Miałem zamiar wypalić dziś inną próbkę. Ale wpadł do mnie Julian i pozwolił mi nabić po brzegi trzygramową fajkę. Najbardziej angielską virginią, jaką paliłem od dawna. Cóż, Robert Lewis z Londynu to jedna z pierwszych firm handlujących tytoniem i sporządzająca mieszanki. Przez ponad 200 lat blendy Roberta Lewisa można było kupić wyłącznie w sklepie przy 19 St. James’s Street.
Kupował w nim także Walter Wingfield, major gwardii konnej, twórca gry sphairistique, która w 1877 ewoluowała do tenisa…
W 1997 r. trafika na ulicy Św. Jakuba otrzymała Królewską Gwarancję od najbardziej prostolinijnego nałogowca wysokiego rodu – Królowej Matki. I dzięki tej gwarancji Wingfield trafił do innych, ale wybranych sklepów, w tym internetowych.
Na jakości stracić nie mógł, bo certyfikaty królewskie łatwo można… stracić. To mieszanka najszlachetniejszych wirginii o różnym stopniu fermentacji. Głównie czerwona Va ze sporą ilością tzw. stoved Va, ciemnych, nawilżonych parą i dojrzewających pod prasą suszonych liści najwyższej jakości.
Zapach próbki – naturalny, a więc lekko ziemisty, co niektórych może zmylić i pomyślą o latakiowym dodatku. Ale nic z tych rzeczy, gwardia konna stacjonowała w kraju i orientali w niej nie palono. Podobnie jak bardzo słodkich, „pedalskich” odmian Va. I pewnie takie ogólnowojskowe wskazówki dostał od majora blender w trafice Lewisów. Że ma się dobrze palić w czasie konnej jazdy nie musiał mówić, bo to widać było po mundurze. Że ma się łatwo nabijać nawet paluchem na jeden raz, tego też mówić nie trzeba było, bo ani na maneży, ani na poligonie nie ma czasu na salonowe misteria fajkowe.
Pójdźmy drogą blendera – tytoń nie może być za słodki… Na takie życzenie reaguje się wsypaniem do tytoniu bazowego sporej dawki red virginia. Nadała ona mieszance wyraźnej wytrawności. Bazą w drugiej połowie XIX w. była zazwyczaj dobrze przefermentowana luzem jasnobrązowa Va. Słodziutka, pełna, ale monotonna jak aranżowane przez rodzinę małżeństwo. Poziom słodkości regulowano też dodawaniem do bazy liści wirginii suszonej na słońcu – były nie tak słodkie jak brown, jednocześnie więcej w nich było olejków i estrów nadających bogatszy smak i te owocowe kwaski.
Pewnie taki skład jak wyżej, nie był jeszcze wyraźnie wytrawny, dodano więc wirginii stoved – o pełnym, zróżnicowanym smaku, z akcentami naturalnie owocowymi. Tak przygotowywany tytoń miał jeszcze dwie zalety: po pierwsze nawilżenie i dojrzewanie w formie placka – jako żywo początek procesu kawendiszowania – palił się o wiele łatwiej i przełamana nim mieszanka nie gasła w fajce trzymanej w zębach. Poza tym, taki pre-cavendish tracił wilgoć wolniej od naturalniej fermentowanych typów Va, długo był sprężysty, nie kruszył się… Wystarczyło wszystkie składniki pociąć na kudły (shag cuting) i panowie oficerowi mogli dyskretnie, paluchem i w siodle przygotować sobie fajkę do palenia pod koniec nudnego apelu porannego.
I tak bardzo dawno temu komponowano blendy dla dobrych klientów. Zapewne gdyby klientem trafiki Lewisów był Oscar Wilde, blend dla niego byłby bardzo słodki, ale własnego imienia mieszanka by nie otrzymała, bo w konserwatywnych sklepach nie mówi się o orientacjach seksualnych klientów.
Mam opowiadać, co czułem podczas palenia? A po co, Lewis Wingfield Mixture jest dokładnie taka, jak cala ta historyjka powyżej – męska, elegancka, pełna w smaku, dojrzała, wygodna i po prostu doskonała.
Wołany na pomoc mój domowy Room Note Expert, czyli tata powiedział, „o, fajny tytoń”. Czyli na skali z Tobacco Reviews najbardziej tytoniowy – Pleasant to Tolerable.
Niepedalska Wirginia!
Normalnie się podnieciłem, chociaż obiekt pożądania męski, a ja zorientowany standardowo :)
Dzięki za zwrócenie uwagi na producenta – jednak brytyjskie trafiki i ich „own blends” to niewyczerpane źródło inspiracji zakupowych.