Nie lubię pisać. Wolę pogadać. Ale teraz muszę napisać, ponieważ moim zdaniem zrobiłem coś ważnego. Ameryki nie odkryłem, żarówki nie wynalazłem, Giocondy też nie namalowałem…
Poświęciłem dzisiejszy dzień na przywrócenie blasku kilku moim fajeczkom. Przygotowałem „pacjentki”, sprzęt kosmetyczny, zaparzyłem wiaderko kawy i sięgnałem po fajeczkę, aby przy pracy cokolwiek zadymić mój pokoik i dać nieco radości zmysłom.
No tak… odwieczny problem – co palimy? Wyciągam rękę po Irish Flake… pycha, ale może coś innego. Wyciągam ponownie, po następny słoiczek i następny i następny… i tak chyba z dziesięć razy.
Zamiast brać się do pracy, zajmuję się wydziwianiem, zaczynam być sam na siebie zły…
Krzysiek – bądź mężczyzną, wybierzże coś, do diaska, bo będziesz tak do północka ślęczał nad tymi słojami!!!
Drogą eliminacji na placu boju pozostał Irish Flake i Marlin Flake – no i którego teraz zażyć?
Osiołkowi w żłoby dano… kolejne zmarnowane minuty…
Zaraz, chwileczkę – kto powiedział, że albo jeden, albo drugi??? A nie można by je tak „pożenić”???
Biorę płatek IF, dodaję odpowiedniej wielkości kawałeczek MF – jak demokracja, to demokracja, równiutko fifty – fifty… rozkruszam, mieszam, podsuszam, nabijam wreszcie…
Trzęsą mi się łapki, po pierwsze z braku nikotyny, po drugie… a jak nie wyjdzie?
Dwa płatki zmarnowanego tytoniu – to już przechodzi moje poznańskie pojęcie, a dobry humor przeradza się w jakiś wielkopolsko – szkocko – holenderski nastrój, którym ogarnięty umysł mamrocze coś o rozrzutności i niegospodarności….
Ale „nic to” – jak mawiał sienkiewiczowski bohater – łyk kawy i przypalamy… z lekką obawą o spieprzony humor, o tytoniu i czasie nie wspominając.
No to jedziemy. Pykam raz, drugi, trzeci. Zatrzymał się czas. Zniknęły gdzieś problemy, zapomniałem o fajeczkach, czyścikach, wosku, a nawet o spirytusie…
Tylko cudowny zapach, smak przedziwnej dobroci i sącząca się leniwie dookoła i otaczająca mnie, jak fajkowy obłok muzyka, nic więcej…
Nagle wszystko wróciło do rzeczywistości. Patrzę na zegar – o rany!!! To trwało prawie półtorej godziny!!!
No tak, fajeczki czekały , a ja tu sobie dogadzałem… ale już nie myślę o czasie, który minął. Zniknęły w dymie rozterki moje poznańskie i jakieś tam nie znaczące nic sprawy.
W mojej fajeczce przez niemal dziewięćdziesiąt minut działy się czary… Burley uwodził Virginię na zmianę z Perique, a Kentucky przygrywał tej trójce jakieś zwariowane country i po prostu „dawał czadu”.
Czary owe i gorący romans tytoni w mej fajeczce dokonały znacznych zmian mej mentalności.
Odszedł w siną dal poukładany równiutko Poznaniak, bredzący coś o oszczędności i takich tam.
Narodził się sybaryta…
Ależ narobiłes apetytu, hmmm ….
Spróbuj…spróbuj…a nie pożałujesz… :)
Ja też chętnie bym spróbował tylko IF nie mam:/ Może ma ktoś parę wolnych płatków IF, a chciałby MF?:)