Jestem manualnym idiotą, a na dodatek tchórzliwa ze mnie bestia. Nie jestem biegły w wykonywaniu prac odświeżających, z tego też powodu kupuję fajki, które niezbyt wymagają mojej interwencji. Ot, higienizacja, kuracja spirytusowo-solna, pozbycie się nadmiaru nagaru. Przy tym cacku jednak musiałem się postarać.
Prezentowana fajka jest z gatunku, który uwielbiam, to znaczy „nikt jej nie chce, to ja wezmę”. Na dodatek ma ukochany przeze mnie kształt – bulldog. Ustnik lekko wygięty, aczkolwiek bardziej prosty niż krzywy (jakkolwiek by to nie brzmiało…). Marka też raczej nie powala, bo sygnatura mówi, iż jest to Virgin Matt, jakoby z Londynu. Ergo – niezbyt interesujący egzemplarz dla koneserów, dzięki czemu ja mogłem się nią zainteresować. Zapłaciłem tyle, co za nową gruszkę, dołożyłem trochę kupując spirytus, nowe papiery ścierne (bo stare się zużyły), a potem, zaopatrzony w książkę Maćka, przystąpiłem do sprawy.
Była to moja druga kompletna „renowacja” (tak, zdaję sobie sprawę z niedokładności tego terminu, używam go jedynie jako wyrazu bliskoznacznego, co zaznaczam uczciwie i pokornie). Pierwszą przeprowadziłem na początku mojej przygody z fajczarstwem. Wtedy ofiarą mych prac padła stara albanka, w której zresztą dziś już nie palę.
Nie lubię odnawiać fajek. Nie dlatego, że nie czerpię z tego powodu przyjemności, ale po prostu boję się, że zrobię coś źle i w efekcie wszystko zepsuję. Nie znam się na sprawach technicznych, młodości nie spędziłem w zakładzie stolarskim, moja najpoważniejsza naprawa to sklejenie rozpadającej się książki (nie licząc postawienia pewnego komputerowego systemu od zera, co mi się udało chyba cudem). Na dodatek mam pewien szczególny defekt – otóż strasznie trzęsą mi się ręce. Gdyby nie mój młody wiek pomyślałbym, że to postępujący alzheimer. Najpewniej jednak przyczyna jest inna.
Fajka, jak już wspomniałem, nie należy do kategorii wybitnych, jednak od dawna marzyłem o egzemplarzu w tym kształcie. Podszedłem więc do odnawiania poważnie. Nie ustrzegłem się mimo to wielu błędów, o których mam okazję teraz wspomnieć. W artykułach fajczarskich dużo się mówi o tym, jak naprawiać zniszczone fajki. Ten zaś ma inną naturę – powie czytelnikom, czego się wystrzegać. Ameryki tym nie odkryję, to będą zaledwie szczątkowe informacje podane na dodatek przez laika. Paradoksalnie jednak – uważam, że tym cenniejsze. Mam bowiem wrażenie, że wśród fajczarzy-renowatorów więcej jest osób mojego pokroju (niewiele się znających na traktowaniu przedmiotów typu fajka, bądź zgoła w ogóle się nie znających, chyba, że w teorii). To tekst dla nich. Nikt inny nie znajdzie w nim niczego dla siebie, chyba, że zechce podzielić się swoją fachową wiedzą w komentarzach, do czego autor zachęca i za co autor z góry dziękuje.
Moja Virgin Matt na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie nieźle utrzymanej fajki. Niech nikogo to jednak nie zmyli, bo okazało się, że interwencja mająca na celu jej odświeżenie, była daleko idąca. Po pierwsze – rim był spalony na wskroś. Pod warstwą zwęglonego drewna zaś ukryte były solidne wżery, co spowodowało, iż trzeba było mocno szlifować wierzch fajki. Ogółem – starłem papierem ściernym około dwóch milimetrów rimu, a nawet i to nie do końca wystarczyło. Dalsze szlifowanie jednak groziło znaczną zmianą w wyglądzie kształtu, więc zrezygnowałem z tego.
Kolejnym krokiem było zdarcie bejcy. Nie chodziło tu o to, że kolor mi się nie podobał, ale główka miała sporo wgnieceń i płytkich zarysowań, które nie wyglądały nazbyt estetycznie. O dziwo – sygnatury zachowały się nadzwyczaj dobrze. Papierem ściernym więc wygładziłem całą powierzchnię, omijając je. I tu wystąpił pierwszy problem.
Naczytałem się, że należy szlifować fajkę wraz z ustnikiem, aby uniknąć rozbieżności w rozmiarze szyjki i samego ustnika. Zignorowałem tę radę, dochodząc do wniosku, że będę na tyle delikatny, iż problemu nie będzie. Chciałem również uniknąć szlifowania ustnika (czego i tak nie można było uniknąć, ale zabrałem się do operacji od złej strony). Przeliczyłem się. Efekt jest taki, że kształt ustnika oraz szyjki nie jest identyczny. Widać to dopiero z bliska, ale niesmak pozostał.
Na główce były dwie poważne, wierzchnie ubytki, które postanowiłem wypełnić pyłem wrzoścowym powstałym po szlifowaniu. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Okazało się to problematyczne, bowiem pył pochodził z wierzchniej, zabejcowanej warstwy główki. Po ponownym bejcowaniu (wyprzedzam tutaj fakty) okazało się, że kolor wypełnienia jest inny. No cóż, przynajmniej nie ma dziur. To znaczy – nie takich dziur.
Zaopatrzyłem się w klej do drewna, odporny na wysokie temperatury. Małą wykałaczką naniosłem warstwę do ubytku, a potem wysypałem pył. Docisnąłem. Klej nie złapał całości, musiałem więc znowu powtórzyć operację. Ogółem – robiłem to na trzy raty, a i tak w najwęższych miejscach nie udało się zalepić. Następnym razem spróbuję zrobić to pędzelkiem. Nie wiem, czy to coś da.
Z kominem poszło gładko, bo w tym mam praktykę. Nie przeszkodził nawet niestabilny, tani frez nastawny. Po ogołoceniu wnętrza okazało się, że nadpalenia są głębsze niż sądziłem, więc metodą Krzysia szlifowałem dalej. Ostatecznie pozostawiłem dwa, bądź trzy wżery, niezbyt głębokie, licząc na to, że zarosną nagarem (uznałem je za niegroźne dla całości fajki). Nie pomyliłem się.
Z ustnikiem był problem. Zanim przeczyściłem gniazdo w szyjce spirytusem w celu usunięcia smół, bardzo trudno było go wyjąć i włożyć. I tu znowu popełniłem błąd, bo powinienem najpierw owe gniazdo wyczyścić, a dopiero potem spasować ustnik. Oczywiście najpierw lekko, papierem ściernym, przyszlifowałem czop… Gdy długo nie palę tej fajki, ustnik chodzi zbyt lekko i wypada. Przy paleniu problem znika, bo też wtedy pracuje drewno, ustnik dzięki czemu trzyma się mocniej, bez ryzyka wypadnięcia. Jednak kolejny niesmak pozostał…
Za największe zwycięstwo uważam doprowadzenie kanału dymowego do porządku. Problem znowu był w ustniku. Otóż średnica była za mała, co powodowało utrudnienia w pykaniu. Dodatkowo wylot kanału w czopie ustnika nie prowadził wprost na wylot kanału w gnieździe szyjki w samej fajce. Kupiłem więc trzy małe wiertełka, aby rozszerzyć wylot. Oczywiście – nie posiadam wiertarki, nie posiadam multiszlifierki, nie posiadam imadła, nie posiadam talentu do takich rzeczy. Mam jednak ośli upór i cierpliwość, która w tym wypadku pozwoliła mi wygrać batalię. Kanał w ustniku ma aktualnie odpowiednią szerokość. Przeszlifowałem go wyciorem z naniesioną pastą lekkościerną do usuwania rys samochodowych. Efekt – genialny.
Następnie zabejcowałem i nie woskowałem. Jak Matt, to mat. Ot i wszystko. Nawet manualny idiota może sobie poradzić. Raz popełnionych błędów już nie powtórzy. Co się Jaś za młodu nauczy, to Jan pamiętać będzie.
Na dodatek mam pewien szczególny defekt – otóż strasznie trzęsą mi się ręce.
Trzeba było filozofię studiować? :D
Wiedziałem, że mnie przejrzysz ;)
Artykuł fajny , fajeczka świetna ,strach pokonasz…a na drżące łapki strzel sobie dla kurażu solidną lufę :)
Też lubię bulldogi…
Wszystko jest git, tylko jak sie czyta: wiem ze radza inaczej ale ja i tak zrobie po swojemu, to jakos tak sie czlowiek zaczyna zastanawiac czy jest w ogole sens pisac.
Co do kitowania, najlepiej w sklepie plastycznym kupic szpachelke malarska, jak najmniejszy rozmiar i wciskac nia kit w dziure, zbierajac ostra krawedzia naddatek, potem szlifowac po wyschnieciu.
Mozna zrobic szpachelke z dowolnej gladkiej hartowanej blaszki, mozna uzyc noza technicznego(lamanca) w wiekszym rozmiarze, mozna dobrego scyzoryka, kwestia pomyslowosci, ale wykalaczka taczej nie bardzo.
ja używam przełamanej na pół żyletki
brawo – jazz59. jorgus.
Super tekst.Czytając miałem wrażenie jakby był skierowany bezpośrednio do mnie.
Zaraz będę miał okazję potestować. Mam dwie gruszanki do grutownego odnowienia :). A w zasadzie to i trzeciej by się przydało. Będzie to jedno z pierwszych podejść do tematu, gdyż dotychczas gustowałem wyłącznie w nowych fajkach…
Emilowi dłonie nie trzęsą się dlatego, że jest jak on to nazwał ,,Manualny idiota”, tylko że nie miał kto zdjęć pstrykać… A co do rąk to idę własnie po piwko…:)
Ale, ale! Panowie drodzy! Tylko Krzysiu zauważył pewną rzecz i pochwalił fajkę. Bo, drodzy Państwo, to przecież jest dział do chwalenia się wyjątkowymi egzemplarzami. A moja Virgin Matt jest ewidentnie wyjątkowym egzemplarzem. Przeżyła mimo mojego manualnego idiotyzmu. Jest więc cackiem nad cacka. Ja tam bez pochwał przeżyję, ale fajka się pieszczot domaga ;]
To tera jeszcze wziunć na szmate deko łoliwy (z łoliwek, nie musi być ekstra werdzin) i po łepku pociungnunć (ino na kumin baczyć). I sie ij odraz jagody zarumienio.
O! I nie świnci garki lepio! A i nawet taki dochtór umi se fajecke przysposobić.
Ićta z Bogim,
y,
Paweł tradycyjnie dobrze prawi…tylko ja wziąłbym tę miksturę na spirycie ostatnio sprokurowaną…Matt nie musi być mat…
A zapytam się jak na główkę posmarować by Pronto do mebli? Toć to na wosku jest…
Ale nie na Carnaubie, a to chyba jedyny tolerowany przez fajkę wosk. Poza tym w takim Pronto nie tylko wosk jest…
pasty do drewna, pasty ścierne, woski do różnych powierzchni to wszystko jest na bazie wosku karnauba.
Fajka Ci przejdzie kwiatkami ,mchem i paprocią…przecie to wysoce pachnące jest.Niektóre woski samochodowe są na bazie carnauby , ale nie odważyłbym się ich stosować.Chyba ,że masz jakąś wyrzęchaną gruchę do eksperymentów… :)
Pozdro
krzysztof
Własnie wczoraj Bróg 18 odleciała do krainy wiecznych łowów – pękł czop ustnika. Jak to gruszki – dawca narządów, albo jak kto woli chiński więzień – dawca narządów i eksponat do eksperymwntów.
Ustnik można na fajkowie dokupić w cenie 9 PLN i fajeczką ceszyć się jeszcze dłuuugie lata…
Dokładnie to sa po 6,50. No i ew. koszty przesyłki…
Jestem prawie pewien, że po 9 kupowałem. Mogły stanieć albo ja po prostu się pomyliłem. THX za sprostowanie :).
No i na 99% ten ustnik będzie źle spasowany, może nawet sporo odbiegać proporcjami.
Jeśli jest zbyt ciasny można troszkę przyszlifować, na zbyt luźny owijam bardzo delikatnie taśmę klejącą. Czytałem też o sposobie z nanoszeniem cieniutkich warstw kleju cyjanoakrylowego. Faktem jest, że takiej partyzantki być wogóle nie powinno, ale jakoś ostatnio pozytywnie jestem nastawiony do świata, więc takie drobiazgi mi nie przeszkadzają.
Czop to pół biedy, sam napisałeś jak można temu zaradzić. Ja miałem na myśli długość ustnika, jego średnicę, ogólny rozmiar…do tej pory dokupowałem chyba 4 albo 5 ustników i tylko jeden był od początku do końca taki jak pownien.
wiem – oczywiście ta kraina wiecznych łowów to taka przenośnia. Przeciez jej nie wyrzucę. W dodatku cholernie wygodna jest…
Czop można naprawić na kilka sposobów, mniejszym lub większym wysiłkiem. Przy odpowiednim przygotowaniu operacji 15 minut i po sprawie.