Wszyscy wiedzą, co to Mac Baren. Wróć – wszyscy mają jakieś tam wyobrażenie o tych tytoniach, ale już chyba niewielu doświadczonych fajczarzy ich próbuje. Reputacja Mac Barena nie jest zbyt dobra po tym, jak Mac Baren w walce o rynek zaczął masowo włączać do swej oferty tytonie zasadniczo niepalne, a potem przejął produkcję kilku znanych i cenionych marek i też ujednolicił je na jedno nieciekawe kopyto. Poza tym ciągnie się za nim opinia producenta tanich tytoni gryzących w język, co nie pomaga.
Jednak dla mnie Mac Baren to przede wszystkim wspomnienie początku normalności w życiu fajczarza. Otóż kiedy szlag trafił ustrój, który produkował dla nas tytoń fajkowy Najprzedniejszy, a jako luksus podsuwał kopertkę z Neptunem, wśród nowych smaków mieszanek tytoniowych (niekoniecznie kojarzących się już tylko z Amphorą z Peweksu) na czoło mojego rankingu wysunęły się Murray’s Erinmore, oraz Mixture od Mac Barena. Nagle dostępne w niektórych kioskach. Erinmore pożegnałem już dawno, kiedy po upadku Gallahera i fabryki Murray w Belfaście i po kolejnych reformulacjach zmienił się w aromatyzowane zmiotki z podłogi jakiejś wielkiej wytwórni papierosów. To był dobry tytoń – 30 lat temu… Mac Baren natomiast wciąż tutaj jest i co więcej, ciągle rośnie i ma przerzuty w nowe rejony. Na szczęście zachował niektóre swoje stare receptury w stanie w miarę możliwości nienaruszonym, dzięki czemu teraz mam o czym pisać.
Oferta Mac Barena jest dziś bardzo eklektyczna. Z jednej strony są do niej dodawane nowe mieszanki w stylu „dobry Niemiec”, z drugiej powstała i jest powoli uzupełniana linia HH (Harald Halberg), która jest skrętoskłonem w stronę fajczarzy o wyrobionym smaku. Jednak oprócz tych wytrysków pomysłowości, w ofercie firmy ciągle znajdują się (można rzec: pokutują) mieszanki z okresu powojennego rozwoju interesu Halbergów, kiedy to nazwą Mac Baren (po sukcesie rozciągniętą na całą firmę) oznaczano nowe mieszanki mające kojarzyć się z tytoniami brytyjskimi. Wśród nich jest wspomniana Mixture (Scottish blend), jest Navy Flake, Virginia nr.1, jest też tytoń, o którym postanowiłem dzisiaj napisać.
Do Solent Mixture podchodziłem jak pies do jeża i to od lat. Dostępne w sieci pozytywne opinie o tym tytoniu pochodzącym „z lepszej epoki” kazały sądzić, że może coś w tym jest. Z kolei doświadczenia z niektórymi lepszymi tytoniami tej firmy, jak na przykład HH Mature Virginia albo Latakia Blend (którą tutaj recenzowałem) nie zachęcały do dalszych eksperymentów. Palić się to dało, ale na świecie jest wiele interesujących tytoni. To jak z Domino’s Pizza we Włoszech: można, tylko po co? Jakoś tak zawsze podczas zamawiania nowego tytoniu na prowadzenie wysuwały się inne opcje. Czasami Solent wylatywał już z koszyka gotowego do opłacenia. Jednak czas nadszedł, wypełniły się dni, zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy i oto: voila! Jest. Puszka sto gram. Jak można się domyślić, otwierałem ją z prawdziwym zainteresowaniem.
Solent opisywany jest bardzo różnie. Co do składu nie ma większych wątpliwości: jest virginia, burley i latakia, ta ostatnie w niezbyt dużej proporcji 15%. Rzut oka do puszki potwierdza: na zawartość składają się przeważnie jasne wstążki, z niezbyt dużym udziałem ciemnych tytoni. Wizualnie przypomina trochę Davidoff Royalty albo Early Morning Pipe (ale ten ostatni już po przejęciu produkcji przez, nawiasem mówiąc, Mac Barena). Podobno nie ma orientali, ale czort go wie. Kontrowersje dotyczą aromatyzacji. Tytoń ma być lekko dosmaczony, producent tego nie ukrywa, przyznając się tylko do rumu. Jednak w opiniach na Tobaccoreviews roi się od sprzecznych informacji, ma tam być wanilia, rum, karmel, kawa i nie wiem, co jeszcze. Jedni udziału aromatyzacji nie stwierdzają, dla innych jest aż natrętny i odbierają ten tytoń jako przesłodzony. Jedni twierdzą, że można go nazwać mieszanką angielską (zgodnie z twierdzeniem producenta), inni, że w żadnym razie. Gdyby to był produkt Gawitha, można by wywnioskować, że ci ludzie palili tytonie z różnych partii produkcyjnych i mamy tu do czynienia w typowym dla tej angielskiej firmy uroczym rozwichrzeniem parametrów produktu końcowego (za co wszyscy tak Gawitha kochamy). No ale to Mac Baren, król produkcji przemysłowej, tu nie ma przypadków.
Gdy otworzyłem puszkę, zapachniało mi lekko latakią, oraz virginią. Nie było żadnego uderzenia aromatyzacji, prawdę mówiąc na podstawie samego zapachu można by się zastanowić, czy w ogóle była. Nie takie rzeczy dolatywały już z puszek z zupełnie czystymi (według deklaracji producentów) tytoniami. Tytoń jest cięty na dosyć równe wstążki i według współczesnych standardów określiłbym go jako ribbon (kiedyś ribbon był cięty węziej). Wilgotność jest optymalna: mieszankę można z miejsca pakować do fajki i palić. Pamiętam, że HH Mature Virginia była znacznie bardziej mokra. Tytoń pali się bardzo elegancko, dwie zapałki zwykle wystarczały do dobrego rozpalenia i potem już ciągnął równo.
Jak określić smak tej mieszanki, mającej tyle różnorodnych opinii? Oficjalne źródła mówią, że Halberg chciał uzyskać tytoń w typie angielskim, ale lekki, nie powalający typowym dla pełnych mieszanek latakiowych aromatem zasikanego ogniska, który słabo się przyjmował poza ojczyzną krykieta. W mojej opinii właśnie z czymś takim mamy do czynienia: Solent to lekki Anglik. Jest sporo mieszanek tego typu, da się je znaleźć w ofercie Grega Pease, nieco podobny jest Davidoff Royalty, gdzie jednak jest spory udział orientali. Tutaj zamiast nich jest burley, ale nie wyczułem typowego aromatu czystego burley’a. Latakia jest wyczuwalna i to słowo zasadniczo charakteryzuje mieszankę: w żadnym razie nie jest to full latakia English, raczej mieszanka szkocka, powiedziałbym. Albo po prostu niezła mieszanka angielsko-duńska. Nadaje się do palenia dla tych, dla których duży udział latakii jest trudny do zaakceptowania, ale zwolennicy typowych mieszanek angielskich też mogą ten tytoń polubić. Natomiast co do aromatyzacji, to nie mogę zgodzić się z twierdzeniami, jakoby była silna czy choćby na średnim poziomie. Dla mnie jest to tytoń minimalnie doaromatyzowany, być może rzeczywiście rumem, ot tak ciut powyżej latakiowych mieszanek Dunhilla, które przynajmniej kiedyś miały własny twist, powodujący, że łatwo można było je rozpoznać w ślepym teście. One też były czymś maźnięte, przynajmniej EMP. Aromatyzacja w Solent zupełnie mi nie przeszkadzała, być może powodowała ciut wyższą przyswajalność tego tytoniu dla otoczenia, ale dla palącego była nienachalna. Sądzę, że jest mniejsza, niż w cenionych latakiowych mieszankach Esoterica Tobacciana, np. And So To Bed albo Pembroke (obie wypróbowałem).
Tytoń jest dobrze palny, spala się do suchego popiołu. Nie odnotowałem też podwyższonego poziomu tongue bite, często przypisywanego tytoniom Mac Barena. Przypuszczam, że będzie też dobrze dojrzewał, więc zachomikowanie paru puszek w lochu może być niezłym pomysłem.
Dla mnie to dobry tytoń, nawet do codziennego palenia, nie jest agresywnie dymny jak niektóre angielskie tytonie, które najlepiej palić na świeżym powietrzu, ale (przynajmniej dla mnie) nie jest też blady i nudny. Polubiłem go i sądzę, że to nie ostatnia puszka Solent Mixture w moich rękach. A w dodatku nie kosztuje majątku, co jest cechą Mac Barenów, zarówno dobrych jak i kiepskich. Warto spróbować. Niezłe zaskoczenie. Może nawet skandal…
Miło się czytało – dzięki.
Dzięki za fajną recenzję! Szkoda, że nie jest dostępny w Polsce, ale może kiedyś przejazdem uda się go nabyć. Pozdrawiam!
Stronię od Mac Baren’ów jak tylko mogę, ale ta recenzja brzmi zachęcająco – a szczególnie w tych ciężkich dla palących fajkę czasach. Cóż, pewnie za parę dni, gdy wypalę resztki swoich zapasów (złamałem się, otworzyłem 5-cio letnie puszki…), zrobię rajd po trafikach – i być może, mając tą recenzję wciąż w pamięci w końcu zaryzykuję jakiś produkt tej firmy.
Jakiś to zbyt ryzykowne. Dwie trzecie to słodkie ulepce, a i słynny „Mac Baren cavendish” nie przemawia do mnie szczególnie. Trzeba podchodzić z ostrożnością.
Ja bym nie marudził i gdyby był dostępny, to chętnie bym spróbował. Fajna recenzja. Dzięki.
„Wszyscy mają jakieś tam wyobrażenie o tych tytoniach, ale już chyba niewielu doświadczonych fajczarzy ich próbuje”. A niby jak mają próbować, gdy w polskich trafikach dostępne są – z małymi wyjątkami – same najpodlejsze tytonie z tej stajni?
A gdzie przecudowny Navy Flake, gdzie Roll Cake, gdzie Dark Twist, gdzie cała genialna seria HH?
Tytonie Mac Baren potrafią zaspokoić oczekiwania najwybredniejszych nawet gustów, ale w Polsce nie ma na to – póki co – szans.
Opisywany tutaj Solent Mixture również jest tytoniem zdecydowanie wartym uwagi, i – podobnie jak wiele innych tytoni Mac Barena z wyższej półki – miałby z pewnością rzeszę wielbicieli w naszym kraju, ale jak na razie importerzy nie dajną nam tej możliwości. Pozostaje wizyta u zachodnich sąsiadów – tam najprzedniejsze tytonie tej marki są dostępne od ręki. Ja polecam.