Urodził się w 1910 roku w Skaane, w Szwecji. Jednak to z Danią związał swoje losy. Został tam prawdziwą legendą, której blask roztoczył się na cały świat fajkarski. Bez większego ryzyka można go nazwać ojcem duńskiego stylu wytwórstwa fajek. Oto pierwszy z tekstów o Sixtenie Ivarssonie.
Rodzina Ivarssona była bardzo biedna. Ojciec zmarł, gdy młody przyszły Mistrz fajkarski miał osiem lat. Na matkę spadł obowiązek utrzymania rodziny. Był to jednak bardzo zły czas. Skończyła się I Wojna Światowa, ekonomia praktycznie nie istniała, a bezrobocie wzrastało w szalonym tempie. Dodajmy do tego, że Sixten miał jeszcze trójkę rodzeństwa.
Ivarsson wyemigrował do Danii w latach 30-tych poprzedniego wieku. Zdecydował się na to dzięki żonie, której mąż jej siostry (czyli szwagier Sixtena) prowadził firmę zbierającą podatki. W niej to był zatrudniony do czasów II Wojny Światowej.
Podczas tejże imał się przeróżnych prac, nieodmiennie jednak w wolnym czasie dłubiąc w drewnie. Miał do tego niebywałą smykałkę, nie był to również dla niego obcy materiał. Był to także czas, w którym wrzosiec był niedostępny, a nowe fajki praktycznie nie do zdobycia. Zaczęło się to zmieniać dopiero po upadku Hitlera, ale i tak był problem z nabyciem klasycznych, angielskich fajek. Mimo to bulwy wrzośca można było przywieźć choćby z Francji. Pomimo wszystko dalej był to towar luksusowy.
Geniusz czasem rodzi się z przypadku. Jeśli chodzi o fajkarstwo, to w tamtych czasach było tych przypadków kilka. Jeden z nich opisywałem wcześniej, teraz zaś przedstawiam drugi. Ivarsson tuż po wojnie wydłubał dla siebie samego fajkę z drewna wiązu. Nie miał jednak ustnika, przeszedł się więc do fajczarskiego warsztatu w Kopenhadze. Przez wiele lat już z niego nie wychodził.
To prawdziwie magiczna, podobna nieco do tej, która kilka dekad później spotkała Nørdinga. W rolach głównych występuje ustnik (a raczej jego brak), chory fajkarz oraz zepsuta tokarka.
Prawdziwą gwiazdą tej opowieści jest zaś Ivarsson, który nie dość, że dla zmożonego chorobą fajkarza naprawił tokarkę, nie dość, że sam zrobił sobie ustnik (nigdy wcześniej nie robił niczego takiego), to jeszcze zdobył dzięki temu pracę w fajkarskim warsztacie. Przez jego ręce przewijały się stare, zepsute fajki, które miał okazję odnawiać. Tak nauczył się fachu. Jak sam mówił – nauczył się wszystkiego o tym, jak NIE konstruować fajek.
To nie koniec historii. Miała ona swój ciąg dalszy za sprawą pewnego specyficznego fajczarza, który upodobał sobie bardzo swoją faworytkę. Tak mocno, że zapragnął drugiej takiej. Przyszedł więc do zakładu. Tam Ivarsson zaoferował, że zrobi mu drugą taką samą, co prawda nie oryginalną, ale identyczną.
I tak, w krótkim czasie, człowiek, który kochał dłubać w drewnie oraz miał utalentowane dłonie, stał się prawdziwym Mistrzem fajkarskim.
Lecząca rany Europa cierpiała na niedosyt fajek. Klasyczne angielskie egzemplarze były rzadkością, a popyt na fajki rósł. W tą lukę wstrzelił się Ivarsson, sam nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Nie miał wykształcenia, pochodził z gminu, nigdy nie studiował na uniwersytecie. Nie był typem myśliciela, kreatora trendów, nie potrafił przekuć swoich myśli w chwytliwe idee oraz manifesty. Czego nie mógł wypowiedzieć, potrafił zaś wykonać. Mówił rękoma. Tworzył nowy nurt w fajkarstwie, który potem zostanie zebrany zbiorczo jako styl duński.
To już jednak zostanie szerzej opisane w kolejnym tekście o Ivarssonie. Była to postać tak dobrze opisana, tak świetnie sportretowana, że aż prosi się, by streścić jego życie oraz działalność dla fajczarstwa nieco dłużej niż w tych paru słowach. Postaramy się więc skupić na nim przez następne dni. Kolejne opracowanie już niedługo. Opowiemy sobie w nim między innymi, jakie fajki tworzył Ivarsson i co się działo z nim przez następne lata. Odpowiemy również na pytanie jak powstał Stanwell.
To i jeszcze więcej już niedługo.
Zdjęcie pochodzi ze strony DanishPipeMakers
Rzuciłeś sobie kolejne, niełatwe wyzwanie. Czekam z wielką niecierpliwością na kolejne części.
Mam Stanwellowskiego canadiana Royal Rouge z lat 50-tych…Może to robota Ivarssona?
Ma taki dłuugi skraplacz , aż do komina…
Aha , i bardzo chciałbym mieć bezfiltrową „jedenastkę” Ivarssona…
Nie Ty jeden… :)
Słyszałem ,że Janek ma…zazdraszczam…
Ano ma – widziałem, potwierdzam, podzielam zazdrość :P.
Co do Sixtena – on jeno (?) projektował fajki dla Stanwella. =>TUTAJ< = masz wyszczególnione konkretne modele.
Dzięki :)
Mój Stanwell ma nr 216 , zatem jest projektem fabrycznym.Czyli zwykły zwyklak…ale i tak jest super…
Ma, trzyma w gębie właśnie, to wam jeszcze dołożę- kosztowała kilkanaście złoty na naszem allegrze. Faktem że lat temu, będzie 3, może 4. Ale na pocieszenie, fajka jest średnio smaczna, pali się w niej kwaskowato i szczypliwie, w dodatku jest ciężka jak czołg, Zasadniczo to nie jest wcale dobra fajka, taka za kilkanaście złoty. Mam trzy Stanwelle w tej chwil. Kiedyś miałem ładny zbiór „Ivarsson’ów „11, 19, 2×30,, 2×86, 519 (niby nie Ivarsson, ale to wariacja nt 19, notabene z czasów kiedy Ivarsson pracował dla Stanwella. Zostawiłem sobie tą nieszczęsną 11, 387- tylko dla tego że jest to fajka do grosmoore i wyśmienitą fajkę 141, na te zdaje się 11 Stanwelli ta jedna dorównuje Charatanom i Dunhillom(żeby nie było drugi to Astleys) które mam, zresztą o niej wspominam za każdym razem kiedy trzeba udowodnić że można wygonić wirginią aromaty. Zresztą ta fajka jest w kształcie bardziej Ivarssona, niż Chonowitsch, który ją zaprojektował- to prosty brandy biliard, ale bardzo subtelny i doskonale wyważony.
Jeśli chodzi o samą postać, to niezwykły był to gość, choć osobiście wizualnie bardziej podobają mi się projekty Sigvarda Bernadotte. Dlatego teraz, jeśli szukam duńczyków to Kriswilla.
Hmmm…a jednak Ci , Janku zazdroszczę… :)
Ładnie – fajkarz – fajczarz i żył aż 91 lat, więc gdzie tutaj logika typu PALENIE SZKODZI ZDROWIU?
inni ludzie, inny hart czasu, miejsc, przeżyć.
No i nie wpieprzał za młodu hamburgerów…
z opowieści pradziadka który to gonił konno Armię Czerwoną w 20 roku, wynikało że nawet hot dogów już nie było, więc dieta chyba nie jest tu kluczem do sukcesu ;)
Mnie chodziło o to ,że za młodych lat Ivarssona żarcie i powietrze było lepsze…no i się wszyscy samochodami nie rozbijali tylko rowerkiem , lub piechotą – też zdrowiej.
A geny – to już inna historia…
http://www.danishpipemakers.com/forside/2006/1update/sixten/sixten.html
Bardzo to podobne…
Bo z tego też pochodzi większość informacji, jak i zdjęcie.
Własnie o tym chciałem napisać)))
O czymże to chciałeś , Sławku , napisać?
Cytuję: ,,Bo z tego też pochodzi większość informacji, jak i zdjęcie.” O informacji z tejże strony)
Aha.Dzięki.