? Oczywiście istnieją najróżniejsze sposoby „dobierania się do fajki, a ona głosu nie ma i wszystko zniesie cierpliwie. Powtarzam iż fajka ma dawać radość, a czy poprzemy osiąganie radości jakąś wiedzą, czy nie, to jest indywidualna sprawa każdego z nas.
Jalens, bardzo dziekuje za ten wywiad. Dziekuje rowniez – a raczej przede wszystkim – Panu Jackowi A. Rochackiemu za podzielenie sie swoja wiedza, przed ktora chyle czola, i przedstawienie swojego podejscia do szeroko pojetego fajczarstwa i propagowania kultury fajkowej, co absolutnie, przy zachowaniu calego naleznego szacunku, nie przeszkadza mi sie z tym podejsciem nie zgadzac. Dlaczego? Bo nie wydaje mi sie, by dzielenie sie wiedza w tematyce tak niejednoznacznej, malo skwantyfikowanej i malo naukowej, jak fajka i cala jej otoczka, wymagalo ukonczenia studiow z zakresu historii sztuki, konserwatorstwa, muzealnictwa czy archeologii. Tutaj chodzi moim skromnym zdaniem o czerpanie przyjemnosci z posiadania, palenia, smakowania fajki i tytoniu, a to sa bardzo indywidualne kwestie. Mialem przyjemnosc palic fabrycznie nowego (niepalonego) Dunhilla z poczatkow 20. wieku, Loewe z bardzo dobrych okresow produkcji – nie smakowalo… z drugiej strony mam kilka Petersonow z lat osiemdziesiatych, kilka zupenie swiezych Stanwelli, Charatany z nieslawnej Lane Era, pozne GBD, BBB z lat osiemdziesiatych, ubozuchne Ropp’y (te wrzoscowe), ktore smakuja rewelacyjnie. Jak to odniesc do naukowego podejscia do fajki? Jasne, malo widzialem i malo probowalem, ale dlaczego u mnie akurat tak sie z tymi fajkami zlozylo – przypadek…?
Nie wiem, czy subiektywne odczucie lepszego smaku fajki wykazujacej obiektywnie lepsze wlasciwosci wynika rzeczywiscie z tych wlasciwosci, czy z przekonania palacego o cudownej ich mocy. Naprawde nie wiem, nie twierdze w zadnym wypadku, ze jedno czy drugie stwierdzenie jest prawdziwe. Czy ktokolwiek potrafi to jednoznacznie rozstrzygnac? Jak bardzo dawno temu pisal Hot na APF: o smaku decyduje nastroj, chwila, spozyty przed chwila posilek, czy wreszcie towarzyszacy paleniu trunek i towarzystwo.
Bardzo cenie fajka.net wlasnie za owa otwartosc i niedzielenie tekstow (czy autorow) na ekspertow i szlachetnych wariatow-samoukow. Ten portal bardzo przypomina mi nieodzalowane alt.pl.fajka (nie wiem, jak to zostanie odebrane, w moim rozumieniu to komplement), brakuje tylko Rotm’a i Hot’a (Gienka) i ich wspanialych polemik: poznanskiego wariata i petersburskiej ostoi spokoju, ktore sprawialy, ze odkrywanie nowych horyzontow fajkowych bylo nie tylko pouczajace, ale i ekscytujace. Widzialem tam duzo dystansu piszacych do samych siebie i gloszonych przez nich pogladow oraz cudowny samokrytycyzm i brak przekonania o wlasnej nieomylnosci. To samo dostrzegam na fajkanecie. I to wlasnie bardzo cenie.
Podobnie, cenie sobie bezposreniosc komunikacji tutaj. Wiem, jestem zepsuty przez kilka korporacji, w ktorych pracowalem, ale tytulowanie sie na forach internetowych uwazam za co najmniej niedzisiejsze. Podpisywanie tekstow pelna metryka urodzenia jest chwalebne, ale dla mnie niekonieczne. Na szczescie minely juz czasy, gdy jakiekolwiek slowo pisane bylo dla panszczyznianego chlopa prawda objawiona. Owszem, piszacy bierze odpowiedzialnosc za swoj tekst, ale na Boga, errare humanum est! Dlatego na czytajacego i korzystajacego z tekstu spada odpowiedzialnosc (lub przynajmniej jej czesc) za weryfikacje jego prawdziwosci.
I tyle z mojej strony. Jeszcze raz dziekuje za interesujacy wywiad.
miro
@montoya:
Szanowna i Miła Pani:
lata temu Jacek Kleyff (salon Niezależnych) napisał:
…masz prawo nie rozumieć mnie
lecz blagam – nie zrozum mnie źle…
Z radością widzę iż Pani nie tylko nie zrozumiała mnie źle, ale jak czytam na wstępie Pani wpisu, zrozumiała Pani to, co usiłowałem przekazać. Bardzo serdecznie dziekuję !
@miro:
Szanowny Panie:
Zaczynam niejako od końca: jak wspomniałem, znam nieźle tak rozwój jak i obecnie stosowane różne obyczaje przyjęte w różnych miejscach na sieci, o czym, niejako uprzedzając ten wątek, długawo wspominałem w części swej wypowiedzi. Dla mnie komunikacja internetem nie bardzo różni się od innych środków komunikacji międzyludzkiej. Zawsze wszelako stosuję się do obyczajów Domu, do którego jestem zaproszony, a nie zostałem na wstępie poinformowany o przyjętych tu formach zwracania się do siebie. Tak więc uznałem, iż nie naruszę zwyczajów Domu mówiąc po swojemu. Na dodatek nie zauważylem tu tytułowania – czy ktoś się tu zwraca do kogokolwiek per: panie inżynierze, panie redaktorze, czy – jak kiedyś w podobnej sytuacji odpalił Franc Fiszer – „możesz mi mówić Boże Ojcze”. Jeśli tytułowaniem jest używana przeze mnie formuła zwracania się per Pani czy Pan, wciąż istniejące w języku polskim, to czywiście można to położyć na karb niedzisiejszości, wszelako poza kwantyfikatorem wieku biologicznego może to być związane z poglądami, sposobem bycia, a nie metryką urodzenia. Można też pamiętać o stosunkowo niedawnej odpowiedzi Krzysztofa Zanussiego na uroczą zresztą zaczepkę Kuby Wojewódzkiego, gdy ten prowokacyjnie zapytywał, czy nie można mówić sobie per Ty. Odpowiedź brzmiała: jasne, oczywiście, ale wpierw warto się bliżej poznać. Natomiast nie bardzo widzę związek ze stosowaniem tytułów czy formuły bycia na Ty z bezpośredniością komunikacji, jeśli się nad tym nieco poważniej zastanowić. Decyduje chyba o tym tryb tzw. komunikacji wprost, lub takie czy inne zbrnięcie w „Games people play”, że przytoczę tytuł jednej z książek Eric’a Berne – twórcy tzw. analizy tansakcyjnej. Nie pojmuję też powodów wspomnienia podpisywania się pełną metryką. czy to nawiązanie do zbyt rozbudowanej mej części wypowiedzi na tematy persopnalne ? jeśli tak, to proszę przyjąć moje szczere przeprosiny. Byłem pytany o sposoby uczenia się, nabierania wiedzy, tryb kształcenia ustawicznego i być może potraktowałem temat zbyt poważnie, lub – nie potrafiłem odpowiedzieć lepiej. A jeśli chodzi o passus na temat chłopa pańszczyźnianego i prawdy objawionej, to chyba jasno wypowiedziałem się na temat Biblii Pauperum i zaprotestowałem przeciw podziałowi na „ekspertów” i „maluczkich”.
Bardzo dziękuję za miłe słowa pod adresem mej wiedzy. Natomiast dalej mam wrażenie, iż moje najpewniej zbyt rozbudowane odpowiedzi na zadane mi tematy/pytania zaciemniły fakt, iż co innego wiedza, a co innego dzielenie się wrażeniami z fajności naszych doznań w danym momencie także pod wpływem nastroju chwili, miłego towarzystwa etc. Najpewniej powinienem pozostać na poziomie prostego przypomnienia na temat podstaw przygotowania wrzośca i dobrej inżynierii fajki oraz jej właściwego zadbania. Nie było, nie jest i nie będzie moją intencją dawanie wyczerpującej zagadnienie recepty na osiąganie szczęścia z racji palenia fajki. Co najwyżej mogę i czynię to na wyraźnie postawione pytania podać znane mi czynniki natury fizykalnej, które wpływają lub winny wpływać pozytywnie na zwiększenie się prawdopodobieństwa zyskania satysfakcji.
Wywiad zakończony i pora na podsumowania.
Nieco przekornie pogratuluję i podziękuję obu panom Jackom – bo w moim odczuciu obydwu się należą. JAR-owi za ciekawe wypowiedzi, Jalensowi – za prowokacyjne pytania, szczerość i za upór, dzięki któremu wywiad doszedł do skutku.
Dziękuję za długi i ciekawy wywiad. Cieszę się, że doszedł on do skutku, że mogę sobie porównać swoje postrzeganie rzeczywistości fajkowej (również tej wirtualnej) z postrzeganiem osób, które z różnych powodów szanuję i podziwiam.
A ponieważ, mimo wszystko, jestem człowiekiem małostkowym, a dostało mi się w wywiadzie za Dunhilla, który nigdy żadnych secondów nie miał, chciałbym zapytać Pana Jacka, jak odnosić się do marki Savory’s Argyll, o której nie tylko Pipedia pisze, że to Dunhill Subbrand/Second (LINK), ale również fajczarze na forach (LINK)? Jak wielką nieścisłością jest pisanie (mówienie) o fajkach oznaczonych Parker i Hardcastle, a powstałych w czasie, gdy marki te były już częścią Dunhilla, jako o secondach?
Bardzo serdecznie i szczerze dziękuję za poruszenie kwestii secondów Dunhilla, tym bardziej, że to może być przyczynek do poruszenia kwestii secondów jako takich, co może wzmóc zainteresowanie śledzenia relacji pomiędzy poszczególnymi markami i wykonawcami w perspektywie czasu. Odpowiedź w wersji błyskawicznej: tak naprawdę na początku należy sobie odpowiedzić na pytanie: co rozumiemy pod pojęciem „Second” w odniesieniu do fajek, i tu być może jest „pies pogrzebany”.
Jeśli pod pojęciem „Second” rozumieć (tak, jak to jest przez niektórych przyjęte) fajkę wykonaną od A do Z w wytwórni tej samej co fajki „Front Line”, przy zastosowaniu tych samych procedur, począwszy od przygotowania wrzośca pochodzacego z tych samych źródeł, tyle, że wykazującą widoczne skazy (najczęściej pęknięcia, inne ubytki) i na skutek polityki wytwórcy sygnowaną specjalnie w tym celu wymyśloną marką (tak jak secondem GBD jest City De Luxe) to Dunhill nie miał secondów. Powtarzam to nie tylko za Johnem Loringiem ale i za ,mniej może znanymi wypowiadającymi sie np. tu:
http://www.puff.com/forums/vb/general-pipe-forum/106426-dunhill-made-pipes.html
Natomiast jeśli przyjąć, iż fajki wykonane przez danego wytwórcę (tu np. Dunhilla) na zmówienie np. Astley’s (trafika znacznej renomy, inne trafiki też) czy fajki wykonywane dla spożytkowania w większym czy mniejszym a różnym w różnych czasach stopniu jakichś elementów „odpadowych” z linii głównej jak np. nierozeznane w pełni a na pewno istniejące związki pomiędzy Parkerem a Dunhillem wchodzą w zakres naszego pojmowania pojęcia „Second” to chętnie przedłożę listę fajek/marek które w mniejszym czy większym stopniu „otarły się” bardziej czy mniej o produkcję Dunhilla. Myślę iż tak wiele opisów jak i źródła typu Wikipedia nie rozróżniają tych dwóch pojęć określenia „Second”.
Obiecuję podać jakieś dane na temat wspomnianego Savoy’s Argyll. Na razie podaję posiadane „pod ręką” akapity ze źródła dla mnie ( a i nie tylko dla mnie) nr. 1 na temat Dunhilla.
John C. Loring
The Dunhill Briar Pipe
The Patent years and after
str. 70 – 73.
…Przed rokiem 1922 Dunhill oferował niektóre fajki „second” (z drugiej linii/jakości) zwane przez firmę „odpadami” pod nazwą fabryczną Dunhill. Ostateczne sprawdzanie fajki w procesie produkcji Dunhilla następowało po opatrzeniu fajki stemplami i po przeprowadzeniu procesów wykończeniowych a oglądane egzemplarze wskazują, iż iż fajki które nie przeszły pozytywnie tego sprawdzenia (jakości) były stemplowane wielkim rozmiarem, widocznym znakiem „X” nad wstemplowanym napisem DUNHILL i sprzedawane w sklepie ze zniżką. Inne oglądane egzemplarze wskazują iż fajki wystawiane w sklepie przy Duke Street czy inaczej wybrane dla sprzedaży po obniżonej cenie były stemplowane napisem „DAMAGED PRICE” (cena za obiekt uszkodzony) (a potem napisem REDUCED PRICE – cena obniżona) co było wstemplowane na pozostawianych w innych przypadkach pustymi obszarach powierzchni fajki, na przykład na spodzie trzonu fajek w edycji Bruyere. W gruncie rzeczy bardzo wiele fajek często będących pierwszymi Dunhillami automatycznie stawało się „secondami”. Mowa o fajkach modelu „windshield” (to pierwszy model fajek Dunhilla adresowany do automobilistów z charakterystycznie znacznie wyższą ścianką kominka z przodu dla ochrony przed wiatrem – przyp. Jacek) które to fajki Alfred Dunhill produkował w roku 1905. Gdy te fajki nie odniosły sukcesu, Dunhill obcinał ową wystającą część frontową i i sprzedawał tak przerobione egzemplarze po cenach zniżkowych.
…Do roku 1920 główki fajek Dunhilla były wykonywane/wstępnie toczone w St Claude we Francji. To podczas oceny już wytoczonych główek odnajduje się wiele niedoskonałości, i tak długo, jak główki toczono w St. Claude, Dunhill był w stanie pozostawiać odpady i pracować tylko z tymi główkami które dobrze się prezentowały/wytrzymały traktament olejowy, szlifowania, toczenie, i procesy wykończeniowe. (główki nie najlepszej jakości po prostu zwracano francuskiemu wykonawcy – przyp. Jacek) Tak więc dopiero w roku 1919 Dunhill jął brać pod uwagę wprowadzenie linii fajek drugiej jakości tzw. „second” która by się miała nazywać „Czerwona kropka” (w przeciwieństwie do znanej nam „białej kropki” – przyp Jacek) , a odpady/”fallings” nie były aż tak odstające swą jakością aby uzasadnić taki pomysł. Jakkolwiek, gdy Dunhill rozpoczął w roku 1920 toczyć samemu własne główki i w konsekwencji powstawała mierzalna liczba poważnych swymi błędami „odpadów”, nie pozostawiało to wielkiego wyboru, i tak stworzono w roku 1922 Parker Pipe Company aby wykańczać i wprowadzać na rynek te „odpady”. Wydaje się, iż z powstaniem Parkera Dunhill zaprzestał handel/pozycjonowanie na rynku jakichkolwiek „secondów” z zakresu marki Dunhill.
Jest oczywiste na podstawie spisów inwentarzowych/archiwów do lat 1950 iż był bardzo bliski związek pomiędzy Dunhillem a Parkerem na poziomie/w aspekcie fabrycznym….
…Gdy – przynajmniej przed wojną – były oczywiste bliskie związki pomiędzy fajkami Dunhill a Parker, byłoby błędem wierzyć, iż różnice zasadzały się na kilku zaledwie niewielki skazach w Parkerach. Większość „odpadowych” Dunhilli były przeznaczone do wykonania zeń Parkerów po wytoczeniu główek lecz przed wygrzewaniem, curingiem, opracowywaniem powierzchni, pasowaniem ustnika i pracami wykańczania powierzchni. Dla zapewnienia ekonomiki ponoszonych kosztów produkcji najpewniej w procedurach przewidzianych po wytoczeniu główek wprowadzono zmiany lub niektóre z nich nie były przeprowadzane w produkcji fajek Parker. Wierzę, iż różnice stawały się stopniowo coraz bardziej widoczne po wojnie, zwłaszcza w okresie po połowie lat ’50 oraz sądzę iż od połączenia marki Parker z marką Hardcastle Pipe Ltd., w roku 1967 fajki Parkera muszą już być rozpatrywane jako niezależny (od Dunhilla) produkt. Wedle mej najlepszej wiedzy fajki Parker nie były nigdy oferowane na rynku przez Dunhilla czy to w katalogach czy w sklepach.
…H. Simmons LTD był sławnym londyńskim sklepem z fajkami i tytoniami „z wysokiej półki” datujący się od roku 1836 a został on zakupiony/pozyskany przez Dunhilla w roku 1976. Ale nawet w okresie przed przejęciem tej firmy przez Dunhilla istniały oczywiste relacje pomiędzy Dunhillem i Simmonsem jako że tytonie Simmonsa były w oczywisty sposób puszkowane (i, oczywiście produkowane/blendowane) przez Dunhilla. Podobnie odnalazłem fajki oznakowane Simmon’s o kształtach Dunhilli i dunhillowym wykończeniu, stemplowane numerami kształtów Dunhilla używanych w połowie lat ’70 i noszących napis MADE IN LONDON umieszczony ponad ENGLAND czyli identycznie jak ostemplowywanie Parkerów dokonywane w fabryce Dunhilla. Wydaje się, iż przynajmniej w pewnym okresie lat ’70 fajki Simmons były wykonywane przez Dunhilla. Nawet jeśli to tak jest, pozostaje nieznanym czas, kiedy Dunhill rozpoczął wykonywanie fajek dla Simmonsa oraz kiedy zaprzestano tej działalności. tak więc należy baczyć, aby automatycznie nie kojarzyć fajek Simmons z Dunhillem.
Hardcastle Pipe Ltd był niezależnym producentem fajek, który rozpoczął swą działalność w roku 1908. W roku 1935 Dunhill wybudował fabrykę fajek w najbliższym sąsiedztwie fabryki Hardcastle, w kolejnym roku wykupił 49% udziałów Hardcastle a w roku 1946 udziały pozostałe. W roku 1967 Hardcastle został połączony z Parkerem i tak powstał Parker Hardcastle, Ltd. Sporadycznie Dunhill prezentował rynkowo fajki Hardcastle (jako takie) w katalogach Dunhilla, i, jak domniemuję, w swoich sklepach, wydaje się, iż wytwarzanie fajek Hardcastle było w w znacznej mierze niezależne od tak Dunhilla jak i do roku 1967 Parkera. Przyrządy do sygnowania-stemple Hardcastle nie są notowane w księgach inwentarzowych Dunhilla w przeciwieństwie do Parkera. Nie znam dowodów i poważnie wątpię czy kiedykolwiek „secondy” wykonywane przez Dunhilla były kiedykolwiek prezentowane na rynku pod nazwą Hardcastle do roku 1967. Po tym czasie poważnie podejrzewam iż surowy materiał – wrzosiec lub surowo wytoczone główki nie kwalifikujące się dla Dunhilla czy Parkera były przeznaczane dla stania się fajkami Hardcastle.
W każdym przypadku dotyczącym Parkera, Hardcastle i Parker-Hardcastle winniśmy pamiętać, iż przez cały czas a zwłaszcza w ostatnich dekadach te marki pozyskiwały wrzosiec z innych niż Dunhill źródeł. Widziałem kilkadziesiąt przedwojennych Parkerów oraz kilka z lat pięćdziesiątych które wyraźnie wyglądają na (z racji kształtów i mini skaz) „odpady” Dunhilla, odrzucone podczas procesów wykończeniowych, lecz na podstawie jednych nie można wypowiadać się na temat innych, a i nie znam sposobu rozeznania źródła pochodzenia wrzośca tych fajek, gdy patrzeć na gotowy produkt. Innymi słowy: poza ewentualnymi Parkerami z lat 1950 czy wcześniejszymi i kilkoma kształtami ODA nie spodziewajmy się znaleźć Dunhilla pod marką Parker, Hardcastle czy Parker-Hardcastle. On (Dunhill) być może tam jest, lecz jest wątpliwym, czy kiedykolwiek będziemy w stanie ustalić ten fakt.
Dziękuję zatem za wyjaśnienie dotyczące trójki Dunhill, Parker Hardcastle.
Z niecierpliwością czekam, czego będę mógł się dowiedzieć w kwestii Savory’s Argyll.
Niezależnie, postaram się na przyszłość, pisać pewne rzeczy, w sposób, który nie będzie wzbudzał żadnych watpliwości, że autor (czyt. ja) posiada wiedzę dość powierzchowną, ze źródeł ogólniedostępnych (a zatem narażonych na przekłamania patrz. fajkanet), a swoimi wynurzeniami próbuje jedynie pozyskać materiał, tę wiedzę weryfikujący.
Za co z góry dziękuję.
Pozdrawiam
PJ
Na początku pozwolę sobie przypomnieć, iż bardzo wiele, jeśli nie wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem „Second”. Tutaj pragnę się już na wstępie wytłumaczyć i przeprosić iż pisząc jednak nie najkrótszy tekst mych wypowiedzi w tzw wywiadze nie rozwinąłem od razu tematu Secondów, podając od razu różne znaczenia dla różnych Osób używających tego określenia. Do takiej refleksji może skłaniać nie tylko wiele wpisów w opisach w Wikipedii ale choćby zerknięcie do prostego zestawienia czy wyliczenia Secondów różnych marek, gdzie jakby jednym tchem wymienione bedzie i City De Luxe jako second GBD i….Ben Wade jako second Charatana (od pewnego momentu historii marki Ben Wade)
Jest o tym na przyklad tu
http://www.pipes.org/Articles/Seconds.html
a na temat takich dawnych marek brytyjskich często dziś już nie istniejących ze wspomnieniem nas intersującego Savory’s Argyll jest co nieco tu
.Call for information? – Smokers Forums
Jeśli o Savory’s Argyll chodzi to niestety jak się okazało zaginęły mi „spod ręki” dokładne dane na temat tej marki a więc będę pisał z pamięci podając także kilka z obecnie powszechnie dostępnych wypowiedzi.
http://groups.google.com/group/alt.smokers.pipes/browse_thread/thread/ef2e12c4a426fff7/f3b7032c778cbb03?lnk=gst&q=Savory%27s+Argyll#f3b7032c778cbb03
cały ten wątek mówi w sposób mym zdaniem wartościowy na temat secondów Dunhilla,
tamże:
…What about Savory’s Argyll? http://www.pipes.org mentions them as possible Dunhill seconds. Odds are better than for the Hardcastle, but not as good as for the
Parker…
To Jim Beard – jeden z Wiele Wiedzących zwłaszcza po śmierci Johna Loringa (do takiego grona Wiele Wiedzących należy m.inn. także Melvin Schwartz)
http://groups.google.com/group/alt.smokers.pipes/browse_thread/thread/158d86fc7e2fb449/1ff761a182a60ca6?lnk=gst&q=Savory%27s+Argyll#1ff761a182a60ca6
tam wpis Mark’a Cicero:
…I think I managed to find out my own answers. During lunch I stopped
into the „Arcade Smoke Shop”, where Mr. Greg Peevey works. For those of
you not familiar with the name, Greg is probably one of the most
knowledgeable persons in our little fraternity when it comes to all
pipes and tobacco’s made and produced in Great Britain. I am often in
the shop and sometimes hesitate to ask him a question for fear of not
having enough time to stand there and listen to the entire answer.
So today I asked him about Savory pipes. Here is what I remember, of what he told me.
There was a shop in England on Argyll Street called Savory’s……they were most noted for their tobacco blend called „Baby’s Bottom”. They went out of business about 12 to 14 years ago. While in business they contracted with a number of pipe making companies (most notably Dunhill) to buy their seconds and thirds and have them stamped as their own. So a Savory pipe may have started out as a Dunhill or Comoy…..but for a variety of reasons was rejected and went on to become a Savory. They are good smokers, as they come from good stock, but sold for significantly less than a Dunhill or Comoy first…
podobnie
http://groups.google.com/group/alt.smokers.pipes/browse_thread/thread/fa7f4900384a71e1/3e5d0a7d4a7da094?lnk=gst&q=Savory%27s+Argyll#3e5d0a7d4a7da094
czy tu
http://groups.google.com/group/alt.smokers.pipes/browse_thread/thread/158d86fc7e2fb449/4c03b8d54282f07e?lnk=gst&q=Savory%27s+Argyll#4c03b8d54282f07e
—
Teraz ja – a że pisze z tak naprawdę z pamięci to proszę w nijakiej mierze nie traktować tego inaczej, niż tylko opowieść wieloletniego amatora historii fajek.
Interesująca nas tu marka a dokładniej trafika datuje się od roku 1885 kiedy to w Londynie stworzył ją H.L. Savory ze wspólnikami. Jak to wiemy wiele czołowych trafik oferowało też fajki stemplowane swą marką. Wspominaliśmy wielokrotnie: The OWL w USA, Fred Trenter z Bath i Astleys przy Jermyn Street w Londynie. Tak sygnowane fajki były wykonywane na zamówienie w fabrykach nie będących własnością zamawiających, a im lepsza trafika tym się do lepszych fabryk zwracała z zamówieniem – a i Dunhill takie zamówienia przyjmował. Kiedy natomiast dany wykonawca doświadczał problemów z upłynnianiem swoich produktów – nie tylko takich „odpadowych”, to samemu stwarzał miejsca dla ich upłynniania na najrozmaitsze sposoby. I tak w pewnym momencie firma Dunhill poważnie zaangażowała się finansowo w znaną i głośną trafikę Savory’s Argyll z którą nota bene o ile pamiętam współpracowała od dawna na najróżniejsze sposoby, i o ile pamiętam, w pewnym (nie wiem teraz w jakim) okresie czasu wiele fajek sygnowanych sygnaturą trafiki czyli naszym Savory’s Argyll były fajkami wykonanymi u Dunhilla ale już drugiej kategorii, ale były oferowane razem z tak samo sygnowanymi fajkami wykonanymi przez innych wykonawców ( są ingformacje iż Savory’s z innych niż Argyl edycji już nie otarły się o maszyny Dunhilla a już przeraszałem że notatek nie mam pod ręką) a mianowicie przez tych innych do których trafika złożyła zamówienia. Zaistniało – jak zawsze w takich przypadkach – takie zamieszanie, iż nie powiem nic mądrzejeszego niż przytoczone powyżej wypowiedzi Kolegów.
Nigdy nie czytałem ani w rozmowach z tak znawcami Dunhilla jak i z pracownikami tej firmy nie słyszałem, aby Dunhill uznał jakiekolwiek marki za swoje secondy w przeciwieństwie do niektórych innych Wielkich Wytwórców), natomiast jak już napisałem wiele fajek sygnowanych różnymi sygnaturami w większym czy mniejszym stopniu „otarło się” o fabryki Dunhilla; nota bene pamiętajmy iż wiele Dunhilli było wykonywanych np we Francji, a na początku (i chyba nie tylko) istnienia marki Dunhill wiele główek było wykonywanych nie tylko za granicą ale i przez innego wytwórcę – np. przez Charatana.
W tej sytuacji na własny użytek jako ewentualny „Second” w DUŻYM cudzysłowiu Dunhilla uznaję te egzemplarze, które są opatrzone wiarygodnymi dowodami na piśmie dotyczącymi ich pochodzenia. Jest to bardzo trudne ale czasem możliwe. Typowym przekładem jest pozyskanie dostępu do archiwum działu zamówień danej firmy aby pozyskać wiarygodną informację, z jakiej dostawy ściśle ustalonego zamówienia pochodzi dana fajka. Dla znacznej większości nas brzmi to jak przysłowiowa bajka o żelaznym wilku. Istnieją wszelako różne sposoby czerpania radości z fajek a od zawsze domagam się dla nich poszanowania. Na zakończenie: znam dobrze pewnego lovata Astley’s wykazującego organoleptycznie wszelkie cechy Dunhilla. Towarzyszy tej fajce dokument/oświadczenie na piśmie właściciela Astley’s podające wyraźnie, iż ta fajka pochodzi z dostawy fajek zamówionych wtedy i wtedy u Dunhilla.
KOREKTA
jest:
.Call for information? – Smokers Forums
winno być:
http://www.smokersforums.co.uk/showthread.php?t=83760&highlight=savory%27s+argyll
Bardzo przepraszam.
Szanowny Panie Jacku,
bardzo dziękuję, za światło, które chciało się Panu rzucić na markę Savory’s Argyll. Powyższy wykład, jest kolejnym dowodem na to, że diabeł tkwi w szczegółach, a każde uogólnienie w świecie fajkowym może w piękny sposó prowadzić na manowce. Za co, jako prowodyr, serdecznie Państwa przepraszam. Wszystkie artykuły, w których, jak widzę, niekoniecznie zasadnie, próbuję wiązać markę Dunhill oraz Savory’s Argyll, zaraz otrzymają stosowne sprostowanie.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam
Paweł Jopkiewicz
@Yopas:
Panie Pawle Miły:
W świetle powszechnego dziś sposobu stosowania określenia „Second” w kontekście fajek tak czy inaczej związanych z Dunhillem może po prostu wystarczy, aby słowo „Second” ujmować w cudzysłów. Myślę że w ten sposób nie uczyni się żadnej rewolucji, i tu zmieści się i Parker, i oczywiście nasze Savory’s Argyl. Swoją drogą temat tzw. „Secondów” Dunhilla od dawna wydaje się arcyciekawy, gdyż z jednej strony mistrz PR – Dunhill starannie się wystrzegał aby jakieś innych marki fajki nie były kojarzone bezpośrednio z tym, co sygnowane jest ową „White Spot” – białą kropeczką, a z drugiej nic się zmarnować nie może i wszystko trzeba sprzedać. Na dodatek czytamy opisy jak to np. Richard Dunhill dokonywał selekcji fajek niekiedy według bardzo subiektywnych kryteriów.
Czas jakiś temu szczególnie interesował mnie okres kiedy to Dunhill zaprzestał zamawiania główek u Charatana (kiedy to oddając w ramach zwrotu braków takie nie podobające się główki mógł „operować” tylko na rzeczywiście idealnej jakości główkach) a zaczął toczyć/wykonywać główki samemu. To były czasy posadowienia firmy przy Duke Street. Siłą rzeczy „w rękach” Dunhilla pozostawała pewna ilość „niedoróbek” które trzeba było rozsądnie zagospodarować. No i komuś przez przypadek wpadła w ręce fajka, która powodowała natychmiastowe odezwanie się do Johna Loringa, i być może stała by się ona aspektem do przeprowadzenia badań w wyniku których poszerzył by się zakres tego rozdziału w książce Johna którego część podałem w tłumaczeniu w tym wątku w jednym z poprzednich wpisów. Niestety John Loring zmarł przedwcześnie, ten drugi nie podejmuje już dalszych podróży i tak sprawa najpewniej pozostanie nierozeznana do momentu, aż komuś cechującemu się pasją historyczną uda się „popchnąć” sprawę dalej.
Mam prośbe Panowie: Przenieście temat dyskusji o secondach Dunhilla i innych takich w bardziej odpowiednie miejsce. Robi sie mały bałagan…
W tym portaliku nie jest przyjęte, aby dyskutujących użytkowników przywoływać do porządku i wyganiać ich w inne miejsca. To są obyczaje nie z tego świata!
Jacku alez oczywiscie tylko z tej dyskusji można wydzielić juz spokojnie oddzielny temat bardzo ciekawy zresztą :) Moje intencje były jak najlepsze. Jezeli zachowalem sie niewłaściwie to przepraszam dyskutujących i kolege :)
Jest zadanie dla wolontariusza, które od dawna mieliśmy w planie – warto zrobić wyciąg szczególnie „cennych” komentarzy. Jest ich 6 661, po tym będzie o jeden więcej. To zajęcie na pewien czas. Masz ochotę?
Za ten czteroczęściowy wywiad, zarówno dla Pytającego jak i Pytanego DZIĘKUJĘ!
Wiedza, pasja, charakter – nic, tylko się od Panów Uczyć.
Chylę czoła przed Panami,
TomekG
Julian dziękuje za możliwość przeczytania tego pięknego wywiadu. Na zupełnym marginesie – zjarany brzmiałby mi okropnie, gdybym nie zobaczył kiedyś w Albanii na stacji beznynowej całkowicie zrozumiałego dla przeciętnego Polaka napisu: „rrezik zjarri!”. Oto jak się nasze kochane języki indoeuropejski9e przenikają…
Rezanie za jaranie?
Ryzyko, że się zjara.